W sesji do październikowego denko niewątpliwą gwiazdą jest przeurocza dynia. Przeczytałam gdzieś, że to niepozorne warzywko jest bardzo fotogeniczne i po zrobieniu tych zdjęć podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rekami! Zapraszam Was na przegląd kosmetycznych zużyć października wraz z recenzjami.
Moje październikowe denko należy raczej do takich "przeciętnych". Udało mi się skonsumować trzynaście kosmetyków, trzy maski i sporo próbek. Chcę Wam dzisiaj także opowiedzieć o pewnych niesamowitych w smaku herbatkach, ale o tym w dalszej części postu.
DO TWARZY
W mojej ulubionej kategorii kosmetyków z październiku pożegnałam się z:
- hydrolat z olejkiem z pestem z malin i melisą, Botanic Spa Rituals, Bielenda - to była miłość od pierwszego wejrzenia! Hydrolat głęboko nawilżał i koił moją skórę dzięki działaniu składników aktywnych pochodzenia naturalnego. W zapachu czuć było suszone liście malin i zioła. W konsystencji przypominał wodę. Opakowanie było niestety plastykowe, w ciemno zielonym, półprzeźroczystym kolorze. To chyba największy dla mnie minus - że tak "naturalny" kosmetyk jest w takim opakowaniu. Używałam go tak często jak tylko się da i mam wrażenie, że oprócz właściwości nawilżających miał ona też działanie lekko oczyszczające. Świetnie radził sobie z uspokajaniem mojej szalejącej od hormonów skóry w "te" dni. Uwielbiam, polecam, wrócę!
- hydrolat z olejkiem z pestem z malin i melisą, Botanic Spa Rituals, Bielenda - to była miłość od pierwszego wejrzenia! Hydrolat głęboko nawilżał i koił moją skórę dzięki działaniu składników aktywnych pochodzenia naturalnego. W zapachu czuć było suszone liście malin i zioła. W konsystencji przypominał wodę. Opakowanie było niestety plastykowe, w ciemno zielonym, półprzeźroczystym kolorze. To chyba największy dla mnie minus - że tak "naturalny" kosmetyk jest w takim opakowaniu. Używałam go tak często jak tylko się da i mam wrażenie, że oprócz właściwości nawilżających miał ona też działanie lekko oczyszczające. Świetnie radził sobie z uspokajaniem mojej szalejącej od hormonów skóry w "te" dni. Uwielbiam, polecam, wrócę!
- mgiełka do twarzy z aloesem i bawełną Naturals Skin Care, Avon - kiedyś już chyba wspominałam, że mam manię nawilżania skóry i bardzo lubię używać wszelkich mgiełek i toników, zwłaszcza przy wysokich temperaturach. Mgiełka z Avonu pachniała bardzo delikatnie i miała opakowanie ze sprayem, który miał małe otworki, więc kosmetyk tworzył na skórze taką delikatną mgiełkę. Używanie było całkiem przyjemne, ale jakoś tak bez efektu wow. Nawilżenie w normie, działanie pozytywne, jednak znam już kilka tego typu kosmetyków, które sprawdzają się u mnie lepiej, więc nie wiem czy wrócę.
- płyn micelarny i tonik 2w1 z ekstraktem z nagietka, Vianek - to mój debiut z tą firmą i to tak udany, że aż od razu się zainteresowałam innymi kosmetykami tej marki. Zacznę może od tego, że do tej pory do demakijażu zawsze używałam wody Sensibo h2o z Biodermy i od lat żaden innych kosmetyk nie sprostał moim oczekiwaniom. Płyn micelarny z Vianka otrzymałam w prezencie i postanowiłam, że jeśli nie będzie mi odpowiadał do demakijażu, to przynajmniej zużyję go jako tonik. Co się okazało? Że ani razu nie użyłam go jako tonik, tylko cały czas do demakijażu i to nawet oczu! Płyn ma przyjemny, nieco ziołowy zapach. Bardzo dobrze radzi sobie z demakijażem nawet przy kosmetykach wodoodpornych. Dodatkowo fajnie odświeża cerę. Ponieważ zawiera sporo składników naturalnych ma wskazanie, aby zużyć go w ciągu trzech miesięcy od otwarcia opakowania. Trochę bałam się, czy "zdążę", ale okazało się, że nie jest to żadnym problemem. Myślę, że ta seria Vianka doczeka się u mnie osobnej recenzji, bo jak na razie to właśnie linia z ekstraktem z nagietka spodobała mi się najbardziej.
