wtorek, 29 stycznia 2019

Denko STYCZEŃ 2019

Denko STYCZEŃ 2019
Pierwszy miesiąc 2019 roku powoli dobiega końca, pora więc na tradycyjny post z kosmetycznym denko. Zużyłam jedenaście pełnowymiarowych kosmetyków, trzy maski w płachcie oraz kilka saszetek i gąbkę. Wszystko do ostatniej kropelki ;-) Jeśli ciekawią Was moje opinie o tych produktach, to zapraszam do dalszej części wpisu. 
Jak być może pamiętacie z mojego poprzedniego wpisu tego typu w opisie kosmetyków kolorem zielonym zaznaczam te, których działanie mnie zachwyciło, zaś czerwonym te, z których działania nie byłam zadowolona i do których nie planuję powrotów. Jeśli chodzi o porównanie zużyć do innych miesięcy, to obecnie jest mniejsze niż o tej samej porze w zeszłym roku (wtedy 19 pełnowymiarowych kosmetyków), ale ogólnie jest to raczej taki mój "standard". Miałam cichą nadzieję, że zdążę jeszcze zrobić porządki w kolorówce, ale jednak przełożyłam to na kolejny miesiąc. 
DO CIAŁA
- krem do rąk i skórek Cocoa Butter, Avon - z kremami do rąk mi jakoś zawsze nie po drodze i zazwyczaj zapominam o ich używaniu. Dopiero zimą, kiedy moja skóra na dłoniach często się przesusza jestem bardziej regularna w kremowaniu. Krem Cocoa Butter pięknie pachnie kakao. Kosmetyk jest wzbogacony masłem kakaowym i witaminą E. Zaraz po nałożeniu odżywia i regeneruje skórę na dłoniach i zapewnia jej długie nawilżenie, choć nie jest ono zbyt intensywne. Opakowanie to stojąca tuba o pojemności 100 ml (obecnie wszystkie kremy z Avonu mają mniejsza pojemność, bo 75 ml!). Tuba zamykana jest zakrętką na tzw. "klik", co zdecydowanie ułatwia aplikację nawet jedną ręką. Przyznaję, że nie mam większych problemów ze skórą na dłoniach, dlatego dla mnie ten krem jest całkiem w porządku. Jednak używałam go tak długi czas, że totalnie mi się znudził i z ulgą przyjęłam jego dno. 

- żel pod prysznic Traumtanzerin for Girls, Balea - przecudowny żel pod prysznic Balea, który pachniał po prostu obłędnie! I do dziś nie wiem do końca czy były to lizaki, pianki mashmallow czy guma balonowa? Oprócz ślicznego słodkiego zapachu i pięknego opakowania, żel ten bardzo fajnie się pienił i nie wysuszał mi skóry (co zimą zdarza się mi dość często). Jeśli istnieje kosmetyk idealny, to jest to ten żel :-) Myślę, że w tym roku koniecznie muszę poświęcić więcej uwagi i wpisów marce Balea, także szersza recenzja wkrótce. 

- emulsja do higieny intymnej len i echinacea, Nutka - przyjemny płyn myjący, którego recenzję możecie przeczytać we wpisie o kosmetykach tej marki. Ta wersja pachniała delikatnie jak klej roślinny, ale to w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bo mi ten zapach od dzieciństwa się podoba! 

- mydło w kostce Discover New Zeland Tranquillity, Oriflame - mydła z tej firmy bardzo lubię i większość zapachów podoba mi się (w sumie wybieram tylko te, które mi się podobają, więc nic dziwnego). Mydło New Zeland pachnie tropikami i bardzo lubię to, że zapach jest intensywny i czuć go w całej łazience. Teraz zimą mam jednak wrażenie, że mydełko to trochę przesusza mi dłonie, dlatego jako kolejne chcę wybrać inne, a do tej marki wrócić, jak moja skóra przestanie wariować.

- rozświetlający peeling do ciała Skin So Soft, Avon (to brązowe, okrągłe opakowanie na zdjęciu) - o jejku już myślałam, że nigdy się nie skończy ten produkt! Wydajność miał wręcz tytaniczną, nawet zdążyli go wycofać ze sprzedaży w między czasie... Polubiłam się z nim za migoczące, perłowe drobinki jakie posiada. Peeling delikatnie złuszczał moją skórę. Po naniesieniu na skórę zmieniał kolor na biały, a po spłukaniu pozostawiał na niej lekko złotawą poświatę. Dlatego był idealny w ciepłych miesiącach do przygotowania skóry na opalanie, ale też w czasie całego letniego sezonu do pielęgnacji bez utraty koloru. Opakowanie miało 200 ml i jak już wspominałam, miałam wrażenie, że kosmetyk ten nie skończy się nigdy ;-) 

- chusteczki odświeżające, Balea - miały świeży, owocowy zapach, poręczne opakowanie i co najważniejsze nie wyschły mi aż do ostatniej sztuki! Kupiłam w którymś DM i mimo, że opakowanie zawierało tylko 10 sztuk chusteczek, to dość długo nosiłam je w torebce "na wszelki wypadek". Chusteczki nie zawierały alkoholu i dobrze radziły sobie z makijażem, nawet z tym "lżejszym" na oczach. Była to wersja limitowana, ale ogólnie chusteczki tej marki co sezon wychodzą w nowej wersji, więc pewnie jeszcze do nich kiedyś wrócę.

- masło do ciała kokos, Bielenda (próbka) - masło zawierało naturalne oleje i było "vegan friendly". Niestety niezbyt się z nim polubiłam przede wszystkim totalnie nie odpowiadał mi jego zapach. Konsystencja także była zbyt zbita. Dlatego jestem na nie - na szczęście to tylko próbka. 
DO TWARZY I MASECZKI
- pasta do mycia twarzy z białym węglem, Bielenda - bardzo przyjemny produkt do oczyszczania twarzy, który można także używać jako peeling lub maseczkę. Ja osobiście korzystałam z niego tylko do zmywania twarzy, choć dzięki delikatnym drobinkom peeling był to przy okazji też peeling. Produkt bardzo wydajny i być może gdybym używała go też w innych celach, to zużyłabym szybciej. Kosmetyk miał konsystencję lejącej się pasty w białym kolorze z drobinkami peelingującymi. Zapach był specyficzny, ale nic drażniącego. Opakowanie z zapięciem na klik, bardzo wygodne. Pasta sprawdziła się nawet przy codziennym stosowaniu przy mojej wrażliwszej na policzkach cerze. Zdecydowanie polecam!

- przeciwzmarszczkowy krem do twarzy na dzień do cery suchej, Vianek (próbka) - kiedyś już pisałam obszerniej o testowanych przez mnie próbkach produktów tej marki (TUTAJ), jak widać jednak nie wszystko jeszcze udało mi się wypróbować ;-) Krem przyzwoicie nawilżył mi skórę i ją ukoił. Jednak pamiętać trzeba, że zimą moja skóra lubi być bardziej natłuszczona, dlatego obawiam się, że o ile teraz jest OK, to za miesiąc już byłby zbyt "bogaty". Dlatego dalej moim faworytem pozostaje seria pomarańczowa (odżywcza) i różowa (łagodząca). 

