czwartek, 25 października 2018

Denko WRZESIEŃ 2018

Denko WRZESIEŃ 2018
Mamy końcówkę października, a ja winna Wam jestem jeszcze post o zużyciach z września! Zwłaszcza, że nie były one wcale takie niewielkie, jak mogłoby się to wydawać. Zapraszam po dawkę mini recenzji sprawdzonych przeze mnie kosmetyków i zużytych do samego dna.
Tradycyjnie w moim denko pojawia się sporo kosmetyków do pielęgnacji, która jest dla mnie bardzo ważna. Gromadzenie zużytych opakowań weszło mi już w nawyk, a robienie "przeglądu" daje w pewnym sensie satysfakcję, że nie tylko trzymam kosmetyki na półce, ale też je używam, a nawet zużywam ;D 
DO CIAŁA
- żel pod prysznic Pure Oasis Senses, Avon - miał prześliczny zapach zielonej herbaty i mięty (ze zdecydowaną przewagą tego pierwszego zapachu) i był bardzo przyjemnym żelem pod prysznic, który świetnie orzeźwiał. Miał zielonkawy kolor i jak wszystkie żele Senses z Avonu nie wysuszał mojej skóry, przyzwoicie się pienił i był naprawdę fajny. Ta wersja zapachowa bardzo przypadła mi do gustu i chętnie sięgnę po nią w przyszłości, jeśli jeszcze się pojawi.
- peeling do ciała Refreshing Lagoon Senses, Avon - wersja zapachowa Lagoon to chyba jedna z najstarszych linii Senses w Avonie i muszę przyznać, że mimo upływu czasu nadal bardzo mi się podoba. Kosmetyk zawdzięcza orzeźwiający zapach owocom cytrusowym i gruszce. Drobiny peelingujące są dość drobne, nie jest to więc zdecydowanie zbyt mocny zdzierak. Ale do codziennej pielęgnacji nadaje się w sam raz, jeśli lubicie delikatny masaż podczas mycia i mocne orzeźwienie, to ten kosmetyk spodoba się Wam z pewnością. 
- brązujący balsam do ciała pod prysznic Lirene - to jeden z moich letnich wspomagaczy, który używam już kolejny rok. Szerszą recenzję znajdziecie w TYM poście, a ja dodam, że kolejny raz pojawia się on w jednym z moich powakacyjnych denko. 
- jedwabisty mus pod prysznic Lemon Moringa, Nivea - ma ciekawy, nietypowy zapach z dominującą nutą cytryny. Mi zapach ten przypomina trochę tartę cytrynową, jest taki słodki i pyszny! Szkoda, że na skórze nie utrzymywał się on zbyt długo, ale przynajmniej podczas mycia umilał kąpiel. Mus ma konsystencję gęstej pianki, którą nakładamy na całe ciało. Jest ona delikatna i wbrew pozorom bardzo wydajna - jedno "psiknięcie" na dłoń wystarcza na pokrycie całego ciała. Musimy jedynie pamiętać, aby przed użyciem wstrząsnąć opakowaniem. Kosmetyk dobrze oczyszcza skórę, a przy tym jest dla niej wyjątkowo delikatny. Dlatego nadaje się do mycia nawet podrażnionej po opalaniu skóry. O musach Nivea naczytałam się wiele niepochlebnych opinii w Internecie - w moim przypadku ŻADNA z tych opinii się nie potwierdziła! Kosmetyk według mnie pachnie bardzo przyjemnie, jest wydajny i nie wysuszał skóry. Jak widać nie warto kierować się tylko przeczytanymi opiniami, ale raczej sprawdzać je na własnej skórze ;-)
- odświeżający żel do higieny intymnej Oxygen Fresh Lactacyd - to mój kosmetyczny weteran, który przeleżał grzecznie w zapasach w oczekiwaniu na kolejne upalne lato. Recenzję znajdziecie w TYM poście, a ja dodam do niej tyle, że żel ten jest ogromnie wydajny i przyjemnie chłodzi skórę, co w upały jest wspaniałym uczuciem, ale w chłodniejsze dni już niekoniecznie. I stąd moja decyzja o tym, żeby go przetrzymać do kolejnego sezonu. 
