Grudzień nie był dla mnie najpomyślniejszym miesiącem minionego roku, a jednak udało mi się zużytkować całkiem sporo fajnych kosmetyków. Zapraszam Was na ich recenzję poniżej. A co my tu mamy? Ponad 20 pełnowymiarowych produktów i trochę maseczek rożnego typu! Obiecuję, dziś nie będzie dużo opisywania, ale sami widzicie ile tego jest...
Właściwie to na początku winna Wam jestem małe wyjaśnienie, bo post denko nie miał być moim pierwszym w 2020 roku. Planowałam coś zupełnie innego, jednak sprawy potoczyły się nieco inaczej niż zakładałam i tak pozwolicie, że zacznę tym zakończeniem minionego roku. No i w końcu będę mogła z ulgą wyrzucić te puste opakowania!
Właściwie to na początku winna Wam jestem małe wyjaśnienie, bo post denko nie miał być moim pierwszym w 2020 roku. Planowałam coś zupełnie innego, jednak sprawy potoczyły się nieco inaczej niż zakładałam i tak pozwolicie, że zacznę tym zakończeniem minionego roku. No i w końcu będę mogła z ulgą wyrzucić te puste opakowania!
DO CIAŁA / HIGIENA
- masło do ciała Caribbean Escape Planet Spa, Avon - rozświetlający balsam do ciała o gęstej formule masła. Miał przyjemny zapach i pozostawiał na skórze lekką poświatę. Lubię te masła z Planet Spa też za ich opakowanie, które później jest bardzo praktyczne do przechowywania <3
- krem do rąk i paznokci Kozie Mleko, Ziaja - zgodnie z informacją producenta w składzie znajdziemy ekstrakt z koziego mleka oraz witaminy A, E i B5. Przyjemny krem do dłoni, który dobrze je odżywia i regeneruje, a te piekące zaraz stają się ukojone. Kosmetyk szybko się wchłania i ma bardzo ładny zapachu (trochę jak Dove). Dostałam od koleżanki i naprawdę go polubiłam. Jak tylko odkopię się z zapasów wrócę z pewnością. W dodatku ma też nieduża cenę, ideał!
- płyn ginekologiczny łagodzący, Lactacyd - jeśli czytujecie mojego bloga, to wiecie, że w kategorii higieny intymnej uznaję tylko dwie marki produktów i jedną z nich jest własnie Lactacyd. I o ile obecnie mam fazę na tą drugą, to z pewnością wrócę. Za co tak cenię? Natychmiastowe uczucie ukojenia podrażnień, długotrwałe uczucie czystości, zero podrażnień, duża wydajność. Brzmi jak reklama? No z jakiegoś powodu używam ich od lat!
- dezodorant Cool Blossom, Balea - pisałam o nim w poście o moich pierwszych kosmetykach tej marki LINK prawie DWA lata temu! Tak nie przewidziało się Wam... No cóż zapach miał może i ładny ale działanie antyperspiracyjne na dłuższą metą dość słabe, wiec trochę się razem męczyliśmy :)
- dezodorant ADIPOWER, adidas - za to o tym produkcie mam nadal tak samo pozytywne zdanie, jak gdy pisałam o nim recenzję LINK. To moje kolejne opakowanie i nie wykluczam, że jeszcze się spotkamy.
- dezodorant do higieny intymnej Feminelle, Oriflame - kosmetyk ten miał być wybawieniem na moją potliwość bikini i tak się nim zachwyciłam, że z miejsca kupiłam dwa opakowania, jak tylko go zobaczyłam :D Kupiłam i wciąż mi było nie po drodze z używaniem go, zazwyczaj zapominałam. A jak już znalazłam sposób na niego, to dość szybko się skończył i teraz nie wiem, co dalej (a nie wiem co zrobiłam z tym drugim, być może komuś podarowałam). Bo tak działać niby działał, ale tylko trochę więc efektu szału nie było. Dlatego nie mówię, że był zły, może na moje potrzeby po prostu "niewystarczający"?