- krem na dzień z serii Antyoksydacja Jagody Acai, Ziaja - za to ten kremik bardzo przypadł mi do gustu i kto wie, czy nie kupię sobie pełnowymiarowego opakowania (gdy już odkopię się z zapasów rzecz jasna!). Miał lekką, kremową konsystencję, szybko i dokładnie się wchłaniał oraz delikatnie pachniał. To tyle co mogę powiedzieć po jednorazowym użyciu - w końcu to tylko próbka. 
- maska w płachcie Hyaluronic Acid, Princess Skincare - zawiera kwas hialuronowy, który ma działanie odmładzające. Płat posiada warstwę plastykową, która należy zdjąć po nałożeniu maski na skórę. Ma to podobno ułatwiać odwijanie maski złożonej w opakowaniu. Mi osobiście nie przypadło to rozwiązanie do gustu, w dodatku przecięłam sobie nim skórę na palcu (sierota!) i dopiero jak go usunęłam, to w spokoju nałożyłam maskę na twarz. Płachta była dobrze nasączona, nic nie pozostało w opakowaniu. Jeśli chodzi o jej kształt to miałam problem w okolicy nosa, ale jakoś sobie poradziłam. Jednak mam wrażenie, że nos wystawał mi z maski jakoś bardziej niż "zwykle". Maskę nałożyłam na 10 minut. Podczas aplikacji czułam przyjemne ochłodzenie skóry. Esencja nie była do końca wodnista, miałam wrażenie że ma konsystencję bardziej olejkowatą. Po zdjęciu skóra okazała się być bardzo ładnie rozjaśniona i o wyrównanym kolorycie. Efekt jest naprawdę WOW i rezultaty widać gołym okiem. Niestety utrzymują się do pierwszego mycia oczywiście. Maskę Princess Hyaluronic Acid z tego co widziałam w internecie kupuje się w zestawach po 8 sztuk. Ja swoją otrzymałam w prezencie ;-)

- plasterki na wypryski Acne Pimple Master Patch, COSRX - to mój zakup pod wpływem pozytywnej recenzji Sakuratokoo. W opakowaniu było 24 plasterki w różnych rozmiarach. Plasterki wchłaniają wysięk z wyprysków i pomagają w likwidacji pryszczy. I wiecie co? To jest genialne! Nie wygląda to może zbyt pięknie i generalnie raczej do używania w domu/na noc, ale rzeczywiście skutecznie "wyciąga" to co trzeba i po takim plasterku wszystko szybciej się goi. I co najważniejsze - pomaga na te najbardziej bolące zmiany. Jestem z nich bardzo zadowolona i z pewnością wrócę! Jedynie blogerska ciekawość pchnęła mnie ku innym, aby je też przetestować i porównać.
- maska w płachcie Clear Up Skin, firmy The Creme Shop - miała za zadanie oczyszczenie skóry. Płat z nadrukiem uroczego jednorożca nasączony był esencją zawierającą truskawki bogate w witaminę C oraz proteiny mleka. Połączenie tych składników miało minimalizować nadmiar sebum, oczyszczać pory i usuwać przebarwienia. Jak każda maska w płachcie ten kosmetyk miał także działanie mocno nawilżające. Płachta była dobrze przycięta, nosek ma więcej materiału, po raz pierwszy spotkałam się z takim krojem. Esencji było sporo, część wklepałam jeszcze w czoło i szyję. Zapach był po prosty prześliczny! Jak guma balonowa, albo zmiksowane truskawki. Ten aromat znacznie uprzyjemnił aplikację! Maska nie ześlizgiwała się z twarzy podczas aplikacji i przyjemnie chłodziła mi skórę. Trzymałam ją około 20 min, a płachta nadal była wilgotna. Skóra po użyciu tej maski była dobrze nawilżona, ale też rozjaśniona i miła w dotyku. Nawilżenie było tak duże, że nie miałam potrzeby nakładania kremu nawet po paru godzinach od aplikacji. To była naprawdę wspaniała maseczka i jej jedyną wadą jest trudna dostępność w Polsce. Wiem, że czasami maski tej firmy bywają w TK MAXX. Będę szukać! Ja swoją wygrałam w SWOPIE na Dress Cloud.

- nawadniająco liftingujący krem do twarzy z kwasem hialuronowym, Bielenda Professional - bardzo przyjemny krem, który świetnie nawilżał skórę. Pełną recenzję możecie przeczytać w TYM poście. Jedyne co wzbudziło moje wątpliwości to opakowanie. Z jednej strony super - pompka jest zawsze najbardziej higieniczna i pozwala na wygodne dozowanie produktu. Z drugiej jednak strony nie da się "dobrać" do resztek kremu, gdy ten się kończy. Bo jestem przekonana, że jeszcze bym coś tam wygrzebała ;-)) 
- maska w płachcie Green Tea Milk One Pack, A'Pieu - kolejna świetna maska w tym denko! Opakowanie przypomina kartonik z mlekiem i sama maska też jest bardzo "mleczna". Jak to napisano na odwrocie: "szklanka mleka dla Twojej skóry!" Płachta była mocno nasączona esencją o lekko białej barwie i odczuwalnie bogatej konsystencji. Podczas aplikacji odczuwałam przyjemne chłodzenie skóry i jej nawilżenie. Maska cudownie ukoiła i odświeżyła mi skórę. Przyjemnie przy tym pachniała. Skóra była bardzo fajnie nawilżona i wygładzona. Nie wiem jak inne maski z tej "mlecznej" serii, ale ta jest naprawdę bardzo dobra i chętnie do niej wrócę! 
HIGIENA
W kategorii szeroko pojętej "higieny" zużyłam płyn do płukania jamy ustnej Listerine (jak zawsze!), tym razem wersję Stay White. Jeśli przeglądacie moje denka, wiecie, że płyny tej marki goszczą u mnie chyba najczęściej i że mam do nich pełne zaufanie ;-) Zużyliśmy też w domu pastę Blend-a-med 3d White Luxe, niestety nie zrobiłam "badań" czy rzeczywiście wybiela zęby w tydzień. Ostatnio też znów odezwał się mój wirus opryszczki, dlatego w ruch poszły plasterki Compeed i powiem Wam, że nie wiem co ja bym zrobiła bez tego specyfiku, bo dosłownie ratują mi skórę! Tak już niestety mam, że zimą często mam problemy z tą niefajną przypadłością, co złości mnie podwójnie, bo mam tyle cudownych szminek do testowania... :D 
I to już wszystkie kosmetyki, które zużyłam w minionym miesiącu. Znacie coś z powyższego zestawienia? Jak się u Was sprawdziło? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, z przyjemnością poczytam! No i trzymajcie się zdrowo - w końcu szkoda czasu na chorowanie! Buziaki ;-) 

czwartek, 24 stycznia 2019

Recenzja: maska hialuronowa do twarzy Liftactiv Hyalu Mask Vichy

Recenzja: maska hialuronowa do twarzy Liftactiv Hyalu Mask Vichy
Pod koniec grudnia w ramach Klubu Recenzentki na wizaz.pl otrzymałam do testowania nowość z gamy kosmetyków Vichy - maskę hialuronową Liftactiv. W dzisiejszym poście dowiecie się o moich odczuciach po prawie miesiącu używania tego kosmetyku. Zapraszam! 
Czy wiecie, że za każdym razem kiedy piszę dla Was recenzję to kosmetyk o którym powstaje tekst towarzyszy mi na biurku? Czasami też kiedy brakuje mi inspiracji biorę go sobie w dłonie i zaraz jakoś wena powraca! Nie wiem, czy to naprawdę pomaga, czy to takie blogerskie "zboczenie", ale jak kiedyś rozmawiałam z paroma blogerkami beauty, to ich biurka także były zawalone kosmetykami. Może więc coś w tym jest, że czerpiemy te słowa dla Was z tych pudełek i tubek? ;-) Wracając do tematu recenzji...  
Maska Liftactive Hyalu zamknięta jest w słoiczku z grubego szkła w kolorze czerwonym z białą, wytłaczaną nakrętką z logo marki. Opakowanie jest bardzo eleganckie i pięknie wygląda na półce z kosmetykami, czy toaletce (i biurku!). Maska ma za zadanie stymulować produkcję naturalnego kwasu hialuronowego i zapewnić efekt regeneracji skóry, a tym samym działać przeciwstarzeniowo. Wśród składników aktywnych mamy tutaj kwas hialuronowy, wyciąg z agawy, wyciąg z lukrecji oraz słynną wodę termalną ze źródła Vichy, która jest produktem bazowym wszystkich kosmetyków marki o tej samej nazwie. 
Kwas hialuronowy odpowiada za wypełnienie zmarszczek i zwiększenie jędrności skóry. Wyciąg z agawy nawilża i regeneruje naskórek, a także działa przeciwzapalnie. Lukrecja posiada właściwości zatrzymujące wodę w tkankach, ma więc działanie nawilżające i kojące skórę. Zmniejsza przy tym zaczerwienie skóry i wzmacnia naczynka krwionośne. Pełny skład maski możecie poznać na zdjęciu z opakowania:  
Maska Hyalu Mask Vichy ma postać półprzeźroczystego żelu o neutralnym zapachu. Należy nałożyć ją cienką warstwą bezpośrednio na oczyszczoną i osuszoną skórę twarzy. Aplikacja jest prosta i komfortowa. Po około 5 minutach pozostałości maski można wytrzeć płatkiem kosmetycznym. Przyznaję, że nigdy nie miałam takiej potrzeby - kosmetyk idealnie wchłaniał się w moją skórę w całości! Maska hialuronowa Vichy zalecana jest do używania na noc, zamiast kremu. Dlatego po wchłonięciu się jej w skórę nie robimy nic więcej, tylko kładziemy się spać. Część efektów zobaczymy od razu na skórze, a niektóre zauważymy po paru dniach stosowania, z rana, po przebudzeniu. 
Już po kilku aplikacjach moja skóra stała się zauważalnie lepiej nawilżona i sprężysta. Być może zabrzmi to jak tania reklama, ale efekt po użyciu tego kosmetyku jest WOW - skóra wygląda na zregenerowaną, jest jędrniejsza, gładsza i ma ładniejszy koloryt. Nie powiem, że wygląda na 10 lat mniej, ale zauważalnie jest ładniejsza i milsza w dotyku. Tak mi się ten efekt spodobał, że najchętniej używałabym tej maski codziennie! Niestety producent zaleca do trzech razy w tygodniu. Wyliczam więc te "szczęśliwe" dni w kalendarzu, bo maska podbiła moje serce bardzo. 
Hyalu Mask Vichy jest fajna w aplikacji i moja skóra wygląda po niej na zdrowszą i jędrniejszą, tak jakbym właśnie wróciła z urlopu lub co najmniej day spa. Ważna informacja - po miesiącu regularnego stosowania zużyłam około połowy słoiczka 50 ml. Można więc powiedzieć, że maska jest całkiem wydajna. Jej mankamentem jest jednak cena - internet podaje że wynosi ona 130-150 zł. I o ile mogę zgodzić się, że działanie i efekt są tego warte, to zwyczajnie raczej nie mam w planach zakupu, przynajmniej na razie ;-) Jednakże tym bardziej ogromnie się cieszę, że miałam przyjemność testować ten kosmetyk! Znacie maskę Liftactive Hyalu Mask Vichy? A może inny kosmetyk tej marki zaskoczył Was ostatnio? Dajcie koniecznie znać w komentarzach! 




