wtorek, 29 maja 2018

#haul nie tylko kosmetyczny kwiecień 2018

#haul nie tylko kosmetyczny kwiecień 2018
Miałam kupować mniej kosmetyków, a więcej zużywać. Denka moje ostatnimi czasy są nieznacznie większe, ale zakupy także nie należą do najmniejszych. I mimo, że z poczatkiem każdego miesiąca mówię sobie "wystarczy", to i tak na coś się skuszę ;-) Mamy już koniec maja, a ja dalej zalegam z kwietniowymi nowościami. Nie chciałabym ich ze sobą łączyć, dlatego dziś jeszcze cofamy się nieco w przeszłość, do kwietniowego haul'u nie tylko kosmetycznego, zapraszam!
Z początkiem kwietnia w drogeriach Hebe była promocja na krem nawadniająco-liftingujący Bielenda Professional. Już kiedyś obiecywałam sobie, że chętnie wypróbuję produkty tej marki, dlatego nie mogłam odpuścić takiej okazji ;-) Krem okazał się świetnym kosmetykiem i jego pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ. W Hebe okazało się, że są dostępne też czarne maski w płachcie Garniera. I tym sposobem kupiłam sobie drugą wersję - matującą z czarną herbatą. O wersji z węglem bambusowym i czarną algą pisałam w poprzednim przeglądzie maseczkowym TUTAJ. Kupiłam także zachwalany w blogosferze krem do rąk z olejkiem z papai z Evree, choć przyznaję, że wzięłam go z myślą o dodatku do prezentu. 
Szukając kosmetyków Bielenda Professional znalazłam niedaleko mojego domu sklep, specjalizujący się w sprzedaży kosmetyków dla gabinetów kosmetycznych, ale dla detalistów. Wśród wielu ciekawych produktów znalazłam przeurocze małe kremiki do rąk, które kupiłam z myślą o prezentach dla koleżanek. Tych produktów było nieco więcej, ale niestety nie załapały się na zdjęcia, bo zostały dość szybko zapakowane do paczek ;-)  
W jeden z kwietniowych weekendów znów zawitałam do Poznania, tym razem na Blog Conference. Podczas tego wydarzenia ugościła mnie u siebie Talarkowa, za co serdecznie jej dziękuję! <3 To także dzięki niej stałam się posiadaczką dwóch żeli Le Petit Marseiliais - o zapachu jeżyn oraz gruszki. Te żele pachną obłędnie!!! Dodatkowo mają tą dużą zaletę, że mają nieco mniejsze opakowanie, nie czułam więc aż takich wyrzutów sumienia ;-) Były do kupienia w Biedronce za kwotę 5 złotych / sztuka. 
Tuż przed Blog Conference na Instagramie udało mi się wygrać zestaw najnowszych masek Skin79 i to tuż przed ich premierą w sklepach! W zestawie otrzymałam po dwie maski w płachcie z nadrukami flagi Polski. Kosmetyki te zostały przygotowane na zbliżające się rozgrywki piłkarskie i trzeba przyznać, że ich nadruki są idealne do kibicowania! 