- różany żel do mycia twarzy Magic Rose, Evree - nigdy w życiu nie posadziłabym siebie samej o to, że polubię kosmetyki pachnące tym kwiatem. Lubię róże, ale jedynie w formie wiązanki, a tutaj kolejny raz sięgam po produkt o tym właśnie zapachu. Tonik z tej samej serii uwielbiam, o czym mogliście poczytać m.in. w TYM wpisie. Z żelem polubiliśmy się bardzo i myślę, że będę do niego także powracać. Ma gęstą, dobrze pieniąca się konsystencję. Dobrze domywa skórę i daje uczucie czystości, ale nie podrażnia skóry i jest dla niej wyjątkowo przyjazny. Lubię go!
- krem pod oczy Anew Genics, Avon - ten krem swego czasu był wychwalany pod niebo przez użytkowniczki, jako wyjątkowo skuteczny w walce z cieniami pod oczami. Niestety u mnie się totalnie przeterminował i zaczęłam bać się używać go na tak delikatnej i wrażliwej skórze. Dlatego ląduje w denko właściwie niesprawdzony. A co gorsza już nie przekonam się o tym, czy był skuteczny bo firma wycofała go ze sprzedaży. Pech!
DO CIAŁA
- żel pod prysznic o zapachu truskawkowym, Le Petit Marseiliais - duża, pachnąca truskawkami butla, która dostałam w ramach bycia Ambasadorką LPM i o czym pisałam TUTAJ. Właśnie zorientowałam się, że to było nieomal.. rok temu! Ale spokojnie, żel po okresie testowania czekał grzecznie w kolejce na swoją kolej, stąd taka obsuwa w zużywaniu. Swoją drogą coraz częściej łapię się na tym, że otwieram opakowania kosmetyków i nie dokańczam ich. Pisania postów o denko ma właśnie za zadanie przypominać mi o wykańczaniu kosmetyków!
- krem do ciała Scolpito, Bottega Verde - to jeden z tych kosmetyków, które leżały zapomniane w kącie, a okazały się tak genialne, że po zabraniu się za nie dosłownie płakałam, że opakowanie dobija już dna! Balsam miał przyjemny, kwiatowy zapach i opakowanie z pompką. Konsystencja bardzo bogata, a jednak wchłaniał się bardzo szybko, co jest ogromną zaletą przy produktach do ciała. Skóra po użyciu tego kosmetyku była niesamowicie miękka, sprężysta, miła w dotyku! No po prostu cudo! Rzadko który kosmetyk do ciała, zwłaszcza z tych "ujędrniających" tak dobrze nawilżał mi skórę. Kosmetyki marki Bottega Verde są produktami naturalnymi i pochodzą z Toskanii. Przez pewien czas były dostępne w katalogu Betterware, jednak ostatnio ich nie widzę. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie je gdzieś, np na targach czy w Hiszpanii to nie wahajcie się! Są warte każdej ceny!
- krem do biustu Solutions, Avon - krem o gęstej konsystencji i superwydajności. Tak dużej, że już patrzeć na niego nie mogłam ;-) Dobrze ujędrnia skórę, choć wspomniany wyżej krem Bottega Verde robił to lepiej. Do tego trochę długo się wchłaniał i to jest głównie powodem, dla którego chyba już nie wrócę. Obecnie używam serum i właśnie to, że szybko się wchłania bardzo mi się w nim podoba.