sobota, 19 stycznia 2019

Targi Natural Beauty grudzień 2018

Targi Natural Beauty grudzień 2018
Na początku grudnia odbyła się we Wrocławiu kolejna edycja targów kosmetyków naturalnych Natural Beauty, na którą oczywiście musiałam zajrzeć. Ponieważ z nieznanych mi przyczyn zapomniałam Wam o tym napisać, to dzisiaj nadrabiam zaległości! Będzie trochę o samych targach, stoiskach które odwiedziłam, a także opowiem co nieco o kosmetykach, które kupiłam podczas tej imprezy. Zapraszam! 
Nie miałam specjalnych potrzeb kosmetycznych, gdy ogłoszono grudniową edycję Natural Beauty. Wyczytałam jednak, że wśród wystawców ma pojawić się Anwen, a ja już dawno chciałam poznać tą firmę bliżej. Dlatego ta jedna informacja zaważyła na mojej decyzji - idę! Targi Natural Beauty odbywały się tym razem w hali IASE tuż obok Hali Stulecia. Miejscówka moim zdaniem świetna, być może nie miała takiego klimatu jak stara zajezdnia Dąbie, ale było tam zdecydowanie cieplej i więcej miejsca. 
Imprezie towarzyszyły targi mody autorskiej i wzornictwa Fashion Meeting Pop Up Store oraz festiwal kulinarny Wrocławscy Ulicożercy, który odbywał się na parterze budynku. Na targach spotkałam Justynę "RudaWi", którą poznałam na portalu DressCloud i razem zwiedzałyśmy targi i okupowałyśmy stoiska kilku wystawców. Bo choć nie podchodziłyśmy do każdej firmy, to było kilka takich które, zasypałyśmy tysiącem pytań i przy których spędziłyśmy sporo czasu na oglądaniu, wąchaniu i macaniu kosmetyków ;-) 
Stoisko "Anwen" ciekawiło mnie najbardziej. O ich produktach do włosów słyszałam już wielokrotnie i zawsze były to bardzo dobre opinie. Przed przyjściem na targi zrobiłam sobie test dostępny na ich stronie www, aby dowiedzieć się, czy moje włosy są nisko- średnio-, czy może wysokoporowate. Z testu wyszło mi, że są one średnio porowate, ale na szczęście na stoisku spotkałam prawdziwe ekspertki, które uświadomiły mi, że skoro moje włosy w naturalny sposób się falują i kręcą, to raczej sugerowało by to o ich wysokiej porowatości. Z pomocą pani ekspedientki wybrałam dla siebie dwie odżywki - proteinową o zapachu orchidei oraz emolientową o zapachu róży. 
Dowiedziałam się też, że najlepiej byłoby stosować częściej proteinową, a od czasu do czasu emolientową. Kondycja włosa jest bardzo krucha i może zależeć od wielu czynników, takich jak pogoda, wilgotność powietrza, ale też hormony, stres czy jedzenie. Włosy kręcone i falujące mają tendencję do puszenia się, jednak kiedy dostarczymy im za dużo protein, to paradoksalnie mogą znów zacząć się puszyć z powodu ich nadmiaru. Do zakupów dostałam jeszcze próbkę maski z winogronami i keratyną w saszetce.
Zachwyciły mnie kosmetyki na stoisku Mewa! Wszystko było tam tak pięknie pachnące i śliczne! O firmie Mewa czytałam kiedyś na blogu Magdy Takie Moje Oderwanie i to z nią po raz pierwszy zapoznałam się z kosmetykami tej marki "na żywo" podczas mojej pierwszej edycji targów Natural Beauty, o której pisałam TUTAJ.  
Wtedy jednak nic nie kupiłam. Za to w grudniu, jako swój pierwszy zakup kosmetyczny z firmy Mewa nabyłam peeling do twarzy o zapachu cytryny i zielonej herbaty, a także mydełko ananas i mango. Oba kosmetyki pachną tak jak lubię - cytrusowo i owocowo. Jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi peeling, który ma drobnoziarnistą konsystencję. Mydełko z kolei pochodzi podobno z najnowszej kolekcji tej marki i na targach było pokazywane po raz pierwszy!
Podczas zwiedzania stoisk firm kosmetycznych dosłownie przypadkiem natknęłam się na markę Tinktura, której profil śledzę na Instagramie. Są to naturalne kosmetyki o bajecznych kolorach, które pochodzą z Chorwacji. 
Bardzo intrygowały mnie niewielkie, zamknięte w puszcze szampony... w kostce! Myślę, że mogą one być świetną alternatywą na wakacje, zwłaszcza pod namiot. Baardzo długo zabrało mi wybranie dla siebie wersji szamponu, bo nie chciałam robić od razu zapasów, a nie wiedziałam jak będzie mi się używało szamponu w takiej formule. Mam długie włosy i nie wiem po prostu czy nie poplączę ich stosowaniem tego typu produktem. 
Ostatecznie zdecydowałam się na szampon w kostce wersja cytryna z lawendą, która pachnie po prostu przecudnie! I mimo, że jest ona przeznaczona do włosów przetłuszczających się, to ponieważ mam zamiar używać jej latem, to myślę, że będzie OK. Skusiłam się także na cytrynowożółte mydełko, które już stało się moim ulubionym. Spójrzcie tylko na ten kolor!
Sporo czasu spędziłyśmy z Justyną na stoisku Olivia Plum, jednak na szczęście właścicielki tej marki obecne na targach miały do nas anielską cierpliwość ;-) Ponieważ nie zużyłam kupionych ostatnio mydełek Olivia Plum, a nie potrzebowałam nic innego, to tym razem zrezygnowałam z zakupów. Asystowałam za to Justynie, która skusiła się na roller do masażu twarzy w różowego kwarcu. Powiem Wam, że jest to nie tylko przydatne, ale i przepięknie wyglądające akcesorium i chyba gdybym miała większą łazienkę lub miejsce na jego przechowywanie, to pewnie też bym się zdecydowała ;-)
Na koniec naszej bardzo owocnej wycieczki zeszłyśmy na parter, aby skorzystać z oferty Wrocławskich Ulicożerców. Ponieważ zawsze mnie ciągnęło w kierunku wschodnich smaków z przyjemnością skorzystałam z oferty Kozackiej Chatki specjalizującej się w kuchni ukraińskiej i krymskiej. Zdecydowałam się na gryczanik, który był przepyszny! Myślę, że odwiedzę jeszcze tą kuchnię w ich lokalu na Energetycznej. Po pożywnym obiadku nie mogło obejść się bez małych słodkości, zwłaszcza gdy stoisko z makaronikami wyglądało tak kolorowo! 