- peeling do skóry głowy Oblepikha, Natura Siberica - swego czasu był szał na peelingowanie skóry głowy, że to tak odbija włosy od nasady i sprawia, że wyglądają na zdrowsze, szybciej rosną i same zalety. Kupiłam więc ten zachwalany produkt, zwłaszcza że nie ma SLS, parabenów i innych groźnych nazw i wydaje się mieć spoko skład. Sam kosmetyk był okej, drobiny peelingujące dość ostre. Jednak nie umiem wypowiedzieć się na temat jego działania, bo... mam długie, gęste, falowano-kręcone włosy. Drobiny peelingujące o ile w ogóle się do mojego skalpu dostały to za wiele tam nie podziałały, bo musiałam wylewać bardzo dużo produktu żeby móc nim jeszcze pomasować skórę pod włosami... (przy okazji ten peeling się pieni i można nim umyć włosy na upartego, fajne to jest!). Ostatecznie wykończyłam ten produkt jako peeling do ciała i stwierdzam, że był w tym działaniu bardzo przyjemny :D DZIEWCZYNY JEŚLI MACIE GĘSTE KRĘCONE WŁOSY NIE RÓBCIE SOBIE TEGO I NIE MĘCZCIE SIĘ Z PEELINGOWANIEM SKALPU! A przynajmniej ostrzegam, że z tym produktem może to być mało skuteczne.
- żel pod prysznic La Vita Sensual, Perfume Collection Senses, Avon - żel o przepięknym zapachu, jak damskie perfumy. Już kiedyś pisałam o innym produkcie z lini Perfume Collection Senses LINK, jednak ta wersja bije tamtą o głowę! Jak wszystkie żele tej marki dobrze się pienił i nie wysuszał skóry. Jeśli go gdzieś znajdę jeszcze to chętnie wrócę, po kąpieli czułam się jak najpiękniejsza kobieta świata! *.*
- odżywiająco-ochronny krem do rąk i stóp Amazonian Treasures Planet Spa, Avon - kosmetyk, który miał ułatwić mi regularne stosowanie kremu do stó przed snem, bo od razu można posmarować nim dłonie i nie trzeba biegać w tych świeżo nakremowanych stopach do łazienki... Miał ładny zapach, podobno w składzie ekstrakt z jagód Acai. Tyle z teorii, bo w praktyce o nim zapomniałam, przeleżał x lat i zupełnie się przeterminował...
- krem intensywnie odżywiający do stóp Beaute Des Pieds, Yves Rocher - lawendowy, bardzo odżywczy i wydajny krem, który skutecznie nawilżał i przynosił komfortowe uczucie miękkości moim stopom. O ile nie zapomniałam go użyć! Mała tubka miała 50 ml, ale wbrew pozorom wystarczyła mi na bardzo długo. Czy wspominałam już kiedyś, że nie lubię zapachu lawendy? A ta była naprawdę piękna! I zastanawiam się, czy gust mi się zmienił zapachowy, czy niektóre lawendy są po prostu piękniejsze? Jeśli kiedyś nie będę miała zapasów kremów do stóp, to ten jest w kategorii tych do których chętnie wrócę.
- mydło w kostce Creamy Oils, Luksja - kusiło mnie napisać, że zwykłe mydło bla bla bla, a jednak porównując je do kilku które ostatnio używałam (i znacznie droższych!), to chcę powiedzieć, że to mydło nie wysuszało mi tak skóry, jak niektóre inne (nawet te niby eko), nie rozciapało się pod koniec używania i było naprawdę OK. Dlatego OK wrócę :>
- kostka pod prysznic Dusch Bombe - kosmetyczny bajer, który dostałam jako dodatek do testowanej słuchawki prysznicowej Hansgrohne, o czym pisałam rok temu w tym poście LINK. Kostka położona w brodziku pod wpływem wody rozpuszcza się i uwalnia piękny zapach, w tym przypadku akurat był to eukaliptus. Wrażenie SUPER, zwłaszcza jak ktoś nie ma wanny i żadne tam "aromatyczne kąpiele" nie wchodzą w grę. Niestety nie znalazłam takich bajerów nigdzie w Polsce do kupienia, wiec na tej sztuce zakończy się nasza znajomość. Przy okazji chciałam powiedzieć, że mimo hejtów jakie w internecie czytałam o "blogerkach urodowych które piszą o prysznicach" NADAL uważam, że temat jak najbardziej spójny. Poza tym słuchawka prysznicowa jest bardzo fajna i po roku używania nie zamieniłabym jej na żadną inną!