- masło do ciała o zapachu mojito, The Body Shop - niewielkie masełko o gęstej, zbitej konsystencji i nietypowym zapachu, który był bardzo odświeżający w gorące dni. Ten kosmetyk miał jednak bardzo odżywczą, wręcz tłustawa konsystencję i latem nie bardzo mi odpowiadał. Jednak wraz z nastaniem jesieni znów się polubiliśmy. Obecnie używam kolejnego masełka TBS tym razem o zapachu różowego grejpfruta.
- płyn do płukania jamy ustnej Strong Teeth, Oral B - przyjemny w użyciu płyn i smaku miętowej gumy do żucia, bez alkoholu, nie podrażniający.
- woda toaletowa Frey, Oriflame - to zużycie, z którego jestem szczególnie dumna! Po pierwsze, jeśli mnie znacie, to wiecie jak wolno idzie mi denkowanie perfum i zapachów. Po drugie, ten akurat zapach miałam już u siebie tak długo, że chyba ponad 10 lat! Zasadniczo była to woda dla mężczyzn, ale miała fajne cytrusowe nuty i kupiłam ją dla siebie. Mimo wszystko cieszę się, że w końcu udało mi się ją zużyć. Oczywiście dawno już nie jest produkowana!
- antyperspirant Adipower for men, Adidas - kosmetyk mojego narzeczonego. Testowaliśmy kiedyś razem antyperspiranty Adipower w ramach akcji na platformie trnd o czym pisałam TUTAJ. W końcu udało mi się zmotywować go do wykończenia opakowania, które już dawno należało skończyć. Przy okazji - ja z mojej wersji jestem bardzo zadowolona i mam kolejne opakowanie.
- patyczki higieniczne, Cien - patyczki, jak patyczki - są bawełniane, niestety wykonane z plastiku, jest ich w pudełku 180 sztuk. Pokazuję je jedynie z uwagi na ciekawy typ zamknięcia opakowania - pokrywka z klikiem uniemożliwia wypadanie patyczków, kiedy z jakiegoś powodu pudełko spadnie nam na ziemię (czyli w moim przypadku średnio dwa razy w tygodniu, rano, jak spieszę się do pracy). Teraz kupuję sobie patyczki w opakowaniu zastępczym w woreczku i przesypuję właśnie do tego pudełka ;-)
- maski oczyszczające, bąblujące, Skin 79 - o tych maskach pisałam recenzję, która znajdziecie w TYM miejscu. Są świetne!
- maska oczyszczająca węglowa, Estemedis - przyzwoita maseczka, której działania oczyszczającego jednak wcale nie zauważyłam. Coś tam podziałała, trochę nawilżyła skórę ale generalnie bez szału. Dlatego raczej nie wrócę.
