środa, 31 stycznia 2024

Denko sierpień - grudzień 2023 i podsumowanie roczne

Denko sierpień - grudzień 2023 i podsumowanie roczne

Nie wiem, gdzie podziało się moje ostatnie pół roku... Tzn. wiem, bo jeśli śledzicie mnie na Instagramie, to po stories możecie wywnioskować, jak wiele podróżowałam. Jednak zarówno w podróży, jak i w domu nadal zużywałam kosmetyki. Dlatego dziś zapraszam na nieco duży wpis o tym co udało mi się zdenkować od wakacji, a także podsumowanie całorocznych zużyć. 

Sama jestem ciekawa, jak wypadną moje tegoroczne zużycia wszystkich kosmetyków. W tym wpisie zajmę się pełnowymiarowymi produktami, których będzie aż 57. Wspomnę też o 3 mini produktach i 5 próbkach. Tradycyjnie kolorem zielonym - HITY, czerwonym - ANTYHITY, przynajmniej dla mnie. Zestawienie całoroczne znajdzie się w ostatniej części. 

DO CIAŁA

- kremowy żel pod prysznic Make a Wish oraz Glossy Touch, Balea - zimowe, kremowe wersje żeli pod prysznic zachwycały mnie zapachami. Ten pierwszy pachniał wanilią z mandarynką, zapach był delikatny i słodki. Drugi miał intensywniejszy, owocowo-kwiatowy zapach, który długo utrzymywał się na skórze. Żele Balea zawsze są u mnie mile widziane, choć mam wrażenie, że ostatnio spadła znacznie ich jakość. No i opakowania nie są już takie śliczne. Te tutaj to jeszcze "stare" wersje opakowań, ale już nowsze są zwyczajnie brzydsze. A szkoda!

- żel pod prysznic Pink Grapefruit oraz Zesty Lime Blossom, The Body Shop - i znów przykład, jak nowe opakowania są gorsze od starych. Butelka Pink Grapefruit to stara wersja, którą bardzo lubiłam za tą długą, fajną szyjkę. Nowe opakowania już tak nie wyglądają. Jednak dalej zawartość jest wspaniała! Oba żele bardzo dobrze się pienią, są wydajne i pachną bardzo intensywnie i soczyście. Kąpiel z nimi to wielka przyjemność, uwielbiam! 

- mydło w płynie z hydrolatem różanym, Maudi - delikatnie oczyszcza skórę i nie powoduje jej wysuszania. W składzie obok środków myjących pochodzenia roślinnego znajdziemy hydrolat z róży damasceńskiej, Pantenol i wyciąg z aceroli. Ma piękny, różany zapach. Nie widziałam już w sprzedaży. Pisałam o nim tutaj LINK 

- aloesowy żel pod prysznic, YUMI - miał ładny zapach, ale słabo się pienił. Pisałam o nim w tej recenzji LINK 

- aloesowy żel do ciała Holika Holika - jedyny aloesowy żel wart uwagi według mnie ;-) Zużyłam już tyle opakowań, że nie zliczę. Najlepszy na skórę po depilacji, poparzeniach słonecznych i dla szybkiego nawilżenia. Mam zawsze w zapasie <3

- Body scrub Refreshing Iced coffee, Nacomi - dostałam go w prezencie i zapach rzeczywiście piękny, kawowy. Co do działania mam mieszane uczucia. Drobiny ścierające były dość ostre, a sam produkt nie zostawiał warstwy okluzyjnej. Skóra była po nim jednak dobrze wypolerowana i odświeżona. Nie będzie to raczej mój ulubieniec, ale może być ;-)

- peelingujące płatki do stóp Foot Works, Avon - kiedy używałam ich przez chwilę regularnie, to byłam z nich bardzo zadowolona. To jakby kwasowy peeling w formie płatka kosmetycznego, który przykładamy na zgrubienia na skórze i po kilku minutach ściągamy. Z czasem zapomniałam, że je mam i wyschły... Ot taki bajer trochę.

- olej magnezowy dla pań, Scandinavia GreenLine - olej neutralizuje zapach potu, uelastycznia i ujędrnia skórą oraz uzupełnia niedobór magnezu w organizmie, dzięki czemu pomaga w szybszym usuwaniu zakwasów mięśni. I to głównie dla ostatniego powodu go kupiłam. Czy się sprawdził? Kilka razy użyłam go w kryzysowej sytuacji, ale ogólnie rzadko mam zakwasy ostatnio więc trudno mi rzetelnie ocenić. 

- próbka peelingu do ciała CO-Mingle, LUSH - to bardziej żel peelingujący o ładnym, lawendowym zapachu. Jednak drobiny zbyt drobne jak dla mnie jak na peeling, a jako żel drapiąca formuła. Czyli takie 2w1. Ja preferuję osobne produkty tego typu. 

- pianka do rąk Raspberry Party, Balea - poza ślicznym zapachem malinowym i ładną grafiką na opakowaniu jestem totalnie na NIE tego typu produktom. Formuła klejąca skórę, nawilżenie skóry słabe. Jeszcze wydajność bardzo duża, ale to akurat na minus, bo chciałam szybko się jej pozbyć ;-)

- skoncentrowana maska do dłoni i paznokci z kompleksem olejków 40% HAND.lab, MIYA - tłusta formuła maski niezbyt mi odpowiadała, zwłaszcza gdy stosowałam ją samodzielnie bo serum już dawno mi się skończyło. Zdecydowanie z całej kuracji polubiłam najmniej. A o wszystkich kosmetykach serii HAND.lab poczytacie na moim blogu LINK 

- hydrolat Ocet 4 Złodziei, Mrozikowe Przysmaki - jego zapach miał odstraszać komary, kleszcze i inne paskudztwa jak głosi informacja na etykiecie. Zapach był mocno ziołowy, na szczęście mało czuć w nim było ocet (nie lubię zapachu octu). Czy działał? Na mnie chyba nic nie działa, a komary biegają za mną całymi stadami...

- mgiełka do ciała Carribean Paradise, Sparkling Cherry Blossom oraz Escape Coconut and Starfruit, Avon - tanie, słodkie zapachy, ale niestety niezbyt trwałe. Ta ostatnia wersja najmniej słodka, ale właśnie dzięki temu najbardziej mi się spodobała. Mam mieszane uczucia, czy nie lepiej używać czegoś trwalszego?

DO WŁOSÓW

- miniwersja suchy szampon Blush, Batiste - moja ulubiona marka suchych szamponów, które zwłaszcza zimą zużywam częściej. Lubię zapach Blush, który jest kwiatowy i dość długo utrzymuje się na włosach. Szampon trochę bieli przy początku aplikacji, ale ja mam akurat taki kolor włosów, że mi to nie przeszkadza. 

- szampon do wrażliwej skóry głowy z tapioką BOOST my hair, YOPE - mój pierwszy szampon tej marki i jest wielka miłość! W tym roku zdecydowanie polubiłam się z kosmetykami tej marki, szykuję jakiś zbiorczy wpis. Szampon nie podrażniał skóry głowy, dobrze się pienił, był delikatny dla włosów, miał ładny zapach. Wrócę z pewnością! 

- szampon do włosów kręconych Beautiful Curls, Langhaar mädchen - fajny szampon ze śliczną grafiką na opakowaniu kupiony w DM. Pełną recenzję znajdziecie w tym wpisie LINK, a ja dodam jedynie że był świetny, ale później włosy mi się do niego przyzwyczaiły i już mnie tak nie powalał. Wynika z tego, że trzeba zawsze mieć kilka szamponów i zmieniać je, nawet jakby były najlepsze.

- odżywka emolientowa i odżywka proteinowa OnlyBIO - zachwycona myciem włosów metodą OMO, o czym pisałam na moim blogu LINK, zużyłam pierwsze produkty. I wiecie co? Dalej jestem zadowolona z efektów i kupiłam sobie je ponownie. Czy to nie jest najlepszą rekomendacją? ;-)

- spray modelujący podkreślający skręt loków, Nivea - nigdy nie umiałam używać takich produktów i zawsze o nich zapominałam. I mimo, że potwierdzam że spray nie sklejał włosów i rzeczywiście podkreślał ich fakturę i skręt, to jakoś niespecjalnie często po niego sięgałam i ostatecznie nie jest to produkt, którego potrzebuję. 

HIGIENA

- Vegan Soap White Clay & Argan oraz Pink Clay & Rose, Aromacology - o wegańskich mydłach z Actiona pisałam już wielokrotnie. Z czasem zauważyłam, że trochę wysuszają mi dłonie, zwłaszcza zimą. Mimo to nadal to moje ulubione mydełka!

- pasta do zębów i płyn do płukania ust Meridol - lubię, choć smak nie jest powalający. No i przede wszystkim widzę znaczną poprawę z dziąsłami. Polecane przez moją dentystkę ;-) 

- płyn do płukania ust Sensitive Donto Dent - za to ten płyn zupełnie mi nie pasował i mimo, że niby jest sensitive to nie czułam się komfortowo używając go. Nie i już.