- maska do ciała, Bania Agafi - zawierała czarną glinkę, czarny torf, bylice pospolitą, arcydzięgiel i mech islandzki. Maska miała za zadanie ujędrnić skórę i ja wygładzić. Używałam jej na skórę ud i byłam zachwycona efektem - skóra była wyraźnie napięta i ujędrniona. Uciążliwe było trochę używanie tej maski - po nałożeniu jej na skórę powinno się odczekać około 10 min. Nie miałam folii, aby zawinąć skórę, więc taka upaćkana maską chodziłam po domu i zawsze coś dotknęłam, ubrudziłam itp. Mimo to, patrząc na efekty jakie daje i jej śmiesznie niską cenę myślę, że zdecydowanie wrócę do niej w przyszłości. 
DO WŁOSÓW
- szampon Head&Shoulders Citrus Fresh, Procter&Gamble - mimo, że na co dzień raczej rzadko mam problemy z pojawiającym się sporadycznie łupieżem, to szampon o działaniu przeciwłupieżowym zawsze się w moim domu znajdzie. Wersja Citrus Fresh była bardzo orzeźwiającą, lekko mentolową alternatywą, idealną na lato ze względu na właściwości chłodzące. 
- cedrowy balsam do włosów, Bania Agafi - nalewka do włosów o przyjemnym, ziołowym zapachu miała za zadanie wzmocnić i odżywić suche włosy. Kosmetyk był bardzo wydajny o nieco lejącej formule. Jeśli chodzi o działanie to na lato był dla moich włosów odpowiedni, jednak w pozostałych miesiącach jego formuła była dla mnie zbyt "lekka" i wolałam coś bardziej treściwego. Jednak tutaj także niewysoka cena powoduje, że jest to kosmetyk po który być może jeszcze sięgnę w przyszłości.
 - kokosowa nocna maska do włosów, Sephora - nie należy do najtańszych, bo jednorazowa kuracja kosztuje około 20 złoty, co jest zdecydowanie przesadą! Więcej na jej temat możecie poczytać w TYM poście. Dla mojej wielkiej głowy załączony czepek jest nieco mały i zawsze boję się, że włosy mi się z niego wysypią. Efekty działania maski są zadowalające, ale porównywalne do masek używanych w salonie fryzjerskim. Jednak niewygoda stosowania trochę mnie od tego produktu odstrasza...
DO TWARZY, MAKIJAŻ, ZAPACHY
- nawilżająco ochronny balsam SPF 50 do twarzy, Avon - mój faworyt w pielęgnacji od maja do sierpnia, a to kolejne zużyte opakowanie. Więcej na jego temat poczytacie w TYM poście, a ja dodam tylko tyle, że to własnie dzięki niemu nie mam na skórze przebarwień, nawet po tak gorącym lecie jakie było w tym roku!
- maść Intensive Lip Relief, Blistex - mój kolejny ulubieniec, to maść do skóry ust. Jego recenzję znajdziecie TUTAJ. Zbliża się sezon zimowy, więc ja już oczywiście mam kolejne opakowanie tego cuda ;-)
- tusz do rzęs Green Spring, Vipera - kupiłam ze względu na piękny, zielono-turkusowy kolor. Rzęsy wyglądały w nim naprawdę ciekawie, a cena nie była zbyt wysoka. Jeśli ktoś lubi takie eksperymenty z makijażem, to myślę, że warto!
- podkład matujący z bazą Luxe, Avon - na początku go nie lubiłam, a teraz ciężko mi wyobrazić sobie bez niego jakikolwiek makijaż! Podkład ładnie wyrównuje koloryt mojej skóry, zakrywa co ma zakryć. Przy tym idealnie matuje skórę, ale jej nie wysusza. Utrzymuje się przez cały dzień, mimo że nie utrwalam go ani pudrem w kamieniu, ani żadnym fixerem. Podkład posiada filtr SPF 15, a kolor który używałam to Natural Glamour. Obecnie używam kremu BB (też tej firmy) ale zastanawiam się nad zakupem ponownie tego podkładu.  Poprzedni kupiłam w styczniu (!) i dopiero teraz denkuję, więc jak widać inwestycja tych około 40 zł jest dosyć opłacalna. 
