Ten wpis miał pojawić się na blogu już tak dawno, że aż wstyd się przyznać. Bez zwłoki zapraszam więc na przegląd minirecenzji kosmetyków które zużyłam do samego dna - czyli tzw. "denko". Znalazło się tu 50 pełnowymiarowych kosmetyków, 2 minisy oraz 9 próbek.
Ostatnio ciężko mi się zebrać za pisanie denkowych recenzji i nawet sterta pustych opakowań, o które potykam się każdego dnia nie zmobilizowała mnie do tego wcześniej. Z drugiej jednak strony żal mi nie wspomnieć chociaż o wielu fajnych kosmetykach, które być może zainspirują Was podczas zakupów i co najważniejsze sprawdzą się na Wasze problemy. Dlatego choć z pewnym opóźnieniem zdecydowałam się jednak kontynuować serię, może nie co miesiąc, ale parę razy w roku na pewno!
DO TWARZY
- żel myjący Rich Peach, Resibo - zachwycał mnie swoim delikatnym, brzoskwiniowym zapachem. Dobrze zmywał makijaż i wszelkie zanieczyszczenia skóry, a przy tym nie wysuszał jej i nie podrażniał. Skóra nabierała ładnego blasku. Chętnie wrócę do tego kosmetyku
- tonik do twarzy Intensywne nawilżenie, Yumi - zawierał kwas mlekowy, dzięki któremu skóra stawała się gładsza i miała piękny koloryt. Na zimę i wiosnę był super, latem pewnie bałabym się go używać właśnie przez ten kwas. Działał naprawdę spektakularnie, skóra była wyraźnie gładsza kolejnego dnia.
- krem na dzień Age Lift, Iwostin - oszczędzałam go jak mogłam, ale w końcu musiał się skończyć :D Wspaniały krem, którego recenzję znajdziecie na moim blogu LINK
- regenerujący krem Sleeping Cream, Fluff - krem na noc o dość bogatej formule, ale takiej obklejającej, nie głęboko wnikającej w skórę. Dlatego niebyt go polubiłam. Ogólnie z produktów tej marki jak dotąd zadowolona byłam tylko z jednego kosmetyku, a tak to większość mnie rozczarowuje. Szkoda!
- żelowe serum Kombucha, OnlyBio - punktowy preparat na niedoskonałości, który nie bardzo u mnie działał. Serum było tłustawe, bez zapachu, dość wydajne. Ale z uwagi że działało słabo to cieszę się, że w końcu mi się skończyło.
- serum na niedoskonałości z Niacynamidem, Eveline Cosmetics - nie wiem skąd te zachwyty nad tym kosmetykiem, dla mnie zwyczajny bez efektu wow. W porównaniu do serum z Miya to nawet wypadał słabo. Zaletą jego jest na pewno brak wysuszania skóry i fajna cena. Wolę jednak Miyę.
- serum Age Lift, Iwostin - podobnie jak krem z tej serii było ulubieńcem mojej skóry. Recenzję także znajdziecie w powyższym wpisie na blogu. Tylko ta cena...
- krem Alpin SPF50, Nivea Sun - nie byłam do niego początkowo przekonana, a okazał się świetnym kosmetykiem i to mimo że trochę wyświecała mi się po nim skóra. Sprawdził się bardzo dobrze podczas wielu moich podróży zarówno w góry, jak i do miast. Testowałam go w ramach Klubu Nivea.
- hydrolat Zielona i Białą Herbatą, La-Le - hydrolat ulubionej marki z uwagi na psikacz, który robi delikatną, fajną mgiełkę. Połączenie obu herbat dawało naprawdę miły zapach, do którego pewnie wrócę w przyszłości (teraz mam kawowy). Szkoda tylko, że firma zmieniła nalepki, obecne jakoś mniej mi się podobają.
DO UST
Rzadko wyodrębniam taką kategorię, ale tyle mi się pojawiło w tym denku produktów z tej serii, że postanowiłam tak zrobić xd
- Intensive Lip Relief, Blistex - balsam do ust moje totalne "must have" od ponad 10 lat! Ma lekko miętowy posmak. Stosuję go na noc na spierzchnięte usta, a rano są one gładziutkie! Balsam wspomaga też leczenie opryszczki, która jest moją zmorą zwłaszcza zimą i wczesną wiosną.