DO TWARZY

- płyn micelarny 3w1 skóra wrażliwa, Garnier - zaraz po moim ulubieńcu (poniżej) to drugi najlepszy płyn! W dodatku łatwo dostępny i dość tani. Mam kolejną wielką butlę. Zresztą, kto go nie zna? 

- miniwersja wody micelarnej Sensibo H2O, Bioderma - ukochana, kojąca oczy i okolice powiek, dobrze usuwa makijaż, idealna. Tylko cena nie jest idealna xD Ale i tak pozostaję wierna temu kosmetykowi od lat.

- żel micelarny Fresh Juice, Bielenda - przyjemny, mocno owocowy żel do oczyszczania skóry. Pozostawiał twarz czystą i rozświetloną. Szybko mi się tylko coś skończył...

- żel oczyszczający do skóry wrażliwej, Mixa - bardzo lubię. Miał kremową konsystencję, delikatny zapach i ultra delikatne działanie dla skóry. Przy tym dobrze oczyszczał skórę z wszelkich zabrudzeń. Będę wracać, zwłaszcza w okresach przejściowych gdy moja skóra dostaje szału i jest bardziej wrażliwa.

- mini żel pod prysznic z kalendarza adwentowego, Balea - zużywałam głównie podczas licznych wyjazdów. Żel miał bardzo delikatny zapach, dobrze oczyszczał skórę i nie powodował jej wysuszania. Świetna miniwersja, akurat do kosmetyczki! Szkoda, że nie można kupić takiej pojemności.

- krem nawilżający z filtrem SPF50 PA++++, Nacomi - miał trudną do rozsmarowania formułę, trochę jak suflet. Powodował też świecenie się skóry (albo dalej nie wyczaiłam ile go nakładać). Miał dość intensywny, perfumeryjny zapach. Nie polubiłam go.  

- przeciwtrądzikowy sufletCalm Herbal Souffle, Nacomi - kolejny krem tej samej marki, który mnie rozczarował. Widać formuła sufletu nie jest dla mnie odpowiednia. Owszem przyjemnie się ją aplikuje, ale tak jakby krem pozostawał na powierzchni skóry, w niewielkim stopniu się wchłania. Przez co skóra jest jakby tłusta. Wydajność bardzo duża, tym bardziej więc miałam go dość ;-) Po tych dwóch podejściach nie wiem, czy spróbuję jeszcze kremów tej marki. 

- krem Suncream anti-dark spots, Bella Aurora - dostałam w prezencie od koleżanki i bardzo się z tym kremem polubiłam. Dobrze chronił skrórę przed poparzeniami (mam fototyp skóry 1 więc szybko łapię zaczerwienienia), miał odpowiednią konsystencję. Po aplikacji na skórę trzeba go było nieco wmasować, ale szybko się wchłaniał i nie powodował świecenia czy bielenia skóry. Wygodna aplikacja w formie pompki. Choć mam już swojego ulubieńca w tej kategorii to ten był całkiem fajny.

- rozświetlający krem na dzień SPF50+ Vitamin C Revitalift Clinical, L'Oreal Paris - mój totalny ulubieniec i odkrycie tego roku! Zaskoczył mnie swoją lekką, nie lepiącą się konsystencją, bardzo szybkim wchłanianiem i skuteczną ochroną przeciwsłoneczną. Dzięki lekkiej konsystencji krem świetnie nadawał się pod makijaż. Szybko wchłaniał się, a przy tym nie rozwarstwiał się przy podkładzie i nie rolował. Używany nawet codziennie nie powodował zapychania się, czy świecenia skóry. Nawilżenie skóry było bardzo komfortowe. Cera nabierała ładnego kolorytu, wyglądała na zdrowszą, odświeżoną. Skóra była dobrze nawilżona i rozświetlona. Mam mieszaną cerę i zarówno na partiach tłustych, jak i suchych krem bardziej dobrze się wchłaniał. Małe, poręczne opakowanie można łatwo zabrać ze sobą np. na wycieczkę i dokonywać replikacji kremu w ciągu dnia. Krem bardzo dobrze się "dokłada", nie ma uczucia tłustości. I LOVE IT!

- nawilżająco-ochronny balsam SPF 50 do skóry wrażliwej, Avon - używam tego kosmetyku już od tylu lat że doczekałam się chyba 3 zmian opakowania ;-) Krem ma działanie nawilżające, jest wodoodporny i przeznaczony zarówno do twarzy jak i do całego ciała. Czyli taki wielofunkcyjny kosmetyk, akurat na wakacje. Skóra jest po nim lekko rozświetlona i czasami delikatnie się świeci, ale da się przeżyć. Teraz, gdy poznałam L'Oreal to nie wiem czy jeszcze wrócę, zobaczymy.

- myPOWER elixir, Miya - to uniwersalny kosmetyk, który możemy używać zarówno na wyjątkowo przesuszone partie skóry, jak i jako wzmocnienie działania naszego tradycyjnego kremu. Ma formułę tłustego serum, pachnie cytrusowo. Mimo wielu pozytywnych recenzji u mnie nie spowodował szału i jednak pozostaję przy kilku innych produktach do poszczególnych działań, niż jednym wielofunkcyjnym. 

- krem na noc Sleep Tight, Alvira - kupiony w Actionie za grosze krem na noc, który jednak nie skradł mojego serca. Miałam wrażenie, że jest to bardziej maska na noc, bo skóra po nim była jakby obklejona, a nie wchłaniała kosmetyku. Lawendowy zapach był ładny, ale nie wrócę już do tego produktu.

- krem na dzień Age Lift, Iwostin - krem do skóry normalnej i mieszanej. Ma lekką konsystencję i świetnie się wchłania, Skóra od razu po użyciu jest dobrze nawilżona, ma świeży wygląd. To tego jest wyczuwalnie gładsza w dotyku. Aplikację kremu można stopniować i dokładać kolejne warstwy w razie potrzeby. Dobrze sprawdził mi się pod makijażem, nie rolował się i nie warzył. Przy regularnym, dłuższym stosowaniu zauważyłam, że skóra jest nie tylko gładsza w dotyku i jędrniejsza, ale ma też ładniejszy koloryt. Spodobał mi się także delikatny zapach kremu. Jedyny dla mnie minus to zbyt niski jak na moje potrzeby filtr - SPF15. Poza tym świetny krem, jak i cała seria. Będzie recenzja! 

- krem Aquasource Hyalu Plump Gel oraz Blue Pro Retinol Multi Correct Cream, Biotherm - ahh co to były za cudowne kremy! Testowałam je w ramach Klubu Recenzentki Wizaż i byłam zachwycona! Wersja Hyalu Plump Gel była jak stworzona dla mojej mieszanej cery i jedyne co mogłabym mu zarzucić to brak filtra SPF. Krem o konsystencji lekkiego żelu, który wchłania się w skórę w ułamku sekundy i daje uczucie długotrwałego nawilżenia, no ideał. Blue Pro Retinol Multi Correct Cream stosowałam głównie jako krem na noc. Miał formułę lekkiego kremu, a skóra po nim stawała się satynowa w dotyku. W moich partiach tłustych odżywienie było nawet nieco zbyt obfite i skóra była świecąca. Jednak przy stosowaniu na noc nie stanowiło to żadnego problemu. Po miesięcznej kuracji zauważyłam że moja skóra jest gładsza i milsza w dotyku, stała się też wyraźnie rozjaśniona i wygląda na bardziej nawilżoną i wypoczętą. Gdybym miała jednak wracać, to zdecydowanie do zielonego Hyalu Plum Gel. 

- krem na noc Beauty Sleep Cream, Pixi - zawsze chciałam poznać kremy tej marki i udało się! Koleżanka podarowała mi ten egzemplarz do przetestowania i chyba już wiem skąd te zachwyty. Krem miał lekko ziołowy, przyjemny zapach i konsystencję kremu na noc, którą lubię najbardziej. Tzn. nawilżał, ale też otulał skórę, która rano wyglądała na wypoczętą, gładką i jędrną. W kategorii kremów na noc to mocny kandydat do ideału, tylko cena mnie trochę odstrasza ^.^

- olejek z drzewa herbacianego Tea Tree Oil, The Body Shop - po wypróbowaniu kilku olejków tego typu różnych marek to jednak TBS wydaje mi się najfajniejszy. Szybko i skutecznie pomaga w walce z pryszczami i zanieczyszczeniami. I tylko cenę mógłby mieć bardziej przyjazną... 

MASECZKI

- maski w płachcie różne rodzaje, Garnier - nadal uważam, że to jedne z najlepszych masek tego typu w dodatku dostępne i w fajnej cenie. Większość ma głównie działanie mocno nawilżające. Chyba powinnam pokusić się kiedyś o wpis na ich temat, bo są tego warte!