Czerwona maska jest nawilżająca, wersja żółta to maska multiwitaminowa. O pierwszej wspomniałam w ostatniej Manii maseczkowania 4, ale myślę, że przygotuję jeszcze post porównujący te produkty ze sobą. 
Skuszona konkursem firmy L'Oreal kupiłam w SuperPharm oczyszczający peeling Sugar Scrubs z nasionami kiwi. Ah, jak piękny jest ten kosmetyk! Kwadratowy słoik z grubego szkła skrywa półprzezroczysty limonkowy peeling z widocznymi pestkami kiwi. Formuła jest nieco rozgrzewająca, co dość mocno zaskoczyło mnie przy pierwszym użyciu. Zapach jest przyjemny, jednak spodziewałam się zapachu kiwi i trochę mnie to rozczarowało. Niestety tak zaaferowałam się tym peelingiem, że... zapomniałam o konkursie i nie wzięłam w nim udziału! A szkoda, bo nagrodą gwarantowaną dla wszystkich jego uczestników były próbki innego peelingu z serii Sugar Scrubs - rozświetlającego, który chętnie bym przetestowała. Ale "co się odwlecze, to nie uciecze", więc wypróbuję go kiedy indziej ;-)
W kwietniu przyszły do mnie dwa zamówienia z AliEkspressu. W jednym z nich znajdowała się szminka "Mac" o pięknym fuksjowym kolorze. Oczywiście nie spodziewam się, żeby była ona tak samo dobra jak oryginał, ale muszę przyznać, że coś w sobie ma, a jej cena była znikoma. 
O drugą paczkę bardzo się obawiałam, ponieważ szedł do mnie kartonowy flower box, a droga z Chin jest bardzo daleka... Na szczęście pudełko przyszło w całkiem dobrym stanie, jedynie na przedzie widać niewielkie zagniecenie. Jednak po włożeniu do niego moich różyczek, okazało się, że mają one zbyt krótkie łodygi. Muszę więc albo zamówić sobie inne, albo włożyć coś do środka, aby kwiaty się uniosły. Pudełko kosztowało 17 zł, a szminka niecałe 6.
Po wielu pozytywnych opiniach blogerek na temat kosmetyków CeraVe zamówiłam sobie próbki ich produktów - żelu myjącego oraz nawilżającego balsamu. Mam zamiar użyć ich po kąpieli słonecznej i sprawdzić, jak sprawdzają się w takiej sytuacji. 
Moje pierwsze zamówienie z Oriflame nie jest jakieś może ogromne, ale znajduje się tutaj sporo kosmetyków, których nie znam. Zdecydowałam się na krem do twarzy NovAge z bardzo wysokim filtrem SPF50. Produkty z tej linii słyną z najwyższej jakości, a moja skóra latem bardzo szybko się opala na czerwono, dlatego wybieram zazwyczaj takie wysokie zabezpieczenie. Te trzy zielone tubeczki to maleńkie produkty zawierające ogórek z linii Love Nature. Jest tutaj peeling do twarzy, żel myjący oraz maseczka o działaniu nawilżającym. Wszystkie zamówiłam z myślą o nadchodzących wyjazdach, kiedy to każdy centymetr miejsca w bagażu jest na wagę złota. Kolejny produkt to baza pod lakier o działaniu peel off, która ma za zadanie ułatwić zmywanie lakierów, zwłaszcza tych ciężko zmywalnych, np. z drobinami i brokatem. Jeszcze jej nie testowałam, ale mam wśród lakierów kilka takich, które może dzięki temu będę częściej używać? Dwa dezodoranty do higieny intymnej wzięłam z uwagi na atrakcyjną cenę oraz fakt, że nie zawsze są one dostępne w ofercie katalogowej. Teraz, gdy zrobiło się ciepło jeżdżę do pracy rowerem i lubię mieć poczucie zwiększonej ochrony. Krem do rąk i ciała Milk and Honey to mój faworyt, po którego czasami sięgam o czym mogliście przekonać się czytając moje lutowe denko. Ostatni produkt to mydełko w kostce o zapachu wody kokosowej i melona Love Nature. Już nie mogę się doczekać, kiedy je przetestuję, bo pachnie wspaniale! 
Na promocji w Lidlu skusiłam się na kilka masek firmy Pilaten. Nawilżającą, rozjaśniającą maskę zostawiłam dla siebie, a kolagenową podarowałam mamie. Obie maski są maskami na tkaninie. Wzięłam jeszcze dwie małe białe maski - odpowiedniki znanej czarnej maski Pilaten. Ich działanie jest dość silne, dlatego używam je jedynie na najbardziej przetłuszczających się partiach twarzy, jak broda, nos i środek czoła. 
Sklep JJ Korean Beauty wprowadził promocje tygodniowe, kiedy to niektóre z produktów mają bardzo atrakcyjną cenę. Podczas jednej z takich akcji zaopatrzyłam się w rozjaśniającą maskę na noc firmy Tony Moly, która kosztowała zaledwie 30 złoty (podczas gdy w Sephora ten sam produkt jest w cenie 65 złoty)! Pandzioszka wygląda przesłodko i aż żal mi ją otwierać i zużywać^^ 
Wiele blogerek otrzymało w kwietniu od firmy Eveline paczki z nowościami tej firmy do pielęgnacji ciała w ramach akcji #niechowamsie. Ja niestety do tych wybranych nie należałam, jednak bardzo zaciekawił mnie jeden z produktów pokazywanych przez koleżanki i postanowiłam sobie go zakupić. Mowa o Turbo Reduktorze Celulitu Slim Extreme Eveline Cosmetics z formułą chłodzącą. Zgodnie z obietnicą producenta silne ujędrnienie skóry powinno być widoczne już po zaledwie 7 dniach stosowania. Jednak zanim rozpocznę terapię mojej skóry tym produktem postanowiłam dokończyć zeszłoroczne kosmetyki o podobnym działaniu z innej firmy. Dlatego po jednorazowym użyciu reduktora mogę jedynie powiedzieć, że efekt chłodzący jest bardzo przyjemny i delikatny i nie musimy obawiać się, że zmarzniemy ;-) Eveline Cosmetics wprowadzając tą linię kosmetyków ogłosiła konkurs, którego rozstrzygnięcie odbędzie się 22 czerwca. Może moje zdjęcie chowania się za Turbo Reduktorem spodoba się jury i odda według nich hasło konkursu? Trzymajcie kciuki! ;-)
I to już wszystkie moje kosmetyczne (i nie tylko) nowości kwietnia. Część z nich jest już w użyciu, a część czeka jeszcze na swój czas. Znacie któreś z przedstawionych dziś przez mnie produktów? Jak się u Was sprawdzają? A jak tam Wasze kosmetyczne nowości? Dajcie znać w komentarzach! Ja tymczasem dzielę się jeszcze z Wami zdjęciem z przepięknego Sandomierza, z którego właśnie wróciłam. 





