Ten weekend był wyjątkowo wiosenny i słoneczny, a na termometrze było nawet 15 stopni! Jednak luty i inne miesiące zimowe nie zawsze są takie. Częściej mamy zimno, wietrznie, czasami także śnieg lub co gorsza deszcz! W takich chwilach zawsze marzę o wycieczce do dalekich, ciepłych krajów. Zapraszam Was dziś w podróż na tropikalną wyspę kosmetyków Balea!
Prawie dwa lata temu dzięki dziewczynom z portalu Dress Cloud poznałam kosmetyki firmy Balea. Z wypiekami na twarzy czytałam te piękne opisy o ich działaniu i zachwycałam się opakowaniami. Oczywiście musiałam pęknąć i gdy tylko udało mi się znaleźć sklep internetowy, który sprzedawał produkty tej marki zaopatrzyłam się w pierwsze kosmetyki. Pisałam o tym w poście Moje pierwsze Balea. Dalej wszystko potoczyło się jakoś tak bardzo szybko. Otrzymałam w prezentach od koleżanek z DC wiele nowych kosmetyków tej marki. Również sama będąc na wycieczkach w Pradze, Budapeszcie czy Wiedniu kierowałam swoje kroki do drogerii DM, gdzie można je kupić. Tym samym moja kolekcja bardzo się zwiększyła, a ja postanowiłam dziś podzielić się z Wami opiniami o kilku z nich.
Dzisiejszą tropikalną podróż rozpocznę od owocowego peelingu Sommer-liebe, który pachnie arbuzem i melonem i jest to zapach tak soczysty, jak tylko można sobie wyobrazić! Kosmetyk ma konsystencję lejącego żelu z drobinkami ścierającymi i jest to raczej żel peelingujący, więc fanki mocnych zdzieraków nie będą z niego zadowolone. Żel jest półprzeźroczysty z widocznymi cukrowymi drobinami, ma barwę fuksjoworóżową bardzo podobną do nakrętki opakowania. Opakowanie jest przepiękne, jak to zawsze w kosmetykach Balea. Jest to stojąca tuba z zakrętką na "klik". Wewnątrz znajduje się 200 ml produktu, który ma optymalne pH dla skóry i jest wegański. Żel bardzo dobrze się pieni, dlatego można właśnie z powodzeniem w takiej formie go wykorzystywać. Skóra jest delikatnie złuszczona i milsza w dotyku. Oczywiście w czasie stosowania czujemy ten śliczny, melonowy zapach. Niestety nie jest on zbyt trwały i po kąpieli już go raczej czuć nie będziemy.
O żelu pod prysznic Viva Cuba wspomniałam już Wam przy okazji mojego sierpniowego denko, ale akurat ta wersja zachwyciła mnie tak bardzo, że postanowiłam poświęcić jej kilka zdań. Na opakowaniu informacja, że jest to żel o zapachu limonki i hibiskusa - spodziewałam się więc mocnego, owocowego zapachu. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy użyłam go po raz pierwszy! Woń była bowiem mocno tytoniowa i skojarzyła mi się z kubańskim cygarem. Ja akurat nie palę i nigdy nie paliłam, więc dla mnie tytoń powinien śmierdzieć, ale tutaj było całkiem miło i przyjemnie. Przy kolejnych użyciach stwierdziłam, że ten żel pachnie mi jak kościelne kadziło. No cóż - każdy ma swoje skojarzenia ;-)
Owszem, w tle można wyczuć delikatne nuty limonki, ale hibiskus jest tutaj tak intensywny, że przyćmiewa cała mieszankę zapachową. Jakby było mało wrażeń - żel ma barwę turkusową, co możecie zobaczyć na zdjęciu. Poza tymi rewelacjami kosmetyk spełniał swoje standardowe zadania, czyli dobrze się pienił, dobrze mył skórę i jej nie wysuszał.
Kolejny kosmetyk pod prysznic także znalazł się wśród tych zdenkowanych, całkiem niedawno, bo w styczniu tego roku. Mowa o żelu pod prysznic Traumtanzerin for Girls z baletnicą na opakowaniu. Produkt miał cukierkowo-różową barwę i zapach słodyczy. Do dziś nie mogę się zdecydować, czy był to zapach lizaków, pianki mashmallow czy może waty cukrowej? To co zachwyciło mnie w tym kosmetyku to to, że oprócz dokładnego mycia i słodkiego zapachu miał on działanie lekko nawilżające. Co okazało się być zbawiennym w zimowe miesiące, gdy moja skóra mocniej się wysusza. Podobno był to produkt typu 2w1 i można było także używać go do włosów, ja jednak nie zdecydowałam się na to nigdy.