Jak widać moja kolejna wizyta na targach Natural Beauty była bardzo owocna. Bardzo jestem teraz ciekawa działania kosmetyków, które kupiłam zwłaszcza, że wiele z nich jest przeznaczonych do włosów. Podoba mi się to, że coraz to nowe firmy produkujące kosmetyki naturalne pojawiają się na targach. Dzięki temu łatwiej można dobrać dla siebie odpowiednią pielęgnację, ale też sprawdzić zapach, czy konsystencję produktu. Kolejne targi Natural Beauty odbędą się we Wrocławiu pod koniec lutego. Targi mają też swoją edycję w Poznaniu w dniach 8-9 lutego. Lubię chodzić na takie targi, zwłaszcza że jest to miłe spędzenie czasu. A Wy? Uczęszczacie na targi kosmetyczne? Przerzuciłyście się już zupełnie na naturalną pielęgnację, czy raczej korzystacie ze wszystkich rodzajów kosmetyków? Koniecznie dajcie znać jak to u Was jest w komentarzach! 

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Kosmetyczne odkrycia i ulubieńcy 2018 roku

Kosmetyczne odkrycia i ulubieńcy 2018 roku
Połowa stycznia do prawie ostatni moment na podsumowanie roku ubiegłego oraz wskazanie garstki tych NAJ kosmetyków, które zachwyciły mnie swoim działaniem w minionym roku. Powiem szczerze - wybór był ogromnie trudny! Jednak po paru godzinach przemyśleń udało mi się dokonać wyboru. Dzisiejszy post to także setny wpis na moim blogu! Okazja do świętowania całkiem zacna, zatem zapraszam do lektury! 
Sto postów na blogu to brzmi całkiem dobrze i choć z pewnością znajdą się blogerzy, którzy taki wynik osiągnęli zdecydowanie wcześniej niż ja, to i tak czuję się bardzo dumna, szczęśliwa i zadowolona. Blogowanie dało mi nie tylko możliwość literackiego "wyżycia się", czy pretekst do testowania ton kosmetyków, ale przede wszystkim pomogło nawiązać nowe, ciekawe przyjaźnie i przeżywać zupełnie inne atrakcje, jak np. udział w zlotach blogerek i targach kosmetycznych. Już na wstępie chcę podziękować wszystkim Wam, których poznałam w otchłani blogosfery - za Waszą przyjaźń, uśmiech, inspirowanie mnie oraz motywowanie. Nie oszukujmy się, nie było by tych stu wpisów, gdyby nie aktywizujący mentalny kopniak od czasu do czasu ;-) Dziękuję! <3 

Wracając do dzisiejszego tematu, czyli zestawienia moich kosmetycznych ulubieńców 2018 roku to od razu zaznaczam, że zupełnie nie stracili na aktualności ulubieńcy zeszłoroczni, o których możecie poczytać w TYM wpisie. Dzisiejsza piątka to kolejne genialne produkty, które miałam przyjemność poznać i których działanie mnie zachwyciło. 
1. KREMY MY WONDER BALM MIYA
Właściwie powinnam chyba napisać "kosmetyki marki Miya" chociaż to właśnie kremy z serii My Wonder Balm zachwyciły mnie najbardziej. Z czterech rodzajów aktualnie używam trzeciego z rzędu i jak zapewne możecie się domyślić planuję przygotować na ich temat osobną recenzję. I mimo, że będzie to recenzja, do której testowanie zajęło mi najwięcej czasu w historii tego bloga, to kosmetyki te są absolutnie FE-NO-ME-NAL-NE w działaniu, stąd zaszczytny tytuł "Ulubieńca Roku 2018". I ktoś mógłby powiedzieć, czym szczególnym wyróżniają się te kremy, że jest na nie taki "szał". A ja odpowiem - działaniem ;-) Poza tym wszystkie kremy Miya nie zawierają silikonów, parafiny, olejów mineralnych, PEG i barwników. W ich składzie znajdziemy za to cenne olejki i składniki roślinne o właściwościach pielęgnacyjnych. Skóra po ich użyciu jest nawilżona, gładsza, wygląda promiennie i zdrowo. A przecież właśnie taką skórę chciałybyśmy mieć każdego dnia, prawda?
2. KOREAŃSKA PIELĘGNACJA - MASKI W PŁACHCIE
Na fali poradnika Charlotte Cho "Sekrety urody Koreanek" rozpoczęła się w Polsce moda na dziesięcioetapową pielęgnację skóry. Ja także uległam częściowo temu trendowi głównie w postaci masek w płachcie. Początkowo produkty te były raczej trudno dostępne, z czasem jednak wiele firm wypuściło swoje wersje tego typu masek. Mogliście się o tym przekonać chociażby w ostatnim wpisie dotyczącym masek w płachcie Planet Spa z Avonu. Koreanki zalecają nakładanie maski w płachcie codziennie, jako jeden z etapów pielęgnacji. Jednak przy cenach, jakie mamy w Polsce myślę że nie za wiele jest osób, które się na to decydują. Ale od czasu do czasu czemu nie? Jak dotąd po przetestowaniu kilku firm najbardziej odpowiadały mi maski firmy... Garnier! Każda z nich okazała się być porządnie nasączona esencją i dobrze nawilżała skórę. 



Dzień dobry! Sobota to u mnie zazwyczaj czas czyszczenia, ale też oczyszczania skóry 😄 Maseczka z jednorożcem marki @thecremeshop nasączona jest esencją z truskawek bogatych w witaminę C oraz mleka. Ma za zadanie oczyścić pory, zminimalizować przebarwienia a także ograniczyć nadprodukcję sebum. Maska na formę płachty z nadrukiem. Pachnie gumą balonową o smaku truskawkowym 🍓🍓🍓 To jedna z najfajniejszych masek jakie do tej pory próbowałam! Skóra po jej użyciu dobrze nawilżona, miła w dotyku i lekko rozjaśniona. Maskę wygrałam w lipcowym SWOP-ie na @dresscloud.pl, ale było mi jej tak szkoda użyć, że tyle czekała! Podobno kosmetyki tej marki bywają czasami w TK MAXX. Może spotkaliście się z nimi? Chcę znów zostać jednorożcem!!!! 😄😊😍🦄🌈🌟 #dzieńdobry #sobota #saturday #masksheet #maskday #maska #maskawpłachcie #thecremeshop #recenzja #maseczka #koreańskapielęgnacja #kosmetykikoreanskie #swop #dresscloud #jednorożec #unicorn #ilovecosmetics #cosmeticslover #cosmetics #beautybloger #beautyblogerka #beauty
Post udostępniony przez Cela Julietta (@_nostami)
Ostatnio miałam przyjemność przetestować maskę The Creme Shop z jednorożcem, o czym informowałam na Instagramie. I okazała się naprawdę świetną! Ciężko jest ją jednak dostać w Polsce, dlatego będę "polowała" na nią w TK MAXX lub zdecyduję się na zamówienie w internecie. Ponieważ oprócz wspomnianych przeze mnie firm jest jeszcze wiele fajnych masek w płachcie (i pewnie drugie tyle których jeszcze nie znam!) nie chciałam wskazywać tutaj konkretnego kosmetyku, a samą ideę pielęgnacyjną. Kto tak jak ja zaczął używać masek w płachcie w 2018 roku? 
3. PALETKI MIYO
Już od dłuższego czasu mam marzenie, aby "bardziej" malować swoje oczy. Stąd moje nagłe zwiększone zainteresowanie się kosmetykami do makijażu. Do tej pory bowiem miałam "jakąś" paletkę, czy pojedyncze cienie z Avonu, ale nie przykładałam zbytnio wagi do tego, aby je odpowiednio nakładać, czy komponować ze sobą. Pierwszą paletkę Miyo zobaczyłam na Instagramie. Byłam przekonana, że to jakaś droga, zagraniczna firma, której produkty w dodatku ciężko jest kupić. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jest to firma Polska (!), a cena paletki cieni składających się z pięciu kolorów to 15 złoty (!!). 
Jednym mankamentem była tylko konieczność zamawiania kosmetyków przez Internet, ale z tego co wiem także i ten problem niedługo zniknie, bo coraz częściej produkty tej marki można dostać stacjonarnie. Na pierwszy ogień zamówiłam sobie szaloną paletkę Carnival oraz dwie bardziej stonowane - Very Me i Life is Beach. Pigmentacja wielu kolorów wręcz powala na kolana. 
W paletkach zestawione są ze sobą kompozycja kolorystyczne do przygotowania wielu wersji makijaży. Są tutaj zarówno cienie o matowym, jak i satynowym czy błyszczącym wykończeniu. Więcej szczegółów na temat każdej z posiadanych przez mnie paletek planuję przekazać Wam w planowanym poście. Czekam jeszcze tylko na... nową lampę, dzięki której - mam nadzieję - uda mi się pokazać Wam choć kilka realizacji tymi cieniami. 
4. MASKI NIVEA ESSENTIALS
Ten rok zdecydowanie upłynął mi pod znakiem pielęgnacji i maseczkowania! Kolejnym ulubieńcem są bowiem dwie maski marki Nivea, tym razem w tubce. Ich zdecydowanym plusem jest wygoda i prędkość działania. Już po minucie od nałożenia możemy poczuć na własnej skórze oczyszczenie (w przypadku maski skin detox - zielonej), lub nawilżenie (maska detox mask - niebieska). Oba kosmetyki mają przyjemne formuły, delikatne zapachy, a przy regularnym stosowaniu zapewniają fajny efekt na skórze. Ja zazwyczaj stosuję je ze sobą naprzemiennie. Więcej na temat tych kosmetyków przeczytacie w obszernej recenzji. Wiem, że z tej linii jest jeszcze jedna maska oczyszczająca o działaniu rozgrzewającym, jednak ze względu na moje naczynka nigdy jej nie próbowałam. Z linii Nivea Urban Skin spodobał mi się także krem na dzień, o którym pisałam w TYM poście. Co ciekawe krem na noc z tej samej serii już nie zdobył mojego uznania ;-)
5. MINI RĘKAWICA DO DEMAKIJAZU GLOV
W ramach współpracy z portalem Ambasadorka Kosmetyczna otrzymałam kiedyś do przetestowania boks kosmetyków z drogerii Vica w którym znajdowała się mini rękawica do demakijażu wodą Glov. Jest to własnie to małe, różowe, puszyste "coś". To maleństwo ratuje mnie, gdy w ciągu dnia mój makijaż postanowi spłynąć z oka. Używam go też przed treningiem, bo wiadomo że tusz+pot = szczypanie, podrażnienie i oczy niczym panda. Mini rękawiczka Glov zajmuje bardzo mało miejsca, można więc mieć ją zawsze przy sobie. Po zmoczeniu zwykłą wodą zmywa każdy makijaż z oka i radzi sobie świetnie nawet z wodoodpornym tuszem! Nie wiem jak mogłam do tej pory żyć bez tego cudu!