- mgiełka zapachowa Riviera Goddess, Avon - słodki, wakacyjny zapach, którego miałam już trochę dość ;-) Bardzo opornie idzie mi zużywanie wszelkich zapachów, mimo tego że wbrew pozorom używam ich codziennie! Jednak zawzięłam się, żeby przynajmniej te wakacyjne trochę poużywać mocniej w sezonie i tak skończyłam tą mgiełkę. Nie ma już jej w sprzedaży w ofercie firmy, więc raczej nie wrócę. Poza tym nie do końca było to mój ulubiony zapach, raczej taki "średniak". 
MASKI, PRÓBKI I HIGIENA
- maseczki do twarzy, Vianek - we wrześniu zużyłam trzy wersje masek z glinkami firmy Vianek, które okazały się bardzo przyjemne. O moich odczuciach i efektach ich działania możecie poczytać w TYM poście. Tak jak w nim pisałam z pewnością wrócę do wersji różowej z białą glinką, a w zapasach czeka już na przetestowanie maska ujędrniająca. 
- maska całonocna w kapsułce Po Power 10, It's Skin - z ciekawości kupiłam nawilżającą maseczkę na noc zamknięta w małej kapsułce. Rano moja skóra rzeczywiście była bardziej nawilżona i wyglądała na gładszą, jednak osobiście uważam, że prawdziwe efekty można ocenić dopiero po kilku dniach takich kuracji. Idea masek w kapsule kłóci się mocno z moim myśleniem o ekologii - zbyt dużo tutaj plastiku na niewielką ilość produktu i uważam, że np maska "pandzioszka" z Tony Moly wypada tu znacznie bardziej eko i taniej. Mimo, że oczywiście ona także pakowana jest w plastik. Dlatego jak na razie mam mieszane uczucia, co do kapsułowych masek.
- próbki kosmetyków marki Vianek i Sylveco - do ostatnich zakupów i w zapasach miałam sporo próbek kremów Vianek, których nigdy nie testowałam. Dlatego we wrześniu postanowiłam trochę sobie ich pozużywać ;-) Właściwie nadal zużywam zapasy tych próbek, a jedna saszetka wystarcza mi średnio na 3-4 dni. Mam już swoje pierwsze spostrzeżenia na temat tych kosmetyków, ale podzielę się nimi zbiorczo w kolejnym poście typu denko. 
- płyn do płukania jamy ustnej Fresh Burst, Listerine - i na koniec tradycyjnie pojawia się w moim denko płyn do jamy ustnej. Tym razem nieco mniejsza wersja, niestety z alkoholem - dlatego nie polubiliśmy się specjalnie ze sobą. 

To wszystkie moje zużyte kosmetyki we wrześniu, a w pudełku już gromadzą się te z października... Lubicie projekty typu "denko"? Kontrolujecie swoje kosmetyczne zużycia? Znacie kosmetyki z mojego dzisiejszego wpisu? Podzielcie się opiniami w komentarzach. 

piątek, 12 października 2018

Recenzja: maski oczyszczające - bąblujące Skin 79

Recenzja: maski oczyszczające - bąblujące Skin 79
Ostatnio robiłam porządki w kosmetykach i ze zgrozą odkryłam, że mam jeszcze kilka przywiezionych z Blog Beauty Day, które odbyły się w... marcu!  Pośród kosmetyków znalazłam maseczki bąblujące ze Skin79, które kupiłam podczas targów. Dziś przychodzę do Was z ich recenzją, zapraszam serdecznie!  
Blog Beauty Day był moją pierwszą tego typu imprezą. Odbył się on podczas targów fryzjersko-kosmetycznych LOOK & beautyVISION 2018 w Poznaniu, a pełną relację znajdziecie na moim blogu RELACJA Z BLOG BEAUTY DAY. Podczas targów oddałam się szaleństwu zakupów i odwiedziłam między innymi stoisku firmy Skin79. Już od dawna polowałam na ich maseczki, ale wiadomo jak to jest - im trudniej jest coś dostępne, tym rzadziej się po to sięga. Zawsze irytuje mnie zamawianie przez internet z uwagi na dodatkowe koszty wysyłki. Na targach miałam możliwość nie tylko tych kosztów nie mieć, ale przede wszystkim o wszystko zapytać bardzo pomocną obsługę i wszystko sobie dokładnie pooglądać, popróbować, powąchać itd. Zdecydowałam się na zakup dwóch masek bąblujących - Pore Bubble Cleasing Mask (czarna) oraz Rice Buble Cleasing Mask (biała). 
