sobota, 7 marca 2020

Denko kosmetyczne, czyli co zużyłam w styczniu 2020... oraz lutym 2020!

Niestety nastąpił ten dzień, w którym to mam takie blogowe zaległości, że piszę post o zużyciach kosmetycznych z dwóch miesięcy... Nie umiem nawet powiedzieć, co takiego się wydarzyło, że nastąpiło tu takie opóźnienie. Ostatnio najwięcej mnie jest na Instagramie i to tam odsyłam Was po bieżące mini recenzje, czy wieści. A co w temacie zużyć kosmetycznych?
W styczniu zdenkowałam 20 kosmetyków pełnowymiarowych (w tym 4 do makijażu!), 4 maseczki w saszetkach, 11 miniproduktów i próbek. Z kolei w lutym dno osiągnęło 9 produktów pełnowymiarowych, 5 masek w saszetkach, 2 w płachcie, 6 miniproduktów i próbek. No to lecimy w podziale na kategorie :)
DO CIAŁA I WŁOSÓW - styczeń
- żel pod prysznic Refresh Yourself FIT.friends, Oceanic - kupiłam w listopadzie, a już w styczniu go zużyłam, dzięki czemu nie powiększyłam zapasów :D W jego składzie znajduje się alantoina i d-pantenol, olejek ze słodkich migdałów, mocznik, ekstrakt z liści brzoskwini, ekstrakt z owsa oraz witamina E. Kosmetyk ma gęstą, kremową konsystencję i bardzo słodki, owocowy zapach. Żel dobrze się pieni i pozostawiał moją skórę lekko nawilżoną. Słodki zapach nie utrzymuje się niestety zbyt długo. Opakowanie - tuba ma 200 ml kosmetyku i mam wrażenie, że jest on nieco mniej wydajny. Dodatkowo mam zastrzeżenia co do szczelności zakrętki.
- odżywka do włosów "Pełne odżywienie" Advance Techniques, Avon - mam co do niej mieszane uczucia, trochę się męczyłam z jej wykończeniem. Podobno zawierała olejek arganowy i miała odżywiać suche włosy. Dla moich to działanie było jednak zbyt słabe. Na plus ładny zapach. 
- szampon do włosów 2 w 1 o zapachu miodu, Balea - mimo, że przeznaczony był do suchych i pozbawionych sprężystości włosów, to moim nie odpowiadał. Zapach lekko miodowy, kremowa formuła, niby wszystko okej, ale nie wrócę nigdy więcej :-) Kolejny szampon tej marki okazał się u mnie słabiakiem, poprzedni z mango przynajmniej ładnie pachniał, tutaj bez szału. Dlatego raczej rzadko będę sięgała po szampony Balea, bo moim włosom totalnie one nie odpowiadają. 
- pianka pod prysznic Hawaiian Dream, Balea - za to pianka pod prysznic jak najbardziej była wspaniała! ;3 Ma śliczny wakacyjny zapach kokosowy i w dodatku jest delikatnie błękitna! Pianka jest gęsta, niewielka jej ilość wystarcza na umycie całego ciała. Dobrze się pieni i nie wysusza skóry. Podczas mycia czuć kokosowy zapach, niestety nie jest on trwały i po kąpieli już go nie poczujemy. 
- aloesowy żel, Balea - miał być tańszą wersją słynnego produktu Holika Holika jednak zdecydowanie stężenie aloesu jest tutaj mniejsze i mimo przyjemnego działania w sytuacjach spieczenia skóry czy mocnego podrażnienia nie działał on już tak dobrze. Żel Balea dłużej się wchłaniał i nieco słabiej nawilżał skórę niż wspomniany wyżej "listek". Zużyłam go jako lekki balsam do skóry. Powrotu nie będzie.
- mleczko do ciała Wild Berries and Pomegranate, Avon Naturals - lekkie mleczko o lejącej, mlecznej konsystencji i mocnym, owocowym zapachu. Bardzo szybko się wchłaniało, nawilżenie skóry było średnie, a zapach utrzymywał się długo jeszcze po aplikacji. Przyjemny kosmetyk i może, gdy kiedyś zużyję moja balsamowe zapasy, to do niego wrócę. 
- krem do rąk Moisturising Vanilla, Avon Naturals - krem, który używałam głównie w pracy. Miał ładny, waniliowy zapach i dość szybko się wchłaniał. Nawilżenie skóry było średnie, jednak jak na moje potrzeby w pracy było to wystarczające. Nie wrócę, bo tej wersji zapachowej już nie produkują. 