Oto moja THE BEST FIVE kosmetycznych odkryć minionego roku. Oczywiście nie sa to wszystkie "cudeńka", które udało mi się w 2018 przetestować, jednak te tutaj przedstawione zachwyciły mnie tak bardzo, że zdecydowałam się je Wam pokazać. Znów w zestawieniu ulubieńców roku nie pojawiają się produkty Make Up Revolutions, a ja znów czuję się w obowiązku poinformować Was, że uwielbiam ich palety, a od niedawna też rozświetlacze, ale ciągle poznaję markę i ciągle jeszcze nie wykorzystuje potencjału tych kosmetyków nawet w 30% ciężko więc powiedzieć o nich już, że są "ulubione". Obawiam się także, że z czasem będę musiała zwiększyć ilość miejsc do nominacji, albo dokonać podziału na kosmetyki do pielęgnacji i makijażu, bo coraz ciężej jest mi dokonywać wyboru tylko pięciu "naj"  kosmetyków w roku ;-) Znacie przedstawione przez mnie dzisiaj kosmetyki? Są tutaj też wasi faworyci? A może w minionym roku odkryliście coś zupełnie innego? Dajcie znać w komentarzach, chętnie poznam Wasze opinie!

środa, 9 stycznia 2019

Recenzja: maski w płachcie Planet Spa Avon

Recenzja: maski w płachcie Planet Spa Avon
Koreańska pielęgnacja cieszy się nadal niesłabnącą popularnością i coraz większe rzesze kobiet i nie tylko sięgają po maski w płachcie. Nic dziwnego, że wiele firm kosmetycznych produkuje "własne" wersje takich kosmetyków. Dzisiaj zapraszam Was na recenzje setu masek z linii Planet Spa z Avonu.
Jak już zapewne zauważyliście od pewnego czasu chętnie sięgam po pielęgnację w postaci masek nasączonych esencjami. Przetestowałam już formuły różnych firm i mimo, że sporo kosmetyków podobało mi się, to niewiele zachwyciło, czy zrobiło na mnie mocniejsze wrażenie od pozostałych. Kiedy tylko w katalogu Avon zobaczyłam ten typ masek stwierdziłam, że zdecydowanie muszę je wypróbować. Zwłaszcza, że pojawiły się one w ramach bardzo lubianej przeze mnie serii Planet Spa. W ofercie są trzy wersje masek w opakowaniach nawiązujących do linii zapachowych. Są to rewitalizująca maska z marokańskim olejkiem arganowym Treasures Od The Desert (brązowe opakowanie), rozświetlająca maska z Oud i złotym bursztynem Radiant Gold (fioletowa) oraz nawilżająca maska ze śródziemnomorską oliwą z oliwek Heavenly Hydration (zielona). Przedstawię je Wam w takiej kolejności, jak sama je testowałam. 
Planet Spa maska w płachcie Treasures of Desert with Aragan Oil
Maska ta ma działanie regenerująco-odżywcze. Opakowanie jest wstępnie nacięte, dlatego nie ma problemu z otworzeniem go i wyciągnięciem ze środka maski. Płachta składa się jakby z dwóch części i ma "uszko", które zgodnie z instrukcją powinno znajdować się po lewej stronie czoła. Dzięki nacięciom na policzkach maskę można wygodnie dopasować do kształtu twarzy, choć z moim przypadku jak zawsze okazało się, że mogłoby jej być nieco więcej na czole. Tradycyjnie już zamieszczam Wam zdjęcie składu maski z opakowania:
Płachta jest bardzo dobrze nasączona, jednak w środku nie zostaje za dużo esencji i nic też nie kapie. Maska pachnie jak cała linia Treasures of Desert. Jest to słodki, lekko orzechowy i perfumowany zapach, który jest przyjemny i nie drażniący. Nałożyłam płachtę na 15 min. Po zdjęciu czułam delikatne chłodzenie skóry, które utrzymywało się jeszcze około 15 min. Skóra była dobrze nawilżona, odświeżona i odżywiona. Nie dostałam żadnej reakcji alergicznej, ani też nie miałam zaczerwienionej skóry. Zdecydowanie na plus!
Planet Spa maska w płachcie Heavenly Hydration with Mediterranean Olive Oil
Tu także płachta składała się jakby z dwóch części, jednak po używaniu pierwszej maski z tej serii nie byłam już zaskoczona i nakładanie poszło mi zdecydowanie sprawniej ;-) Esencja wzbogacona o śródziemnomorską oliwę z oliwek ma wspomagać odżywienie i nawilżenie skóry. Skład wygląda następująco:
Maska była dobrze nasączona esencją i pachniała nieco kwiatowo-oliwkowo, tak jak pachnie zielona linia Kosmetyków Planet Spa z Avonu. Jest to jedna z moich ulubionych linii, dlatego oczywiście mi ten zapach bardzo się podoba i cieszę się, że czuć go podczas używania maski. Płachtę nałożyłam na 15 min. Podczas aplikacji czułam bardzo przyjemne chłodzenie skóry. Myślę, że ta maska może być cudowna w upalne wieczory, zwłaszcza gdy jeszcze dodatkowo schłodzimy ją w lodówce. Skóra pozostawała chłodna jeszcze przez jakiś czas od zdjęcia płachty. Zauważyłam też, że jest fajnie nawilżona, taka jakby "wilgotna" po wierzchu (chyba Koreanki mówią na to "chok chok"). Maska nie podrażniła mnie, za to fajnie ukoiła zaczerwienienia skóry. 
Planet Spa maska w płachcie Radiant Gold with Oud and Golden Amber
Oud nazywany też drewnem agarowym lub drewnem aloesowym, to składnik wielu perfum. Stąd zapach tej maski może kojarzyć się nam z drzewnymi perfumami ocieplonymi nutą bursztynu. Zapach jest piękny, ale dość intensywny i wrażliwsze osoby może nawet podrażnić. Pełny skład kosmetyku prezentuję na zdjęciu: 
Płachta tak jak w przypadku poprzednich masek jest średniej grubości, dobrze nasączona, z charakterystycznym "uszkiem". Po nałożeniu na skórę mocno ją chłodziła i nawilżyła. Po zdjęciu skóra wyglądała na zdecydowanie jaśniejszą. Samą mnie aż ten efekt zdziwił, ponieważ przy innych maskach rozjaśniających efekt nie był taki intensywny. Oczywiście z czasem to rozjaśnienie zanikało, ale skóra nadal pozostawała wygładzona, ukojona i gładsza. Myślę, że ta maska świetnie sprawdzi się jako tzn. "bankietowa", czyli tuż przed wyjściem na imprezę czy przyjęcie. Tak jak i poprzednie wersje maska nie wyrządziła mi krzywdy i fajnie nawilżyła skórę. Z całej trójki była zdecydowanie najbardziej pachnąca, a zapach utrzymywał się jeszcze po zdjęciu maski przez dłuższy czas. 
Podsumowując działanie wszystkich trzech masek w płachcie z linii Planet Spa Avon, to każda z nich sprawdziła się u mnie bardzo dobrze. Płachty były dobrze przycięte, nasączone odpowiednio esencją. Żadna z masek nie wywołała u mnie reakcji  alergicznych, czy podrażnienia. Jedynie maska rozświetlająca (fioletowa) mogła jak dla mnie nieco mniej intensywnie pachnieć (choć to był piękny zapach!). Jeśli chodzi o działanie tych kosmetyków, to przy każdej masce zauważyłam zdecydowane nawilżenie skóry i jej wygładzenie. Maska rozświetlająca rzeczywiście spowodowała, że koloryt skóry miałam jaśniejszy. Wszystkie maski chłodziły skórę i powodowały, że wydawała się ona gładsza w dotyku i ukojona. Moja odczucia opisuję tutaj po jednorazowym zastosowaniu każdej z masek. Jestem bardzo ciekawa, czy przy dłuższym, bardziej regularnym stosowaniu zauważyłabym efekty bardziej trwałe i spektakularne? Koreanki zalecają używanie tego typu kosmetyków na co dzień, aby efekty dla skóry były lepsze. Być może zdecyduję się na taką dłuższą "kurację" przy dobrej promocji cenowej. Maski te są w katalogu Avon w cenie 7-10 złoty. Znacie maski w płachcie Planet Spa z Avon? Lubicie tego typu pielęgnację skóry? Robiłyście kiedyś dłuższą kurację jednym typem maski w płachcie? Daje to większe efekty? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!