Na pierwszy ogień do testowania wybrałam czarna maskę Pore Bubble Cleasing Mask. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim rodzajem masek, dlatego właściwie kompletnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Na początek dokładnie przeczytałam więc instrukcję, żeby mieć pewność, że robię wszystko prawidłowo. Przejrzałam też pobieżnie skład, ale ponieważ nie znam się na tym, to nie będę ukrywała, że niewiele mi on powiedział. Załączam natomiast zdjęcie tyłu opakowania. 
Maskę nałożyłam na oczyszczoną skórę twarzy. Już przy wyjmowaniu jej z opakowania zauważyłam, że zaczęła się pienić. Esencji było w środku sporo i to co pozostało nałożyłam na te partie skóry, których nie pokryła maska, czy m.in. na moje wysokie czoło i szyję. Przyznaję, że bałam się że podczas bąbelkowania maski będę odczuwała łaskotanie, które będzie mi ciężko wytrzymać. Owszem, czułam że coś się na tej twarzy dzieje, ale nie było to specjalnie silne uczucie i nawet takiej wrażliwej na łaskotki osobie jak mi nie przeszkadzało. Płachta była w kolorze czarnym, jednak dość szybko pokryła się ona pianą. I piany tej robiło się z czasem coraz więcej i więcej. 
Zdjęcie w masce zrobiłam dość krótko po nałożeniu, dlatego tutaj tych bąbelków jeszcze nie jest tak dużo. Esencja w zapachu przypominała mi zapach koreańskich kosmetyków oczyszczających lub tych z ekstraktem zielonej herbaty. Woń była całkiem znośna dla nosa i nie przeszkadzała mi. Maskę aplikowałam na skórę na około 10 minut, a po tym czasie ją zdjęłam. Płachta nadal była pokryta dużą ilością piany, która pozostała też na skórze. Dlatego opłukałam skórę wodą i osuszyłam. Zastanawiałam się, czy poza efektami relaksującymi i zabawowymi będą jakieś inne i tu przyznaję, że miło się zaskoczyłam. Skóra była bardzo dobrze oczyszczona, tak jakbym użyła peelingu. Pory stały się jaśniejsze, a sama cera wyraźnie bardziej matowa!
Kilka dni później postanowiłam wypróbować drugą maskę - Rice Buble Cleasing Mask. Tutaj podobnie, jak w pierwszym przypadku pobieżnie przejrzałam skład, a większa uwagę skupiłam na sposobie użycia (pamiętajcie aby zawsze czytać, jak producent zaleca stosować kosmetyki, bo żeby działały trzeba je wykorzystywać zgodnie z zaleceniami!). Maska ta w swoim składzie zawiera m.in. kwas fitowy występujący w ryżu, który ma działanie zwężające pory i przeciwstarzeniowe. 
Ponieważ już wiedziałam, czego mogę się spodziewać po masce bąblującej podczas aplikowania jej na skórę, nie było już tego pierwszego elementu zaskoczenia. Płachtę w kolorze białym nałożyłam na oczyszczoną skórę i cierpliwie czekałam wyznaczony czas około 10 minut. Piany przybywało z każda kolejną chwilą, co możecie zauważyć na zdjęciach. W pewnym momencie nieco piany naszło mi na oko i martwiłam się, że zacznie mnie ono piec. Jednak nic takiego się nie stało i ogólnie mówiąc mimo, że piana wygląda jak taka z mydlenia, to wygląda na to, że ma ona nieco inny skład i zdecydowanie nie podrażnia. Później jeszcze kilkukrotnie musiałam sobie wygrzebywać resztki, które dostały się za blisko oka, ale to generalnie dlatego, że ciągle łaziłam po domu i coś robiłam, a nie siedziałam spokojnie. Przy okazji więc mogę też powiedzieć, że sama maska nie zsuwa się w trakcie aplikacji ;-) 
Jeśli chodzi o zapach to biała wersja pachniało nieco jak krem Nivea i bardzo mi się ten zapach podobał. Po ściągnięciu płachty tutaj również pozostało sporo piany na skórze. Po umyciu jej wodą skóra była nie tylko dobrze oczyszczona, ale też jaśniejsza i o wyrównanym kolorycie. Nie wiem czy to siła sugestii zapachu, ale odniosłam też wrażenie, że skóra jest jakby nawilżona oraz przede wszystkim miękka i przyjemna w dotyku. 