- kawowy peeling do ciała, Pogo Jar - skład kosmetyku jest bardzo minimalistyczny i stanowi go zaledwie sześć składników: Coffee Arabica, Coconut, Sucrase, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Tecopherol i Parfum. To kosmetyk naturalny i dlatego ma dość krótki termin ważności, bo zaledwie 3 miesiące. Po odkręceniu słoiczka wyczuwalny był mocny aromat kawy i delikatną cytrusową nutę (podobno grejpfruta). Początkowo te cytrusy były bardziej zauważalne w zapachu, jednak z czasem zwietrzały. Sam peeling w działaniu był taki sam, jak peelingi kawowe innych marek. Drobiny kawy niestety brudzą prysznic i całą łazienkę. Nie do końca wygodne jest korzystanie ze słoiczka, bo nabierając mokrą ręką partię produktu możemy niechcący zmoczyć to co w nim zostaje... Mimo wszystko chyba jednak lepiej mi się korzysta z tych w papierowych torebkach, a na pewno dłużej zachowuję one zapach dodatków. 
DO TWARZY - styczeń
- uniwersalny krem, Nivea - tego kremu nikomu przedstawiać nie trzeba :) Mój egzemplarz był w moim domu już tak długo, że minął mu termin wazności, dlatego pożegnaliśmy się. 
- delikatna pianka do mycia twarzy i demakijażu, Tess - hiperwydajna pianka do twarzy bardzo skutecznie, a zarazem delikatnie zmywała ze skóry wszelkie zanieczyszczenia. Zgodnie z informacją producenta zawierała wyciąg z przywrotnika, a w jej składzie nie było SLS, SLES, ftalanów, PEG i parabenów. Kosmetyk miał neutralny zapach i jedna "pompka" z nadmiarem wystarczała do umycia całej twarzy. Po zmyciu twarzy wodą miałam czasami uczucie, jakby na skórze pozostawała delikatna warstwa okluzyjna, ale z czasem przyzwyczaiłam się do tego. Zdarzało mi się używać pianki do mycia całego ciała i tutaj też byłam zadowolona z jej delikatnego działania. Mam w zapasach jeszcze jeden egzemplarz i z przyjemnością zużyję :)
- tonik usuwający oznaki zmęczenia, Yves Rocher - bardzo ubolewam, że nie ma już tego produktu w ofercie YR, bo skóra po przetarciu jej tym kosmetykiem nabierała ładnego kolorytu i ładnego połysku (nie świecenia!). Tonik był gęsty, miał kolor herbaty i w dodatku pachniał jak klej roślinny, czyli ukochany zapach z dzieciństwa! :D Mam nadzieję, że pojawi się kiedyś coś podobnego. 
- krem mikrozłuszczający z kwasem migdałowym na noc, Ziaja - złuszcza i odnawia skórę nie powodując podrażnień. Ekstrakt z liści manuka ma działanie antybakteryjna, a zawarty w kremie cynk łagodzi "ranki" po krostach. Ma przystępną cenę i jest to jeden z tych kosmetyków, które lubię mieć zawsze na półce w łazience "na wszelki wypadek". 
- nawilżajaca maska Essentials Urban Detox Mask, Nivea - przyjemna maska, która obok oczyszczenia skóry fundowała jej fajne nawilżenie i zmatowienie. Wielki plus za szybkość działania! Pełną recenzję znajdziecie w poście na moim blogu LINK
MINIPRODUKTY, MASECZKI, MAKIJAŻ I ZAPACHY - styczeń
- mini woda micelarna Sensibio H2O, Bioderma - mój absolutnie ukochany kosmetyk! W wersji mini zabieram go zazwyczaj na wszelkiego rodzaju wyjazdy. Woda skutecznie usuwa makijaż, a przy tym koi skórę wokół oczu, co jest tak przyjemne, że jeszcze żaden inny produkt nie dostarczył mi takich wrażeń ;3
- mini żel do twarzy oraz maseczka z serii ogórkowej Love Nature, Oriflame - dwa przyjemne kosmetyki, których pełną recenzję znajdziecie tutaj LINK
- płyn micelarny NutraEffects, Avon - poprawnie działający płyn, choć to nie to co moja ukochana Bioderma :) Zastanawiam się, czy nie zatrzymać buteleczki, bo jest dość szczelna i można ją ponownie napełnić (w odróżnieniu niestety od B.).
