Z nowym miesiącem zapraszam Was na tradycyjny wpis "denko kosmetyczne". Jest to opis produktów, które udało mi się zużyć w ubiegłym miesiącu. Te puste opakowania zbieram skrupulatnie przez cały miesiąc, aby później dokładnie opisać co i jak się u mnie sprawdziło. Prócz pretekstu do przygotowania recenzji kosmetyków, które aktualnie używam jest to też dla mnie motywacja do zużywania, a nie jedynie "oglądania" produktów do pielęgnacji. Na koniec roku z dwunastu wpisów powstaje podsumowanie. Dzisiaj zapraszam na przegląd zużyć z sierpnia 2019.
Część produktów, które trafiły do mojego denko to efekt porządków w kolorówce. Staram się ostatnio bez sentymentów pozbywać wszelkich staroci i choć wiele z nich trafia do kosza, to nadal jest ich całkiem sporo :D Oprócz staroci (16 sztuk!) w zużyciach znalazło się 14 pełnowymiarowych kosmetyków, 2 wersje mini, 2 maski w płachcie, 2 maski w saszetkach, 8 próbek i jeden totalny bubel. Kosmetyki, które wyjątkowo mnie zachwyciły mają nazwy w kolorze zielonym, przeciętniaki - czarnym, a te do których nie chcę wracać - w kolorze czerwonym.
DO CIAŁA
- odżywka do włosów Proteinowa Orchidea, Anwen oraz odżywka do włosów Emolientowa Róża, Anwen - dwa świetne kosmetyki, z którymi bardzo polubiły się moje włosy. Mają nie tylko śliczne opakowania i przepiękne zapachy, ale są też bardzo dobre w działaniu! Pisałam o nich przy okazji mojej letniej pielęgnacji włosów (LINK).
- próbka peelingu z grejpfrutem, Scandinavia Cosmetics - podczas targów kosmetyków naturalnych nawąchałam się tego cuda, niestety jednak ten maleńki słoiczek z próbką posiałam w szufladzie i jak już go odnalazłam, to okazało się, że kosmetyk wysechł... ;/
- mydło naturalne Mango & Ananas, Manufaktora Mewa - to ręcznie wyrabiane mydło z maceratem z nagietka, olejem ze słodkich migdałów, a także olejem ryżowym i z pestek moreli. W składzie znajduje się jeszcze masło shea i masło kakaowe. Nie ma tu barwników, konserwantów, utwardzaczy i oleju palmowego. Mydełko jest wegańskie. Kostka jest dosyć spora, ale nie lubię kroić mydełek i wolę się początkowo trochę pomęczyć. Po umyciu skóra na dłoniach nie jest wysuszona, za to wszelkie zabrudzenia zostają usunięte. Jedynie co mogłabym w tym kosmetyku udoskonalić, to aby zapach utrzymywał się nieco dłużej na skórze, bo jest piękny! Pod koniec używania kostka niestety rozpadła się na dwie części, ale poza tym nie było problemów np. z rozmakaniem mydła itp. jak to czasami się zdarza. Chętnie sprawdzę też inne wersje zapachowe, a tą kupiłam na targach Natural Beauty.
- ujędrniające serum do szyi i dekoltu Planet Spa, Avon - to kosmetyk z cyklu "używam go od lat a wiecznie zapominam napisać o nim rzetelnej recenzji" :D Serum ma wodnistą, lejąca konsystencję i opakowanie z pompką uważam za prześwietny pomysł. Dzięki temu nabieramy na dłoń tyle kosmetyku ile trzeba i nie ryzykujemy wylewania się, czy marnotrawienia produktu. Linia Planet Spa ze śródziemnomorską oliwą z oliwek ma taki specyficzny, orzeźwiający zapach i tak samo własnie pachnie to serum. Nałożone na skórę bardzo szybko się wchłania i powoduje lepsze napięcie skóry i jej wygładzenie. Czasami używałam go też na skórę twarzy i uważam, że równie dobrze się sprawdzało! Czy wrócę do niego? Chyba mam już kolejne opakowanie w zapasach! <3
- miniaturka żelu pod prysznic Pink Grapefruit, The Body Shop - mała wersja mojego najulubieńszego żelu z TBS. Ja ten zapach tak bardzo lubię, że zużywam litrami dlatego ostatnio kupiłam większą wersję (LINK). Postanowiłam jednak nie wyrzucać opakowania po miniaturce, tylko wykorzystać je do przelewania mniejszych ilości do zabrania na siłownię lub wycieczkę.