sobota, 5 stycznia 2019

Denko GRUDZIEŃ 2018 oraz podsumowanie rocznego projektu

Denko GRUDZIEŃ 2018 oraz podsumowanie rocznego projektu
Grudniowe zużycia kosmetyczne określiłabym jako "zwyczajne", choć jest kilka produktów, których udało mi się zdenkować więcej niż zazwyczaj. Z rozpoczęciem kolejnego roku "Projektu denko" chciałam wprowadzić w tego typu postach nieco małych zmian. Początek Nowego Roku to także czas planowania i podsumowań. Także i u mnie dzisiaj co nieco na ten temat. Zapraszam do lektury! 

Nie przedłużając zapraszam Was na przegląd zużyć minionego miesiąca wraz z krótkimi opisami lub odnośnikami do nich. Dla ułatwienia identyfikacji kosmetyki, których nazwa jest w kolorze zielonym, to te, które zachwyciły mnie swoim działaniem i chętnie do nich wrócę. Te, których nazwa zapisana będzie kolorem czerwonym, to kosmetyczne buble, lub produkty, które u mnie się nie sprawdziły, bądź przeterminowały się i nie jestem w stanie rzetelnie ocenić ich działania. Z kolei kosmetyki, których nazwa zapisana jest kolorem czarnym, to "zwyklaki", co do których nie mam zastrzeżeń, ale też nie zachwyciły mnie swoim działaniem. Będzie więc w tych opisach nieco bardziej kolorowo, ale mam nadzieję, że dzięki temu łatwiej będzie Wam wyłapać jak sprawowały się u mnie dane produkty. Pozostaję też przy podziałach tematycznych, bo myślę, że dzięki temu wielbicielki np. produktów do włosów mogą szybko odnaleźć kosmetyki najbardziej je interesujące. 
DO CIAŁA
- żel pod prysznic Senses Awakening Infinite Blue, Avon FOR MEN - pachnący bergamotką i kardamonem energetyzujący żel pod prysznic to oczywiście zużycie mojego narzeczonego, który podrzuca mi swoje puste opakowania do denka ;-) Myślę jednak, że wbrew pozorom cząstka moich czytelników może być zainteresowana recenzjami kosmetyków dla płci męskiej. Żel przyzwoicie się pienił, miał ciekawy, orzeźwiający zapach i nie wysuszał skóry. Była to edycja limitowana, więc już niedostępny.
- żel pod prysznic i szampon 2w1 Fury Of The Tiger, Natura Siberica - kosmetyki typu "dwa w jednym" są świetnym rozwiązaniem na siłowni, czy wyjazdach jednak przy dłuższym stosowaniu na włosy mogą podrażniać skórę głowy, dlatego nigdy nie polecałabym tylko jednego produktu do pielęgnacji na co dzień. Jednak trzeba przyznać, że ten żel nie wysuszał skóry i nie podrażniał jej, za to świetnie się pienił i dobrze domywał zarówno skórę jak i włosy. Zapach typowo "męski". Żel zawiera w swoim składzie podobno trawę tygrysią, słynącą z właściwości przyspieszających gojenie się ran - nie sprawdzaliśmy działania bezpośrednio na skaleczeniach, ale na pewno tych ran nie powoduje ;-) Dostępny jest w drogeriach, np. Rossman. To kolejne opakowanie mojego mężczyzny, więc to chyba wystarczy za rekomendację!
- żel pod prysznic Lilas Mauve Purple Lilac, Yves Rocher - żel pod prysznic o zapachu bzu Yves Rocher. Co prawda nie do końca zgadzam się, że jest to typowy zapach bzu - raczej według mnie bez, zmieszany z czymś jeszcze. Ale kompozycja jest bardzo piękna i kobieca. Żel zamknięty jest w podłużnej, plastykowej butelce (podobno z recyklingu, jak pisze na stronie firmy) z wygodnym zamknięciem na klik. Kosmetyk przyzwoicie się pieni i dobrze myje skórę. Niestety jak WSZYSTKIE produkty do skóry ostatnio powoduje u mnie lekkie przesuszanie i konieczność używania balsamu. Jesienią i zimą mam duże problemy z moją skórą, która co chwile ma jakiś "problem" i praktycznie żaden kosmetyk pod prysznic sobie z tym nie radzi. Wyjątkiem jest wspominany w jednym z moich poprzednich postów mus Nutka lub inne produkty (kolejny żel YR poniżej). 
- żel pod prysznic Citron Basilic, Yves Rocher - prześliczny zapach, bo połączenie soczystej cytryny i ziołowej bazylii tworzy odświeżającą i ciekawą kompozycję. Żel dobrze się pienił i nie wysuszał skóry - co z moim przypadku rzadko się zdarza o tej porze roku ;-) Dlaczego, więc nie zapisałam go na "zielono"? Bo jest to wersja limitowana, której nie ma już w sprzedaży regularnej. Ale może dzięki temu poznam też inne warianty zapachowe?
DO WŁOSÓW
- odżywczy spray do włosów Naturals, Avon - jako posiadaczka falujących włosów często mam problemy z ich rozczesywaniem. Spray Avonu ma za zadanie ułatwić to zadanie poprzez szybkie nawilżenie włosów. W swoim składzie zawiera ekstrakt z moreli oraz masło shea. Sam kosmetyk ma słodki, owocowy zapach. Co ważne spryskane nim włosy stają się bardziej miękkie w dotyku i można je łatwiej rozczesać, ale nie są ciężkie i obciążone. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do stosowania kosmetyków do rozczesywania, że nie wyobrażam sobie już bez nich układania fryzury. Mimo to produkt jest naprawdę wydajny i wystarcza na długi okres czasu. Prawie identyczny skład posiada tego typu kosmetyk do stosowania u dzieci z tej samej firmy, dlatego sądzę, że z powodzeniem można go także wykorzystać przy czesaniu włosów także i młodszym użytkowniczkom. 
- odbudowujący i odżywczy balsam do włosów, Bania Agafi - odżywka do włosów w opakowaniu w formie sprytnej tubki, która zabiera mało miejsca, ale o która ciągle drżałam czy mi nie zamoknie (i czy nie rozwali się od wilgoci). Mocno perfumowany zapach kosmetyku uprzyjemniał stosowanie. Nakładałam tego balsamu dość spore ilości i włosy były po nim ładnie nawilżone i odżywione, ale przez to wystarczyło mi go na zaledwie 4 czy 5 użyć! Nie jest to więc zbyt wydajny kosmetyk, zwłaszcza przy osobie o dłuższych, gęściejszych włosach. Balsam ładnie wygładzał włosy i sprawiał, że ładniej się skręcały i błyszczały. Mimo niskiej wydajności uważam, że jest wart uwagi, zwłaszcza że jego cena nie jest zbyt wysoka. 
- 1-minutowa odżywka do włosów z Mango, Balea - odżywka w formie saszetki, której nie da rady użyć na więcej niż raz, bo opakowanie po otworzeniu nie nadaje się do przechowania nawet na kolejny dzień. Poza tym próba otwarcia opakowania bez użycia nożyczek jest niemożliwa, a paradoksalnie jedna z takich masek "wybuchnęła" mi w torbie, gdy wracałam z wycieczki do Budapesztu, gdzie je kupiłam... Sam kosmetyk jest dość przyjemnym w stosowaniu mleczkiem o intensywnym i bardzo realistycznym zapachu mango, który dość długo utrzymywał się na moich włosach. Sama maska jest szybka w działaniu, dobrze nawilżyła moje włosy (chociaż patrząc na ilość jaką wpakowałam w nie naraz byłoby dziwnym gdyby tak się nie stało) i poleciłabym ją zdecydowanie na wyjazdy, ale to opakowanie skreśla ten typ użytkowania totalnie. Jednak na wypróbowanie samego kosmetyku jest OK i myślę, że mogłabym skusić się na pełnowymiarową butlę, bo takie też widziałam w sprzedaży. 
DO TWARZY
- intensywnie nawilżający krem, Himalaya Herbals - pisałam o nim nieco więcej w TYM poście. Głównie zużyłam go do ciała, gdyż do twarzy miał jak dla mnie zbyt bogatą konsystencję i powodował świecenie się. Przyjemny krem o konsystencji prawie masła, jednak bardziej przypadły mi do gusty lżejsze formuły, dlatego raczej nie wrócę. Jednakże posiadaczki suchej skóry mogą być z niego bardziej zadowolone.
- Panda's Dream White Sleeping Mask, Tony Moly - czyli rozjaśniająca maska na noc w opakowaniu przeuroczej pandy ;-) Jest to krem-maska o konsystencji puszystego budyniu i delikatnym zapachu. Uwielbiałam nakładać go na moją skórę, bo był bardzo przyjemny w aplikacji! Maska nawilżała i regenerowała skórę oraz lekko ją rozjaśniała. To jeden z tych kosmetyków, które jak dla mogłyby nigdy się nie kończyć! Kupiłam ją na promocji w sklepie JJ Korean Beauty za około 40 zł. Uważam, że normalna cena jest trochę przesadzona, ale promocyjna jest OK. Dlatego jeśli znów znajdę taką obniżkę, to zapewne się spotkamy. No i oczywiście to opakowanie! Teraz pewnie posłuży mi jako pudełko na drobiazgi, bo kto mógłby wyrzucić taką pandzioszkę na śmietnik? 