- maska Fresh Mix It, Action - kupiłam zaciekawiona samodzielnym mieszaniem esencji z płachtą. Niestety coś poszło nie tak z opakowaniem i ostatecznie nie zadziałało to tak, jak w instrukcji. Ale i tak udało mi się nasączyć płachtę. Sama maska fajnie nawilżyła skórę, ale innych efektów nie zauważyłam. 

- odświeżająca maska z ananasem i vit. C Juicy Jelly, Bielenda - fajna maska w formie galaretki, którą po nałożeniu na twarz należało zmyć po kilku minutach. Skóra była po niej rzeczywiście odświeżona, miała tez ładniejszy koloryt. Chyba, że to efekt żółtego koloru maski? 

- maski peel off Unicorn Glitter Dust oraz Korean Charcoal Planet Spa, Avon - kiedyś byłam fanką masek peel off, ale moja skóra zdecydowanie się przeciwko nim zbuntowała. Dlatego wszystkie tego typu zostają usunięte z zapasów.

MAKE UP

- baza pod podkład Anew Reversalist, Avon - robiła błyskawiczny lifting skóry i super ją wygładzała. Co z tego, skoro ja nadal nie umiem nauczyć się używania tego typu produktów i zwyczajnie wydają mi się zbędne?

- Fresh Sorbet Blush Lychee Blossom 020, The Body Shop - bardzo byłam ciekawa tej kolorówki z TBS. Róż miał formułę sorbetu i nie był mocno napigmentowany. 

- puder w kamieniu Color Trend, Avon - jasny puder w kamieniu do wykończenia makijażu, byłam z niego zadowolona choć to totalny "zwyklak"

- korektor w płynie Liquid Camouflage, Catrice - słynny korektor pod oczy, który miałam w dwóch kolorach: 010 oraz jaśniejszym 005. Rzeczywiście dobrze przykrywał cienie pod oczami, ale podobnie jak w przypadku baz pod makijaż nigdy nie pamiętałam o używaniu go.

- korektor Mark, Avon - niegdyś ulubieniec. Mocno kryjący korektor, który dobrze radził sobie z wszystkim co chciałam ukryć. Kremowa konsystencja. To było moje kolejne opakowanie.

- Gum Peel Off, Neonail - bajer którego nie umiałam używać. Był to jakby żel, którym pokrywało się skórki wokół paznokci, a po ich pomalowaniu trzeba było go oderwać. Dzięki czemu skórki miały być czyste. W teorii brzmiało super. W praktyce nigdy mi się to nie udało.

PRÓBKI

- próbki żelu pod prysznic Fraise Gariguette, Le Petit Marseilliais - to już moje ostatnie próbki tego soczyście pachnącego truskawkami żelu. Szkoda, ale pora na coś nowego ;-)

- próbka masła do ciała Almond Milk, The Body Shop - tłuściutkie i pachnące masełko z TBS, love!

- próbka body lotion Encante Fascinating, Avon - ładnie pachnący lotion-balsam do ciała. Kupiłam próbki wszystkich wersji, żeby wybrać zapach i kupić butlę. I szczerze mówiąc wszystkie mi się podobają ;-)

- próbka kremu nawilżająco-dotleniającego fit, Ziaja - lubię ten krem i tylko szkoda, że nie ma filtra SPF

PODSUMOWANIE ROKU 2023  

Tradycyjnie najwięcej ze wszystkich kosmetyków zużyłam żeli pod prysznic, bo aż 10 i jeden mini. Tym samym moje zapasy zostały zlikwidowane. Na drugim miejscu uplasowały się maski w płachcie, których w roku 2023 zużyłam całe 9. Patrząc na to ile ich posiadam, to powinno być tego o wiele wiele więcej... Na trzecim miejscu zużyć znajdują się kremy SPF, plasterki na pryszcze oraz kremy na dzień. W każdej z tych kategorii zużyłam po 6 sztuk kosmetyków. Ogółem w roku 2023 zdenkowałam UWAGA 153 pełnowymiarowe kosmetyki, 4 miniprodukty i 25 próbek. Porównując do lat ubiegłych mam wrażenie, że trochę mniej. Z drugiej strony już po napisaniu tego wpisu odkryłam całe pudełko tuszy i produktów do brwi, które miały iść do wywalenia... No to będą na przyszły rok podliczone xD W ubiegłym roku napisałam jedynie trzy wpisy dotyczące zużyć kosmetycznych. Nie ukrywam, że łatwiej było mi dzięki temu wszystko to policzyć. Ale też posty te są ogromnie długie! 153 zużyte kosmetyki w ciągu roku to według Was dużo, czy mało? Jak tam Wasze zużywanie? 


piątek, 4 sierpnia 2023

Denko kwiecień, maj, czerwiec i... lipiec 2023

Denko kwiecień, maj, czerwiec i... lipiec 2023

Czas mija mi ostatnio tak szybko, że jedynie przepełniające się pudełko z opakowaniami po zużytych kosmetykach przypomina mi o moim cyklicznym podsumowaniu. Jakie kosmetyki zużyłam w ciągu ostatnich czterech miesięcy? Co się u mnie sprawdziło, a co nie bardzo? Zapraszam do lektury nowego postu o zdenkowanych przeze mnie kosmetykach.

Mam wrażenie ostatnio, że jakoś zużywanie kosmetyków idzie mi wolniej. Mimo to w pudełku znalazło się aż 51 kosmetyków i 11 próbek! Zdecydowanie jednak powinnam zwrócić większa uwagę na używanie maseczek, zwłaszcza tych w płachcie które latem przynoszą fajne ukojenie skórze. Dla przypomnienia zaznaczę, że na zielono opisane są mega HITY, które zachwyciły mnie swoim działaniem, czarne to "zwyklaki", a czerwone to te, które u mnie okazały się klapą. 

DO CIAŁA I WŁOSÓW

- naturalne mydło w płynie Werbena, Yope - ten kosmetyk możecie regularnie spotkać w moim denko. Mydlo Yope jest delikatne, ma ładny zapach i mimo, że się nie pieni, to dobrze oczyszcza skórę. Używam od lat tej samej butelki i tylko dokupuję zapas lub płyn na litry. Uwielbiam! 

- pianka pod prysznic the Ritual of Jing Relax, Rituals - to moje pierwsze spotkanie z kosmetykami tej marki. Pianka była dodatkiem do jakiejś gazety. Zapach bardzo mi się spodobał, był odświeżający, relaksujący, bardzo piękny. Pianka była gęsta i niewielka ilość wystarczała na umycie całego ciała. Nie wysuszała skóry, a po kąpieli zapach utrzymywał się jeszcze dość długo. Jeśli miałabym porównać tą piankę z Bilou, to ta druga miała jednak chyba gęstszą pianę. Chociaż chyba musiałabym używać obu w tym samym momencie, aby porównanie było sprawiedliwe. W każdym razie Rituals pianki pokochałam zdecydowanie ;)

- żele pod prysznic Dream On oraz Jungle Breeze, Balea - żele tej marki bardzo lubię, dlatego często możecie je spotkać na moim blogu. Jednak moje zapasy powoli się kończą, a marka, nie wiem czemu, zmieniła opakowania i nie są one już takie śliczne jak kiedyś ;/ Żele dobrze się pienią, nie wysuszają skóry (co zdarzało mi się przy Isanie) i mają ciekawe zapachy. Mam nadzieję, że z tymi opakowaniami to tylko przejściowe. No i najbardziej lubię wersje limitowane!

- żel peelingujący Frische-Hauch, Balea - miał śliczne opakowanie, błękitny kolor i tropikalny, przyjemny zapach. Ale jako kosmetyk, ani to żel, ani peeling. Przynajmniej ja wolę zdecydowanie albo mocniejszy peeling albo żel ;) Wiem jednak, że niektórzy lubią właśnie takie formuły. I tu ciekawostka - nie wiem dlaczego, ale nie mogę znaleźć tych peelingujących żeli w polskim DM. A za granicą jest ich całkiem spory wybór! 