DO TWARZY oraz MAKIJAŻ
- krem myWONDERbalm Call Me Later, Miya - treściwy kremik, który używałam na noc przez ostatnich kilka miesięcy. Kremy tej serii bardzo lubię, nie na darmo uznałam je za moje odkrycie 2018 roku! A więcej o tej wersji, jak i innych poczytacie w poście LINK
- rumiankowa esencja micelarna, Polny Warkocz - poprzednią sztukę tego kosmetyku podarowałam mamie i nie wyrobiłam sobie o nim zdania. Tym razem zużyłam do ostatniej kropelki. Rumiankowa esencja micelarna Polny Warkocz to płyn do demakijażu oczu oraz twarzy. W jej składzie znajduje się hydrolat rumiankowy, który dodatkowo działa kojąco i łagodzi podrażnienia. Opakowanie to szklana buteleczka z ciemnego szkła zakończona plastykową nakrętką z zamknięciem na klik. Butelka ma pojemność 100 ml. Esencja jest bezbarwna, ma formułę wody i pachnie delikatnie rumiankiem. Jej działanie jest bardzo delikatne i wbrew moim obawom podczas używania nic się u mnie nie działo, nie wystąpiło żadne podrażnienie (co jest u mnie dość częste przy micelach). Jedynym minusem esencji Polny Warkocz jest jej mniejsza wydajność, przynajmniej mam wrażenie że zużyłam ją szybciej niż "normalnie". Ale może to wina mojego używania? :)
Skład: Aqua, Anthemis Nobilis Flower Water (hydrolat z rumianku rzymskiego), Polyglyceryl-4-Caprate (estry poliglycerolu), Panthenol (D-pantenol), Glycerin (gliceryna roślinna), Saccharomyces Ferment Filtrate* (wyselekcjonowane enzymy roślinne), Benzyl Alcohol* (alkohol benzylowy), Dehydroacetic Acid* (kwas dehydrooctowy)
*składniki konserwujące
- mgiełka Hydrate and protect facial mist Nutra Effects, Avon - miała ładny zapach i była przyjemna w działaniu, choć nie zauważyłam szokujących efektów WOW. Więcej o niej poczytacie w poście o mojej pielęgnacji twarzy LINK
- oczyszczające plastry w żelu Clearskin Professional, Avon - pod tą tajemniczą nazwą kryje się tak naprawdę maseczka peel off o gęstej formule, która powoduje, że nakładanie jej jest nieco problematyczne, ale mam wrażenie, że działanie oczyszczające może właśnie dzięki temu mocniejsze. Piałam o tym kosmetyku dość dawno LINK i chyba już nie ma go w ofercie marki.
- maseczka rewitalizująca Planet Spa, Avon - przyjemna, żelowa maseczka o działaniu lekko nawilżającym, a głownie relaksującym z uwagi na śliczny, owocowy zapach. Naprawdę lubiłam ją używać i to nawet codziennie! Niestety nie ma jej już dawno w ofercie (to była linia z himalajskimi jagodami goja). Swoją drogą bardzo jestem z siebie dumna, że udaje mi się obok zużywania jednorazowych maseczek wykańczać też te większe :)
- maska do twarzy witaminowo-fitoaktywna - multinawilżenie z poziomką, maliną, dziką różą, rokitnikiem i jagodą kamczacką, Bania Agafi - (nie ma jak w nazwie zawrzeć wszystko o produkcie! xd) - kolejna fajna maska do twarzy o pięknym, owocowym zapachu i czerwonym kolorze. Po więcej szczegółów odsyłam Was do posta na temat masek tej marki LINK. Niewątpliwą zaletą masek Bania Agafi są ich kompaktowe opakowania oraz niska cena!
- hydra intensive Vit C ampoule serum, Wilcare Group - ampułka serum z witaminą C, która ma formułę proszku i jest uwalniana do serum dopiero w momencie użycia ampułki. Oczywiście taka flaszeczka wystarcza na więcej niż jedno użycie i powinniśmy ją trzymać w lodówce. Serum miało wodnistą konsystencję i skóra była po nim ładnie rozświetlona, a koloryt nieco wyrównany. Myślę, że taka kuracja była by super - ampułki sprzedawane są bowiem w boksie gdzie znajdziemy ich 6 sztuk. Ja swoją dostałam od koleżanki w prezencie do wypróbowania. Wiem, że można je kupić w sklepie skingarden.pl i swego czasu była na nie fajna promocja (wiem, bo skorzystałam ale podarowałam je mamie :D). Mimo wszystko pamiętając, że jest to wyższe stężenie witaminy C to kurację taką dobrze jest przeprowadzić zimą i nie wystawiać w tym czasie skóry na bezpośrednie nasłonecznienie, z uwagi na ryzyko powstawania przebarwień.