- balsam MedPlus oraz pomadka Lip Infusions Hydration, Blistex - zachwycona Lip Reliefem próbuję czasami innych produktów marki, ale to już nie to xD MedPlus ma intensywny zapach i lekko chłodząca formułę. Jest tłusty i dość szybko regeneruje naskórek, ale jego wadą jest konieczność grzebania w słoiczku. Z kolei pomadka nie wyróżniła się niczym szczególnym.
- Lip Sleeping Mask, Laneige - dostałam kiedyś w prezencie i już wiem, skąd te wszystkie zachwyty. Maska jest po prostu SUPER! Ma dość tłustą formułę, a nałożona wieczorem na usta sprawia, że rano są one jak po SPA. Ja miałam wersję Berry w nieco mniejszym opakowaniu. Obecnie zamówiłam sobie większą z tą słynną "łyżeczką" do nakładania.
- cukrowy scrub do ust i maska, Flos Lek - skusiłam się bo ładne i kolorowe, ale nie specjalnie byłam zadowolona z ich działania. Scrub był mało ścierający, a maska bardziej oblepiała naskórek niż działała na niego w głąb. Myślę, że ciężko będzie teraz znaleźć coś lepszego niż Blistex i Laneige ;-)
DO HIGIENY
- mydło w płynie Breezy Ocean, Isana - miało ładny zapach i było wydajne, niestety przesuszało mi skórę na dłoniach. Dlatego więcej nie wrócę do mydeł tej marki, Balea sprawdza mi się lepiej.
- gąbka Emily Victoria Triple Butter Soap Sponge - HIT pod prysznic! Gąbkę kąpielową Emily Victoria dostałam w prezencie od koleżanki z UK. Jest to ręcznie robiona gąbka nasączona trzema masłami: masłem shea, kakaowym i z mango. Oprócz nawilżających maseł zawiera środek myjący. Z pozoru wygląda jak zwykła gąbka, ale gdy ją zmoczymy i pocieramy skórę zaczyna się ona intensywnie pienić. Ja mam zapach Sweet Dreams łączący w sobie zapach lawendy i cytryny. Pachnie bardzo intensywnie i odświeżająco, czuć ją w całej łazience. Wypustki gąbki delikatnie złuszczają martwy naskórek i przyjemnie masują. Skóra po użyciu tego cuda jest nie tylko dobrze oczyszczona i wygładzona, ale też nawilżona i ma ładniejszy koloryt. Co ważne po zużyciu środka myjącego (jak już gąbka przestanie się pienić) zostaje nam po prostu gąbka kąpielowa.
- Mydło nawilżające Irys + Niacynamid, Barwa Cosmetics - W łazience lubię mieć mydło w kostce, jakoś wygodniej mi się je używa. Mimo, że mam swoje ulubione mydełka to czasami sięgam po coś nowego, innego. Mydło marki Barwa Cosmetics zaintrygowało mnie swoim pięknym, kolorowym opakowaniem. Wybrałam wersję nawilżającą z irysem i niacynamidem z uwagi na śliczny, kwiatowy zapach. Według informacji producenta mydło w swoim składzie zawiera glicerynę i allantoinę, które odżywiają i koją skórę, a także niacynamid który zapewnia jej komfort. Mydło jest wegańskie i ma zapewnić optymalny poziom nawodnienia skóry. Można używać je do całego ciała. Rzeczywiście po użyciu mydła nie czuję dyskomfortu skóry, czy jej wysuszenia. Kosmetyk dobrze się pieni i oczyszcza skórę. Zapach jest intensywny i pozostaje na skórze. Co ważne mydło nie pozostawia osadów na mydelniczce i trzyma formę, tzn. nie paćka się i nie rozwarstwia. Będę testować kolejne wersje!
- mydło w kostce Vegan Soap Aromacology - moja ulubiona wersja Pink Clay & Rose mydeł z Action. Pisałam o nich więcej w tym miejscu LINK
- mydło w kostce Pink Grapefruit, The Body Shop - różowy grejpfrut to moja ulubiona linia zapachowa TBS. Byłam ciekawa, czy mydło w kostce tez mnie zachwyci. Rzeczywiście zapach był mega, mydło nie wysuszało skóry i nie rozwarstwiało się. Mogłoby jednak nieco mniej kosztować ^.^
- deo w kulce Action Control 48h, Garnier - myślałam, że nie polubię się z nowymi wersjami kulek Garniera, ale jest OK i już przyzwyczaiłam się do tego smuklejszego opakowania. Najbardziej lubię właśnie wersję Action Control albo tą na upały (Heating coś tam). Skutecznie chronią mnie przed potem nawet w gorące, intensywne dni.