niedziela, 20 maja 2018

Mania maseczkowania 4

Mania maseczkowania 4
Ostatnio pokochałam maski w płachcie, a że mam ich dość spore zapasy to decyduję się na pielęgnację z ich użyciem znacznie częściej. Można by mieć wątpliwość, czym może różnić się jedna maska tego typu od drugiej? Jednak okazuje się, że każda z nich jest inna, a działanie nie każdej mnie zachwyca. Zapraszam Was dziś na czwarty przegląd maseczek, tym razem same wersje na tkaninie. 
Maski na tkaninie, inaczej nazywane maskami w płachcie przywędrowały do nas wraz z modą na koreańską pielęgnację skóry. Dotychczas były one dostępne jedynie poprzez strony typu ebay, czy też w sklepach internetowych specjalizujących się w sprzedaży kosmetyków z tej części świata. Pamiętam jak bardzo ucieszyłam się, kiedy w moim rodzimym mieście otworzył się sklep JJ Korean Beauty, a jakiś czas później firmowy sklep It's Skin
W między czasie wiele innych firm rozpoczęło produkcję tego typu kosmetyków - Garnier, Bielenda, czy Selfie Project, a marki znane dotąd jedynie z internetu zaczęły pojawiać się na targach kosmetycznych. I jakby tego było mało popularne drogerie zaczęła wręcz zalewać fala masek w płachcie i są one dostępne już nieomal wszędzie (powyżej zdjęcie z Rossmana). Nic więc dziwnego, że w ogromnie wyboru powoli zaczynamy się wszyscy nieco gubić ;-) Dziś przedstawię Wam kilka masek ostatnio przez mnie testowanych, wraz z krótką opinią na ich temat. 
 - maska w płachcie BAMBOO, It's SKIN - mocno nasączona płachta o nieco dziwnym kroju (albo ja mam krzywą twarz), bo jedno oko miałam niżej niż drugie. Zalecany czas aplikacji to 20-30 min. Ja po 20 minutach czułam lekkie pieczenie więc zdjęłam maskę. Na środkowej części twarzy - nos i policzki - płachta była prawie sucha, a po bokach dalej wilgotna. Po zdjęciu maski miałam zaczerwienione policzki i czułam lekki dyskomfort. Myślałam, że to zaraz minie, ale było coraz gorzej, dlatego zdecydowałam się umyć twarz.  Jest wiele innych masek, dlatego po tą akurat nie sięgnę ponownie. Dostępna: w internetowych sklepach lub sklepach stacjonarnych It's Skin. 
- maska w płachcie GREEN TEA, It's SKIN - mocno nasączona esencją maska o przyjemnym, delikatnym zapachu. Płachta była mokra, a w opakowaniu pozostało jeszcze sporo kosmetyku, zużyłam więc pozostałość na szyję. 
Skóra po aplikacji maski była komfortowo nawilżona i wygładzona, a także lekko rozjaśniona. Bardzo przyjemna maska! Dostępna: w internetowych sklepach lub sklepach stacjonarnych It's Skin. 
- maska na tkaninie Lucky Seal, Selfie Project - w opakowaniu mamy mocno nasączoną płachtę z wizerunkiem foki. Płachta dopasowuje się całkiem nieźle, choć mam wrażenie, że akurat na moją twarz była zwyczajnie za mała. Podczas aplikacji mamy na skórze przyjemne uczucie chłodzenia. Przyznaję, że właśnie na taki efekt liczyłam kiedy sięgałam po ten produkt i tu się nie zawiodłam. Nie spodobał mi się zapach, mam wrażenie, że jest mocno chemiczny. 
Po zdjęciu maski (po około 15 min) skóra była bardzo zimna. Od tego mi całej zrobiło się chłodno, więc było to naprawdę silne uczucie. Niestety nie jestem szczególnie zadowolona z działania tej maski - skóra była nawilżona, ale nie specjalnie mocno. Poza tym ciągle czułam ten zapach, który mi się nie spodobał więc zaczęło mnie to lekko drażnić. Maska daje fajne uczucie ochłodzenia skóry, ale jeśli chodzi o działanie to znam lepsze tego typu produkty. Dostępność: w drogeriach np. Rossman, Hebe. Podobno była też w Biedronce kiedyś.
- maska na tkaninie Cool Koala, Selfie Project - przeznaczona jest do ukojenia wrażliwej lub podrażnionej cery. Jest to maska na tkaninie o właściwościach łagodzących dzięki obecności wyciągu z ogórka i różowego pomelo. Zgodnie z zapewnieniem producenta ma koić, łagodzić podrażnienia i redukować zaczerwienienia skóry. Płachta posiada nadruk koali, choć jak dla mnie bardziej przypomina klauna - może przez te różowe policzki? Sama płachta jest trochę dziwnie przycięta i miałam mały problem żeby ją dobrze ułożyć, aż odpuściłam i zostawiłam jak wyszło chociaż nieco krzywo. Zapach jest ładny chociaż trochę intensywny. Nasączenie płachty jest odpowiednie i nic nie zostaje w środku opakowania.
Podczas aplikacji wyczuwałam lekkie chłodzenie skóry. Po zdjęciu maski skóra była nawilżona i dość zimna. Miała równy koloryt, a wszelkie zaczerwienienia zniknęły. Niestety po chwili skóra na policzkach zaczęła mnie szczypać i pojawiło się podrażnienie i rumień. To już drugi raz kiedy mam takie akcje z maskami firmy Selfie Project. Chyba jakiś składnik działa na mnie po prostu drażniąco. Na szczęście podrażnienie było niewielkie i po nawilżeniu skóry wodą termalną ustało. Dostępność: w drogeriach np. Rossman, Hebe. Podobno była też w Biedronce kiedyś.
- maska w płachcie Moisture + Freshness, GARNIER - kolejna przyzwoita maska od Garniera. Wszystkie maski tej firmy charakteryzują się bardzo dobrym nasączeniem. O wersji z węglem bambusowym i ekstraktem z czarnych alg pisałam w TYM poście, na temat Moisture Comfort TUTAJ, a o Aqua Bomb TUTAJ.
Po wyjęciu płachty w środku zostaje jeszcze sporo esencji, którą można użyć na szyję czy dekold. Maska bardzo dobrze nawilżyła i wygładziła mi skórę. Nie wystąpiły także żadne podrażnienia później, a efekt ukojenia utrzymał się na wiele godzin. Chętnie wrócę ponownie, zwłaszcza że maski Garniera często są w promocji, a esencji wystarcza z powodzeniem na dwie maski - o ile posiadacie suche, jednorazowe maski aby je nią nasączyć. Dostępność: drogerie Rossman, Hebe, SuperPharm, ale też empik.com. 
- maska w płachcie Fan of Poland, Skin 79 - tę maskę wygrałam w konkursie na Instagramie i zużyłam podczas spotkania z Talarkową w Poznaniu. Maska miała fajny kształt, który dobrze dopasował się do twarzy. Była dobrze nasączona, a jej nadruk wyglądał jak flaga narodowa - na górze była biała, a na dole czerwona. Skóra po jej użyciu była dobrze nawilżona i nieco chłodniejsza. Maska okazała się całkiem OK i chętnie sięgnę jeszcze po nią w przyszłości. W konkursie wygrałam także wersję witaminową - w żółtym opakowaniu. Wrócę do tej recenzji jeszcze przy porównaniu tych masek ze sobą. Dostępność: sklep internetowy firmy SKIN79, ja swoje maski wygrałam, ale inne tej firmy kupiłam na targach kosmetycznych w Poznaniu. 
Maski w płachcie to fajny sposób na szybkie nawilżenie skóry i przyjemne jej ukojenie. Dodatkowo nierzadko sprawiają ogromną frajdę dzięki zabawnym nadrukom ;-) Przy ich aplikacji trzeba jednak pamiętać, że czas podany przez producenta jest optymalny i przedłużanie go wcale nie spowoduje lepszego działania kosmetyku. Lubicie używać masek w płachcie? Staracie się włączać je w swoją codzienną pielęgnację, czy raczej jako kosmetyki na specjalne okazje? Znacie któreś z przedstawionych przez mnie dziś masek? Jakie są Wasze ulubione maski w płachcie? Koniecznie podzielcie się swoimi odczuciami w komentarzach! 