- pianka pod prysznic Fresh and Fruity, Balea - ma przecudowny owocowy zapach limonki i różowego grejpfruta. Ten drugi owoc jest moim ulubionym, dlatego nic dziwnego, że jestem absolutnie zakochana w tym kosmetyku! Pianka jest bardzo gęsta i nie przecieka przez palce, wbrew moim obawom była dość wydajna - to opakowanie wystarczyło mi na tyle, ile średniej wielkości żel pod prysznic. Pianka ma różowy kolor i delikatnie myje skórę, która po umyciu nie wysusza się i jest dobrze oczyszczona. Podczas kąpieli przyjemnie pachnie, szkoda tylko że ten zapach nie utrzymuje się na skórze dłużej. Lubię od czasu do czasu sięgnąć sobie pod prysznicem po formułę pianki, a w zapasach mam jeszcze jedną tej samej marki :-)
- żel pod prysznic różowy grejpfrut i mięta Naturals, Avon - TRZECI kosmetyk w aktualnym denko z nutami różowego grejpfruta chyba utwierdzi Was w przekonaniu, że naprawdę BARDZO lubię zapach tego cytrusa :D Żel miał lejącą konsystencję, lekko różowy kolorek, przyzwoicie się pienił i nie wysuszał skóry. Zapach był dość słodkawy i nie spodobał mi się tak bardzo jak wersja z The Body Shop. Miła odmiana, ale jednak nie jest to mój NAJ NAJ żel :D Generalnie jednak lubię żele z Avonu, zarówno z linii Naturals, jak i Senses dlatego z pewnością sięgnę po kolejne wersje zapachowe.
- żel pod prysznic o zapachu gruszki, Le Petit Marseiliais - ma zieloną, półprzeźroczystą barwę i jest dość lejący w konsystencji. To głównie z tego powodu nie jest to zbyt wydajny kosmetyk i skończył mi się dość szybko. Z drugiej jednak strony przy tych sierpniowych upałach potrafiłam brać prysznic nawet pięć razy dziennie, co przełożyło się na zużywanie kosmetyków do mycia... Zapach żelu LPM jest bardzo słodki. Jak dla mnie przypomina on jakiś deser z gruszką, niż sam ten owoc. Szczerze mówiąc wolę bardziej "owocowe" zapachy, jednak na szczęście woń czuć tylko podczas mycia, co da się wytrzymać. Jak wszystkie żele LPM kosmetyk dobrze się pieni i nie wysusza skóry. Cieszę się, że mogłam wypróbować ta wersję, jednak z tej marki bardziej podobała mi się ta o zapachu truskawek (LINK)
- peeling roślinny gommage z pestkami brzoskwini, Yves Rocher - przez większą część używania tego produktu byłam przekonana, że jest on przeznaczony do twarzy. Jednak okazało się, że z oczyszczaniem skóry ciała poradził sobie nawet jeszcze lepiej. Cząsteczki peelingujące były dość ostre, ale zatopione w żelu nie robiły krzywdy, za to dobrze oczyszczały skórę i ją wygładzały. Kosmetyki YR mają bardzo przyjemne formuły i pewnie wrócę kiedyś do tego peelingu ponownie, jednak na razie mam trochę innych do zużywania.