Ostatni żel pod prysznic na dzisiaj to wersja Rose Elegance, która ma pachnieć różą i owocami gujawy. Przyznaje, że po opakowaniu spodziewałam się mocno różanego, wręcz "babcinego" zapachu. Dlatego mocno się zaskoczyłam przy pierwszym użyciu, bo zapach ma więcej nut owocowych niż kwiatowych. Sam żel jest perłowy i mocno kremowy. Delikatnie myje i pielęgnuje skórę, a przy tym dość dobrze się pieni. Jak wszystkie kosmetyki Balea jest wegański i posiada optymalne dla skóry pH.
Balea słynie z produkcji owocowych pianek do golenia. Takich produktów na naszym rynku ciągle jest jeszcze niewiele (chociaż coraz więcej w tej kwestii się zmienia), stad myślę pianki Balea cieszą się tak dużym zainteresowaniem. Ponieważ ja korzystam z depilacji woskiem, to kosmetyki do golenia zużywają się u mnie dość wolno. Obecnie mam piankę Fruity Kiss z wakacyjnej kolekcji limitowanej i pachnie ona tak owocowo, jak rajski ogród! Pianka jest dość gęsta i "treściwa", dlatego niewielka jej ilość z powodzeniem wystarczy na goloną powierzchnię. Maszynka sunie po niej gładko i nie ma problemów z zacięciem się. Moja poprzednia wersja pachniała grejpfrutem i była lekko różowa (też Balea). Ta ma biały kolor, a zapach jak już wspomniałam jest naprawdę wspaniały! Choćby dla tych pianek warto zajrzeć do drogerii DM!
Skoro jesteśmy przy włosach to marka Balea ma w swoim asortymencie całe grono produktów do pielęgnacji, czy nawet koloryzacji! Mój szampon jest przeznaczony do włosów suchych / zniszczonych i pachnie mango. Ale jak pachnie! Ten zapach jest identyczny z tym, jakbyśmy przekroili świeży owoc i przyłożyli nos do niego! Z informacji na opakowaniu dowiedziałam się, że szampon nie zawiera silikonu i ma zapewnić efekt "anty puszenia". Jak być może pamiętacie - moje włosy są falowane, a nawet lekko kręcone i mają tendencję do plątania się i puszenia. Wydawałoby się, że jest to produkt właśnie dla mnie. Niestety o ile nie mam do niego żadnych "ale" jeśli chodzi o funkcję myjącą - dobrze się pieni i domywa włosy z zabrudzeń, o tyle oczywiście moje włosy po nim są dość mocno poplątane. Na szczęście po użyciu sprayu nawilżającego udaje mi się je rozczesać. Kolejnego dnia efekt jest naprawdę WOW - włosy są miękkie, super się układają, wyglądają na zdrowe i błyszczące. Dlatego wybaczam mu już nawet to plątanie - w końcu i tak przy każdym szamponie do rozczesywania wspomagam się dodatkowym nawilżaczem. Jedynie moje zastrzeżenie budzi dość nieszczelna zakrętka. Tylko nie wiem czy wszystkie butelki tego typu tak mają, czy to mój felerny egzemplarz?
Jestem prawdziwą fanką nawilżania skóry twarzy, dlatego uwielbiam wszelkie toniki, hydrolaty czy wody termalne. Sięgam po nie właściwie przez cały rok, a szczególnie wiosną i latem. Woda w sprayu o zapachu melona bardzo mnie zaintrygowała, dlatego nic dziwnego, że trafiła do mojego koszyka. Woda jest przeznaczona zarówno do twarzy, jak i całego ciała. Opakowanie wygląda jak tradycyjny spray, dlatego łatwo można się pomylić. Woda wydobywa się z atomizera w postaci bardzo drobnych strumyczków, które dość obficie pokrywają naszą skórę pięknie pachnącym melonem kosmetykiem. Odświeżenie jest super, dlatego jestem wielka fanką używania tej wody w upalne dni czy po ćwiczeniach. Jednak z uwagi na dość obfite "moczenie" skóry nie nadaje się ona raczej do utrwalania makijażu (jeśli ktoś chciałby ją wykorzystać w ten sposób). Wracając jeszcze do zapachu to jest on mocno melonowy i dość intensywny, jednak szybko się ulatnia i nie jest drażniący.