wtorek, 15 maja 2018

Recenzja: Nawadniająco - liftingujący krem do twarzy SupremeLAB Bielenda Professional

Recenzja: Nawadniająco - liftingujący krem do twarzy SupremeLAB Bielenda Professional
Już od jakiegoś czasu kusiły mnie kosmetyki z linii Bielenda Professional. Marką tą objęte są produkty przeznaczone do użytku w gabinetach kosmetycznych, jednakże od jakiegoś czasu sukcesywnie dołączają do niej także kosmetyki do użytku "domowego", także jako przedłużenie trwałości profesjonalnych zabiegów kosmetycznych. Musicie przyznać, że już w samej nazwie czuje się ten prestiż i profesjonalizm, nic więc dziwnego, że tak bardzo zapragnęłam je przetestować.
Mój wybór padł na nawadniająco-liftingujący krem do twarzy z kwasem hialuronowym, który szczęśliwie udało mi się dostać w jednej z drogerii Hebe i to w promocyjnej cenie! Szczęśliwie, ponieważ wcześniej już widziałam informację na Instagramie, że firma wprowadza markę do tych drogerii, a mimo to nigdzie nie mogłam ich znaleźć. 
Kremy z linii SupremeLAB zawierają wyższe stężenia składników aktywnych, niż ich drogeryjne odpowiedniki. Nawadniająco-liftingujący krem do twarzy posiada technologię HYDRA-HYAL2 odpowiedzialną za długotrwałe nawilżenie na wszystkich poziomach skóry i widoczną korektę drobnych zmarszczek. Można stosować go samodzielnie, lub jako przedłużenie zabiegu o tej samej nazwie. Kosmetyk dedykowany jest do suchej, odwodnionej skóry, z pierwszymi oznakami starzenia oraz utratą jędrności i elastyczności.  Moja skóra jest raczej normalna i mieszana, dlatego nieco obawiałam się, że krem będzie dla mnie zbyt "tłusty". Na szczęście dogadaliśmy się wyśmienicie
Krem zamknięty jest w plastykowej podłużnej butelce z wygodną w użyciu pompką, która umożliwia nabranie odpowiedniej porcji kosmetyku. Dzięki pompce ograniczamy dotykanie kremu we wnętrzu opakowania, a więc dłużej zachowuje on sterylność. Butelka dodatkowo zapakowana jest w niebieski kartonik zawierający wszystkie niezbędne informacje na temat kosmetyku. Przy jej otwieraniu naszym oczom ukazuje się napis "Powitaj piękno!". Muszę przyznać, że zauroczył mnie on ;-)
Krem ma mlecznobiałą barwę i bogatą konsystencję, chociaż jest stosunkowo lekki. Nie wiem jak wytłumaczyć te dwie sprzeczne cechy, po prostu nakładając go natychmiast czujemy moc zawartych w nim składników, a przy tym bardzo lekko się rozsmarowuje i wchłania. Do pełnego wchłonięcia potrzebuje nieco czasu, ale nie jest to zauważalne - trzeba jednak pamiętać, że krem jest bardzo wydajny i początkowo należy nauczyć się nakładać odpowiednią jego ilość. Zapach jest delikatny, niedrażniący i dość szybko się ulatnia. Krem posiada filtr SPF15 i jest świetny pod makijaż. Jeśli chodzi o skład to producent przedstawił go na opakowaniu.
Działanie kremu jest zauważalne i to już po pierwszym użyciu. Skóra jest nawilżona i napięta, a także delikatnie rozjaśniona. Najbardziej spodobał mi się efekt jaki dał mi ten krem wokół oczu - skóra wygląda zdecydowanie ładniej i mam wrażenie, że cienie i drobne zmarszczki są mniej widoczne. Kosmetyk ma nieobciążającą formułę i dobrze współgra z moim podkładem (podkład matujący z bazą Luxe, Avon). Mimo widocznego działania nie czuć, że mamy na skórze tak bogaty krem. Przy dłuższym stosowaniu skóra nabiera większej elastyczności. Sprawia też wrażenie bardziej wypoczętej i odżywionej. Mimo, że krem posiada filtr SPF15, to na potrzeby mojej skóry wiosną i latem jest on zbyt niski - i to jedyne "ale", jakie mogłabym mieć do tego kosmetyku. 
Jestem pozytywnie zaskoczona działaniem kremu nawadniająco-liftingującego i nie ukrywam, że mam ochotę na więcej produktów z linii SupremeLAB. Kosmetyki Bielenda Professional poza drogeriami Hebe możecie kupić w internecie - SKLEP SUPREMELAB. Warto zwracać uwagę na promocje i obniżki cen ;-) Znacie kosmetyki Bielenda Professional? Dajcie znać w komentarzach. 




