czwartek, 21 stycznia 2021

Denko listopad i grudzień 2020 oraz podsumowanie roczne

Listopad i grudzień minęły mi w zaskakująco szybkim tempie. I gdy wszyscy zaczynali wszem i wobec ogłaszać jak to beznadziejny był rok AD 2020, ja coraz częściej miałam poczucie, że to był naprawdę dobry rok! Zapraszam na ostatnie zużycia kosmetyczne oraz kosmetyczne podsumowanie tego czasu. 

Oczywiście zgodzę się, że pandemia uniemożliwiła realizację wielu planów, a na każdym kroku napotykaliśmy na wiele utrudnień. Sama nagle zmieniłam zupełnie swoje "zwyczaje" zakupowe, które wydawały mi się dotychczas takie idealne. Z drugiej strony nagle zaczęłam równocześnie doceniać to co mam, być bardziej uważną,  bardziej dbać o swoje zdrowie psychiczne i relacje. Ten rok uświadomił mi, dlaczego tak ważne jest pielęgnowanie wszystkich "związków" z innymi ludźmi, przy równoczesnym kochaniu samej siebie. Jak to się przełożyło na takie "codzienne" dbanie o urodę? Zanim przejdę do rocznego podsumowania chcę opowiedzieć o kosmetykach, które zużyłam w listopadzie i grudniu. Było to 28 produktów pełnowymiarowych oraz 13 do makijażu (które w dużej mierze były już mocno po terminie ważności), do tego 7 mini produktów i próbek, 6 maseczek w saszetkach oraz 3 w płachcie. 

DO CIAŁA I HIGIENA

- antyperspirant ActionControl Thermic, Garnier - mój ulubiony dezodorant w kremie NEO chyba przestał być produkowany, bo nigdzie już nie mogłam go dostać. Kupiłam więc w jego zastępstwie tą wersję z kulką i bardzo się polubiliśmy (mam kolejne opakowanie!). Nie wypowiem się o jego właściwościach termoochronnych, bo nie wiem jak miałabym to sprawdzić, ale używam go zarówno w ciepłe, jak i zimne dni i czuje się ochroniona przed brzydkim zapachem przez cały dzień! Nie wysusza skóry, nie podrażnia. 

- dezodorant w kremie NEO, Garnier - ostatnie opakowanie mojego ulubieńca. Mam mu za złe sypanie się i kruszenie podczas aplikacji, no i wydobycie go z opakowania po zużyciu połowy jest bardzo uciążliwe, ale.. w działaniu jest świetny. Nawet na skórze dzień po depilacji nie powoduje podrażnienia, dobrze chroni i skóra jest sucha. Może jeszcze go gdzieś znajdę, no i koniecznie właśnie tą wersję zapachową ;-)

- dezodorant w kremie Czarne Winogrono, La-Le - naturalnego pochodzenia dezodorant w kremie miał być moją alternatywą dla NEO. Niestety od początku coś w nim nie grało. W kremie wyczuwalne były drapiące grudki, które drapały skórę, oraz kruszyły się dookoła. Zapach był prześliczny! Słodki, mocno owocowy, aż ślinka ciekła. Jednak działanie antyperspiracyjne właściwie żadne. Skóra pociła się tak, jakby nic tam nie było. Sam zapach nie był też zbyt trwały. Pierwsze podejście trochę nam nie wyszło, za to produkt tej samej marki ale w kostce już bardziej mi się spodobał. Może więc po prostu nie ta formuła? ;-)

- szampon Cocos Ananas, Balea - moje włosy ostro i zdecydowanie powiedziały na niego NIE. Był przeźroczysty, miał lekki zapach kokosowy, dobrze się pienił i oczyszczał włosy, tylko że... ja akurat potrzebuję mocnego odżywienia, a tutaj tego za bardzo nie było. Zużyłam więc jako "oczyszczacz" i raczej ostrożnie będę podchodziła do szamponów tej marki w przyszłości, bo jak dotąd żaden mnie nie zachwycił. 