- pianka pod prysznic Hey Lovely, Bilou - uwielbiam te pianki, bo są mocno kremowe, gęste i mają prześliczne zapachy. Zawarty w piance olejek ze słodkich migdałów, olejek z awokado i aloes dobrze pielęgnują skórę. Wersja Hey Lovely pachniała słodkimi kwiatami hibiskusa z nutami cytrusów i jedyne zastrzeżenie jakie miałam do tej pianki, to że za nią mocno przepłaciłam. Dlatego polecam szukać w drogeriach DM lub Rossman xD

- hydrofilowy olejkowy żel myjący do higieny intymnej Aksamitna gładkość, YOPE - mimo, że miał przyjemną formułę, to jakoś zdecydowanie bardziej odpowiadają mi żele. Dlatego to do nich wrócę prędzej. O wszystkich kosmetykach do higieny intymnej Yope pisałam na blogu LINK 

- żel do higieny intymnej Tymianek, Tess - ziołowy, bardzo wydajny żel. Pisałam o wszystkich na moim blogu LINK 

- cukrowo-solny peeling do ciała oraz nawilżający krem do ciała z linii Witalizacja, Ziaja - jejku jakie to były super kosmetyki!!! No aż jestem zaskoczona! Otrzymałam je do testowania w ramach Klubu Recenzentki Wizaż niedługo po serii do twarzy, o której pisałam na blogu LINK. Do dziś nie wiem, czemu nie opisałam ich dokładnie na blogu! A są tego warte! Peeling cukrowo-solny był mocnym zdzierakiem, ale pozostawiał skórę z warstwą okluzyjną tak jak lubię najbardziej. Skóra była po nim cudownie gładka i jędrna. Krem do ciała miał bogatą formułę, ale szybko i dokładnie wchłaniał się w skórę. Wygładzenie naskórka było dosłownie wyczuwalne tuż po użyciu. Jestem tak zachwycona tym duetem, że z przyjemnością wrócę do nich w przyszłości. Zwłaszcza do peelingu (bo moje zapasy w balsamach nadal są nieco zbyt duże ;P). Jeśli lubicie mocniejsze peelingi, po których nie trzeba już sięgać po balsam, to zdecydowanie polecam tan Waszej uwadze. 

- dezodorand w kulce Action Control Thermic, Garnier - moja ulubiona wersja antyperspirantu w kulce. Niestety nie mogłam jej ostatnio znaleźć w drogerii więc kupiłam inną, zobaczymy czy się różnią. Dezodorant nigdy mnie nie zawiódł i skutecznie pomaga mi w potliwości. Poza tym nie podrażnia mojej skóry. 

- pasta do zębów Meridol - mam problemy z krwawieniem dziąseł, dlatego regularnie sięgam po pasty tej marki lub Lacalut. Moja dentystka poleca je w duecie z płynem do płukania, ale tej samej marki (mówi, że lepiej nie mieszać działania składników).

- pasta do zębów Max Protect White, Colgate - nie zauważyłam olśniewającej bieli zębów, ale raczej nie spodziewałabym się takiego działania po produktach higienicznych. Przyjemny miętowy smak i zapach. Na codzień OK.

- nić dentystyczna EssentialFloss, Oral B - postanowiłam pokazać jedyną nić dentystyczną, jakiej używam. Pozostałe mi nie odpowiadają. EssentialFloss jest dość szeroka, łatwo więc wymieść nią resztki spomiędzy zębów. Jest też dobrze nawoskowana i pięknie pachnie. Do samego końca zachowuje swoje właściwości, nawet gdy używamy jej sporadycznie. Przetestowałam już kilka marek nici i żadna nie spodobała mi się tak jak ta.

- krem do rąk Detox, Instituto Espanol - przyjemny krem o aromatycznym, pomarańczowym zapachu. Używałam w pracy. Dla mojej skóry normalnej był OK. 

- szampon w proszku Wiatr we włosach, Manufaktura Piękna - zachwycałam się nim, ale z czasem coraz bardziej mnie denerwowala aplikacja. Wymagało to bowiem nieco machania, tak jakbyście sobie aplikowały puder dla dzieci. Mimo ładnego zapachu ostatecznie raczej nie wrócę do takiej formuły. Suche szampony w sprayu są zdecydowanie wygodniejsze! Kupiłam w Rossmanie.

- szampon Hydroboost Baobab + Maca, Hungry Hair Superfoods - zawierał wiele naturalnych składników z baobabu, macy i oleju jojoba. Pokładałam w nim spore nadzieje, ale z moimi włosami tak ciężko dojść do porozumienia, że nic dziwnego, że nawet taki super kosmetyk okazał się dla nich "zwyklakiem". Miał ładny zapach i przyzwoicie się pienił, jednak dla moich włosów to nadal nie "to".

- mydła w kostce Vegan Soap Aromacology, Pink Clay & Rose oraz White Clay & Argan - piszę o nich nieomal przy okazji każdego denko, wiecie już więc, że jestem ich ogromną fanką ;-) Kupuję je w Actionie i znów widzę, że zaczyna ich brakować. Czy to oznacza konieczność zrobienia zapasów? :D Najbardziej lubię wersję z różową glinką i różą - za zapach i delikatne działanie. Każde z mydeł utrzymuje swój kształt do końca, nie rozciapia się i nie rozwarstwia. Więcej pisałam tutaj LINK  

Dwa produkty do ciała wkradły się na zdjęcie z kosmetykami do twarzy i tam je opisałam ;-)

DO TWARZY

- żel oczyszczający do twarzy na co dzień C.B3, Ziaja - cytrusowy zapach i energetyczne opakowanie przyciągnęły moją uwagę w sklepie. Żel dobrze oczyszczał skórę i nie powodował jej przesuszania. Przy dłuższym stosowaniu mam wrażenie, że zmniejszył u mnie występowanie zmian trądzikowych. Ciężko to jednak jednoznacznie ocenić, zwłaszcza przy zmieniających się porach roku. W każdym razie bardzo przyjemny kosmetyk, za niewielką cenę.

- pianka do mycia twarzy, Hagi - miała przepiękny zapach i delikatne, choć skuteczne działanie. Zawierała ekstrakt z bławatka, algi, kwas hialuronowy, dzięki którym skora pozostawała oczyszczona i nawilżona. Kupiłam na promocji w Hebe i to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Polecam! 

- mikrozłuszczający krem na noc seboom Face Boom, Bielenda - przy regularnym stosowaniu byłam bardzo zadowolona z efektów jakie dawał. Skóra była gładsza, zdecydowanie mniej pojawiało się na niej wykwitów, koloryt był wyrównany. Jednak krem ten najlepiej stosować co kilka dni i tutaj zaczęły się schody, bo albo chciałam go używać codziennie, albo zapominałam o nim tygodniami :D Ostatecznie pozostaję przy opinii, jaka przedstawiłam we wpisie na moim blogu LINK.

- krem SPF50+ bardzo wysoka ochrona, Avene - testowałam go w ramach Klubu Recenzentki Wizaż.pl w czerwcu rok temu i wróciłam ponownie po zimie. Mam skórę mieszaną, fototyp 1. Wysoka ochrona SPF jest dla mnie konicznością przez cały rok. Zwłaszcza, że wszędzie jeżdżę rowerem. Krem testowałam zarówno w warunkach miejskich, jak i podczas wycieczek rowerowych i górskich. Bardzo spodobało mi się że krem bardzo szybko wchłaniał się w skórę, a przy tym dawał poczucie nawilżenia. Miał lekko beżową barwę i delikatny zapach. Nie bielił skóry. Miałam poczucie, że delikatnie rozświetlał ją i wyrównywał jej koloryt, w każdym razie wyglądała ona na ładniejszą. Przy mieszanej skórze ciężko jest znaleźć krem z wysokim filtrem, który nie będzie powodował zapychania się tłustych partii skóry i ich przetłuszczania, a przy tym wysuszania tych suchych. Był moim faworytem do czasu aż poznałam...

- rozświetlający krem na dzień z witaminą C i SPF50+, L'Oreal Paris - bardzo wysoki filtr i lekka, nieklejąca formuła, ktora szybko się wchłania. Brzmi jak IDEAŁ i obecnie jest to mój ulubieniec <3 Dzięki lekkiej konsystencji krem super nadaje sie pod makijaż. Nie bieli skóry, nie powoduje jej zapychania i świecenia, nawet przy regularnym stosowaniu. Testowałam go w ramach Klubu Recenzentki Wizaż w tym roku i... kupiłam już dwa kolejne opakowania. To chyba pokazuje, jak bardzo mi się spodobał ;) Czuć nawilżenie skóry, a ochrona przeciwsłoneczna jest bardzo skuteczna. Przetestowałam w terenie i szczerze polecam. 

- mini woda micelarna Sensibio H2o, Bioderma - tego kosmetyku na tym blogu przedstawiać nie trzeba, bo jako psychofanka Sensibio Biodermy zużyłam już sporo litrów tego produktu ;-) Miniwersje zazwyczaj używam w podróżnej kosmetyczce. Można je kupić zazwyczaj w okresie wakacyjnym, np. w Superpharm.

- regenerujący eliksir do twarzy NutraEffects, Avon - używałam głównie do masowania twarzy. Miał forme olejku i dawał fajny poślizg oraz rozświetlenie skóry. Obecnie mam inny produkt, z którego bardziej jestem zadowolona.