- chłodzący żel po opalaniu z aloesem SUN+, Avon - delikatnie chłodzący żel o mentholowym zapachu służył mi dość długo. Miał niebieską, półprzeźroczystą barwę i szybko wchłaniał się w skórę. Skutecznie łagodził podrażnienia po zbyt długiej wizycie na słońcu. Używałam go tak długo, że w międzyczasie w Avonie zmieniły się formuły i opakowania :D
- chłodzący żel po opalaniu z aloesem SUN+, Avon - delikatnie chłodzący żel o mentholowym zapachu służył mi dość długo. Miał niebieską, półprzeźroczystą barwę i szybko wchłaniał się w skórę. Skutecznie łagodził podrażnienia po zbyt długiej wizycie na słońcu. Używałam go tak długo, że w międzyczasie w Avonie zmieniły się formuły i opakowania :D
- krem natłuszczająco-nawilżający do twarzy i ciała Atopis - bardzo ciężko się wchłaniał, nie miał zapachu i bielił skórę. Oczywiście jego głównym działaniem było łagodzenie stanów zapalnych skóry przy AZS i innych, a skoro ja takich problemów nie miałam to dla mnie był zwyczajnie zbyt "bogaty". Pisałam o nim więcej przy okazji recenzji tej linii (LINK)
- szampon do włosów Hean & Shoulders 2w1 menthol, Procter & Gamble - szampon, który głównie był używany przez mojego mężczyznę, a ja sięgałam po niego raczej sporadycznie. Kremowa, zielonkawa konsystencja i dość mocny efekt chłodzenia sprawiły, że kosmetyku super używało się latem, ale nieco trudniej gdy było chłodniej :D Wersja 2w1 zawierała ponoć odzywkę i rzeczywiście włosy po myciu tym produktem nie były tak bardzo "szczotkowate" jak zwyczajowo po szamponach przeciwłupieżowych. Dla mnie to "zwyklak", ale mój men go lubi i widzę, że nabył obecnie wersję jabłkową :D
DO TWARZY, HIGIENA I MASECZKI
Musicie przyznać, że jak na moje możliwości to maseczek w tym miesiącu jest bardzo malutko. Spokojnie, zużywałam tym razem wersje w tubkach! I choć żadnej nie udało mi się z nich zdenkować, to jestem na dobrej drodze :D A wracając do kosmetyków do twarzy...
- żel oczyszczający z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature, Oriflame - przyjemny produkt do oczyszczania twarzy, o którym poczytacie więcej w poście o całej serii (LINK)
- żel do pielęgnacji okolic oczu Greek Seas Planet Spa, Avon - bardzo szybko się wchłaniał, miał przyjemny zapach i perłowy kolorek. Niestety nie zauważyłam, aby działał szczególnie "wow". Używałam go zazwyczaj rano, pod makijaż. W swoim działaniu był bardzo podobny do innego żelu tej serii i dlatego śmiem podejrzewać, że kosmetyki te różnią się między sobą jedynie zapachami i kolorami. Mimo wszystko lubię te żeliki i mam już w zapasie kolejną wersję, tym razem z oliwą ze śródziemnomorskich oliwek.
O spirytusie salicylowym, miniaturce płynu do higieny jamy ustnej Listerine, gąbeczce do demakijażu i chusteczkach Cleanic powiem jedynie tyle, że wszystkie były OK, dobrze się sprawdziły oraz że są to produkty, po które sięgam regularnie :)
- maski w płachcie Jeju Jelly Mask, Skin79 - to maski w płachcie nasączonej gęstą, żelową esencją. Kiedy po raz pierwszy próbowałam pierwszej z nich, to nieźle mnie to zaskoczyło. Esencja była bowiem naprawdę gęsta i było jej dość dużo. Płachta była wykonana z przyjemnej tkaniny, która dobrze przylegała do twarzy, dzięki czemu nic się nie przesuwało podczas aplikacji. Jeju Jelly Mask Skin Soothing (jasnozielona) zawiera w swoim składzie m.in. aloes odpowiedzialny za ukojenie i łagodzenie skóry. Po nałożeniu płachty czułam przyjemne chłodzenie, tym milsze że akurat miałam trochę za bardzo opaloną skórę. Esencji było bardzo dużo i wystarczyłoby spokojnie na dwa użycia, ja jednak wolałam jej resztki wetrzeć w dekolt i skórę dłoni. Aplikacja była bardzo przyjemna i czułam w jej trakcie nawilżenie skóry. Po zdjęciu maski na skórze utrzymywał się filtr. Normalnie bardzo mnie takie warstwy okluzyjne denerwują, ale tym razem jakoś przetrzymałam do rana i po prostu nie używałam już tego wieczoru kremu. Rano moja skóra nadal była fajnie nawilżona i wyglądała na wygładzoną i to była najlepsza nagrodą za wytrzymanie tego filtru :D
Jeju Jelly Mask Skin Purifying (ciemnozielona) oprócz działania nawilżającego miała oczyścić skórę. Tutaj także płachta była bardzo dobrze nawilżona galaretkowatą, gęstą esencją. W zapachu przypominała ona zieloną herbatę, podejrzewam więc, że to olejek z tej rośliny znajdował się w składzie esencji. Tyle moich podejrzeń, bo w internecie znalazłam informację, że ma ona w składzie wodorosty... No i tak to jest kiedy producent nie zostawia informacji na opakowaniu w języku polskim! Maska podczas aplikacji niczym szczególnym się nie wyróżniała, a po zdjęciu płachty skóra była pokryta warstwą okluzyjną. Tym razem ta dodatkowa warstewka mocno mnie irytowała, bo świeciłam się jak latarnia, więc po prostu umyłam twarz. Mimo to skóra była zdecydowanie bardziej oczyszczona, ale też dobrze nawilżona. Obie maski sprawdziły się u mnie bardzo fajnie i myślę, że jeśli będę miała w planach do nich wracać, to koniecznie włożę je przed aplikacją do lodówki, bo przy tej ilości esencji może to być dodatkową przyjemnością.