- krem do rak i stóp Hand Food, Soap and Glory - miał nietypowy zapach, który kojarzył mi się z Pepsi Float, czyli pepsi podawaną z lodami waniliowymi w Pizza Hut (kto pamięta?) ;-) Był to kosmetyk typu "dwa w jednym", który bardzo dobrze odżywiał skórę oraz ekspresowo się wchłaniał (w składzie znajdziemy masło shea i olej makadamia!). Niestety kosmetyki tej marki nie są dostępne w Polsce (chyba że może TK MAXX?), więc jeśli będę przypadkiem w Anglii to chętnie się rozejrzę.

- żel Dragon Blood, Miracle Island - przyjemny i kojący żel do ciała, którzy był niezastąpiony zwłaszcza po depilacji, czy kąpielach słonecznych. Jego działanie było bardzo podobne do popularnych żeli aloesowych. Szybko się wchłaniał, miał delikatny zapach. Moim faworytem nadal pozostaje żel aloesowy Holika Holika, ale warto wiedzieć o znacznie tańszej alternatywie! ;-) Kupiłam go kiedyś w Lidlu, nie mam pojęcia gdzie można go dostać na co dzień, bo był tam jedynie sezonowo.

- sorbet do ciała MELON, Soraya - miał przepiękny, bardzo melonowy zapach. Niestety obklejał moją skórę tak okropnie, że pożegnaliśmy się szybko i chłodno. Bardzo możliwe, że było to wynikiem zbyt długiego przechowywania otwartego kosmetyku - wąchałam go znacznie wcześniej, zanim zaczęłam używać. Dlatego nic nie mogę powiedzieć o jego (prawidłowym) działaniu. 

- żel chłodzący Beaute Des Pedes, Yves Rocher - wymęczony! Głównie dlatego, że zapominam wiecznie o stopach, a był to w dodatku produkt do stosowania okazjonalnego. Miał żelową, lekko lejąca konsystencję i pachniał lawendą oraz mentolem. Posmarowane nim stopy stają się nieco śliskie w dotyku, takie jakbyśmy użyły kremu z silikonem. Po aplikacji czuć było lekkie chłodzenie, które fajnie koi stopy i przynosi ulgę. A jednak ja wolę po prostu wymoczyć stopy w chłodnej wodzie ;-)

- masło do ciała Fuji Green Tea, The Body Shop - wielokrotnie pisałam na moim blogu, że bardzo lubię masła TBS, ale zawsze kupuję je sobie w wersji mini i używam do podróżnej kosmetyczki ;-) Wersja z zieloną herbatą pachniała bardzo świeżo i dodatkowo dawała poczucie orzeźwienia. Masło dobrze nawilżało i odżywiało skórę oraz dość szybko się wchłaniało. Nie było też tak typowo "tłuste" jak masła. 

- zasypka Altek, Alantan - produkt pierwszej potrzeby w każdej łazience/apteczce ;-) Nie znam nic lepszego na obtarcia, podrażnienia po depilacji i inne "skórne" problemy. Nie mam dzieci, ale to mój must have!

- balsam do ciała Cream de la Cream oraz żel pod prysznic Keep it Clean, Along Came Betty - miały prześliczny, kobiecy zapach z nutami brzoskwinki i truskawek, gardenii, i róż oraz słodyczy i wanilii. Zapach niepowtarzalny i słodki, bardzo poprawiający nastrój! Żel pod prysznic niestety mało się pienił. Balsam natychmiastowo nawilżał skórę i szybko się wchłaniał. Kosmetyki dostępne są (chyba!) w angielskim Tesco.

- mydło w płynie Essense & CO, Oriflame - miało piękny zapach werbeny! Dobrze się pieniło i nie wysuszało skóry dłoni. Butelka jest bardzo "zgrabna" dzięki czemu nie zajmuje pół umywalki. Być może do niego kiedyś wrócę, bo bardzo się polubiliśmy.

- żel pod prysznic Relaxing lavender, Kneipp - czy ja mówiłam kiedyś, że nie lubię zapachu lawendy? Bo ten kosmetyk byłby kompletnym tego zaprzeczeniem! Miał piękny zapach, był bardzo wydajny, dobrze się pienił i oczyszczał skórę. Zapach pozostawał na skórze dłuższy czas i miał działanie uspokajające. Tubka była dość niewielka, ale sądzę że mógłby być świetny na podróż! 