- dwie szminki oraz tusz Supershock, Avon - szminki wyrzucam, bo ich termin ważności minął ho ho ho temu, a tusz zwyczajnie już wysechł. Jednak mimo, że o tym chyba nigdy na blogu nie pisałam, to muszę przyznać, że bardzo lubię pomadki marki Avon, mają dobrą pigmentacje, wyglądają ładnie i nie wysuszają ust. Z kolei tusz SuperShock jest jednym z moich ulubionych z powodu wielkiej, grubej szczoteczki, która "otwiera oko".
MASECZKI
- maseczki w saszetkach, Bielenda - o wszystkich widocznych tu maseczkach Bielenda możecie poczytać w moim ostatnim poście LINK
- płatki pod oczy Moisture+ Fresh Look, Garnier - lubię je za cytrusowy zapach i za to, że są mocno nasączone esencją. Planuję post z recenzjami kilku płatków rożnych marek i tam te z pewnością się pojawią, zwłaszcza że to już moje kolejne ich opakowanie.
- maska w płachcie Coconut Milk, A'Pieu - mleczna dobrze nasączona esencją płachta o zapachu kokosa...eee ten zapach mógłby być bardziej kokosowy. I tak ogólnie całkiem przyjemna maska, ale nie ma takiego efektu "WOW" jak przy tych miodowych A'Pieu, które chyba polubiłam najbardziej. O tutaj o nich pisałam LINK
- maska do włosów 3 step deep, Dr. Mola - znalazłam ją jako dodatek do gazety i z ciekawości przetestowałam. Wewnątrz opakowania znajduje się foliowy czepek z esencją, do którego wkładamy kucyk z naszych włosów i zabezpieczamy, aby się nie zsunął. Następnie masujemy czepek z włosami, aby składniki wchłonęły się we włosy i pozostawiamy na około 30 min. Po tym czasie spłukujemy maskę wodą. Mam już dłuższe włosy i wypełniły one czepek dość mocno, dlatego też zdecydowałam się na dodatkową spinkę bo bałam się, że czepek po prostu mi się zsunie. Po zdjęciu czepka zauważyłam ze zdziwieniem, że jest on suchy w środku, na włosach też nie widziałam za dużo produktu. Możliwe jednak, że się wchłonął bo dzień później moje włosy były milutkie w dotyku i zdecydowanie bardziej odżywione. Jednak zdecydowanie nie sięgnę ponownie po ten produkt za "miliony monet" (około 14 złoty!), bo uważam że za taką cenę można mieć kosmetyk o zdecydowanie wielorazowym działaniu.
- płatki pod oczy kolagenowe, Skinlite - ten produkt kupiłam chyba w Biedronce i oczywiście zdecydowałam się na niego z uwagi na ekonomię - w opakowaniu mamy bowiem aż 30 płatków, a cena była dość niska. Jednak biorąc pod uwagę, że płatki były kiepsko nasączone, nic nie zdziałały a ostatecznie wywaliłam ich ponad połowę, bo wyschły jeszcze bardziej było to... najgorzej wydane kilka złoty! Trzeba było iść za to na lody!
- Egg Pore Nose Pack, Tonymoly oraz Egg White Peel-off Nose Pack, Skinfood - to plastry oczyszczające pory na nos dwóch koreańskich marek. SPOILER: oba kosmetyki okazały się równie nic nie robiące xD W każdym z opakowań znajdował się jeden plaster na nos, który należało przykleić na lekko zwilżoną skórę na około 15-20 min. Trzymały się dość dobrze, choć plaster był gruby i trzeba go było dopasować do kształtu nosa. Po zalecanym czasie aplikacji odkleiłam plaster i...nic. Zupełnie żadnego oczyszczonego pora! Na domiar złego podczas aplikacji zarówno jeden, jak i drugi plaster czymś śmierdział i było to bardzo nieprzyjemne. Cieszę się, że mamy już ten test za sobą, bo zupełnie nie polubiłam się z tymi produktami.