- pasta na wrastające włoski po depilacji Ingrown Hairs Therapy, ItalWax - CUDO! To jest tak genialny produkt, że jeśli depilujecie skórę woskiem i zdarzają się wam problemy z wrastającymi włoskami lub krostkami, to ten kosmetyk to ideał! Pachnie olejkiem z drzewa herbacianego, którego sporo ma w swoim składzie. Posmarowane nim problematyczne miejsca szybko się goją. Pasta łagodzi ból i obrzęk, spowodowany stanem zapalnym mieszka włosowego. Czasami używam jej na wyjątkowo bolesne krosty trądzikowe. Jest bardzo wydajna, używamy naprawdę niewielką ilość. Ja nakładam zazwyczaj na noc. Kupuję na Allegro.

- serum na suche i zniszczone końcówki Advanced Techniques, Avon - kupiłam kiedyś po zachwytach koleżanki, ale zupełnie nie pamiętam o takich produktach! Dlatego właściwie przeleżało na półce w łazience i nic o nim nie mogę powiedzieć. 

 

- regenerujący krem na noc Age Perfect Cell Renew, L'Oreal Paris - o całej linii kosmetyków Age Perfect, które testowałam w ramach Klubu Recenzentki Wizaż pisałam na blogu LINK. Krem na noc o masełkowej formule bardzo odpowiadał mi w miesiącach jesienno-zimowo-wiosennych, latem jednak trochę się ze sobą męczyliśmy. Muszę przyznać, że działanie jego było jednak bardzo fajne. Skóra szybko odzyskiwała blask, drobne zmarszczki zdecydowanie się wygładzały, a skóra pod oczami była rozjaśniona i wyglądała młodziej. Warty uwagi!

- Iluminating cream with vitamins all-in-one, Miya - ze wszystkich kosmetyków Miya ten jedyny jak dotąd niezbyt mi podpasował. Jednak może być też, że nie znalazłam dla niego codziennego zastosowania i tak się trochę ze sobą męczyliśmy. Krem miał działanie rozświetlające i nigdy nie wiedziałam, czy stosować go bardziej jako krem, czy makijaż. Choć rozświetlenie było subtelne, a sam krem dobrze nawilżał skórę, to raczej nie wrócę. Znam inne lepsze produkty tej marki, jak chociażby kremy serii My wonder balm LINK 

- miniwersja krem odżywczy Ceramidin, Dr. Jart+ - krem do cery suchej, dla mnie był więc nieco zbyt odżywczy. Dlatego używałam go na noc i bardzo byłam z jego działania zadowolona. Dobrze odżywiał i regenerował skórę, która stawała się delikatna w dotyku i dobrze nawilżona. Dostałam go w prezencie i widzę, że powinnam zainteresować się mocniej produktami tej marki ;-)

- krem pod oczy Plante, Soraya - wygrałam w konkursie i zaciekawiona przystąpiłam do testowania. Niestety w okolicach oczu mam super wrażliwa skórę i większość kremów, nawet dedykowanych tym okolicom, dziwnym trafem mnie podrażnia. Tak było też i z tym kremem, zużyłam go więc do twarzy ;) Dobrze nawilżał skórę, ale jak widać nie pod każde oczy można go nakładać. Przy okazji, nie wiem dlaczego mam takie problemy z tymi kremami pod oczy. Naprawdę niewiele mi odpowiada! 

- żel antytrądzikowy Hautrein SOS-GEL, Balea - przyjemny żel na wyskakujące zmiany trądzikowe, który dość szybko łagodzi bolesne obrzęki i wysusza zmiany. Jego działanie jest bardzo podobne do produkty Isana, ceny też są podobne. Zawiera alkohol. Co do działania, to na mniej oporne krosty jest idealny. Te oporne to chyba od niczego nie zejdą xD

MASECZKI I PRÓBKI

- maseczki z serii Yes To - będzie o nich osobny wpis. 

- maska w płachcie Fruity Peach, Balea - z nieznanych mi powodów wiele produktów, zwłaszcza z limitowanych serii, nie dociera nigdy do naszych polskich drogerii DM. Tą maskę przywiozłam ze sobą z Pragi. Miała prześliczny, brzoskwiniowy zapach. Wspaniale nawilżyła i ukoiła moją skórę, dając mi przyjemny relaks. No i dlaczego nie ma ich w Polsce?  

maseczka oczyszczająca No Problem, Perfecta - mimo okropnego opakowania (fuj!) była naprawdę przyjemna xD Pachniała mango z nutą bazylii, miała kremowa konsystencję i dość szybko wchłania się w skórę. Producent zalecał pozostawienie jej na skórze, ja jednak prawie nigdy nie zostawiam tego typu produktów, zwłaszcza na noc. Po zmyciu skóra była lekko oczyszczona, ale poza tym nie zauważyłam więcej efektów. Widziałam w opiniach innych osób, że pozostawiona na skórze matowiła ją, ale też lubiła się rolować. Tym bardziej cieszę się, że ją jednak zmyłam. Czy wrócę? Raczej nie, ale też oczywistym jest że po jednorazowym użyciu ciężko ocenić działanie maseczki. 

maseczki z serii Fruit Power Arbuzowe Nawilżenie i Kiwi Peeling, Lirene - miałam je w zapasach tak długo, że zdążyły się zeschnąć.. Dlatego, jak już pisałam na początku tego wpisu, muszę koniecznie częściej sięgać po maseczki w pielęgnacji! 

plasterki na wypryski COSRX - uwielbiam te plasterki, jestem ich prawdziwą fanką ;-) Pisałam o nich na blogu LINK. Tam dowiecie się dlaczego są takie wyjątkowe :D

mikropeeling wygładzający, Lirene - mimo że nie lubię używać peelingów z saszetek, to czasami do tego wracam. Drobiny peelingujące są rzeczywiście niewielkie, dzięki czemu mamy poczucie porządnego oczyszczenia i wypeelingowania skóry. Saszetka wystarcza na trzy a nawet cztery użycia. 

- próbki Vichy Liftactiv, Ava Brightening face cream SPF30, Avena Cicalfate, Holika Holika aloe gel, LinoVit A+E emulsja do mycia, RedBlocker krem do skóry wrazliwej, Ziaja C.B3 nocny krem maska, Aloesovelove odżywczy krem BIO+ Sylveco -  były OK, część już znałam i używałam. Nic jednak nie wprawiło mnie w szczególny zachwyt.  

- próbka masła do ciała DAGO - na targach EKOCUDA w Poznaniu, o których pisałam na blogu LINK otrzymałam do przetestowania m.in. próbkę masła do ciała w formie kostki. Pod wpływem ciepła dłoni kostka rozpuszczała się i umożliwiała natłuszczenie skóry ciała. Produkt miał jak dla mojej skóry normalnej nawet zbyt mocno odżywczą konsystencję, myślę ze lepiej sprawdzi się przy skórze suchej. nie do końca przemówiła też do mnie formuła kostki. Nie było to wygodne w stosowaniu, a przy tym okazało się, że kostka jest dość mało wydajna. Muszę jednak przyznać, że nie ma po niej śmieci!

- próbki kosmetyków Labside Azelo Cherry serum oraz Peach Perilla cream - serum Azelo Chery było zachwycające! Różowa, lekka formuła o pięknym zapachu. Nigdy nie przypuszczałabym, że jest to serum dla skóry problematycznej! Krem z kolei miał zbyt bogatą i odżywczą jak dla mnie konsystencję. Posiadaczki cery suchej powinny się nim zainteresować. 

ZAPACHY I MAKIJAŻ

- mgiełka do ciała Gelat'Eau, Zoella Beauty - to jeden ze słodkich zapachów kolekcji "jelly and gelatio collection". Wśród nut zapachowych znajdziemy tutaj pyszną galaretkę z czarnego bzu i śmietankę kremówkę. Główny akord jest słodki, choć wyczujemy też nuty ozonowe, które dodają zapachowi świeżości. Nie jest to bardzo trwały zapach, raczej określiłabym go jako dzienny i sportowy. Dostałam w prezencie na urodziny i bardzo, bardzo lubiłam ;-) 

- balsam do ust Vegan Care, Pacifica - dostałam w prezencie w zestawie. I o ile innymi kosmetykami tej marki zachwycałam się ogromnie LINK, o tyle balsam do ust niezbyt mi się spodobał. Jak widać, nie wszystko musi wszystkim odpowiadać.

- balsam do ust Love Nature Melon, Oriflame - miał ładny, melonowy zapach ale nawilżenie ust było raczej średnie. Do tego to grzebanie palcem w słoiku bardzo mnie zniechęcało...

- cukrowy peeling do ust Sugar Lips Poziomka, Evree - a tutaj, mimo że też trzeba było grzebać, jakoś nie było tak żle xD Super kosmetyk i bardzo mi dalej smutno, że marka Evree przestała istnieć... 