- Vita C Infusion, Mincer Pharma - próbka kremu przeciwzmarszczkowego na noc wystarczyła mi na dwa porządne i obfite użycia.   Krem zawiera ekstrakt Camu-Camu, olej z rokitnika oraz żeń-szeń. Jest polecany do cery suchej. Ja mam cerę mieszaną, ale bardzo się z tym kremem polubiłam, bo świetnie się wchłania. Krem pięknie pachnie, lekko cytrusowo za co ma u mnie duży PLUS (uwielbiam tego typu zapachy). Ma kremową konsystencję i lekko żółtawy kolor, pewnie z uwagi na ten rokitnik. Krem bardzo dobrze wchłaniał się w skórę i natychmiastowo ją ujędrnił. Jednak, aby zdecydować czy kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie musiałabym chyba poużywać go nieco dłużej. Wydaje mi się też, że w cieplejszych miesiącach mógłby być już dla mnie "zbyt odżywczy". 
- odżywczy krem z olejkiem z róży I love Me, MIYA - moja miłość do kremów z serii My Wonderbalm od Miya nie słabnie. I mimo, że początkowo z wersją różaną miałam dość chłodne relacje, po zachwytach nad Hello Yellow (żółta), to teraz widzę, że po prostu musiał przyjść na niego czas. Krem I Love Me ma bowiem bogatszą i bardziej odżywczą formułę, z którą nie polubiła się moja mieszana cera w upalne dni. Jednak kiedy tylko przyszły jesienne wiatry i obniżenie temperatury okazał się zbawieniem na wszystkie skórne problemy. I to nie tylko twarzy, ale i całego ciała! Zapach przypomina mi nieco róże w wersji zasuszonej, ale można się do niego przyzwyczaić. Obecnie mam w zapasach wersję Call Me Later, której jeszcze nie testowałam. [SPOILER!] Kremy tej marki trafią zdecydowanie do moich ulubieńców 2018 roku. 
- krem do twarzy Sebo Vegetal, Yver Rocher - ma za zadanie utrzymać w ryzach świecenie się skóry, ale przy tym ją nawilżyć. Kiedyś współpracowało się nam super i dlatego zdecydowałam się na kolejne opakowanie tego kremu, jednak albo coś się zmieniło w składzie, albo przestał już działać na moją cerę. Bo końcówkę kremu zużywałam już trochę z przymusu i nie byłam zadowolona z efektów, jakie robił. Dlatego rozstajemy się.
MASECZKI
- głęboko oczyszczająca maseczka do twarzy Herbal Steam Bath Planet Spa, Avon - to jeden z moich ulubieńców o czym pisałam już kilkukrotnie, zresztą pojawiła się ona już w moim PIERWSZYM poście na tym blogu! Maseczka ma ciekawy zapach, glinkową formułę, a podczas wysychania zamienia się z zielonkawej na białą. Więcej na jej temat przeczytacie w podlinkowanym poście. Niestety linia ta została wycofana ze sprzedaży, ja na szczęście mam jeszcze jeden egzemplarz w zapasie! 
- rewitalizująca maseczka do twarzy Revitalising Retreat Planet Spa, Avon - o tej maseczce pisałam przy okazji postu z serii Mania Maseczkowania. Miała ona formułę peel-off i fajnie odświeżała skórę. Jeśli zużyję te tony maseczek, jakie mam być może wrócę do niej w przyszłości. Odnośnie masek typu peel-off nie wiem, czy wiecie, ale gdy nakładamy je grubszą warstwą, to może i nieco dłużej wysychają, ale za to idealnie da się je ściągnąć ze skóry, bez pozostawiania resztek. No i pamiętajcie aby omijać linię włosów!
- trzy maski w płachcie z serii Planet Spa, Avon - są to maski nawilżająca (zielona), odżywcza (brązowa) i rozświetlająca (fioletowa). Niebawem spodziewajcie się ich recenzji i tam szczegółowo o tym, jak się u mnie sprawdziły. Czy kupię ponownie? TAK! 
- maseczka dynia + imbir, Marion - kosmetyk, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył! Nie spodziewałam się szału, bo do tej pory produkty tej firmy niezbyt dobrze się u mnie sprawdzały, a jednak ta maseczka okazała się świetna i z chęcią wrócę do niej ponownie. W konsystencji jest lekko budyniowata, lekko pomarańczowa i bardzo przyjemna w aplikacji. W połączeniu z pięknym zapachem używanie jej było prawdziwą przyjemnością. Zgodnie z opisem maseczki nie zmywa się, a wklepuje jej pozostałości w skórę. Rzeczywiście większość składników ładnie się wchłonęła. Skóra po użyciu tej maseczki była pięknie odżywiona i wyraźnie gładsza. Był efekt WOW!
- maseczka do twarzy Duetus, Sylveco - Maseczka zamknięta jest w saszetce o pojemności 10 ml, co wystarcza na dwu lub nawet trzykrotne użycie. Ja użyłam jej raz na całą twarz, a kolejnego dnia na szyję, która wydawała mi się jakoś bardziej zanieczyszczona i wymagająca wsparcia. Maseczka jest przeznaczona do oczyszczania cery tłustej i mieszanej ze skłonnościami do zanieczyszczeń. Ma specyficzny, ziołowy zapach ale nie jest on drażniący. Kosmetyk ma czarną barwę i konsystencję glinki. Łatwo rozprowadza się na skórze. Po 10 minutach od aplikacji maseczkę zmyłam zwyczajnie wodą i schodziła łatwo. Jednak miałam wrażenie, że mam szarawą skórę, dlatego szorowałam ją jeszcze gąbeczką konjac i przetarłam płynem micelarnym. Skóra była bardzo dobrze oczyszczona i matowa, ale miałam wrażenie, że była jakby sucha, dlatego dość szybko stonizowałam ją woda różaną i nałożyłam krem nawilżający. Kolejnego dnia nałożyłam ją na szyję. Mimo moich obaw (mam tam dość wrażliwą skórę) nic złego się nie zadziało, skóra nie uległa podrażnieniu, a fajnie się oczyściła. Zdecydowanie jestem na tak! 
- maseczka Black Head Pore Strip, Pilaten - ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Znam może mniej inwazyjne maseczki o podobnym działaniu, ale chciałam też powykańczać domowe zapasy. Maskę nałożyłam dość grubą warstwą tylko na strefę T z dokładnym ominięciem oczy, czy brwi. Po wyschnięciu udało mi się ją ściągnąć, jak zwykłego peel-offa. Nie zauważyłam, aby jej działanie było mocniejsze. Jest to jednak kosmetyk, który dość brudzi wszystko dookoła podczas aplikacji i zdejmowania, ponad to miałam wrażenie, że nawet na skórze pozostała mi szara warstwa. Raczej nie będę wracała do tego produktu, bo znam lepszych następców. Nie jestem jednak pewna, czy to była ostatnia saszetka z moich zapasów. No i mam też ta maskę w wersji białej... Ale może przynajmniej nie będzie tak brudziła? ;-)
HIGIENA
- chusteczki do higieny intymnej, Marion - otrzymałam w prezencie i znów nie spodziewałam się szału, a wyszło całkiem OK. Nie wysychały, pachniały dość ładnie, ogółem poprawny kosmetyk. Pewnie kupię, choć do Biedronki wiecznie mi nie po drodze, więc nie wiem czy to będzie akurat tej firmy wersja.
- mydło Love Nature z oliwką i aloesem, Oriflame - bardzo przyjemnie pachnące mydełko, które pretenduje do mojej ulubionej wersji mydeł z Oriflame ;-) Nie rozciapuje się, trzyma formę do samego końca. Ma przy tym przepiękny i intensywny dość zapach (czuć w łazience!) i nie wysusza dłoni. Czego chcieć więcej? 
- Dusch Bombe o zapachu limonki i mięty, Waltz7 - totalna dla mnie nowość! Okazuje się, że pod prysznicem też możemy poczuć się jak w SPA ;-) Ten kosmetyk dostałam jako dodatek do testowania słuchawki prysznicowej. W środku znajduje się niewielka kapsułka, która trochę przypomina mi wyglądem kapsułkę do zmywarki. Zgodnie z instrukcją należy umieścić ją na brzegu brodziku (lub nawet w nim), a pod wpływem wody uwalnia on aromatyczny zapach, który uprzyjemnia nam kąpiel. Produkt ten nie ma żadnych walorów pielęgnacyjnych, a dostarcza jedynie doznań zapachowych. Ale za to jakich! Z tego co widziałam na stronie producenta jest bardzo dużo wersji zapachowych. Moja pachniała limonką i miętą, choć bardziej wyczuwałam w niej cytrusy. Mam jeszcze dwie takie kule i z przyjemnością z nich skorzystam. Używałyście takich wynalazków? 
- naturalny peeling kawowy, Pogo Jar - próbkę naturalnego peelingu otrzymałam na targach Natural Beauty. Oprócz ziaren kawy peeling zawierał olejek ze słodkiej pomarańczy i we wrześniu, kiedy go dostałam pachniał prześlicznie. Niestety kiedy w grudniu zdecydowałam się go użyć po pomarańczy nie było śladu. Myślę jednak, że raz, że kosmetyki naturalne zdecydowanie szybciej należy używać, a dwa, że plastykowy woreczek zdecydowanie nie nadaje się do tak długiego przechowywania kosmetyku. Sam kosmetyk dobrze zdzierał martwy naskórek, jednak ciągle jeszcze uważam, że ceny tego typu produktów są jednak zbyt wysokie. Albo może nie mam aż takiej pilnej potrzeby używania tego typu kosmetyków? W każdym razie jak na razie wstrzymuję się przed zakupem.
MAKIJAŻ
Czystki w produktach do makijażu wynikają raczej z ich przeterminowania niż zużycia. Dlatego nie rozpiszę się na temat produktów tutaj przedstawionych, ciężko jest bowiem ocenić ich działanie, gdy swój czas świetności mają już dawno za sobą ;-)