- próbka zapachu Idole, Lancome - ładny, kobiecy zapach jednak dla mnie idea pachnącej karteczki jest co najmniej... bezsensu!
- próbka Neck & Decolletage Wrinkle Refill - to było WOW! Serio, dawno żadna próbka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak działanie tego "wypełniacza zmarszczek"! Bruzdy dosłownie znikały! Jestem zdecydowana na zakup! ...jak już będę tak bogata, żeby kupić kosmetyk za 150 zł... :/ Ale może się uda, nigdy nic nie wiadomo ;)
- próbka szamponu Seawet, L'Alga - przyjemny szampon do włosów, który otrzymałam podczas targów w Katowicach LINK
- tusz do rzęs 5 in one lash genius, Avon - miał silikonową, grubą szczoteczką z "kulką" na końcu. I choć lubię tego typu szczoteczki, to z tym średnio się polubiłam. Niby ładnie pogrubiał, wydłużał i nawet otwierał oko, ale ciągle mi czegoś w nim brakowało. I ostatecznie nie wiem czy wrócę i sprawdzę raz jeszcze, czemu mnie nie zachwycił, czy już nie?...
- mini żele pod prysznic i mini woda micelarna, Balea - w tym roku miałam kalendarz adwentowy z miniproduktami marki Balea, stad pojawia się ich u mnie tyle :) Trochę już późno, żeby dodawać posta na temat produktów, jakie się w nim znalazły, dlatego odsyłam Was do moich "chmurek" na Dress Cloud, np. do TEJ
- cienie do powiek Avon oraz mono cień z drobinkami i kredka do oczu Sephora - nawet nie pytajcie ile lat miały te kosmetyki! Kiedyś złużyły mi całkiem dobrze, jednak nie na tyle abym je zużyła. Żegnam bez żalu. 
- Intensive Lip Relief, Blistex - kolejny mój kosmetyczny "must have". Ten malutki kremik użyty na noc na usta skutecznie likwiduje suche skórki i spękania. Mam już kolejne opakowanie :)
- zapachy, FM Group - mam wiele starych zapachów, nawet takich o wiele starszych od tych z FM, ale jeszcze żaden wcześniej nie zaczął mi tak śmierdzieć! Być może na tym właśnie polega różnica w perfumach i podróbkach? W każdym razie never again! Poza tym nawet jak bym chciała.. to idea braku nazwy/numeru na opakowaniu powoduje, że nawet nie wiem co to był za zapach.
- maski w płachcie, Niuqi - o tych maskach poczytacie recenzję na blogu LINK
- plasterki na wypryski, Isana - kolejne opakowanie plasterków, które są tanie, trochę działają i są łatwo dostępne. A jednak dalej szukam "ideału" :P
DO CIAŁA I WŁOSÓW - luty
- próbka naturalne mydło w płynie Imbir, Yope - mimo zachwytów w internetach dla mnie to było zwykłe mydło no i zapach...zdecydowanie nie lubię imbiru...
- żel do rąk Marvelous Berries, Yves Rocher - mydło w płynie o zapachu owoców leśnych, w którym wyczuwam nieco nut mięty. Dobrze się pieni, doskonale zmywa wszelkie zabrudzenia ze skóry, a przy tym nie wysusza dłoni. Opakowanie jest nieco mniejsze niż "standardowe" dzięki czemu zmieści się nawet na mniejszej umywalce. Jest to zeszłoroczna "limitka" świąteczna. 
- żel do higieny intymnej kora dębu, Tess - miał półprzezroczystą, lekko mleczną konsystencję oraz delikatny, ziołowy zapach. Wersja z korą dębu ma za zadanie łagodzić podrażnienia i działać lekko ściągająco. Ma kwaśny odczyn pH, który zabezpiecza przed wysuszeniem śluzówki i jej podrażnieniem. Żele do higieny intymnej Tess nie zawierają SLS/SLES'ów, parabenów, ftalanów czy PEG, są też odpowiednie dla wegan. Używałam ich jako nastolatka, a niedawno udało mi się ponownie "odkryć" tą markę i jestem zachwycona. Mam nadzieję, że w końcu napiszę o nich porządną recenzję, bo zdecydowanie są warte uwagi :) Super wydajność!