Podsumowując działanie obu masek bąblujących Skin79 - Pore Bubble Cleasing Mask oraz Rice Buble Cleasing Mask - przyznaję, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona ich skutecznością. Spodziewałam się raczej, że będzie to taki "bajer", który raczej ciężko będzie ocenić w sferze skuteczności działania. Obie maski aplikowałam na moją mieszaną cerę w czasie, kiedy miała ona tendencję w kierunku tłustej. Robiłam je bez wcześniejszego peelingu skóry i pomimo łagodnego działania (co sugerowało delikatne łaskotanie podczas aplikacji) okazało się, że oczyszczenie skóry jest naprawdę dobre i skuteczne. Osobiście bardziej polubiłam się z maską Rice, która miała też działanie ujednolicające przebarwienia i lekko rozjaśniające. No i ten piękny zapach! ;-) Jak podobają się Wam moje fotki w tych "spienionych" maskach? ;-) Używaliście kiedyś masek "bąblujących"? Znacie te lub inne maski firmy Skin79? Koniecznie podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach! 

czwartek, 4 października 2018

Targi Natural Beauty wrzesień 2018

Targi Natural Beauty wrzesień 2018
W miniony weekend we Wrocławiu odbyła się kolejna edycja targów Natural Beauty. Wraz z moją koleżanką - Karoliną udałyśmy się na spotkanie z kosmetykami naturalnymi. W dzisiejszym poście opowiem Wam, co ciekawego widziałyśmy, a także pokażę moje kosmetyczne zakupy. No to do dzieła!
Wrześniowe targi Natural Beauty były moją kolejną edycją, bo po raz pierwszy na tej imprezie byłam w kwietniu bieżącego roku, o czym pisałam w TYM poście. Targi znów były zorganizowane we wnętrzu starej zajezdni tramwajowej Dąbie, a industrialne wnętrze nadawało całej imprezie specyficznego uroku. Oprócz kosmetyków w tym samym czasie odbywały się targi ubrań, roślin i dodatków do domu, wszystko utrzymane w konwencji EKO. Przed wejściem do samej zajezdni odbywał się jeszcze festiwal food trucków. Przyznaję jednak, że całą swoją uwagę skupiłyśmy na kosmetykach, a pozostałe atrakcje zostały przez nas potraktowane dość pobieżnie.
Na targach spotkałam zarówno "starych znajomych", jak i firmy zupełnie mi nie znane i nowe. Wszyscy wystawcy byli bardzo mili i pomocni, z cierpliwością tłumacząc nam na czym polega wyjątkowość ich produktów oraz odpowiadając na nasze wszelkie pytania. Właśnie ta serdeczna i przyjazna atmosfera najbardziej mi się na targach podoba. Nikogo tutaj nie dziwi, gdy piszczymy nad przepięknym zapachem masła, wypróbowujemy kolejny olejek czy serum na własnej skórze. 
Zakupy rozpoczęłam od odwiedzenia stoiska znanej mi firmy Idea25Hennet, produkującej m.in. żele do higieny intymnej Tess. Zakupiłam tym razem żel z nagietkiem bardziej "na zapas", ponieważ poprzedni nadal mam jeszcze w użyciu. Skusiłam się też na zachwalaną przez blogerki delikatną piankę do mycia i demakijażu twarzy z przywrotnikiem. Ma ona skutecznie usuwać resztki makijażu i oczyszczać skórę bez naruszania jej warstwy lipidowej. Nie mogę się już doczekać jej testowania! 
Najwięcej czasu spędziłyśmy na stoisku Scandinavia Cosmetics. Mieli tutaj prawdziwe zatrzęsienie przepysznie pachnących peelingów do ciała i masełek! Wąchałyśmy każdą wersję, a wiele z nich powodowało, że dosłownie ciekła nam ślinka! Karolina zdecydowała się na produkty do ciała, ja tym razem mocno trzymałam się postanowienia, że naprawdę muszę zużyć swoje zapasy... Było ciężko, sami zobaczcie ile tutaj wspaniałych kosmetyków do wyboru! 