Żel do dezynfekcji dłoni SpaceCat Balea dostałam w prezencie i ma on nawet specjalne "ubranko" które umożliwia przyczepienie go np. do torby lub powieszenie w hotelowej łazience. Opakowanie ma zabawnego kota - zdobywcę kosmosu. Pierwsze zaskoczenie to zapach i kolor. Żel ma barwę czerwoną i pachnie jak kruche ciasteczka! Po wtarciu w dłonie oczyszcza je i odkaża. Przez chwilę możemy mieć uczucie, że dłonie delikatnie się kleją, ale to wrażenie dość szybko znika. Skóra jest oczyszczona i podobno pozbawiona bakterii.
Cake Pop to jedna z pianek do pielęgnacji dłoni Balea, jakie posiadam. Niewielka butelka mieści 100 ml kosmetyku, który wydobywa się z atomizera w postaci bardzo gęstej i puszystej pianki. Piankę tą wcieramy w skórę dłoni, tak jak krem. Jest ona bardzo wydajna i jedno lekkie "psiknięcie" z powodzeniem wystarczy. Jednak jest to kosmetyk raczej do skóry normalnej, do stosowania na co dzień, a nie w przypadku silnych przesuszeń, czy innych problemów ze skórą. Emulsja powstała po utlenianiu się pianki wchłania się chwilę, ale nie pozostawia żadnej dodatkowej warstwy - co dla mnie jest bardzo dużym plusem. Pianka pachnie tak słodko i smakowicie, że trzeba się pilnować żeby jej nie zlizać! Zapach kojarzy się ze słodyczami i czekoladą. Tak jak i w pozostałych przypadkach, mimo że zapach jest bardzo intensywny to nie jest zbyt trwały.
Druga pianka to Raspberry Party i jak można się domyślić po nazwie, jest to kosmetyk o zapachu słodkich malin. Także i ten produkt przeznaczony jest do pielęgnacji raczej normalnej skóry dłoni. Obie pianki są niewielkich rozmiarów, jednak nie zdecydowałam się nigdy na noszenie ich w torebce. Boję się, że pod wpływem wstrząsów, wysokiej temperatury itp spraye mogłyby samoistnie "wybuchnąć", a po co mi takie "torebkowe wypadki"? ;-) Nie umiem też niestety powiedzieć, która z tych wersji ma ładniejszy zapach, obie są prześliczne!
Aloesowy żel Balea kupiłam podczas pobytu w wyjątkowo upalnym Budapeszcie i uratował mi on wtedy skórę podrażnioną przez słońce. Kosmetyk ma konsystencję żelową i jak dla mnie pachnie lekko ogórkiem. Wchłania się dość szybko w skórę i dość mocno ją nawilża i koi. Myślałam początkowo, że odnalazłam tańszą wersję słynnego żelu aloesowego w butelce o kształcie liścia. Jednak trzeba zwrócić tutaj uwagę, że produkt Balea zawiera jedynie 10% ekstraktu z aloesu, podczas gdy tamten ma go o wiele więcej. W działaniu także zauważam różnicę - żel Balea dłużej się wchłania i nieco słabiej nawilża skórę. Patrząc jednak na jego cenę, to uważam że naprawdę jest bardzo dobrym kosmetykiem i warto poświęcić mu nieco więcej uwagi.
Poprowadziłam Was dzisiaj przez oczyszczenie i orzeźwienie, nawilżanie i pielęgnację, aż po ukojenie skóry z egzotycznymi zapachami Balea. Dajcie znać w komentarzach co zaciekawiło Was najbardziej? Czy był to któryś z pachnących żeli? A może jakaś pianka? Jak podobają się Wam opakowania kosmetyków tej firmy? A może sami także jesteście fanami kosmetyków Balea? Chętnie poczytam o Waszych odczuciach!
Pierwszy żel peelingujący najciekawszy, ale oczywiście chciałabym też w końcu dorwać żele lub pianki do golenia.