MAKIJAŻ
Wśród zdenkowanych przez mnie w sierpniu kosmetyków do makijażu znajduje się sporo lakierów do paznokci. Wyrzucam je głownie z uwagi na to, że są one już bardzo stare. Niektóre mają nawet ponad 7 lat! Nie miałam zastrzeżeń co do ich używania, bardzo lubiłam ich kolory. Podobnie niewiele mogę Wam napisać o brązującym żelu Avon Glow z Avonu. Miał on postać półprzeźroczystego, brązowego żelu którym to można było sobie przyciemnić skórę twarzy, dekoltu czy ramion w zależności od potrzeby. Dość dobrze wtapiał się on w skórę i nie tworzył plam. Podłużne pomadki kolorowe oraz pomadka ochronna (wszystkie Avon), które znajdują się na dole zdjęcia także były ok w działaniu, tylko że się zwyczajnie mocno już zestarzały i przyszła pora się z nimi pożegnać. Wśród produktów do makijażu znalazł się jeden bubelek, o którym poniżej.
- nawilżający krem BB korygujący niedoskonałości, Delia - dostałam w prezencie od koleżanki z Dress Cloud. Jest to produkt typu 7w1, który ma w sobie łączyć cechy podkładu z właściwościami kremu na dzień SPF15. Producent zapewnia, że "krem przynosi siedem korzyści dla skóry: 1. Długotrwale nawilża 2. Wspomaga właściwą regenerację 3. Koryguje niedoskonałości 4. Wyrównuje koloryt 5. Rozświetla 6. Zawiera filtry przeciwsłoneczne 7. Doskonały jako baza pod makijaż". Krem w swoim składzie ma zawierać Hydromanil, oligosacharydy i witaminę E. Opakowanie to poręczna, plastykowa tubka o pojemności 30 ml. Krem pachnie nieco dziwnie, w zasadzie możemy uznać, że jest bezwonny. Kosmetyk należy zużyć w 6 miesięcy od otwarcie opakowania.
Niestety, bez owijania w bawełnę u mnie kosmetyk ten nie sprawdził się TOTALNIE. Jako krem BB nie dawał w sumie żadnego krycia! Owszem po kilku minutach (na opakowaniu jest mowa o 10 sekundach, ale to było raczej więcej czasu) miałam wrażenie delikatnego bluru na skórze, jednakże inna cecha tego kremu spowodowała, że zdecydowanie go odstawiłam. Krem ten bowiem na mojej mieszanej skórze mazał się i tak jakby nie chciał się wchłonąć. Próbowałam różnych kremów, żeli pod, nawet bez niczego i ciągle to samo. Po nałożeniu, mimo braku efektu krycia (moje niedoskonałości, cienie wszystko dalej tak samo) miałam wrażenie tłustości skóry, zupełnie jakbym miała na sobie mocno kryjący podkład. Na domiar złego po chwili na skórze zbierały mi się kropelki potu i to nawet w taki chłodniejszy, pochmurny dzień... Kosmetyk totalnie nie dla mojej skóry i żegnam go bez żalu.