- mydło w kształcie myszki, Faberlic - niestety poza słodkim kształtem myszki nie był to kosmetyk wart uwagi. Wysuszało mi trochę skórę na dłoniach i nie miało szczególnie przyjemnego zapachu. Generalnie jak do tej pory nie jestem zadowolona z mydeł w kostce tej marki i uważam, że drogeryjne są znacznie lepsze!

- żel pod prysznic ADIPOWER, Adidas - energetyzujący żel o przyjemnym owocowym zapachu. Miał dodawać energii do działania i ten zapach rzeczywiście mógł mieć takie właściwości, jednak po kąpieli nie było już go czuć ;-) Żel dobrze się pienił i nie wysuszał skóry.

- peeling kawowy MANGO, Body Boom - nie umiem powiedzieć, dlaczego była to wersja mango, ponieważ jak dla mnie pachniał on mocno kawą i nic poza nią właściwie nie wyczuwałam. Mam też mieszane uczucia odnośnie peelingów tego typu. Lubię ich właściwości ścierające, lubię też zapach kawy i jędrną skórę po ich użyciu. Jednak BARDZO nie lubię wydobywania tego kosmetyku z mokrej, papierowej torebki, sprzątania później całej kabiny prysznicowej oraz zapychającego się odpływu... Więc może gdzieś w plenerze, prysznic w środku lasu byłby bardziej na miejscu do używania tego produktu?

- peeling myMAGICscrub, MIYA - za to z tym peelingiem jest miłość i to już od pierwszego użycia! Jest to kosmetyk na bazie różowej glinki, który właściwości ścierające zawdzięcza kryształkom cukru i soli. W składzie znajdziemy też olejki z dzikiej róży, kokosa i słodkich migdałów. To dzięki nim skóra po użyciu tego kosmetyku jest tak miękka i rozświetlona. Kosmetyk jest mocnym zdzierakiem, a "mokra" formuła sprawia, że jest zawsze gotowy do użycia zarówno na suchej, jak i zwilżonej wodą skórze. Uwielbiam skórę po tym peelingu! Jest bardzo delikatna i ma ładniejszy koloryt. Marka ma jeszcze inne wersje peelingów i jak tylko je wszystkie przetestuję, to chętnie zrobię porównawczy post ;3

- aqua żel Body Positive, Bielenda - miał właściwości ujędrniająco - wygładzające. Zawierał kofeinę, rozświetlającą perłę oraz kwas hialuronowy, który nawilżał skórę i poprawiał jej elastyczność. Balsam miał lekką, żelową konsystencję i bardzo szybko się wchłaniał. Na skórze pozostawiał delikatną poświatę, która miała optycznie korygować kształt. W praktyce można było być syrenką ;-)) Był fajny na lato i wczesną wiosnę. 

DO TWARZY

- płyn micelarny Sensibio H2O, Bioderma - mój niekwestionowany faworyt wśród kosmetyków do demakijażu oczu! Najlepszy płyn micelarny jak znam ;) W tym roku według zapisów z moich denko zużyłam w sumie dwie butelki 250 ml oraz jedną 50 ml. Wydaje mi się to mało, ale też większość tego roku jednak się nie malowałam^^

- Intensive Lip Relief, Blistex - kolejny mój ulubieniec, który działa niczym magiczna różdżka na spierzchnięte usta! Smaruję je na noc tą mentolową maścią, a rano po suchych skórkach nie ma śladu. Uwielbiam! 

- myPOWERelixir, MIYA - tłuściutkie serum, które używałam głównie do pielęgnacji ust oraz suchych skórek. Miało przyjemny, lekko cytruskowy zapach i było bardzo wydajne. Tak bardzo, że aż mi się przeterminowało ;-) Lubię kosmetyki tej marki, ale to chyba jeden z nielicznych do którego nie planuję wrócić. Jednak głównie dlatego, że nie bardzo widzę zastosowanie takich "uniwersalnych" serum-maści i zazwyczaj leżą one później u mnie latami.

- krem nawilżający Hydro Advance Anew, Avon - przyjemny, mocno nawilżający krem, który używałam głównie na noc. Odżywiał i wygładzał skórę oraz jej nie podrażniał. Tej serii nie ma już niestety w ofercie marki.