- dezodorant w kostce La-Le - zapach grapefruita i rozmarynu był bardzo przyjemny i nawet formuła kostki, którą trzeba było pocierać skórę pod pachami nie przeszkadzała mi tak bardzo. Jednak samo działanie antypotne było żadne. Nie widzę więc sensu wracania do tego kosmetyku.
- Shower Steamer, Sence (Action) - Czy wiecie co to jest shower steamer? To rodzaj musującej tabletki, którą używa się pod prysznicem. Podobnie jak kule do kąpieli taki kosmetyk mocno musuje i umila czas spędzony w łazience aromatycznym zapachem. Tabletkę umieszcza się na brzegu brodzika, aby padała na nią woda z prysznica ale nie za mocno. Gdy podczas kąpieli woda z prysznica kapała na kostkę, ta mocno się pieniła. W tym czasie zapach powinien być najintensywniejszy. Miałam kiedyś tego typu kostki i niestety ta z Actiona nie powaliła mnie swoją intensywnością zapachu. Owocowy zapach owszem był wyczuwalny, ale pamiętam że przy tamtych kostkach to wręcz czułam się nim otoczona, a tutaj to mizernie wyszło. Przy kolejnych kąpielach piany było znacznie mniej, więc i zapach mniejszy. Mimo, że podczas rozpuszczania się kostka intensywnie farbuje to nie martwcie się, nie zostawia żadnych śladów i bez przeszkód spłukuje się wodą. Ten kosmetyk to taki umilacz, bardziej bajer.
- krem do rąk Sunrise Woods, Bath and Body Works - malutki, do torebki krem o mocnym i słodkim zapachu m.in. wanilii. Bardzo dobrze nawilżał skórę, wygładzał i regenerował. Chętnie wrócę, też do innych wersji zapachowych (B&BW maja cudne zapachy!!!)
- olejkowy krem do rąk Wygładzenie, Lirene - to jest kosmetyk potwierdzający, że kupione przypadkiem okazuje się hitem! Mialam bardzo suche dłonie i dosłownie wpadłam do Hebe i wzięłam co było na promocji. A tu nie dość, że krem uratował mnie tego dnia, to później nie raz jeszcze odkrywałam jak fajnie nawilża i natłuszcza mi skórę dłoni, wygładza ją i sprawia ulgę. Mam normalną skórę i rzadko duże problemy z przesuszeniami, czasami jednak zdarzają mi się dni kiedy aż mnie dosłownie piecze i boli z suchości. Krem Lirene sprawdził mi się bardzo dobrze i jak już wyjdę z zapasów do pewnie wrócę do niego w przyszłości.
- Lotion After Care, Claire's - tuż po przekłuciu uszu dość długo miałam problemy z trudno gojącymi się dziurkami i to nawet wiele lat później zdarzały mi się nawroty ropienia i pieczenia. Ten tonik dosłownie ratował mi wtedy skórę, natychmiastowo oczyszczał, koi, pomagał w regeneracji skóry. Od kilku lat problemy się skończyły, tak jak i ważność kosmetyku xD Kupiłam go w sieci butików Claire, szkoda że nie mamy już ich w Polsce.
DO WŁOSÓW
- szampon do wrażliwej skóry głowy Sensitive, Langhaar mädchen - nie czuję się włosomaniaczką, ale lubię czasami potestować nowe produkty do włosów. O szamponach tej marki pisałam na blogu LINK Czy wrócę? No jak już odkopię się z zapasów to może?... ;)
- suchy szampon Hydrate, Batiste - pierwszy raz miałam do czynienia z wyczuwalnie nawilżającym suchym szamponem! I efekt był WOW! Szampon ratował mnie w te dni, gdy z jakiegoś powodu nie zdążyłam umyć włosów. Włosy nim spryskane wyglądały nieco gorzej niż po "zwykłych" suchych szamponach tej marki, tzn. miało się wrażenie jakby były bardziej "mokre"? Jednak dzięki temu nie wysuszały tak skalpu, a zazwyczaj po paru godzinach i tak myłam je normalnie. Ta wersja zupełnie nie bieliła też włosów!