- kuracja odżywcza w sprayu Supreme Oils, Advance Techniques - to był kosmetyk, który moje włosy bardzo pokochały! Tłusty, olejkowaty produkt o słodkim zapachu. Spryskiwałam nim włosy przed rozczesywaniem, dzięki czemu nie musiałam się szarpać z fryzurą, ale też włosy nabierały ładnego połysku. Obecnie mam trochę produktów do włosów tego typu, jednak niewykluczone, że wrócę do niego w przyszłości. Posiadaczki kręconych włosów będą zadowolone!
- mini zimowy szampon do włosów i mini zimowa odżywka do włosów, Balea - oba produkty pochodzą z kalendarza adwentowego. Miały mleczną, bardzo odżywczą konsystencję i pewnie dlatego tak spodobały się moim włosom! Gdybym znalazła je w pełnowymiarowym opakowaniu, to bez wahania zakupię. 
- maska do włosów nawilżająca i odbudowująca, Be Beauty Care - nie umiem wskazać różnicy pomiędzy działaniem tych masek, ani też powiedzieć, czym mnie zachwyciły. Nawilżenie i odzywienie dla mnie było zbyt słabe, ot takie "zwyklaczki".
- maska Oh! my sexy hair... extreme hydration - zgodnie z informacją na opakowaniu maska zawiera owocowe ekstrakty roślinne z maliny, truskawki, brzoskwini i jabłka które mają wspomagać ochronę koloru włosów i ich struktury. Niestety maska nie pachnie tymi owocami, choć zapach jest przyjemny, drogeryjny. W saszetce znajduje się 20 ml treściwej, dość gęstej maski o perłowym kolorze. Nie dostrzegłam w niej brokatowych drobinek, co sugerowałaby nazwa, ale maska miała delikatny połysk więc może to to? Zawartość saszetki nałożyłam na moje włosy "na raz", bo przy moich gęstych włosach o średniej długości na dwa razy raczej by nie wystarczyło. Poza tym lubię mieć mocno "namaseczkowane" włosy :D Już po nałożeniu czułam że włosy stały się śliskie w dotyku i bardziej delikatne. Uwielbiam to uczucie, moje loki dostają wtedy mega skrętu! Po zmyciu maski włosy stały się dobrze nawilżone, łatwo się rozczesywały, były błyszczące i ładne. Tak mi się spodobał efekt po tej masce, że pobiegłam kupić jeszcze dwa opakowania :) 
DO TWARZY I MASECZKI - luty
- wosk Evergreen Mist, Yankee Candle - oczywiście produkt ten nie jest "do twarzy" ani do innej części ciała! Musiałam jednak gdzieś wcisnąć to opakowanie, aby móc pochwalić się swoim pierwszym wypalonym woskiem :D TADAM! Zapach choinki, jak żywego drzewa był wspaniały! 
- krem na noc Ageless overnight gel, Avon - żelowy krem z drobinkami, które pod wpływem wcierania w skórę pękały i uwalaniały składniki odżywcze. Miał działanie wyrównujące koloryt i rzeczywiście skóra po nim stopniowo dzień po dniu stawała się ładniejsza i wyglądająca na "zdrowszą". Producent nazwał go "żelową maską", ale ją używałam na co dzień, tak jak krem. Miał przyjemny zapach i jak większość kremów Avon dla mojej skóry był po prostu OK. 
- krem pod oczy Nutri Advance Anew, Avon - bogaty i bardzo odżywczy krem pod oczy, które czasami używałam też na całej twarzy na noc. Miał neutralny zapach, odżywiał skórę, a stosowany regularnie rozjaśniał nieco cienie pod oczami i spłycał zmarszczki. Mógłby tylko nieco szybciej się wchłaniać, zwłaszcza rano, jak się cżłowiek spieszy do pracy... Powrotu nie planuję, bo chcę przetestować inne kosmetyki z tej kategorii.
- woda oczyszczająca Anew Clean, Avon - bardzo ciekawy kosmetyk o działaniu tonującym skórę, ale też oczyszczającym. Używałam go jak tonik, na już oczyszczoną skórę, a i tak zawsze jeszcze coś tam "znalazł". Skóra nabierała po nim ładniejszego koloru, była odświeżona i ładniejsza. Trochę mogłabym jego działanie porównać do toniku usuwającego oznaki zmęczenia z Yves Rocher (zobacz w tym wpisie, styczeń). Myślę, że będzie powrót choć nie latem, bo wtedy wolę tego typu kosmetyki w formie spray'u. 