- plasterki Acne Pimple Master Patch, COSRX - plasterki o których więcej napiszę we wpisie, który już dla Was szykuję. Będzie porównanie plasterków na wypryski różnych marek! 

- plasterki na pryszcze Reina Haut, Isana - o nich także więcej w osobnym wpisie ;-)

- żel do mycia twarzy Radiance, Oriflame - nie wiem co jest z tymi pojemnościami kosmetyków Oriflame, ale to kolejny produkt, który nie wiem czy jest miniaturką, czy pełnowymiarowym? Żel miał piękny pomarańczowy kolorek, przyjemny zapach i świetnie sprawdzał się w podróżnej kosmetyczce. Skóra była po nim dobrze oczyszczona, ale nie zauważyłam dużego efektu rozświetlającego (choć nie oczekuję tego po produkcie do demakijażu). 

- miniaturki kremów Hydra i Sensitive, Yves Rocher - mini wersje kremów, które dostałam jako dodatek do zakupów i zapomniałam na tak długo, że zdążyły się przeterminować i przy próbie użycia mnie uczuliły. Więc nic ciekawego na ich temat nie powiem ;/

- próbka kremu Multi odmłodzenie 40+, AA - bardzo przyjemny krem na dzień, przynajmniej na tyle na ile można ocenić go po takiej małej ilości. Miał miły zapach i działanie mocno nawilżające. Mogłabym się z nim zaprzyjaźnić ;-)

- próbka boostera Mineral 89, Vichy - bardzo fajny "nawilżacz" skóry, którego pełną recenzję znajdziecie w tym wpisie LINK

- próbka Serum Fondamental, Concentre Cellulaire, Esthederm - BARDZO fajne serum do twarzy, które zdecydowanie mi się spodobało. Nawet tak bardzo, że mogłabym sprawdzić całe opakowanie... jak tylko zużyję te wszystkie w zapasie ;-)

MASECZKI

- Moisture + Comfort, Garnier - jedna z moich ulubionych masek w płachcie. Lubię do nich wracać mimo wielkich zapasów - zwłaszcza gdy jestem zmęczona kolejną rozczarowującą pseudo-płachtą. Maski Garniera są porządnie nasączone, mają mocne i dobrze skrojone płachty i wiem, że na pewno moja skóra będzie po nich dobrze nawilżona, a ja zrelaksowana. To taki mój "pewniak". W dodatku są łatwo dostępne w drogeriach!

- Healing Mask Pack, NO:HJ - to było... ogromne rozczarowanie! Płachta w środku była prawie sucha i niestety nie mogę powiedzieć nic o tej masce, którą kupiłam na wyprzedaży w koreańskim sklepie. Szkoda. Nie wiem czy będę chciała jeszcze kiedyś próbować masek tej marki.

- Hydrating Whitening Mask, Pilaten - przyjemna płachta, która podczas aplikacji lekko chłodziła skórę. Skóra była dobrze nawilżona, choć nie zauważyłam rozjaśnienia skóry. Było w porzadku, ale jakoś zabrakło mi tu efektu "wow". Garnier jednak lepsza! ;-)

- Shake & Shot, Dr. Jart - kauczukowa maska ujędrniająca. W opakowaniu z zabawną nakrętką znajdowały się dwie saszetki z boosterem i ampułką ujędrniającą. Należy wlać je do kubka i po zatrzaśnięciu wieczka intensywnie wstrząsać, aż do połączenia składników. Tak przygotowaną maskę nakładamy obficie na skórę (jest jednorazowa, więc i tak nie użyjemy jej ponownie). Niby proste przygotowanie, ale ja oczywiście miałam maskę już na tym etapie na włosach, bluzce i połowie łazienki... Podczas całej aplikacji czułam bardzo przyjemne chłodzenie skóry. Maska przypomina nieco peel off, ale zdecydowanie jest delikatniejsza, jakby "mokra". Skóra po aplikacji była natychmiast wyraźnie odżywiona i nawilżona - nie miałam potrzeby używać już kremu! Cera była jaśniejsza, uspokojona, wygładzona. Ja swój egzemplarz dostałam w prezencie, czy jednak ta jednorazowa maska warta jest 45 złoty? Tą decyzję pozostawiam Wam ;-)

- White Clay oraz Black Head, Pilaten - maski o formule pell off, które chyba ze starości totalnie mi zaschnęły ;-)

- maseczka detoksykująca, Cien - kupiona w Lidlu za grosze maska z aktywnym węglem o formule peel off. Właściwie to taki nasz, polski "pilaten" :) Używałam na strefie T, nakładając obfitą warstwę. Miała drażniący zapach. Nie miałam problemów ze sprawnym zdjęciem jej ze skóry. 