- koloryzujący żel do brwi Brow Fiber Oh, Oui, Bourjois - kupiłam po rekomendacjach kosmetyczki i bardzo mi się spodobał. Miał cieniutką szczoteczkę, którą łatwo można wyczesać rzęsy, a sam żel dodawał im koloru i wyrazistości. Miałam kolor Chessnut. Kupiłam go w Hebe z tych podgrzewanych standów i od początku miałam podejrzenie, że jest juz lekko podsuszony. Dlatego NIGDY WIĘCEJ nie kupić kolorówki z tych durnych, oświetlanych i podgrzewanych standów w drogeriach... 

- tusz Unlimited, Avon - miał silikonową, lekko wygiętą szczoteczkę którą wyczesywał rzęsy aż do nieba i sprawiał, że były one piękne. Byłam nim zachwycona i mimo, że teraz wolę szczoteczki z włosia, to dla tego produktu mogłabym nawet malować się silonową ;D

- baza do powiek Eye Primer, Revolution - baza pod cienie w formie sztyftu, która czasami używałam jedynie do wyrównania kolorytu. Była w kalendarzu adwentowym marki chyba w 2019 roku, więc jej czas już zdecydowanie się skończył. Jako kosmetyk całkiem OK, byle bym tylko pamiętała o jej używaniu 

- intensive lip relief, Blistex - mój must have na spierchnięte usta o każdej porze roku. Nie znam nic lepszego i napewno wrócę jeszcze nie raz!


Moje czteromiesięczne denko nie prezentuje się może tak obficie, jak mogłabym się spodziewać po tak długim okresie czasu. Jednak trzeba przyznać, że jak na okres wakacyjny, gdzie co chwilę gdzieś wyjeżdżam i tak nie jest tak źle :D No i chyba pierwszy raz wrzucam post z podsumowaniem zużyć na początku kolejnego miesiąca! Jak tam Wasze kosmetyczne hity? Znacie coś z mojego zestawienia? Dajcie znać w komentarzach! 


środa, 14 czerwca 2023

Recenzja: kosmetyki do pielęgnacji włosów metodą OMO ONLYBIO

Recenzja: kosmetyki do pielęgnacji włosów metodą OMO ONLYBIO

Moje włosy zawsze przysparzały mi problemów. Są dość gęste i lubią się kręcić. Głównym problemem jest to, że się plączą. Od kilku lat słyszałam o nowych sposobach pielęgnacji włosów, jednak mimo to wciąż robiłam coś nie tak i nie byłam zadowolona z efektów. Dlatego bardzo ucieszyłam się, gdy dostałam się do projektu ONLYBIO na platformie trnd. Dzięki udziałowi w projekcie mogłam wypróbować kosmetyki do pielęgnacji włosów oraz nauczyć się metody OMO.    

Moje włosy naturalnie falują się i kręcą. Zauważyłam jednak, że przy nieodpowiedniej pielęgnacji albo robią się przesuszone i sianowate, albo wyglądają jak smętne, tłuste strąki. Rozczesywanie ich to prawdziwy koszmar. Nawet przy grzebieniu z szeroko rozstawionymi zębami powoduje to ból i dyskomfort. Mam też problem z suchą, swędzącą skórą skalpu. Znalezienie odpowiedniego balansu, to naprawdę ogromne wyzwanie! Według testów mam włosy średnioporowate. Ale co to właściwie znaczy? I co to jest to tajemnicze OMO? 

Włos zbudowany jest z rdzenia, kory oraz łusek, których ułożenie decyduje o porowatości. Im bardziej przylegają, tym porowatość jest mniejsza. Według opisu moje włosy idealnie wpisują się w typ średnioporowatych, są szorstkie, suche, spuszone, schną średnio długo i dość łatwo poddają się stylizacji. OMO to skrót od słów Odżywka - Mycie - Odżywka i jest to metoda pielęgnacji, która głęboko regeneruje włosy i zapewnia maksymalną ochronę przed przesuszeniem. Kluczowe jest odpowiednie dobranie produktów i ich stosowanie według instrukcji. Ale, ale! Żebyście nie myśleli, że nagle znikąd stałam się ekspertem! Wiedzę na temat pielęgnacji włosów czerpię z... aplikacji OnlyBio Stories, dzięki której można zaplanować świadomą pielęgnację na każdy dzień. Aplikację znajdziecie w sklepie Google Play lub App Store.

W zestawie kosmetyków do wypróbowania otrzymałam szampon Rypacz, odżywkę proteinową i odżywkę emolientową oraz olejek zabezpieczający końcówki. Do zdrowego wzrostu włosy potrzebują kompletu składników odżywczych: protein, emolientów i humektantów (PEH). Świadoma pielęgnacja powinna dążyć do równowagi tych składników. Obserwując kondycję włosów należy zmieniać dostarczane włosom składniki. Na potrzeby testowania moje OMO było proteinowo-emolientowe. Zgodnie z instrukcją pielęgnację rozpoczynam od odżywki proteinowej. 

Odżywka proteinowa Hair in Balance, ONLYBIO

Odżywka z proteinami pszenicy, soi i argininą. Jest polecana do włosów bez objętości, przyklapniętych i bez życia. Ma soczysty zapach kiwi (choć ja tu wyczuwam malinę!). Stosuję ją na mokre, ale nie cieknące wodą włosy poniżej uszu. Po nałożeniu odżywki sięgam po szampon.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Coco-Caprylate/Caprate, Hydrolyzed Wheat Protein, Behentrimonium Chloride, Wheat Amino Acids, Soy Amino Acids, Arginine HCI, Threonine, Serine, Tocopherol, Cetrimonium Chloride, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Parfum.

Szampon Rypacz Hair in Balance, ONLYBIO

Szampon pachnie miętą i kokosem, co daje wrażenie delikatnego chłodzenia. Zawiera ekstrakt z pokrzywy, który reguluje wydzielanie sebum, ekstrakt skrzypu polnego wzmacniający włosy oraz białą glinkę. W formule szamponu nie ma SLS i SLES. Jest to szampon silnie oczyszczający skórę i włosy z pozostałości innych kosmetyków. Jest więc dobrym wstępem do stosowania pielęgnacji OMO, choć u mnie z czasem okazał się nieco zbyt intensywny w działaniu i stosuję go wymiennie z innym szamponem. Bez spłukiwania nałożonej wcześniej odżywki proteinowej nakładam szampon jedynie na czubek głowy. Spieniając myję skórę skalpu i włosy u nasady, bez pocierania ich na długości. Spłukuję wszystko i nakładam drugą odzywkę, w moim przypadku emolientową. 

Skład: Aqua, Sodium Coco-Sulfate, Coco-Glucoside, Sodium Olivamphoacetate, Glycerin, Kaolin, Urtica Dioica Leaf Extract, Equisetum Arvense (Horsetail) Leaf Extract, Glyceryl Oleate, Tocopherol, Sodium Chloride, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Citric Acid, Parfum, Citral, Linalool.

Odżywka emolientowa Hair in Balance, ONLYBIO

Odżywka zawiera masło shea, olej lniany i olejek z awokado. Jest dedykowana do szorstkich włosów, które mają tendencję do puszenia się i ciężko się rozczesują. Odżywka ma śliczny zapach mango, który jest po prostu MEGA! Używam jej w trzecim kroku metody OMO. Po spłukaniu poprzednich produktów nakładam odzywkę emolientową na całej długości włosów i pozostawiam na parę minut. W tym czasie zazwyczaj biorę prysznic. Ostatni kosmetyk, olejek, stosuję już po wyjściu spod prysznica.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Behentrimonium Chloride, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Rubus Chamaemorus Fruit Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Citric Acid, Cetrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Parfum, Citronellol, Geraniol. Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Benzoic Acid, Parfum, Linalool.

Olejek zabezpieczający końcówki Hair in Balance, ONLYBIO

Olejek ma za zadanie chronić końcówki włosów przed kruszeniem i łamaniem. Formuła zawiera olej z czarnuszki, awokado i słodkich migdałów. Kosmetyk pachnie soczystym mango. Stosuję go na wilgotne końcówki włosów. Niewielką ilość olejku rozprowadzam na dłoniach i wcieram po każdym myciu. Właśnie tak wygląda moja pielęgnacja włosów z ONLYBIO! 

Skład: Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Nigella Sativa (Black Seed) Seed Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Ricinus Communis Seed Oil, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Parfum, Citronellol, Geraniol, Citral. 

Od czasu, gdy zaczęłam stosować metodę OMO moje włosy stały się mocniejsze i znacznie mniej mi ich wypada. Są miękkie w dotyku i z łatwością się rozczesują. Odzyskały też swoje naturalne fale. Dużą zmianę zauważyłam też w kondycji skóry skalpu, jednak jak już wspominałam nie myję za każdym razem włosów szamponem Rypacz. Wykorzystuję inne szampony, które miałam w domu. A jak się skończą, to planuję zakup szamponu nawilżającego ONLYBIO. Kosmetyki do włosów tak mi się spodobały, że kupiłam je sobie też w wersji miniaturowej na wakacje i podróże. Skusiłam się także na wcierkę pobudzającą, myślę więc że to nie ostatnia moja przygoda z produktami tej marki. Na koniec wspomnę, że kosmetyki do włosów ONLYBIO mają aż 98% składników pochodzenia naturalnego i są wegańskie. Znacie te produkty? Stosujecie świadomą pielęgnację włosów? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!  