- balsam do skórek, Avon
- ultrabłyszczący błyszczyk do ust kolor Peach Perfection, Avon
- błyszczyk z drobinkami kolor Cotton Candy, Avon
- peeling do ust, FM Group - w czasach gdy nie było jeszcze peelingu z Evree ten produkt był prawdziwym hitem, a formułę pisaka nawet do teraz uważam za lepszą!
- owocowy błyszczyk do ust wersja Malina, FM Group

BONUS - ROK PROJEKTU DENKO
Czas na podsumowanie kolejnego roku, kiedy kontroluję zużywanie kosmetyków w ramach projektu "Denko". Przypomnę, że są tutaj pokazane i zrecenzowane kosmetyki, które użyłam w całości, do samego dna lub (sporadycznie) te, które musiałam wyrzucić z powodu ich przeterminowania się. Ogółem zgodnie z moim postami na blogu w ciągu roku zużyłam równo 200 pełnowymiarowych produktów(!), 52 maseczki (w tym 30 w płachcie) oraz 48 próbek! Najwięcej zdenkowanych kosmetyków było w lipcu (28), ale było to też spowodowane porządkami. W poszczególnych miesiącach zużyciu uległo (klikając w nazwę miesiąca możecie otworzyć link do posta na ten temat):
- DENKO STYCZEŃ - 19 pp 3 maski 4 saszetki
- DENKO LUTY - 14 pp
- DENKO MARZEC - 19 pp 5 masek (2 płachta)
- DENKO KWIECIEŃ - 20 pp 8 masek (5 płachta) 3 saszetki
- DENKO MAJ - 21 pp 11 masek (10 płachta) 5 saszetek
- DENKO CZERWIEC - 14 pp 2 maski (1 płachta) 1 saszetka
- DENKO LIPIEC - 28 pp 9 masek (5 płachta) 1 saszetka
- DENKO SIERPIEŃ - 9 pp 1 maska 8 saszetek
- DENKO WRZESIEŃ - 16 pp 3 maski 6 saszetek
- DENKO PAŹDZIERNIK - 13 pp 3 maski (płachta) 14 saszetek
- DENKO LISTOPAD - 12 pp 1 maska (płachta) 2 saszetki
- DENKO GRUDZIEŃ - 15 pp 6 masek (3 płachta) 4 saszetki

*pp = pełnowartościowych produktów

Jeśli chodzi o porównanie zeszłorocznego denko 2017, to ponieważ przeprowadziłam je w marcu, to wyniki mogą na siebie trochę nachodzić, ale dla zainteresowanych zostawiam LINK.

Podsumowując grudniowe denko większość kosmetyków sprawdziła się u mnie, znalazło się też tutaj kilkoro ulubieńców. Na tle innych miesięcy grudniowe zużycia są raczej "standardowe" (patrz "BONUS"). A jak tam Wasze zużycia ostatniego miesiąca? Prowadzicie projekt "denko"? Znacie, któreś z przedstawionych przeze mnie dzisiaj kosmetyków? Dajcie znać w komentarzach! 



Copyright © Nostami blog , Blogger