środa, 9 maja 2018

Denko KWIECIEŃ 2018

Denko KWIECIEŃ 2018
Przez cały kwiecień skrupulatnie dokładałam zużyte opakowania do pudełka na szafie, tego w którym gromadzę swoje "denko". Powoli zaczęło się już z niego wysypywać, a tu z początkiem maja zaczęły dochodzić zużycia z obecnego miesiąca. Jeśli jesteście ciekawi co udało mi się wykorzystać do dna oraz które kosmetyki okazały się hitami, a które bublami, to zapraszam do dalszej części posta. 

Kwietniowe denko rozpocznę nietypowo, bo od produktów DO WŁOSÓW. Nie często zdarza mi się zużyć ich kilka w jednym miesiącu ;-)
- odżywka w piance pod prysznic, Pantene Pro-v - o ile bardzo lubię szampony tej firmy, które są dla moich włosów po prostu świetne, o tyle odżywka w piance zupełnie nie spełniła moich oczekiwań i przyznaję, że męczyłam się już tylko aby ją zużyć do końca... Formuła pianki i sposób użycia pod prysznicem jak najbardziej super, jednak moje włosy były po niej jedynie sklejone i nic poza tym. Dlatego - nigdy więcej!
- szampon Supreme Oil z kompleksem Nutri 5, Advance Techniques, Avon - odżywczy szampon zawierający pięć różnych olejków. W barwie bursztynowy, dobrze się pienił i miał ładny zapach. Moje włosy nawet się z nim polubiły i całe szczęście, bo wydaje mi się, że mam jeszcze jedną butlę w zapasach.
- maska do włosów Herbal Steam Bath, Planet Spa, Avon - oj jak ja lubiłam tą maskę! Przepiękny zapach oraz treściwa konsystencja masła <3 Pod koniec zużywałam już tylko na czwartkowych pobytach w saunie (bo jak wiadomo pod wpływem ciepła maski do włosów lepiej wnikają we włosy i super działają). Moje włosy były po niej porządnie nawilżone i ładnie się kręciły. Niestety tej linii nie ma już w Avonie, a szkoda bo zachwycała mnie zarówno maska do włosów, jak i do twarzy. O tej drugiej pisałam w moim pierwszym poście na blogu TUTAJ
- saszetki eliksiru i szamponu z linii Hemp Sublime, Selective Professional - otrzymałam je w paczce od sponsorów podczas Blog Beauty Day, o którym pisałam w relacji. Przyznaję, że nie spodziewałam się rewelacji - bo co można powiedzieć po takiej małej próbeczce? Właściwie to przy szamponie spodziewałam się, że nawet nie wystarczy mi na umycie włosów. A tu niespodzianka! Szampon był gęsty, dobrze się pienił, miał przepiękny zapach i mleczną barwę. Ta mała saszetka z powodzeniem wystarczyła mi na umycie moich średnio długich włosów. Eliksir miał formułę olejku i użyłam go zarówno przed umyciem włosów, a także po ich wysuszeniu na same końcówki. I jeszcze raz w taki sam sposób. Jak widać więc mimo niewielkiej saszetki kosmetyk ten jest bardzo wydajny. Zapach - znów marzenie! A jeśli chodzi o działanie, to ten duet zachwycił mnie do tego stopnia, że koniecznie muszę po testować go dłużej. Bo jeśli będzie tak dalej to znalazłam swój ideał! Moje włosy były po tej dwójce pięknie nawilżone, łatwo się rozczesywały i błyszczały. Były też cudownie miękkie w dotyku i pachnące. Już nie dziwi mnie slogan reklamowy tej linii mówiący że "od działania Hemp Sublime można się uzależnić".
Jeśli chodzi o produkty DO CIAŁA, to w kwietniu udało mi się zużyć: 
- żel pod prysznic Naturals pomarańcza i imbir, Avon - przyznaję, że nie lubię zapachu imbiru, ale ten żel pachniał całkiem przyjemnie i zupełnie nie czułam w nim tej przyprawy. Żel miał kremową konsystencję o perłowym połysku, dobrze się pienił, przyzwoicie działał i nie wysuszał skóry. Czy do niego wrócę? Nie jestem pewna czy jest jeszcze w ofercie Avon, ale jeśli już odkopię się z zapasów i będzie akurat czas około świąteczny, to może... 
- żel pod prysznic Amazon Jungle, Senses, Avon - to żel mojego narzeczonego, który pachniał jak męskie perfumy i niestety ale naprawdę nie umiem określić i rozróżnić dokładnie męskich zapachów. 
- krem do rąk z minerałami morza martwego Planet Spa, Avon - lubię serię z minerałami z morza martwego, bo podoba mi się jej zapach. Niestety ten krem przeleżał u mnie już zdecydowanie zbyt długo i miałam wrażenie, że zaczął się rozwarstwiać, dlatego nie czekałam aż zacznie chodzić samodzielnie, tylko się go pozbyłam.