Do kosza leca także trzy fajne tusze do rzęs - EyeCatchling z Bourjois pięknie otwierał oko, a jego pełna recenzję znajdziecie TUTAJ, Ultra Volume z Avonu i Color Shock z Miya. Ultra Volume był całkiem fajny, dobrze wydłużał rzęsy i miał szczoteczkę z włosiem, która ładnie rozczesywała rzęsy. Color Shock w kolorze niebieskim dostałam jako gratis do zakupów. Miał cienką, silikonową szczoteczkę, która trochę drapała rzęsy. Kolor, mimo że wydawał się być intensywny, nie był za dobrze widoczny na rzęsach, dlatego traktowałam ten tusz jako "zwykły" a nie "kolorowy". Jeśli chodzi o kolory, to tusze z podstawowej linii Sephora Collection mają zdecydowanie mocniejszą pigmentację.
PRÓBKI I MASECZKI W SASZETKACH
Jeśli chodzi o próbki, to wszystkie sprawdziły się u mnie bardzo dobrze. Jak widać nadal używam plasterków na niedoskonałości z Isana Young i nadal bardzo je sobie chwalę. Mile zaskoczyła mnie próbka łagodzącego kremu pod oczy z Sylveco. Krem miał bardzo treściwa konsystencję i chwilę się wchłaniał. Jednak skóra była po nim dobrze nawilżona, a także odżywiona. Niestety wydobywanie kremu z saszetki to jest jakieś totalne nieporozumienie i bardzo ciężko jest dobrze wymierzyć ilość kosmetyku. Zwłaszcza, że ma on lekko lejącą konsystencję. Widzę jednak, że pełnowymiarowy produkt ma opakowanie z pompką, co z pewnością uprzyjemnia aplikację. Poza nawilżeniem skóry zauważyłam, że generalnie moja skóra pod oczami stała się delikatnie jaśniejsza i bardziej wygładzona. Ten krem ląduje na mojej liście potencjalnych kremów do kupienia w przyszłości!
Z maseczek zdecydowanie spodobało mi się działanie oczyszczającego zabiegu z kwasami - peeling enzymatyczny marki Lirene. Usuwa on zanieczyszczenia skóry dzięki aktywnym kwasom owocowym i papainie. Nakładamy go na twarz jak maseczkę na 5-8 min, a następnie zmywamy wodą. Kosmetyk ma przyjemny zapach i lekko różową, gładką konsystencję. Po nałożeniu na skórę jest prawie niewidoczny. Podczas aplikacji czułam delikatne szczypanie na skrzydełkach nosa, jednak uczucie to dość szybko minęło. Po zmyciu peelingu moja skóra była bardzo dobrze oczyszczona i jaśniejsza. Było to o tyle zaskakujące, że przecież nic nie tarłam, a skóra i tak była gładka! Zdecydowanie jednak wolałabym ten kosmetyk w tubce, aby móc używać go częściej i wygodniej.
Na tym kończę moje sierpniowe zużycia kosmetyczne. Znacie coś z mojego denko? Który kosmetyk szczególnie Was zainteresował? Dajcie znać w komentarzach! A ja tymczasem zabieram się za używanie kolejnych fajnych kosmetyków! :D
Ładne zużycia! Tym razem za wyjątkiem maski bebeauty nie znam nic, tzn. miałam pianki balea, ale w innych wersjach :) Akurat ja nie do końca lubię taką formę myjadeł - mam wrażenie, że nie oczyszczają tak dobrze jak żele!
OdpowiedzUsuńU mnie było OK, jednak zwróć uwagę że używałam ich latem ;-) Chociaż w sumie nie wiem kiedy bardziej może się brudzić skóra? ;-))
UsuńOd czasu do czasu też bierze mnie na odgruzowanie przestrzeni i robię czystki w kolorówce :D Choć bardziej przydałoby mi się posprzątać w szafie :P Żele LPM jakoś mnie nie porywają ani pod względem zapachu ani działania ;)
OdpowiedzUsuńJa to chyba mogłabym non stop coś sprzątać... Bo jak gdzieś skończę to druga strona woła o pomoc, a jak pójdę tam to z powrotem tu gdzie już niby sprzątałam... xd Życie,, :D
UsuńHaha, nawet mi nie mów, ja od rana pastuję buty XD Idealna niedziela ;)
UsuńNiedziela to idealny dzień na sprzątanie niestety! Ja po piątku jestem zazwyczaj tak padnięta, że w sobotę "dochodzę do siebie" i pozostaje niedziela...