OdpowiedzUsuńW DM raczej są zawsze, ale w sklepach internetowych (polskich) różnie to bywa. Myślę, że to dlatego, że mogą być nieco "niebezpieczne" w transporcie? Albo sprzedawcy nie wiedzą jaki to HIT ;-)
UsuńZ Balea uwielbiam żele. Dezodoranty też są dobre. Za to nie pasują mi kremy do rąk.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś wymaga mocniejszego nawilżenia, to rzeczywiście nie słyszałam o żadnym z tej marki, który radziłby sobie z problemami suchych dłoni ;/
UsuńTen weekend był piękny, aż chciało się żyć ♥ Kosmetyki Balea lubię, szczególnie żele i pianki pod prysznic, ale po latach już mi się trochę znudziły ;)
OdpowiedzUsuńPewnie w którymś momencie następuje przesyt ;-))) Ja jeszcze jestem w fazie zakochania hihihih ;-))
UsuńBalea ma niezwykłe kompozycje zapachowe a arbuz z melonem to musi być sztos :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy post ♥ Będzie mi bardzo miło jeśli wpadniesz.
Mój blog-KLIK Pozdrawiam
Ta kompozycja to bardziej melon, choć nuty arbuza też są lekko wyczuwalne ;-)
UsuńNie wiem dlaczego, ale czytając ten wpis zrobiłam się głodna... i to nie tylko wycieczki w ciepłe kraje :) Ogólnie Baleę znam i kocham miłością wielką jej kosmetyki jak również zapachy. Z wymienionych przez Ciebie w dzisiejszym poście miałam żel peelingujący, który bardzo mile wspominam, żel aloesowy, którego nie mogę zużyć, oraz piankę do golenia (ogólnie uważam, że Balea ma najlepsze tego typu produkty w tej cenie;)) właśnie w tych wersjach zapachowych. Z resztą kosmetyków (za wyjątkiem pianek do rąk) miałam do czynienia, ale zawsze o innych zapachach. W końcu Balea ma tak szeroki wybór, że ciężko nadążyć, zwłaszcza, gdy do DM jedzie się 1-2 razy w roku :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, te wszystkie kolekcje limitowane pojawiające się co chwilę i co rusz jakieś nowości to jest morderstwo dla portfela i może własnie to dobrze, że nie mamy do kosmetyków Balea zbyt łatwego dostępu jednak! ;-)))
UsuńMam wrażenie, że faza 'balea-mani' już za mną, niektóre kosmetyki pewnie jeszcze z chęcią wypróbuję, ale bez wielkich chciejstw. Z Twoich znam sprej arbuzowy - nie bardzo wiedziałam jak go używać i nie pasowało mi to jak się pieni na twarzy, krem w piance - u mnie był mega słaby, żel o słodkim zapachu - przyjemny, ale nie jakiś ulubiony. Oprócz tego miałam żel o zapachu limonki, ale trochę w innej wersji, bo z miętą. Prawda jest jednak moim zdaniem, że te letnie limitki są bardzo do siebie zbliżone i niewiele się różnią ;) Bardzo miło wspominam ten wariant. Miałam też bodajże 2 szampony i tak bez szału - jeden wcale się nie sprawdził, a drugi był całkiem fajny :D No i jeszcze, żel do golenia - on był fajny :) Oprócz tego co pokazałaś miałam też kilka maseczek - kremowe są mega słabe dla mnie, ale w płachcie aqua bardzo miło wspominam :) Ogólnie z tej firmy bardzo lubię żele i chętnie do nich wracam. Zwłaszcza te z limitki zimowej, bo są dość oryginalne w przeciwieństwie do wspomnianych letnich :D Te klasyczne, że tak powiem chyyyyba wszystkie miałam, te które są już dostępne. Mogę od siebie polecić wersję z granatem, jest bardzo fajna :) Inne produkty z dm są dla mnie mocno przeciętne.
OdpowiedzUsuńMaseczek Balea mam sporo i pewnie też przygotuję o nich post, bo wszystko naraz to chyba by trzeba to czytać na raty ;D Pewnie mi też faza Balea przejdzie w końcu, no i nie ma co się oszukiwać, że to są tanie kosmetyki, więc jakościowo taka Rossmanowa Isana.. ;-)) A i odkryłam czemu tak mi się podobają zwłaszcza te letnie limitki - bo one są głównie owocowe, a ja po prostu lubię takie nuty zapachowe ;-)
UsuńLubię żele pod prysznic tej marki :)
OdpowiedzUsuńJa też, ja też! ;-)
Usuń