- puder leczniczy Daktarin - to puder do rozpylania na skórę, który chroni ją przed mikrobami i grzybami, a jeśli już coś się do nas przyczepiło to jeszcze leczy. Po spryskaniu skóry zamienia się w biały puder. Szalenie wygodny i wprost niezbędny jeśli często korzystacie z siłowni, basenu itp. Nie wiem już które to moje opakowanie i będę kupowała kolejne chyba, że wymyślą coś lepszego. Jak na razie to jest według mnie najlepszy produkt ochronny.
- złuszczająca maska do stóp, Beauty Home Spa - dostałam ją w prezencie od Reni w marcu i postanowiłam użyć przed sezonem sandałkowym. Niestety zaraz po włożeniu stóp do woreczków z płynem bardzo piekła mnie skóra, dlatego zdjęłam maskę po 30 min (producent zalecał trzymać ją nawet 90 minut). Skóra zaczęła mi się złuszczać po około 5 dniach i w sumie złuszcza się nadal, dlatego niestety nie opowiem wam dokładnie  jakie jest do końca działanie tego kosmetyku. Jednak patrząc na to, że używałam go znacznie krócej niż zalecano, to i tak jestem mile zaskoczona, że coś działa. Oczywiście ponownie nie kupię, bo zbyt dużym pieczeniem to przypłaciłam, ale może nie jest mi pisane używanie takich produktów?
- regenerująca maska na dłonie, Beauty Home Spa - tą maskę także dostałam w prezencie i postanowiłam podzielić się nią z moim narzeczonym, który na wiosnę miał okropnie przesuszone dłonie. Formuła kosmetyku bardzo fajna - nakładamy rękawiczki nasączone ekstraktami i po pół godzinie ściągamy i cieszymy się efektem. I co mnie podkusiło, żeby namówić go na trzymanie tej maski całą noc?! Rano skóra była pomarszczona i potwornie biała, jakby odmoczona wiele godzin w wodzie. Całe szczęście, że efekt ten dość szybko minął i nic złego się nie stało. Maska rzeczywiście wygładziła dłonie, ale na jeden dzień, więc przynajmniej w tym przypadku nie do końca się sprawdziła. Pamiętajcie, żeby używać kosmetyków zgodnie z zaleceniem producenta! 
- mgiełka do ciała Hydration Moisturizing, Yves Rocher - odłożyłam po lecie i wyciągnęłam ponownie wiosną. Pisałam o niej przy okazji pielęgnacji ciała latem i muszę przyznać, że im dłużej jej używałam tym bardziej mnie zachwycała. I jak już zdecydowałam, że muszę mieć koniecznie kolejny egzemplarz, to okazało się, że nie ma już jej w ofercie Yves Rocher ;(  Gdyby więc kiedyś wróciła, to z pewnością zakupię, bo nawilżała wyśmienicie, a przy tym miała wygodną formę mgiełki i ładny zapach. 
- żel do brzucha i biustu Optimals Body, Oriflame - nie wiem co takiego jest w tym kosmetyku, ale bardzo go lubię i co jakiś czas do niego wracam. Konsystencja żelowa, super szybko się wchłania i powoduje, że skóra jest mocno napięta i piękna. Jeśli tylko pamiętam, żeby używać go zarówno rano, jak i wieczorem, to efekty utrzymują się także w ciągu dnia - warto więc być regularnym. Mam kolejne opakowanie już w zapasach ;-)
- aktywny żel z kasztanowcem, Donum Naturea - kupiłam w aptece przy jakiejś promocji za 7 zł. Żel miał działanie odświeżające i chłodzące. Nie spodziewałam się po nim za wiele, ale zaskoczył mnie bardzo pozytywnie - po jego użyciu natychmiast odczuwałam ulgę dla nóg, a mentolowy zapach chłodził na długi czas. Żel szybko się wchłaniał, a skóra była po nim lekko napięta i wygładzona. Naprawdę jak za taką cenę to nic nie mogę mu zarzucić! 
- krem na rozstępy Multi Modeling, Ziaja - przyjemny produkt, którego zawsze zapominałam użyć ;-) Lekki krem o delikatnym zapachu, z wyczuwalnym mentolem. Szybko się wchłaniał, a po użyciu skóra była mocniej napięta i lekko wygładzona. Jeśli chodzi o niwelowanie rozstępów, to zbyt nieregularnie go używałam, żeby móc to potwierdzić lub zaprzeczyć. Ale jako balsam ujędrniający był całkiem OK. 
- body lotion o zapachu malin, The Body Shop - o mamuusiu jak on pięknie pachniał!!! Balsamy z TBS mają tak piękne zapachy, że ciężko się im oprzeć. Bogaty w konsystencji pozostawiał skórę mocno nawilżoną i wygładzoną. Na szczęście dość szybko się wchłaniał, ale pod koniec używałam go już jedynie na noc, kiedy mogłam nieco dłużej poczekać z ubieraniem się. Pompka była bardzo wygodna do używania, jednak pod koniec miałam trochę problem z wydobyciem samej końcówki kosmetyku. Czy wrócę do niego? Z przyjemnością! Jak tylko zużyję swoje zapasy...
- orzeźwiający żel Endless Touch Skin So Soft, Avon - przepięknie pachniał cytrusami, a przede wszystkim miał ultra lekką konsystencję i szybko się wchłaniał. Skóra po nim była aksamitna w dotyku i był to mój ulubiony balsam na gorące dni. Szkoda, że nie ma go już w ofercie firmy. 