W tym miesiącu się zawzięłam i zużyłam nieomal wszystkie zgromadzone próbki kosmetyków marki Vianek. Jak zapewne pamiętacie to szaleństwo zaczęło się już we wrześniu o czym pisałam w poście z tamtym denkiem. Próbki kremów do twarzy wystarczały mi średnio na 3-4 dni, kremu pod oczy nawet do 5-6 dni, a próbki kremu BB na około 4 dni. Starałam się w miarę możliwości zapamiętać, jak każdy z tych kremików sprawdził się na mojej skórze. Generalnie większość była okej. Najsłabiej sprawdziły się u mnie kremy z linii fioletowej z ekstraktem z kasztanowca (na noc) i owoców borówek (na noc). Nie polubiłam się także z kremem na dzień z linii Biolaven - po pierwsze zapach lawendy, za którym nie przepadam, po drugie zbyt bogata konsystencja, która powodowała u mnie potworne świecenie się skóry. Nieszczególnie przypadł mi do gustu lekki krem brzozowy Sylveco, głównie z uwagi na ziołowy zapach który mnie drażnił. Z kremów pod oczy nie spodobała mi się wersja z ekstraktem z miłorzębu japońskiego i kofeiny (czerwona seria). I to koniec tych "nie"! Bowiem bardzo polubiłam się z serią pomarańczową (odżywczą) - zarówno z kremem na dzień z korzeniem z cykorii, jak i z kremem na noc zawierającym ekstrakt z szyszek chmielu. Także seria łagodząca, czyli różowa spodobała się mojej skórze, a ekstrakt z ostrożnia wpłynął na nią kojąco i uspokajająco. Nawilżający krem pod oczy z ekstraktem z lnu okazał się dla mnie prawdziwym hitem - miał delikatną, mleczną konsystencję, przyjemny zapach i szybko się wchłaniał. Rozważam też zakup Viankowego kremu BB z ekstraktem z jeżówki. Nie tylko wyrównywał on koloryt cery i z powodzeniem zastąpił mi podkład, ale też nawilżał skórę i ją chronił. Jedynie problem mam ciągle z doborem koloru, bo.. odpowiada mi zarówno BB, jak i BB2! Podejrzewam, że wybiorę kolor kierując się miesiącem kiedy będę kupowała ten krem, bo po wakacjach mogę mieć jeszcze nieco ciemniejszą cerę niż "normalnie". Jak widać, mam sporą ilość kosmetyków marki Vianek, które trafiły na moją "wish listę". Nie wiem jednak kiedy na tyle po zużywam zapasów, abym mogła ją zrealizować ;-) Bardzo podoba mi się jednak to, że firma chętnie rozdaje próbki przy każdej możliwej okazji i to w większych ilościach. Dzięki temu - jak widać po dzisiejszym moim wpisie - można wyrobić sobie zdanie na temat wielu produktów i sprawdzić ich działanie na sobie. Uważam, że to zdecydowanie ułatwia wybór i zachęca do zakupu. Co o tym sądzicie? Tez lubicie testować kosmetyki w próbkach przed ich zakupem, czy jest to dla Was obojętne? A jak tam wasze zużycia kosmetyczne w październiku? Dajcie znać w komentarzach!
Na koniec mały bonus, bo widoczne na zdjęciu saszetki to zdecydowanie nie są zużycia kosmetyczne. Chciałam Wam jednak "pokazać" herbatki marki norweskiej marki Nordqvist z uroczymi Muminkami! W górnym rzędzie i po prawej są to herbaty typu Roiboos. Czerwona "Mee too" jest o smaku truskawek, pomarańczowa "Reddy to go" - banana, żółta z Małą Mi "Tangy Trick" ma za to smak SERNIKA! Niebieska "Go for it" to jedyny przedstawiciel herbat czarnych (pozostałe zużyłam, wypiłam i wyrzuciłam opakowania). Jest to czarna herbata o smaku jagodowej babeczki. Czy te nazwy Was przekonały? Te herbatki są niesamowicie pyszne! Jeśli jeszcze nie próbowaliście, to zachęcam do spróbowania. Kupicie je na stronie: Stół z powyłamywanymi nogami.
Nie lubię produktów LPM. Powoli zabieram się za swoje próbki. Pełno mi ich wszędzie zalega.