- maseczka Bluberry C-Tox, Bielenda - ma działanie nawilżająco - rozświetlające, a w składzie zawiera olej z nasion borówki amerykańskiej i ekstrakt z Yuzu, które mają za zadanie nawilżenie skóry oraz jej wygładzenie i rozświetlenie. Maseczka ma konsystencję glinkową i przyjemny owocowy zapach. Zawartość saszetki wystarczyła mi na jednorazową, porządną aplikację (lubię nakładać grubszą warstwą maski). Podczas aplikacji nic nieprzyjemnego się nie działo, a skóra była delikatnie schłodzona. Maseczka zawiera drobiny pestek borówek, którymi można wykonać dodatkowo peeling twarzy podczas zmywania. Po 15 minutach od aplikacji zmyłam maseczkę bez problemu wodą. Skóra była miła w dotyku, delikatniejsza i nawilżona. Ogromnie jestem ciekawa bardziej długofalowych efektów używania tego kosmetyku! Niestety aplikacja z saszetki nie należy do najwygodniejszych, więc poczekam może firma wprowadzi ją w tubie?
- maska w płachcie głęboko oczyszczająca Facial Sheet Mask Disney Princess, Topbrands Europe - jedna z masek serii z Actiona. Niedługo planuję post o nich wszystkich.
- maska z morza martwego, Balea - o wszystkich maseczkach Balea będzie też wielki post, może nie tak "niebawem", ale chcę je opisać zbiorczo więc "stay tuned" :)
- peeling do twarzy cytryna i zielona herbata, Manufaktura Mewa - ma konsystencję pasty, którą należy nałożyć na wilgotną skórę twarzy i masować. Niestety nigdy mi się to nie udało... Gęsta maź nijak nie dawała się nałożyć na skórę, kilkukrotnie udało mi się nałożyć ją jak maseczkę na skórę, natomiast zmywanie było prawdziwym koszmarem i kończyło się praniem wszystkich myjek i gąbek do twarzy oraz myciem całej łazienki... I mimo pięknego zapachu werbeny nie umiem nauczyć się używać tego produktu i rozstaje się z nim bez chęci powrotu. Czytałam w internecie, że wiele osób ma podobny problem z tym kosmetykiem, co jest o tyle pocieszające, że nie tylko ja nie wiem jak go używać. 
- mini mleczko do demakijażu, Balea - kolejna fajna miniaturka z kalendarza adwentowego.
- mini mleczko do demakijażu i peeling do twarzy, Avene - dwa bardzo fajnie minisy, które przyjemnie mi się używało jednak nie na tyle "wow" aby kupić pełnowymiarowe opakowania. Bezzapachowe, hypoalergiczne, delikatne.
- Orange Mango Blast, Blistex - ochronna pomadka do ust o owocowym zapachu. Fajnie nawilżała.
- maska w płachcie My Orchard Squeeze Mask Peach, FRUDIA - esencja wzbogacona została ekstraktem z owoców brzoskwini, bogatej w źródła aminokwasów. Płachta maski ma miękką teksturę i jest wykonana z włókna o właściwościach oddychających. Dokładnie dopasowuje się do kształtu twarzy, nie zsuwa się i nic nie ściekało mimo mocnego nasączenia. Po otworzeniu saszetki w środku, aż chlupnęło tak dużo było esencji! Płachta była mocno nasączona i sporo esencji zostało jeszcze w opakowaniu. Wtarłam ją w czoło oraz szyję. Maska ma delikatny zapach, mógłby być bardziej brzoskwiniowy, ale jest całkiem OK. Podczas aplikacji czuć delikatne chłodzenie skóry. Z przyjemnością trzymałam maskę na skórze. Po zdjęciu płachty skóra była bardzo dobrze nawilżona, uspokojona i miała wyrównany koloryt. Pozostałości esencji dość szybko wchłonęły się w skórę, która jeszcze przez chwilę pozostawała chłodniejsza w dotyku. Maska odświeżyła i nawodniła moją skórę i była wspaniałym relaksem, chętnie sięgnę też po inne wersje :)