W kategorii HIGIENA do denko trafił płyn do płukania jamy ustnej Listerine, pasta Whitening Colgate (fajny smak i lekkie działanie wybielające), spirytus salicylowy, patyczki kosmetyczne Cien z Lidla (to opakowanie zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż z Isany i przesypałam obecne patyczki właśnie do tego pudełka), chusteczki do demakijażu Cleanic różowe (lubię, wracam co jakiś czas). Wśród ZAPACHÓW udało mi się zdenkować wodę toaletową City Rush Glamour, Avon i jak to zazwyczaj bywa - im mniej jej miałam, tym bardziej mi się podobała ;-)
W tym miesiącu poużywałam trochę MASECZEK, choć dalej daleko mi jeszcze do takich zużyć jakie chciałabym mieć w tej kategorii. Jednak trzeba pamiętać, że oprócz jednorazowych saszetek czy płacht używam też masek w tubie, które zdecydowanie wolniej "schodzą". 
- saszetka maseczki oczyszczającej z minerałami morza martwego Planet Spa, Avon - zużywam zapasy tej maski w saszetkach, choć jest to jedna z moich ulubionych masek więc z pewnością kiedyś znów sięgnę po pełnowymiarowe opakowanie. Lubię jej nietypowy zapach oraz działanie oczyszczające. Taka saszetka wystarcza na 2-3 użycia, ale zdecydowanie wolę produkty w tubie.
- saszetka nawilżającego peelingu enzymatycznego, AA - kosmetyk ma ładny, odświeżający zapach. Po zmyciu produktu skóra była ładnie rozjaśniona i oczyszczona, a przy tym bez żadnych podrażnień. Zdecydowanie fajny produkt, tylko dlaczego nie robią go w tubce? Ten peeling dostałam od Magdy w paczce wielkanocnej. 
- oczyszczająca czarnej masce w płachcie z węglem bambusowym i ekstraktem z czarnych alg z linii SkinActive, GARNIER - tak mi się spodobała ta maska (pisałam o niej TUTAJ), że możecie sobie jedynie wyobrazić jak bardzo ucieszyłam się, gdy pewnego dnia przypadkiem spotkałam ją w... polskim HEBE! Kupiłam oczywiście natychmiast, a także drugą wersję z ekstraktem z czarnej herbaty, której jeszcze nie używałam. Jeśli jeszcze nie znacie tych masek, to zdecydowanie warto je wypróbować! Są bardzo mocno nasączone i mają świetne działanie zarówno oczyszczające, jak i nawilżające.
- maska w płachcie BAMBOO, it's SKIN - od początku aplikacji czułam szczypanie na policzkach i niestety nie do końca byłam z niej zadowolona. Pełna recenzja już niebawem ukaże się w poście "maseczkowym".  
- maska w płachcie Fan od Poland, Skin 79 - tę maskę wygrałam w konkursie na Instagramie i zużyłam podczas spotkania z Talarkową w Poznaniu. Więcej na temat tego kosmetyku także niebawem.
- maska w płachcie Moisture + Freshness, GARNIER - przyzwoita maska od Garniera o której napiszę w kolejnej "Manii Maseczkowania"
- maska w płachcie Lucky Seal, Selfie Project - i także ta maska trafi do najbliższego przeglądu, na który już dziś Was zapraszam ;-)
- żelowa maseczka ultra nawilżająca hydro booster jelly mask, Bielenda - jedna z moich ulubionych i pisałam o niej TUTAJ. Uwielbiam tą galaretkę i z pewnością sięgnę jeszcze nie raz po nią ;-)
- aktywna maska nawilżająca Super Power Mezo Maska, Bielenda - maska jest w formie nasączonego płatu, który nakładamy na oczyszczoną skórę twarzy. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to znacznie mniejsze nasączenie płachty niż w typowych maskach koreańskich. Po rozłożeniu i dopasowaniu jej na twarz skrajne fragmenty były lekko suchawe i nie przyklejały się za dobrze do skóry. Esencji nie zostało też w opakowaniu za wiele, przez co nie było co "dołożyć, jak to jest zazwyczaj przy tego typu maskach. Po zdjęciu maski zauważyłam, że moja skóra wygląda na dobrze nawilżoną i matową. Odniosłam też wrażenie, że jest rozjaśniona i jakaś taka ładniejsza. Skóra była też zdecydowanie chłodna. Po około 15 minutach nałożyłam na twarz standardową ilość kremu i... okazało się, że z powodzeniem mogłam użyć go o połowę mniej, ponieważ skóra była bardzo miękka i krem wręcz się po niej ślizgał! Godzinę po aplikacji maski dalej czułam, że moja skóra na twarzy jest chłodniejsza niż reszty ciała. Nie miałam też żadnych rumieńców, a skóra wyglądała na odświeżoną i młodszą. Wrócę do tej maski z pewnością, zwłaszcza w upalne dni! 