UsuńZnam odżywki do włosów od Anwen, ale okazały się przeciętne u mnie :) Jednak mam kolejne trzy tym razem do średnioporowatych i zobaczę jak się sprawdzi :) Pianka pod prysznic z Balea mnie kusi :)i ten żel pod prysznic o zapachu gruszki z LPM :) a i peeling enzymatyczny z Lirene :) Ładne denko :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! U mnie pojawiła się nawilżająca odżywka z bzem od Anwen, ale nie wiem czy od razu rozpocznę jej używanie, czy najpierw skończę innej firmy którą mam w zapasie :D Na szczęście akurat wśród produktów do włosów nie mam takich dużych tych zapasów, uff!
UsuńMydło Mango i Ananas? Musi niesamowicie pachnieć. Zapiszę je sobie za pamięci. Lubię takie naturalne kostki.
OdpowiedzUsuńZapach jest rzeczywiście piękny i bardzo wakacyjny ;-)
UsuńTeż jakiś czas temu robiłam taki przegląd lakierów i wyrzuciłam starocie :P Lubię kremy BB i stosuję je na co dzień, ale szczerze mówiąc jedyne nie-koreańskie kremy BB, które są przyzwoite, to ten z Bourjois i z U20. A tak... Także nie dziwi mnie nawet, że ten z Delii to pomyłka. Też kiedyś miałam jeden, chyba z Garniera, niby krem BB, powinien być lekki, a też tak jak ten był jakiś ciężki i tłusty...
OdpowiedzUsuńUżywałam jeszcze kremu BB z Avonu i bardzo mi odpowiadał. Tych z Bourjois i U20 nie znam niestety. Teraz mam Missha i bardzo się z nim polubiłam ;3;3;3
UsuńOj tak, porządki w kosmetykach to zawsze coś super, niezmiennie polecam wszystkim niezdecydowanym! ;) Popatrzyłam na Twoje zużycia i trochę zatęskniłam za prostymi w użyciu maskami w płachcie, ale jednak wyhodowałam już w sobie opór przed taką straszną nadprodukcją śmieci i wyciskam tubki/odkręcam grzecznie słoiki. Chlip, tęsknota to jednak straszna rzecz! ;)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że ja ostatnio też jakoś tak mam z tym "problem" ;D Jak na razie zużywam zapasy, ale kto wie jak się to skończy? ;-)
UsuńMega zużycia, podziwiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie! ;-)
UsuńWidzę bardzo dużo kosmetyków Avon. Ja juz od kilku lat nir miałam nic tej marki
OdpowiedzUsuńJestem ich konsultantką, a wiadomo że jak się ma dostęp to najwięcej się korzysta ;-)
UsuńCo za porządki! Kurczę, chyba sama muszę popatrzeć, co by tu u siebie z kolorówki wyrzucić, bo dawno tego nie robiłam XD Co do denka - znam tonik z olejkiem herbacianym Love Nature i bardzo go lubię, i z chęcią wracam. Używałam masek Jeju Jelly Mask i też byłam zaskoczona ich konsystencją, ogólnie wspominam je całkiem miło. Znam również żel LPM, był całkiem przyjemny w użyciu, ale drugi raz już bym go nie kupiła. To chyba tyle, co z Twojego denka miałam u siebie, no chyba, że o czymś zapomniałam :)
OdpowiedzUsuńJa nie umiem tak wyrzucić "na raz" za dużo, więc sukcesywnie po trochu co denko staram się coś przemycić. I tak oto kolorówka się kurczy :-) Chociaż przyrasta zazwyczaj jakoś szybciej...
UsuńMiałam 2 produkty z twego denka ale w innych zapachach. Żele z TBS uwielbiam i jak jestem w stolicy zawsze muszę coś kupić:) Z Avonu z kolei też są ok ale jednak wolę te pierwsze. Avon jako tako lubię i zawsze coś mam od nich :)
OdpowiedzUsuńAvon jest zdecydowanie tańszy i tutaj wygrywa :D Chociaż żel, zwłaszcza różowy grapefruit z TBS no to wiadomo - ulubieniec! :-)
UsuńDuuuużo tego. Gratuluję zużyć :)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie!
Usuń