OdpowiedzUsuńO tak! Cieszymy się, gdy dostajemy te wszystkie próbki, ale później rzeczywiście są one wszędzie.. ;-)
UsuńLubię żele LPM, ale ten truskawkowy to dla mnie najgorszy wariant zapachowy ;/
OdpowiedzUsuńJa znam tylko truskawkę ;D
UsuńJa próbeczek już nie mam, jakoś tak się dzieje, że zazwyczaj albo zużywam je na bieżąco, albo rozdaję innym :) Z Twojego denko znam tylko żel z LPM, który bardzo przypadł m do gustu - pamiętam jak dziś, choć to było tak dawno temu! :) Z Evree z tej serii miałam płyn do demakijażu oczu i był to jeden z najgorszych produktów tego typu, jakich używałam w życiu, stąd trochę zraziłam się do tej serii. Ale moze niepotrzebnie? :) Bardzo ciekawi mnie za to ten hydrolat z Bielendy, ta seria odkąd tylko weszła na rynek, nieprzerwanie jest na mojej wishlisce :) Chętnie też wypróbowałabym ten płyn micelarny z Vianka, Twoja recenzja bardzo mnie przekonała do jego zakupu, ale mam jeszcze inne tego typu produkty, więc... może kiedyś :P A herbatki wyglądają przeuroczo i sama chętnie bym je wypróbowała <3
OdpowiedzUsuńPowinnaś spróbować coś innego z serii Evree, bo może rzeczywiście ten do demakijażu nie był najlepszym reprezentantem serii? ;-) Skądś znam problem zbyt dużej ilości zapasów, ale może kiedyś w końcu się to wszystko po zużywa i wtedy będzie można sięgnąć po wish listę? ;-)
UsuńOd żeli LPM uciekam jak najdalej - kiedyś zafundowały mi takie przesuszenie, że głowa mała. Wyglądałam i czułam się jakbym miała atopowe zapalenie skóry, brrr.
OdpowiedzUsuńHerbatki mają bardzo urocze opakowania, aż chce się je zaparzyć :)
Herbatki są też super smaczne, polecam ;-)
UsuńZazdroszczę zwłaszcza hydrolatu Bielendy i masełek TBS - zarówno mojito jak i grapefruitowego :D
OdpowiedzUsuńNiby są z jednej firmy i oba są "masłami" ale konsystencja jest zupełnie różna! A za hydrolatem już tęsknię chociaż teraz też mam całkiem fajny hydrolat ;D
UsuńW TBS rozróżniam generalnie 3 konsystencje maseł: lekkie (np. fuji green tea), treściwe (np. moringa, coconut, papaya) lub totalnie zbite (np. chocomania) ;)
UsuńTo mojito zdecydowanie jest zbite, a mango było lekkie ;-) Różowy grejpfrut należałby to tych treściwych.
UsuńAh.. herbatki Mumunkowe :D piłam, szczerze to szału w smaku nie ma, ale opakowania Muminkowe i tyle wystarczy :P
OdpowiedzUsuńMi bardzo zasmakowały, jako odmiana od tych "tradycyjnych" ;-)
UsuńU mnie płyn/tonik z Vianka strasznie zapycha. Dosłownie jakieś 2-3 dni po użyciu mam twarz całą w różnych niespodziankach. Wiem, że to on, bo robiłam już kilka podejść i za każdym razem po włączeniu Vianka do pielęgnacji pojawiały się problemy :(
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście fatalnie!!! U mnie sprawdził się naprawdę fajnie, aż sama jestem zaskoczona!
UsuńBardzo ciekawi mnie hydrolat z olejkiem z pestkami z malin i melisą z serii Botanic Spa Rituals od Bielendy. Mam z tej serii serum i jestem z niego bardzo zadowolona :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ciągle wydaje mi się, że on powinien pachnieć jakoś owocowo, a to raczej zapach liści tych malin ;-)
UsuńZnam bardzo dobrze hydrolat z Bielendy oraz płyn micelarny Vianek. To bardzo dobre produkty.
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko mi się spodobały ;-)
UsuńMi nie przypadły do gustu te kosmetyki z Vianek xD
OdpowiedzUsuńMój blog
Każda skóra potrzebuje zupełnie innych składników, to dlatego mamy taki wybór kremów ;D
UsuńNo fajne denko:)W sumie nic nie miałam z tych kosmetyków.
OdpowiedzUsuńTyyyle jeszcze kosmetyków możesz poznać ;D (pewnie ja też!!)
Usuń