- odżywka do włosów Beology, Schwarzkopf - mocno odżywcza, podkreślała skręt włosów. Do tego miała śliczny, perfumeryjny zapach. Była bardzo wydajna i gęsta, tak wydajna że już mi się zaczęła nudzić i używałam jej tez jako szamponu. Wybaczam je jednak wszystko, bo włosy były po niej miękkie i błyszczące. Dostałam w prezencie, nie wiem czy w Polsce można ją kupić.
- odżywka emolientowa oraz szampon Rypacz, OnlyBio - bardzo dobrze sprawdza się u mnie metoda mycia OMO i zestaw kosmetyków OnlyBio o którym pisałam Wam na moim blogu LINK Szampon jest zdecydowanie mocny i nie nadaje się u mnie do używania zbyt często, ale do oczyszczania od czasu do czasu jak najbardziej. Z kolei odżywka idzie u mnie jak woda, co powinno być odpowiednią rekomendacją ;-)
DO CIAŁA
- żel pod prysznic The Gingerbread Unicorn, Treaclemoon - dobrze się pienił, nie wysuszał skóry i miał intensywny, imbirowy zapach. Niestety jedynie w butelce, bo na ciele nie wyczuwałam go zbyt długo. Chyba też wolałabym żeby występował w nieco mniejszych butlach, może te 500ml jest bardziej ekonomiczne, ale też dłużej się go zużywa i trochę się nudzi ;-)
- żel pod prysznic Soft and Cosy VIBES, Balea - kremowa i mocno owocowa limitowana wersja żelu pod prysznic marki, która pojawia się u mnie regularnie. Nie muszę więc chyba dodawać, że kosmetyk ten bardzo mi się podobał? ;-) I tylko nadal nie rozumiem, czemu te opakowania są coraz mniej kolorowe (chociaż to akurat jest ładne).
- mini żel pod prysznic Mleko i Miód, Balea - kremowy, fajny na wyjazdy. Takie minisy można kupić w DM
- mini olejek do ciała Magical Time, Balea - miniaturka z kalendarza adwentowego, miał błyszczące drobiny i pachniał jak ciasteczka xD Rzadko sięgam po olejki do ciała, więc taka mniejsza wersja była dla mnie OK, ale dużej bym nie chciała.
- peeling & mus do ciała wygładzający, Fluff - to było CUDO! Słodki malinowy zapach, super działanie wygładzające, idealne drobiny ścierające.. Tak byłam nim zachwycona, że chciałam kupić kolejne opakowanie natychmiast po zdenkowaniu tego. Niestety okazało się, że.. już go nigdzie nie ma ;/ Byłam tak zdesperowana, że nawet zamówiłam przez internet inny peeling-mus tej marki, który jest fajny, ale to już zupełnie nie takie działanie. Jeśli będziecie gdzieś widzieć tą "starą" wersję to polecam! Już nie wspomnę, że to było 200ml a nowy jest znacznie mniejszy (i droższy).
- odżywczy balsam do ciała i naturalny żel pod prysznic Zimowa Bajka, Yope - to kolejne HITY tego denko. Dostałam w prezencie na Boże Narodzenie i tak jak i zeszłoroczne wersje jestem ZACHWYCONA! Zapach przepiękny, długo utrzymuje się na skórze. Bardzo delikatna formuła żelu pod prysznic, który dobrze się pienił, a na skórze pozostawiał jakby film ochronny. Balsam bardzo szybko się wchłaniał, a przy tym świetnie nawilżał i koił skórę. Szukałam wszędzie po świętach, żeby sobie dokupić i już nigdzie nie znalazłam ;/ W tym roku od razu zaopatrzę się w zapasy ;-)
- naturalny żel do higieny intymnej Aloes i lukrecja, Yope - ostatnio kosmetyki Yope zdecydowanie częściej pojawiają się w mojej łazience. O żelach do higieny intymnej powstał cały post LINK A to moja kolejna butelka tego kosmetyku ;-)
- olejki do ciała Skin So Soft, Avon - różne wersje olejków do ciała o ładnych zapachach. Miałam kiedyś fazę na pielęgnację olejkami, ale niestety przeszła mi szybciej niż zapasy. Mimo wszystko jeśli ktoś lubi takie formuły, to produkty Avon są OK. Nie mają wysokiej ceny, mają fajne, opalizujące formuły i ładne zapachy.