Jednak nie odeszłam od stoiska z pustymi rekami - zdecydowałam się na olej magnezowy dla pań. Ten kosmetyk uzupełnia niedobory magnezu, przez co neutralizuje zapach potu i działa antyseptycznie. Jest też polecany dla sportowców, bo skraca czas regeneracji mięśni przy zakwasach. 
Przyznaję, że bardzo mnie to zaciekawiło i dlatego postanowiłam go wypróbować. Olej, wbrew nazwie, ma postać przeźroczystej, bezzapachowej wody i nie zawiera substancji ropopchodnych. Teraz muszę porządnie zmęczyć się na siłowni, aby sprawdzić czy działa ;-)  Do zakupu dostałam też próbkę peelingu solnego mango z nektarynką. Postaram się go nie zjeść tylko zużyć zgodnie z przeznaczeniem! 
Stoisko firmy Essences można było wyczuć już z daleka. W powietrzu unosiły się zapachy olejków eterycznych z dyfuzorów, a obsługa zachęcała do spróbowania mieszanek herbacianych. Próbowałyśmy kilku rodzajów herbat, a ja ostatecznie skusiłam się na najnowszą mieszankę - "księżycową". 
Jest to kompozycja składająca się z suszonej babki zwyczajnej, kocimiętki, liści maliny, rumianku, płatków róży, jarmułki i korzenia imbiru. Taka mieszanka jest szczególnie skuteczna w łagodzeniu dolegliwości miesiączkowych.
Jednym z najbardziej intrygujących miejsc było to czarno-białe stoisko firmy Black Sheep, produkującej kosmetyki dla domu. Białe opakowania w czarne kropki zdecydowanie przyciągały wzrok i tłumy zainteresowanych - aż ciężko było zrobić zdjęcie! Firma Black Sheep swoją siedzibę ma we Wrocławiu, myślę więc że jeszcze się spotkamy w przyszłości. 
Największe stoisko na targach Natural Beauty należało do firmy Sylveco, wraz z markami Vianek, Biolawen. Tutaj zaopatrzyłam się w odżywczy olej do włosów oraz maseczkę oczyszczającą z nowej linii Duetus. Maseczka ma w swoim składzie węgiel aktywny i kwas salicylowy, mimo to pani ekspedientka polecała ją nawet do wrażliwej skóry. Odżywczy olejek może być używany do olejowania włosów i właśnie do takiej pielęgnacji go kupiłam. W prezencie do zakupów mogłam wybrać sobie pomadkę. Z radością zdecydowałam się na odżywczą pomadkę ochronną z peelingiem - tyle się naczytałam o tych kosmetykach, a wreszcie będę mogła wypróbować ją na sobie! Otrzymałam tez naprawdę sporo próbek, dzięki czemu będę mogła jeszcze lepiej poznać produkty Vianka. 
Kolejnym miejscem, które miałam zapisane na swojej liście "do odwiedzenia" było stoisko firmy LaLe. Już w kwietniu bardzo mocno kusiło mnie ich kawowe masełko pod oczy, nic więc dziwnego że w końcu się na nie zdecydowałam! Oprócz masełka wzięłam też kolejny hydrolat do skóry - borowinowy z lipą. Poprzedni hydrolat z czarnej porzeczki bardzo się mojej skórze spodobał. Muszę też przyznać, że podobają mi się opakowania kosmetyków LaLe - butelki z ciemnego szkła i proste, zwykłe naklejki mają w sobie to "coś". Hydrolat borowinowy z lipą jest szczególnie polecany do cery z niedoskonałościami. W jego składzie znajdziemy jedynie dwa składniki: hydrolat z borowiny i hydrolat z kwiatu lipy. Hydrolat to inaczej woda tonująca i można go używać właśnie jako tonik. Producent poleca go także jako woda do rozmiękczania glinek, a nawet do demakijażu. 