- maseczki z serii Shine like a Diamond/Pearl, Selfie Project - nie spodziewałam się po nich żadnego efektu, raczej zabawy z brokatem. Ale tego, że tak szybko zaschną na kamień, to też się nie spodziewałam... ;-) Więc niestety nie udało mi się ich nawet użyć!

- maska Oh! my sexy hair... extreme hydration - maska do włosów, która tak świetnie działa na moje włosy, że mimo iż nie znoszę masek do włosów w saszetkach, to jak znajdę gdzieś jeszcze to kupię na zapas! Pisałam o niej w tym wpisie LINK

- refil naturalne mydło w płynie Werbena, Yope - a jednak dołączyłam do fanek mydeł wpłynie tej marki, choć początkowo wydawało mi się ciągle, że mam niedomyte ręce ;-) Ale to było bardzo dawno temu, a tu kolejny refil opakowania o czymś już świadczy! Z wersji zapachowych to właśnie werbena jest moją ulubioną. 

MAKIJAŻ

- poczwórne/podwójne cienie do powiek oraz cienie w rollerze, Avon - robię czystki wśród cieni, których i tak nie używam a ich lata świetności minęły wieki temu. Dodam jedynie, że bardzo lubiłam te wersje w rollerze, bo taki format umożliwiał zrobienie makijazu nawet w autobusie, czy w pociągu ;-) I jakoś udawało się nie rozmazać! 

- korektor w kremie Mark kolor fair, Avon - jeden z nielicznych kosmetyków do makijażu, który zużyłam do samego dna wygrzebując resztki patyczkiem do uszu! Dobrze kryje wszelkie niedoskonałości, łatwo się rozprowadza i wtapia się w mój krem BB/podkład. Długo nie było go w katalogu, ale dorwałam na jakiejś wyprzedaży nowy egzemplarz!

- eyeliner, Freedom - otrzymałam go w prezencie i niestety wysechł szybciej niż zdążyłam nauczyć się rysować nim kreski

- błyszczyki i pomadka, Avon - wszystkie produkty do ust to efekt moich porządków po ostatnim wyzwaniu "7 dni 7 szminek". Lubię OGLĄDAĆ  błyszczyki, ale zauważyłam, że bardzo rzadko ich używam - jakoś tam bardziej mi po drodze ze szminkami.

- woda toaletowa Spotlight, Avon - lubiłam kiedyś ten zapach, ale to opakowanie było zachomikowane w zapasach od wielu lat i woda.. zmieniła kolor (powinna być przeźroczysta). Zapach stał się też bardziej alkoholowy. Więc żegnamy się zdecydowanie!


PODSUMOWANIE ROCZNE

W roku 2020 zgodnie z informacjami z moich wpisów typu "denko" zużyłam 190 kosmetyków w pełnowymiarowych opakowaniach, 43 minisy i próbki, 30 maseczek w saszetkach oraz 9 masek w płachcie. Wśród tych produktów zużyłam: 15 żeli pod prysznic, 5 żeli do higieny intymnej, 9 mydeł w płynie, 5 szamponów, 6 odżywek do włosów, 4 aloesowe żele do ciała (lub bambusowe), 6 balsamów do ciała, 9 peelingów do ciała, 8 kremów do rąk, 13 kremów do twarzy na dzień i na noc (!!), 5 produktów do oczyszczania twarzy, 6 toników i hydrolatów, 3 Blistexy, 4 wody toaletowe 5 dezodorantów. Pozostałe produkty to kosmetyki pojedyncze, do makijażu i inne spoza tych kategorii. Jak wynika z tego szybkiego rozeznania miesięcznie zużywam żel pod prysznic i krem do twarzy. Zdecydowanie polepszyły się moje zużycia w kategorii kremów do rąk i peelingów do ciała. Nadal jednak mam spore zapasy we wszystkich kategoriach i zapowiada się, że w kolejnym roku w niektórych kategoriach nawet nic nie kupując nowego - będę miała co zużywać... Mimo wszystko jestem zadowolona z moich "denek" i w przyszłym roku planuję nadal pozostać przy tej formule, choć prawdopodobnie pozostanę przy dwumiesięcznych zestawieniach. Tradycyjnie już zapytam - jak tam Wasze zużycia końcówki i całego 2020 roku? Znacie któreś z kosmetyków, które trafiły na listę moich ulubionych? ;-)   