MASECZKI
- zestaw masek w płachcie Frosted & Merry - Moisturizing (nawilżająca z dziką różą), Refining (regenerująca z olejkiem drzewa herbacianego), Nourishing (odżywcza z kolagenem) oraz Brightening (rozjasniająca z witaminą C). Wszystkie miały płachty z wizerunkiem pingwina, były mocno nasączone esencją i przyjemnie pachniały. Mimo różnych działań określonych przez producenta każda z nich mocno nawilżyła i ukoiła mi skórę oraz poprawiła jej koloryt. Esencja była tak odżywcza, że po masce nie miałam potrzeby stosowania kremu, wow! Maski dostałam w prezencie, nie wiem czy są dostępne w Polsce.
- Vitaronic Ampoule Mask marki SNP prep - rozświetlająca maska do twarzy w płacie z ekstraktem z cytryny. Maska Viatronic Ampoule Mask ma działanie rozświetlające skórę dzięki zawartości ekstraktu z cytryny bogatego w witaminę C. W esencji znajduje się także niacynamid o działaniu antyoksydacyjnym i przeciwzapalnym oraz kwas hialuronowy i witamina B5. Płachta maski jest dość cienka i bardzo obficie nasączona esencją. Początkowo miałam problemy z jej rozłożeniem, trzeba to robić ostrożnie, żeby nie rozerwać płachty. Jednak dzięki takiej strukturze maska przylega do twarzy idealnie i jest bardzo komfortowa w noszeniu. Esencja ma cytrusowy, bardzo przyjemny zapach. Jest jej dużo w opakowaniu, więc to co zostanie po wyjęciu maski można użyć też na szyję, dekolt itp. Podczas aplikacji czuć nawodnienie skóry i delikatne chłodzenie. Po zdjęciu maski skóra zauważalnie była jaśniejsza, z czasem jednak wróciła do swojej normalnej barwy. Zauważyłam duże nawilżenie skóry po użyciu maski Viatronic Ampoule Mask oraz jej rozświetlenie i ładniejszy koloryt. Świetna!
- maseczka do twarzy Chocolate Cookie Maske, Balea - w składzie ma masło shea, pantenol i roślinne lipidy. Maseczka ma kremową formułę i pachnie przepięknie czekoladowymi ciasteczkami. Ma kolor mleczno-biały i przez ten zapach i formułę trochę przypomina mi budyń. Producent zaleca wklepanie pozostałości po aplikacji maseczki w skórę, ja jednak zmyłam ją wodą. Skóra po użyciu maseczki była bardzo ładnie wygładzona, miękka i przyjemna w dotyku. Zapach słodkiej czekolady utrzymywał się jeszcze długo po aplikacji. Bardzo przyjemna i za niewielkie pieniądze!
- maska Mermaid Sparkle Holographic Moisturizing Formula, Maxbrands Marketing B.V. (Action) - Dobra, powiedzmy sobie szczerze, chyba każda z nas marzyła kiedyś o tym żeby zostać syrenką Jak wiadomo, z niektórych marzeń się nie wyrasta. Dlatego gdy będąc w Actionie zobaczyłam tę holograficzną maskę w płachcie, to po prostu musiałam ją mieć! Płachta maski Mermaid Sparkle jest wielokolorowa, holograficzna po jednej stronie. Była ona bardzo dobrze nasączona esencją nawilżającą, ale nie za wiele pozostało tej esencji w środku opakowania. Podczas aplikacji maski czułam przyjemne chłodzenie skóry, które było wyczuwalne jeszcze chwilę później. Zgodnie z informacją na opakowaniu esencja zawiera kwas hialuronowy i skóra po użyciu maseczki rzeczywiście była bardziej nawilżona i gładsza w dotyku. Myślę, jednak że do uzyskania trwałego efektu trzeba by pewnie stosować takie maski codziennie przez dłuższy okres czasu. Jak za 4 złote jestem zadowolona ;-)
- Maska do twarzy w płacie "Love is superpower" Maxbrands Marketing B.V.(Action) - miałam nie kupować kolejnych masek zanim nie zużyję zapasów, ale jak można przejść obojętnie obok takiej slodkiej maski? Dlatego skuszona nadrukiem w serduszka wydałam te 2,79 zł. Płachta była z nieco grubszej tkaniny, ale dobrze nasączona esencją i dobrze przylegała do twarzy. Maska Love is superpower ma działanie wygładzające i nawilżające. Zapach owocowy, według producenta truskawkowy, dla mnie bardziej jak guma balonowa. Moja skóra dosłownie wypiła esencję z tej maski i po około 15 minutach zdjęłam płachtę, a resztki maski pozostawiłam do wyschnięcia. Podczas aplikacji czułam delikatne chłodzenie na skórze. Po zdjęciu maski moja skóra była dobrze nawilżona i milsza w dotyku. Maska ukoiła ją i przygotowała do dalszych kroków pielęgnacji.