Podróżując pomiędzy stoiskami natknęłyśmy się na firmę Jadwiga i aż mi się ciepło zrobiło na serduchu, gdy odkryłam, że jest to ta sama firma wrocławska, którą znałam głównie przez słynną papkę do cery trądzikowej. Zakupiłam ulepszoną wersję papki - pastę "Punktor", która zachwyciła mnie swoim prostym składem. Znajdziemy tutaj białą glinkę, tlenek cynku, olejek kamforowy i zieloną glinkę. 
Kosmetyk działa na wypryski bardzo skutecznie już od pierwszej aplikacji. Jak być może pamiętacie jestem wielką fanką żelu antybakteryjnego z Ziaja. Niestety ostatnimi czasy mam wrażenie, że przestał działać, tak jakby moja skóra przyzwyczaiła się do niego. Mam nadzieję, że "Punktor" będzie godnym następcą tego produktu ;-)
Tytuł najpiękniejszego stoiska wrześniowych targów przyznaję zdecydowanie "Flamingowi". Wszystko tutaj było skomponowane ze smakiem i wyjątkowo estetyczne - od regałów, czy opakowań, kartoników, wizytówek, torby, nawet po strój właścicielki! Przepięknie wykonane i magicznie pachnące świece skradły mi serce. 
Podobno te szerokie knoty podczas palenia świecy trzaskają jak ogień w kominku! Świece są oczywiście sojowe, a do wyboru było sporo ciekawych kompozycji zapachowych - spacer w chmurach, lemon tree, la dolce vita, sweet dreams, podróż za jeden uśmiech, czy sen nocy letniej. I mimo, że tym razem nie zdecydowałam się na żaden zakup to nie wykluczam, że w przyszłości się to zmieni ;-)  
Oliwia Plum to nieduża firma prowadzona przez dwie siostry, które oprócz kosmetyków uwielbiają podróże. To dlatego większość ich produktów możemy kupić w mniejszych, podróżnych opakowaniach. Dziewczyny mają w swojej ofercie nawet produkty dla mężczyzn! Ja jednak najbardziej zainteresowałam się mydełkami i po naprawdę dłuuugich przemyśleniach i zastanawianiu się wybrałam trzy - z różową glinką i jedwabiem, z białą glinką i jedwabiem oraz z aloesem i ziołami. 
Wszystkie mydła wykonane są na bazie oliwy z oliwek extra virgin. Wersja z różową i białą glinką dobrze sprawdza się w pielęgnacji skóry z problemami. To białe mydełko jest polecane do skóry suchej. Nawet "na sucho" czuć w dotyku jakie jest miękkie i satynowe. Mydełko aloesowe z ziołami można z powodzeniem używać też na włosy. Wszystkie mydełka skradły moje serce swoimi zapachami i jakąś taką "prostotą" i naturalnością. 
Krótkim i prostym składem charakteryzują się też m.in. peelingi POGO JAR oparte na mieszance kawy i soli lub cukru. Peelingi kawowe bardzo lubię, dlatego chętnie przetestuję próbkę, jaka otrzymałam na stoisku. Wybrałam wersję peelingu cukrowego z ekstraktem słodkiej pomarańczy, która pachnie przepięknie! 
Z innych ciekawych próbek przedstawię Wam jeszcze nowy zapach naturalnego żelu pod prysznic firmy Yope - Yunnan. Herbaciany ekstrakt jest tutaj dla mnie dość mocno wyczuwalny, a sam żel delikatnie oczyszcza i pielęgnuje skórę. Przy okazji na stoisku dowiedziałyśmy się, że firma planuje w najbliższym czasie wypuścić do sprzedaży całą linię do pielęgnacji włosów! Czy wy też nie możecie się doczekać jej testowania? :D

Targi Natural Beauty jak zawsze uważam za udaną i piękną imprezę w ciekawej scenerii zajezdni Dąbie. Fajnie było móc być tutaj ponownie i nie ukrywam, że już wpisałam w kalendarz datę kolejnego spotkania: 1-2 grudnia 2018. Na zakończenie przedstawiam Wam wszystkie moje targowe zakupy i z przyjemnością zabieram się za testowanie tych perełek. Lubicie uczestniczyć w targach kosmetycznych? Znacie któreś z pokazanych przez mnie dziś kosmetyków? A może macie swoich ulubieńców wśród kosmetyków naturalnych? Dajnie koniecznie znać w komentarzach! 

Copyright © Nostami blog , Blogger