 

15 komentarzy:

  1. Super wpis! Mam akurat ten peeling od Mia i faktycznie jest cudowny!
    Używam go na zmianę z rękawicą peelingującą i antycellulitową od GLOV :)
    https://glov.co/pl/produkt/spa/rekawica-do-masazu-ciala-glov-skin-smoothing/

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam z Twojego zestawienia szampony Balea (nie ten konkretny, ale ogólnie) miałam kilka i każdy był meeh, albo totalny bubel :D Znam też sorbet melonowy - u mnie był na prawdę okej, co prawda lepszym wyborem byłby na lato niż zimę jak go używałam xD Miałam też maski pilaten i cien obie totalnie meeeh :P
    Wychodzi, że zużyłaś nieco więcej niż ja, spodziewałam się tego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ą i tak pomyślałam sobie, że tak ogólnie to w tym roku jednak chyba mniej zużywałam.. Ale widzę, że nie tylko mi nie spodobały się szampony Balea i maski Pilaten :D:D

      Usuń
  3. Zapach serii Fuji Green Tea The Body Shop faktycznie był boski ;) A jeśli chodzi o sorbet Soraya, to miałam go w wersji do dłoni i też strasznie je obklejał :P
    Zużywanie jednego kremu do twarzy miesięcznie to faktycznie wyczyn :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyne co mnie usprawiedliwia, to że dałam do tej kategorii zarówno kremy na dzień, jak i na noc! ;) I taka średnia mi wyszła - bo raczej rzadko mi się zdarza zużyć krem od początku do końca w 30 dni ;)))

      Usuń
  4. Też miałam melonowy sorbet od Sorayi i faktycznie trochę obklejał, ale u mnie nie było to takie złe uczucie.
    Jak ci się udało zużyć 13 kremów do twarzy? XD W ciągu roku zużywam może maksymalnie ze 3-4. I moje perfumy z Avonu też kiedyś zmieniły kolor... Były liliowe, zrobiły się dziwnie zielone ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia jak jest z tymi kremami, no tak jakoś się wcierają same ;-))) Myślę, że zmiana koloru perfum to znak, że czas się z nimi pożegnać!

      Usuń
  5. Z tych produktów miałam tylko szampon Balea. Nie mam wielkich wymagań od szamponów, a że ten mi nie zaszkodził to uważam, że był ok :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja włosy jednak wymagają takich mocniejszych "otulaczy" bo się mocno plączą ;-)) Ale czego w sumie spodziewać się po szamponie za tak niską cenę jednak? ;-))

      Usuń
  6. Ja to serum Miya używam do ust i pod oczy, gdzie mam suchą skórę i rzeczywiście ciężko je zużyć pomimo małego opakowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak używałam, ale pod oczy było mi za tłuste ;-) Myślę po prostu, że ono jest dla innych cer, takich bardziej wysuszonych

      Usuń
  7. Sporo Ci się uzbierało tych kosmetyków l. Niestety nie znam żadnego z nich ale bardzo mnie zainteresowałaś peelingiem miya 😉

    OdpowiedzUsuń
  8. Znam plasterki na wypryski zarówno z Isany jak te drugie, błyszczyk z Avonu również nie jest mi obcy i masło z TBS uwielbiam 💙 używałam również tego miyapower ale na twarz torlanie się nie sprawdził, za to jaki krem pod oczy rewelacja :)

    OdpowiedzUsuń

Witaj, chcesz skomentować? To super! Uwielbiam czytać Wasze komentarze ;-)

Copyright © Nostami blog , Blogger