I tak oto szczęśliwie dobrnęliśmy do końca moich dwumiesięcznych zużyć... Znacie coś z powyższego zestawienia? Jak się u Was sprawdzały te kosmetyki? A jak tam Wasze denka? Dajcie znać w komentarzach ;) 

16 komentarzy:

  1. To się nazbierało :D Miałaś o czym pisać :D
    Znam trochę z tych rzeczy np.produkty Tess- bardzo fajne, a co do zapachów FM,wiele lat temu próbowałam, były trwałe ale jakoś kolejny raz nie wróciłam do nich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! Dlatego unikam łączenia denko z dwóch miesięcy, no ale miałam sporą zaległość bo przecież już marzec :D

      Usuń
  2. Kochana, co za denka! Tyle różnych kosmetyków, a ja znam tak mało produktów z własnego stosowania. Mini kosmetyki Love Nature z ogórkiem bardzo lubię, nawet teraz kupiłam sobie żel z zamiarem zabrania go w najbliższą podróż :) Kojarzę też maski do włosów w saszetkach - te z Beauty Care, a także z OH! my sexy hair. I tu kolejny dowód na to, że nasze włosy totalnie się od siebie różnią, bowiem ja byłam bardzo zadowolona z działania saszetek z Biedronki, za to te OH! my sexy hair były na moich włosach baaardzo przeciętne. Poza tym znam też żel aloesowy z Balea i podzielam Twoją opinię. Był taki jakiś wodnisty i lepiący się, nie mogłam znaleźć dla niego zastosowania :( Poza tym znam też szampony i pianki pod prysznic Balea, ale tych konkretnych rodzajów, które są u Ciebie, nie miałam. Szampony tej firmy u mnie były ok, choć bez szału, za to pianki kocham! I zarówno te pod prysznic, jak i do golenia <3 A z całego denka najbardziej ciekawią mnie kosmetyki Tess, w ogóle ich produkty kojarzą mi się z Tobą! Zawsze jak gdzieś je widzę, to przypominam sobie, że je polecasz, muszę się w końcu skusić i spróbować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem co mówisz, też czasami jestem zdziwiona gdy czytam jakieś wielkie denko i okazuje się np. że znam tylko kilka produktów :D A człowiekowi się wydaje, że już tyle poużywał^^ ;)) Nasze włosy są totalnie odwrotne! Ale jest tego jeden wielki PLUS - możemy się wymieniać niewypałami do włosów hihih ;))) Może powinnam napisać do marki Tess, że chcę zostać ich ambasadorką? :D Ale najpierw zdecydowanie powinnam porządnie opisać ich kosmetyki! ;)