 

czwartek, 1 czerwca 2023

Denko styczeń - marzec 2023

Denko styczeń - marzec 2023

Mamy czerwiec, a ja zalegam ze zużyciami pierwszego kwartału roku! Dlatego bez zbędnej zwłoki przystępuję do opisania Wam, co ciekawego zdenkowałam w pierwszych miesiącach 2023 roku.

Tradycyjnie wśród kosmetyków które udało mi się zużyć do samego dna znajdują się zarówno perełki, zwyklaki, jak i produkty, które nie spełniły się u mnie zbyt dobrze. Oznaczam je kolorami, gdzie zielone to te super, czerwone to te słabe, a na czarno określam te, które były ok ale nie powaliły mnie swoim działaniem. 

DO CIAŁA

- masełko do ciała BOMB Pineapple prefect body butter - pachniało ananasem, ale jakoś mnie ten zapach zupełnie nie podchodził. Było dość tłuste. Myślę, że zdecydowanie jest to kosmetyk dla posiadaczek cery suchej. U mnie średnio się sprawdziło.

- krem do rąk Food for Skin z zieloną herbatą, Cien - lidlowy krem do rąk ma bardzo przyjemną konsystencję, dość dobrze nawilżał skórę moich dłoni (nie mam problemów z ich za dużym przesuszaniem). Do tego ładnie pachniał i był niedrogi. Czego chcieć więcej? ;)

- mini kremowy żel pod prysznic Creme Dusche, Balea - mały żelik o świątecznym, waniliowym zapachu z tegorocznego kalendarza adwentowego Balea. Jak wszystkie żele tej marki dobrze się pienił i pozostawiał skórę czystą i pchnącą. 

- dezodorant w kulce Action Control, Garnier - mój ulubieniec, skuteczny zarówno w zimie jak i w upalne lato. Oczywiście mam już kolejny ;)

- żel pod prysznic oraz balsam do ciała Zimowa Noc, Yope - dostałam w prezencie świątecznym i oh, jakie to było super! Bałam się trochę zapachu, bo wyczytałam że ma nuty imbirowe, a tu się okazało, że właśnie zapach spodobał mi się BARDZO. Żel był ultra delikatny, nie pienił się prawie wcale, ale dobrze czyścił skórę. Pozostawiał na niej jakby delikatny film, dzięki czemu była od razu zabezpieczona przed wysychaniem. Mam w domu bardzo twardą wodę, więc to było naprawdę zbawienne! Żel tak mi się spodobał, że kupiłam go też dla taty. Balsam miał bardziej intensywny zapach, ale nadal bardzo przyjemny. Konsystencja mleczka, bardzo szybko się wchłaniał. Skóra była po nim przyjemnie nawilżona. Nie lubię takich korzennych zapachów wiosną i latem, ale zimą był to naprawdę świetny zestaw i chętnie wrócę do niego w przyszłości <3

- żel pod prysznic Berries, Balea - kremowy i o słodkim zapachu. nie wysuszał skóry, ładnie pachniał, czego chciec więcej? Wiecie, że lubię żele tej marki więc pewnie będą kolejne ;)

- suchy olejek Skin So Soft, Avon - jako produkt był OK, szybko się wchłaniał, miał przyjemny zapach, skóra była po nim taka "smooth". Jednak kolejne podejście do olejków i kolejny raz po prostu to nie "to". Wolę balsamy. Poza tym psikacz niby wygodna forma aplikacji, ale śliska podłoga później i prawie się nie wywaliłam kilka razy. 

- próbka Moisturizing Cream, CeraVe - zużyłam podczas któregoś z wyjazdów. Intensywnie odżywczy i nawilżający krem do ciała o neutralnym zapachu. Nie podrażnił, zadziałał na skórę jak plaster. Jeśli macie wrażliwą, suchą skórę, to może być idealna opcja dla Was!

- mydło lawendowe z miodem w kostce (niestety nie pamiętam marki) - miało przyjemny zapach, nie wysuszało skóry, ale pod koniec się rozciapało...

- pasta do zębów O3X Lasting Whitening Effect, Blanx - kupiłam w promocji marząc o śnieżnobiałym uśmiechu. A akurat ta wersja ma raczej działanie podtrzymujące wybielenie xd Więc nie zauważyłam spektakularnego efektu, ot zwykła pasta. 

- chusteczki Micelar Cleansing Wipes NutraEffects, Avon - dobrze nasączone świetnie radziły sobie z domywaniem rąk po tesowaniu kosmetyków kolorowych. Do tego głównie ich używałam :D Plus za dobre opakowanie i zapięcie trzymające wilgoć. Używam tego typu produkty dość wolno, więc na tą chwilę kupiłam sobie mniejsze opakowanie innej marki. Tutaj było 25 chusteczek. 

DO WŁOSÓW

- suchy szampon do włosów Naughty, Batiste - używam suchych szamponów jedynie zimą i bardzo sobie chwalę. Najbardziej lubię te Batiste, ale ja mam jasne włosy więc nie mam problemów z tym czy bielą mi włosy czy nie :d Pewnie wrócę zimą, jak zawsze. 

- płynna odżywka Wonder Water Elseve, L'Oreal - było nad nią wiele zachwytów i rzeczywiście sprawiała, że włosy były piękne. Jednak trochę skomplikowanie się jej używało. Nie wiem czy wrócę, mam jakieś mieszane odczucia. 

- spray przeciw łamaniu się włosów Long&beautiful Advance Techniques, Avon - nie jestem dobra w regularnym używaniu produktów do włosów, dlatego nie mogę za wiele opowiedzieć o długotrwałym stosowaniu tego kosmetyku. Po aplikacji włosy stawały się błyszczące i bardziej miękkie, ale czy mniej się łamały? Nie umiem niestety powiedzieć. 

- odżywka - wcierka do włosów zniszczonych, Jantar - z jakiegoś powodu moja skóra skalpu bardzo lubi ten kosmetyk. Często mam problem z suchą skóra głowy i ta wcierka nieomal natychmiast koi podrażnienia. Obecnie zmieniłam diametralnie pielęgnację włosów (będzie post!), więc możliwe że nie będę już potrzebowała tego produktu. Czas pokaże.

- maska do włosów "chwilowa", Babuszka Agafi - o ile bardzo lubię maseczkę na porost włosów tej marki, to ta specjalnie mnie nie zachwyciła. Owszem była poprawna, włosy były po niej znacznie gładsze, ale jakoś miłości nie ma.  

- zestaw próbek Symbiose Kerastase: micro peeling, serum na noc, oczyszczający szampon oraz ułatwiająca rozczesywanie odżywka. Najbardziej zaciekawiło mnie serum, które nakłada się bezpośrednio na skalp. Bardzo dobrze nawilżyło i ukoiło ono mój suchy skalp. Wszystkie kosmetyki, mimo działania oczyszczającego (a takie zazwyczaj są dla włosów dość silne) były delikatne. Włosy miałam po nich przepiękne. Chętnie zainteresuję się tą marką w przyszłości i poszukam odpowiedniej dla siebie pielęgnacji, bo zdecydowanie warto!

- odżywka do włosów o różnej porowatości Bez, Anwen - bardzo lubię tą odżywkę, a wersja mini jest idealna do podróżnej kosmetyczki! Z pewnością się jeszcze spotkamy. 

DO TWARZY

- punktowy lotion Seboom Face Boom, Bielenda - pisałam o nim w tym wpisie LINK. Polubiłam za działanie kojące, ale taka formuła nie do końca mi odpowiadała. Poza tym jest to kosmetyk do stosowania na noc, bo robi zielonkawe plamki i nie da się tak wyjść z domu ;-) 

- próbki kremów Garnier oraz Ziaja - oba kremy były bardzo przyjemne. Krem Anti-Age Bio Garniera był lekki, dobrze nawilżał skórę i jedyne co mogę mu zarzucić to brak filtrów SPF. Krem Ziaja miał rozświetlać i odżywiać skórę. Próbka wystarczyła mi na dwa użycia. Krem był OK, ale ja wolę takie bardziej otulające kremy na noc. 

- krem-maska Witalizacja Baltic Home Spa, Ziaja - bardzo przyjemny krem do twarzy, którego recenzję możecie przeczytać na moim blogu LINK. Długo nie mogłam przyzwyczaić się do zapachu, ale ostatecznie go polubiłam.  

woda tonująca Tee Tree Water, Lush - ma piękny zapach, działa odświeżająco i tonująco. W składzie znajdziemy ekstrakt z olejku z drzewa herbacianego i grejpfrutów, którym kosmetyk zawdzięcza działanie antybakteryjne. To prawdziwy pogromca wszelkich niedoskonałości skóry! Mam kolejne opakowanie i myślę, że będę wracała regularnie.