- maska w płachcie Platinum Glow, K-Beauty (Avon) - zgodnie z informacją producenta ma w składzie ekstrakt z fermentowanego ryżu, który ma nawilżyć i odżywić cerę. Wewnątrz opakowania znajduje się dość dobrze nasączona maska składająca się z dwóch kawałków. Płachta jest dość gruba, sztywniejsza ale daje się dość łatwo dopasować do twarzy. Po jednej stronie płachta przypomina folię aluminiową, więc wnioskuję że do skóry należy przyłożyć tą stronę która jest milsza w dotyku. Niestety nigdzie nie znalazłam informacji na ten temat! Płachta jest dość dobrze nasączona esencją, która nie posiada zapachu. Podczas aplikacji czuć delikatne chłodzenie skóry, które ustępuje po zdjęciu maski. Maskę aplikujemy na około 15 min. Po tym czasie moja skóra była rozświetlona, bardziej promienna i nawilżona. Resztki esencji szybko wchłonęły się w skórę. Dzięki temu, że maska jest w dwóch częściach to łatwo dopasować ją do twarzy, choć ja, jak zawsze miałam "braki" na czole. Nawilżenie skóry było średnie, lepiej widoczne było jej rozświetlenie choć mimo wszystko miałam już maski, które bardziej mnie zachwyciły. Maskę otrzymałam do testowania jako część zestawu w ramach programu Avon Hot Noty.
I to już wszystkie kosmetyki, jakie udało mi się zużyć w grudniu 2019 roku, pożegnajmy więc bez żalu miniony rok i te wszystkie puste opakowania. Planuję przygotować jeszcze post podsumowujący projekt denko po całym roku 2019, ale że matematyka nie była nigdy moją najmocniejszą stroną, a to wymaga dużo liczenia, to myślę, że pojawi się on w (nie)dalekiej przyszłości, czyli nie wiem kiedy :)
Mam nadzieję, że formuła krótszych mini recenzji kosmetyków przypadnie Wam do gustu i będzie bardziej "zjadliwa" do czytania. Jak tam Wasze zużycia końcówki roku? Pochwalcie się w komentarzu kosmetykami, które się u Was sprawdziły!
Z tych wszystkich kosmetyków miałam tylko mydło w kostce Luksji. Zużyłam sporo sztuk, tata je dostawał w pracy. Myłam nimi tylko ręce i zawsze były skuteczne :)
OdpowiedzUsuńNo własnie, niby "zwykłe" mydło a przynajmniej można mieć do niego zaufanie zawsze ;)
UsuńMiałam jedynie plastry w żelu i według mnie to niewypał jakich mało, bo jeśli w końcu udało się zaschnąć tej gęstej mazi, to kompletnie nie zauważyłam żadnego działania :/ Tusz SuperShock też miałam i kiedyś zaliczałam go do ulubieńców, ale później coś się w nim popsuło i zaczęłam szukać czegoś innego.
OdpowiedzUsuńO właśnie! Też mam wrażenie, że coś się zmieniło z tuszem SS! Bo te starsze wersje jakby mi bardziej pasowały. Niby wszystko to samo, ale może formuła samego tuszu inna?
UsuńMoże coś być w tym, że zmieniają nam się upodobania zapachowe, bo kiedyś nie lubiłam produktów śliwkowych, kokosowych i lawendowych, a teraz nie lubię tylko tych ostatnich :D
OdpowiedzUsuńJa zauważyłam jeszcze, że zmienia mi się gust zapachowy w zależności od pory roku :D
UsuńSporo zużyć, moje denko nie jest tak spektakularne, ale zawsze coś :D Widzę że lubisz maski, ja mam problem aby je zużywać :P
OdpowiedzUsuńJa mam zawsze jakąś maseczkę na umywalce, więc często po nie sięgam ;)
UsuńZnam kilka produktów nawet - krem Miya, który dla mnie był średni, maska Babuszki - jak lubię ich maski tak ta wersja zupełnie mi nie podpasowała :( Miałam też maskę Avon chyba, kiedyś ogólnie lubiłam te maseczki, ale to za dzieciaka mogę powiedzieć :P No i kilka maseczek pojedyńczych też miałam. Z kolei przypomniałaś mi o tym zapachu z limitki balea - miałam z niej żel i zapach był super ♥ Ale deo na pewno szału nie robi :D
OdpowiedzUsuńŻel Balea też miałam, jednak tak jak mówisz dezodoranty mają jak dla mnie słabe :D
Usuńwow, ale czad! uwielbiam takie denka i ta satysfakcja pod koenic miesiąca z wyrzucania produktó ;D czad ;) ! musze też pozużywac w końcu maseczki ;)
OdpowiedzUsuńZgadza się! Satysfakcja ze zużycia wielka ;)))
UsuńCzekam z niecierpliwością na twoje podsumowanie całego roku! Dziękuje, że zechciałaś wziąć udział w wyzwaniu denko które organizowałam! Pozdrawiam cię serdecznie Urodzianka.pl
OdpowiedzUsuńOhh liczenie tego jest straszne.. ;)))
Usuń