Podsumowując w kwietniu zużyłam piętnaście pełnowymiarowych produktów, jedenaście masek różnego rodzaju (w tym do stóp i do rąk) oraz trochę produktów higienicznych. Najbardziej jestem zadowolona ze zdenkowania kosmetyków, których zużywani idzie mi wolno i opornie - jak perfumy, czy kremy do rąk. A jak tam Wasze denka? A może znacie kosmetyki o których dzisiaj pisałam? Dajcie znać w komentarzach! 


wtorek, 1 maja 2018

Natural Beauty i kosmetyki nauralne

Natural Beauty i kosmetyki nauralne
Na początku kwietnia we wrocławskiej starej zajezdni tramwajowej Dąbie odbywały się targi Natural Beauty, czyli kosmetyków naturalnych. Zapraszam Was dziś na króciutką relację z tego wydarzenia oraz recenzje produktów, które kupiłam podczas targów. 
Na Natural Beauty udałam się w towarzystwie Magdy, autorki bloga Takie Moje Oderwanie. Niestety mimo iż była to sobota, to tego dnia musiałam być w pracy, dlatego na miejsce wydarzenia przyjechałam porządnie zmęczona. To wpłynęło na moje pośpieszne oglądanie stoisk i dlatego też wróciłam tutaj jeszcze raz kolejnego dnia już sama. Same targi zorganizowane były w starej zajezdni tramwajowej, gdzie prezentowali się także producenci niszowych marek ubrań i dodatków oraz roślin. Wszystko w stylu EKO. Miało to ten ogromny plus, że powierzchnia nie była duża i można było sobie spokojnie wszystko obejrzeć nawet po kilka razy. Na stoiskach firm królowały aromatyczne peelingi do ciała, masła i hydrolaty. Wszędzie dookoła unosiły się przepiękne zapachy, a opakowania nawiązywały kolorystyką do przyrody i stylu ekologicznego. Największe wrażenie zrobiło na mnie stoisko Alchemia Lasu, które wyglądało jak wycinek lasu z kawałkami uciętych bali jako podstawki na prezentowane kosmetyki. Sądząc po ilości wpisów i zdjęć tego stoiska w blogosferze, nie ja jedyna się nim zachwyciłam.
Kawałek dalej natknęłam się na stoisko firmy, którą znałam jeszcze jako nastolatka. Mowa o firmie Idea25 (obecnie Ideal 25 Hennet), której sztandarowym produktem są płyny do higieny intymnej z wyciągiem z różnych roślin. Obecnie firma jest także dystrybutorem hiszpańskiej marki Geoderm Cosmetic. Wiedziona sentymentem zakupiłam dwa żele - z wyciągiem z kory dębu oraz z czerwoną koniczyną.   
Wersja z korą dębu była kiedyś kupowana przez mnie najczęściej, z kolei z czerwoną koniczyną to nowość firmy, którą wzięłam z myślą o mojej mamie. Oba żele zamknięte są w podłużnych butelkach zakończonych pompką. Mają półprzezroczystą, lekko mleczną konsystencję oraz delikatny, ziołowy zapach. Wersja z korą dębu ma za zadanie łagodzić podrażnienia i działać lekko ściągająco. Wersja z czerwoną koniczyną osłania i nawilża śluzówkę. Oba żele zawierają też oliwę z oliwek i mają kwaśny odczyn pH, który zabezpiecza przed wysuszeniem śluzówki i jej podrażnieniem. Żele do higieny intymnej Tess nie zawierają detergentów, SLS/SLES'ów, parabenów, ftalanów czy PEG, są też odpowiednie dla wegan. Poniżej prezentuję skład z opakowania żelu z korą dębu:
Oprócz wersji zakupionych przez mnie jest także żel z przywrotnikiem, polecany do skóry skłonnej do podrażnień i odparzeń oraz z nagietkiem - o działaniu antybakteryjnym i gojącym. Poza higieną intymną można tych płynów używać do mycia twarzy, mimo że w ofercie firmy jest także delikatna pianka z przywrotnikiem, która z pewnością nadaje się do tego lepiej. Podczas targów kosmetyki miały promocyjną cenę 20 zł za butelkę, ale na stronie internetowej producenta można je kupić w cenie 26,90 zł. Wygodne w użyciu o miłym, ziołowym zapachu, nie podrażniają, a wręcz koją i pielęgnują delikatną skórę okolic intymnych. Zdecydowanie są to produkty godne uwagi, które szczerze polecam! 
Do stoiska La-Le podchodziłam kilkukrotnie zachęcona opinią Magdy o maśle kawowym pod oczy. Ten kremik pachniał zupełnie jak świeżo przygotowane przepyszne latte! Jednak mimo, że jego pojemność była niewielka, to wciąż obawiałam się, że nie zdążę zużyć go przed upływem terminu ważności. Zwłaszcza, że miał dość tłustą konsystencję, a wiem z doświadczenia, że wiosną i latem oleiste formuły mnie odrzucają. Jednak na stoisku La-Le było wiele innych kuszących produktów i ostatecznie zdecydowałam się na hydrolat z czarnej porzeczki. Nie ukrywam, że ta wersja skusiła mnie swoim słodkim, owocowym zapachem, który poczułam wąchając kosmetyk na stoisku. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy po użyciu na skórze zapach był zupełnie inny - ziołowy, przypominający mi bardziej suszone liście i kwiaty malin. Jednak mimo to postanowiłam dać mu szansę, a sam zapach także jest przyjemny, choć inny niż się spodziewałam. Hydrolat, czyli woda tonizująca, zamknięty jest w butelce z ciemnego szkła ze sprayem. Skład jest powalający - spójrzcie na zdjęcie etykiety. 
Hydrolat z czarnej porzeczki Używam na oczyszczoną skórę twarzy pod krem. Spray jest wygodny w użyciu, posiada drobne otworki, dzięki czemu tworzy na skórze delikatny tusz a nie moczy nam połowy twarzy. Kosmetyk szybko się wchłania w skórę i nie pozostawia na niej żadnej powłoki. Hydrolat firmy La-Le nie zawiera konserwantów i jest odpowiedni dla wegan i wegetarian. Po otwarciu mamy zaledwie 16 tygodni na jego zużycie (4 miesiące), dlatego ostro zabrałam się do używania i psikam się nim zarówno rano, wieczorem, jak i czasami w ciągu dnia. Skóra po użyciu hydrolatu jest przyjemnie odświeżona. Nie wiem czy to jego zasługa, ale mam zdecydowanie mniej krost i zanieczyszczeń od kiedy zaczęłam go używać. Zdecydowanie polecam nie tylko maniaczkom nawilżenia ;-) Hydrolat kosztował 20 zł, a poza targami kosmetycznymi można go kupić w sklepie internetowym La-Le.

Przyznaję, że nie poszalałam z zakupami podczas targów Natural Beauty, ale jednak trzeba pamiętać, że zapasy mam spore, a kosmetyki naturalne mają dość krótkie terminy ważności. Jednak same targi stały się chyba imprezą cykliczną, bo już wiem, że kolejna edycja odbędzie się w tym samym miejscu w dniach 2-3 czerwca. Jeśli lubicie kosmetyki naturalne to jest to świetna okazja, aby powąchać i potestować wiele fajnych produktów. Znacie firmy lub produkty o których dzisiaj pisałam? Lubicie kosmetyki naturalne? Koniecznie podzielcie się opiniami w komentarzach. 

A ja dodam jeszcze, że biorę udział w kampanii na ambasadorkę nowych produktów Le Petit Marseillais, która słynie z kosmetyków ze składnikami pochodzenia naturalnego. Jeśli jeszcze nie próbowałyście, a macie ochotę to zachęcam do spróbowania swoich sił na portalu Ambasadorka LPM. Powodzenia! #rozświetlającyrytuał #ambasadorkaLPM   
Copyright © Nostami blog , Blogger