- hydrolat eukaliptusowy, Your Natural Side - od początku nie polubiłam się z jego zapachem, no po prostu nie i koniec. Dlatego rzadziej po niego sięgałam i dość długo męczyłam. Woda eukaliptusowa jest polecana do pielęgnacji skóry zanieczyszczonej i problemowej. Zapowiadał się fajnie, ale przez zapach nie mogłam go używać. Pierwszy raz miałam aż taki "odrzut" od kosmetyku z powodu zapachu, więc sama jestem zaskoczona. 

- żel myjący Rose Kombucha, Pacifika - za to tutaj był totalny zachwyt. Zestaw kosmetyków Pacifica otrzymałam od koleżanki z USA i kompletnie się zakochałam. Żel delikatnie oczyszczał skórę i pozostawiał ją dobrze oczyszczoną i miękką w dotyku. W połączeniu z kremem robił na mojej skórze prawdziwe cuda :D Szkoda, że miałam zaledwie 100ml ;/

- żel punktowy No Problem, Revuele - kupiłam kiedyś w desperacji w Hebe i początkowo byłam zadowolona z jego działania. Jednak z czasem skóra chyba się przyzwyczaiła, bo kosmetyk totalnie nic nie działał! Raczej już nie wrócę.

- serum nawilżające BEUTY.lab, Miya - świetne serum, które natychmiastowo nawilżało i wygładzało moją skórę. Pełną recenzję znajdziecie na moim blogu LINK. Jeśli odkopię się z zapasów serów, to chętnie wrócę ;-)

- woda micelarna do skóry wrażliwej, Garnier - chyba nie muszę przedstawiać tego kosmetyku ;-) Dodam, że jako jeden z niewielu nie podrażnia mi skóry wokół oczu. Już mam kolejną butlę!

- Rejuvenating Eye Cream, Galilee Herbs - krem pod oczy z naturalnymi składnikami okazał się dla mnie za bardzo odżywczy i "tłusty". Z tego powodu zapomniałam go używać i tak przeleżał w łazience kilka lat i... totalnie się popsuł ;/ 

- plasterki na wypryski Balea oraz COSRX - jestem prawdziwa maniaczką używania plasterków na wypryski, co widać na zdjęciu powyżej :D Plasterki Balea mają działanie nieomal identyczne jak marki Isana z Rossmana. Znacznie lepiej sprawdzają mi się te z COSRX, ale są droższe i trudniej dostępne. O plasterkach pisałam na blogu LINK

MAKIJAŻ I PERFUMY

- lakiery hybrydowe Mistero Milano i NeoNail - dostałam na targach kilka lat temu, więc ich czas już się skończył. Ze wszystkich byłam zadowolona, ale ponieważ nie mam w domu lampy to używałam ich w salonie.

- tusz 5 in One Lash Genius, Avon - kolejna sztuka, bo bardzo je lubię. Pisałam o tym tuszu, ale w wersji kolorowej w tym wpisie LINK

- tusz Ultra Volume, Avon - ostatnio mocno polubiłam tusze ze szczoteczką z włosia, a ten taką miał, w dodatku dużą. Więc bardzo się z nim polubiłam ;-)

- bronzer i róż Avon - efekt porządków wśród kosmetyków do makijażu

- Fixing Spray, I <3 Revolution - pachniał ciasteczkami, co akurat w moim przypadku było słabe, bo nie lubię takiego zapachu na twarzy. Utrwalał makijaż całkiem nieźle, ale ja tak rzadko korzystam z takich fixerów że zastanawiam się, czy w ogóle ich potrzebuję?

- kredka do ust HYPOallergenic Bell, eyeliner Fana, gąbki do makijażu - kolejne starocie trafiły do kosza...

- korektor Love Nature, Oriflame - był dwukolorowy, zielono-beżowy. Dobrze krył niedoskonałości i ogólnie byłam z niego zadowolona. Ale wolę mocniejsze krycie ("kamuflaż")

- woda perfumowana Luxury Collection, FM Group oraz mgiełka Pink Grapefruit, Avon - męczyłam i w końcu wymęczyłam.. powrotów nie będzie :D

MASECZKI

- The Soothing Mask with Gingerbread Fragrance, Sephora - Łagodząca maska na twarz o zapachu piernikowym zawiera 96% składników pochodzenia naturalnego. Ma bardzo cienką płachtę z eukaliptusa, która przylega idealnie do kształtu twarzy. Esencja jest wzbogacona o wyciąg z cynamonu oraz z arbuza, który ma właściwości kojące. Dlatego kosmetyk jest idealny dla skóry wrażliwej. Maska miała delikatny, piernikowy zapach i fajnie przypomniała mi o świątecznej aurze  Aplikowałam ją na skórę twarzy na 15 min. Płachta była dobrze nasączona, nic nigdzie nie ściekało i nie kapało. Po zdjęciu maski moje skóra była odżywiona i ukojona. Czułam że jest dobrze nawilżona i nie musiałam używać kremu. bardzo przyjemna maska o relaksującym zapachu, polecam bardzo! 

Skład: Aqua, Butylene Glycol, Polyglyceryl-10 Laurate, Glycerin, 1,2-Hexanediol, Hydroxyacetophenone, Citrullus Lanatus (Watermelon) Fruit Extract, Sodium Polyacrylate, Hydrogenated Ethylhexyl Olivate, Parfum (Fragrance), Sorbitan Caprylate, Glycolipids, Lecithin, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Sodium Dilauramidoglutamide Lysine, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Hydrogenated Olive Oil Unsaponifiables, Cinnamomum Zeylanicum Bark Extract, O-Cymen-5-Ol, Sodium Benzoate, Gardenia Tahitensis Flower, Citric Acid, Tocopherol

- maska w płachcie Natural Radiance, Nivea - przyjemna maska z kremową esencją ładnie ukoiła i nawilżyła moją skórę. Po aplikacji skóra była dobrze odżywiona, nie musiałam już używać kremu. Ciekawy kosmetyk, chętnie wrócę w przyszłości. 

- glinka Rhassoul w płytkach, marokosklep - dostałam w prezencie i albo była stara albo kiepskiej jakości, w każdym razie ciężko było zrobić z niej glinkę. Mieszane mam co do niej uczucia, raczej nie wrócę. 

- Nawilżająca maseczka prebiotyczna Skin Restart, Bielenda - w przypływie zaćmienia kupiłam mega drogą jednorazówkę, zamiast całe opakowanie które w promocji kosztowało prawie tyle samo xD Maska bardzo przyjemna, mega mocno nawilżała skórę i ją koiła. Chętnie kupiłabym w słoiczku, ale moje zapasy maseczek sięgają sufitu więc muszę najpierw je zmniejszyć ;)

- maska w płachcie Be Wonderfull, Balea - Nawilżająca maska w płachcie Balea Be Wonderful należy do wiosennej, limitowanej kolekcji Balea. Płachta posiada nadruk kolorowego motyla i jest bardzo dobrze nasączona esencją. W składzie esencji znajdziemy kwas hialuronowy, który odpowiada za nawilżenie skóry oraz ekstrakt z piwonii, dzięki któremu maska przepięknie pachnie. Ekstrakt z piwonii ma też działanie rozświetlające. Jak już wspomniałam płachta jest bardzo mocno nasączona, wręcz mokra dlatego miałam niewielkie trudności z jej rozłożeniem. Za to po aplikacji na skórę natychmiast poczułam jak jest ona nawadniana. Maskę zgodnie z instrukcją powinno trzymać się na skórze około 15-20 min. Ja trzymałam nieco dłużej, a mimo to płachta nadal była mocno wilgotna. Skóra po aplikacji maski była bardzo dobrze nawilżone i odświeżona. Nawet wrażliwe od kataru miejsca nie zostały podrażnione, a wręcz ukojone. Skóra była gładka, miękka w dotyku, rozświetlona i tak dobrze odżywiona, że nie miałam już potrzeby używania kremu. Jestem bardzo zadowolona z działania tej maski. Zrelaksowała mnie i poprawiła humor  Do kupienia w drogeriach DM za niecałe 10 zł.


Tak przedstawia się całe moje trzymiesięczne denko. Po raz pierwszy nie czekałam z opakowaniami do napisania posta, tylko wywaliłam ja po zrobieniu zdjęć. Zrobiłam to pierwszy i raczej ostatni raz, bo przez to bardzo ciężko było mi zmotywować się później do napisania wpisu i wszystko bardzo mocno się opóźniło. Jakoś tak sterta opakowań działa na mnie bardziej motywująco ;-) Znacie kosmetyki, które zużyłam w pierwszych miesiącach 2023 roku? Jak się u Was sprawdziły? 

Copyright © Nostami blog , Blogger