      Usuń
  3. Wow bardzo duże zużycia, 20 kosmetyków to czasami i w 2 miesiące nie zużyję sama xd Z Twoich zużyć w sumie nie znam za dużo produktów.. Miałam krem Ziaja, ale bardzo dawnooo, aż mi o nim przypomniałaś! Pamiętam, że go lubiłam, ale mimo, że moja cera lubi się z kwasem migdałowym to nie wiem czy do niego bym wróciła. Jakoś Ziaja teraz średnio mi 'leży' :P Znam też maski - Balea z morza martwego, ale w sumie to jej nie pamiętam za bardzo. Pamiętam za to, że zazwyczaj te maski mnie szczypią i jakoś słabo wypadają u mnie ogólnie :P Miałam też Bielenda borówkową i była super, dobrze działała i miała genialny zapach ♥ Ale czy doczekamy się pełnowymiarowej wersji? Wątpię :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam - lubię wracać do tej Ziai, pomaga mi zwłaszcza w czasie przed okresem, kiedy moja skóra szaleje :) Aktualnie mam inny produkt o podobnym działaniu z Vichy, więc chcę go skończyć. Ale pewnie później wrócę do Ziai.

      Usuń
  4. Jejku jakie ogromniaste denko :) Ja bardzo lubię pianki do golenia z Balea i żałuję, że są słabo dostępne w Polsce :D Ja obecnie testuję ten tusz do rzęs z Avonu a maseczka do twarzy z Arielką czeka na użycie :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też żałuję, że nie mamy w Polsce DM i w sumie to dziwne, że nadal się u nas nie otworzyli. Ale dzięki temu zmusza to do tego, aby od czasu do czasu ruszyć się na wycieczkę^^ ;D

      Usuń
  5. Wow, ile zużyłaś! Gratuluję! A i opisać to jest nie lada wyczynem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, opisywanie nawet taki skrótowe trochę trwa.. :D

      Usuń
  6. łooo spore to denko. Nie wiedziałam, że balea ma takie pianki. Muszę je wypróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pianki Balea są świetne! Jeśli masz gdzieś dostęp to warto ;)

      Usuń
  7. Jak na dwa miesiące to i tak spore denko! Muszę też przyznać, że właściwie niewiele produktów z niego znam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Życzyłabym sobie mieć takie denka co miesiąc, jestem pod ogromnym wrażeniem! A z szamponami Balea ostatnio mam podobnie, niby wszystko ok, ale jednak nie ma sensu do nich wracać!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wypalony wosk to i dla mnie spore osiągnięcie ;) Denko ogromne nawet jak na dwa miesiące, ale jaka ulga, gdy już to wszystko można potem wyrzucić :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana, przede wszystkim podziwiam cierpliwość do opisania tak wielkiego denka! Kilka produktów jet mi dobrze znanych, gitterową maseczkę do włosów bardzo lubiłam właśnie za ten połysk <3 Tess uwielbiam, choć zdobywam jedynie na targach, muszę kupić koniecznie nowe płyny do higieny intymnej bo są świetne.

    OdpowiedzUsuń

Witaj, chcesz skomentować? To super! Uwielbiam czytać Wasze komentarze ;-)

Copyright © Nostami blog , Blogger