- płatki pod oczy Rose Gold Glitter Foil Eye Mask, Dermal Shop - kupione w Lidlu, jako kosmetyk koreański (choć nie słyszałam o tej marce). Były dobrze nasączone esencją i miały kolor różowego złota. Po aplikacji zauważalnie rozjaśniły mi skórę pod oczami, ale dla trwałego efektu musiałabym je chyba używać codziennie.
PRÓBKI
- zestaw próbek kosmetyków do włosów ACIDIC COLOR GLOSS, Redken - w zestawie testowym znalazłam saszetki szamponu, odżywki, kuracji bez spłukiwania i kuracji do spłukania wszystkie z linii Acidic Color Gloss. Kosmetyki przeznaczone są do włosów farbowanych, matowych, pozbawionych blasku. Nie mam farbowanych włosów, mój rudy kolor jest naturalny. Szampon Acidic Color Gloss ma delikatną konsystencję i przyjemny, perfumeryjny zapach. Obficie się pieni i dobrze oczyszcza włosy. Saszetka 10ml wystarczyła mi na umycie włosów na całej długości. W dalszym kroku nałożyłam kurację Activated Glass Gloss, która ma za zadanie wydobyć blask włosów i stworzyć efekt tafli. Kuracja ma wodnistą formułę. Zawartość 10ml saszetki rozprowadziłam na całej długości włosów starając się unikać nakładania jej na skórę skalpu. Zgodnie z zaleceniem producenta odczekałam 5 min bez spłukiwania, a następnie nałożyłam odżywkę Acid Color Gloss. Odżywka ma formułę gęstej maski, która bardzo przypadła mi do gustu. Ma delikatny owocowo-kwiatowy zapach, zbliżony do zapachu szamponu tej serii. Bardzo mocno i natychmiastowo odżywia włosy dzięki swojej bogatej formule. To takie uczucie "ciężkiej" odżywki-maski, które moje włosy akurat bardzo lubią. Po spłukaniu odżywki i wstępnym podsuszeniu włosów ręcznikiem nałożyłam na nie kurację Heat Protection, która ma za zadanie ochronę włosów przed wysoką temperaturą i nadanie im blasku. Kuracja normalnie jest produkowana w butelce ze sprayem, co zdecydowanie ułatwia jej aplikację. Niestety kompletnie nie umiem powiedzieć nic na temat jej działania na moich włosach z uwagi na trudności z aplikacją i jednorazowe używanie. Cała kuracja Acidic Color Gloss na moich włosach przyniosła jednak całkiem ładny efekt. Kolor włosów stał się głębszy, jakby wielowymiarowy. Włosy zyskały ładny blask i połysk, choć niestety w kilku miejscach miałam lekko podrażniony skalp (podejrzewam tu działanie Activated Glass Gloss). Kosmetyki są fajne... ale nie za tą cenę :D
- próbki szamponu i odżywki Hydration, Sendo - na ile można powiedzieć coś po jednorazowej próbce, to kosmetyki te całkiem fajnie sprawdziły się na moich włosach. Używam teraz pełnowymiarowego szamponu tej marki, myślę więc że będzie większa recenzja. Warto zwrócić na nich uwagę!
Wszystkie testowane próbki były OK, żadna mnie nie zawiodła. Ciężko jednak po jednorazowym użyciu powiedzieć czasami coś więcej, to raczej pierwsze wrażenie, czy coś mi się podoba, czy nie. Mimo wszystko to też świetny pomysł na zabranie kosmetyków na wyjazd, choć trzeba pamiętać że próbki tez mają swoje terminy ważności! Znacie któreś kosmetyki z mojego denko? Coś Was szczególnie zainteresowało?