sobota, 26 października 2019

Recenzja: maski w płachcie Avon Care i Nutra Effects Avon True

Recenzja: maski w płachcie Avon Care i Nutra Effects Avon True
Dawno nie było na moim blogu recenzji nowych maseczek, dlatego dzisiaj nadrabiam te zaległości i recenzuję aż sześć masek w płachcie marki Avon. Zapraszam dalej!  
Jako prawdziwy maniak maseczkowy jakiś czas temu opisywałam Wam pierwsze maski w płachcie jakie pojawiły się w ofercie Avonu. Były to produkty z linii Planet Spa, a ich recenzję znajdziecie tutaj LINK. W katalogach Avon od tamtego czasu pojawiło się jednak więcej tego typu masek. Właściwie obecnie nieomal każda z linii pielęgnacyjnych ma swoje. Przygotowując dla Was dzisiejsze zestawienie odwoływałam się do moich doświadczeń z maskami w płachcie głównie produkcji koreańskiej. Recenzje wielu z nich znajdziecie na moim blogu (polecam skorzystać z opcji "szukaj"). 

Maski, jakie dzisiaj opisuję należą do dwóch linii pielęgnacyjnych Avon. Pierwsza z nich - Avon Care - jest polecana głównie do młodszej skóry i zawiera ekstrakty roślinne. Nutra Effects Avon True to kosmetyki z udoskonalonymi formułami, wśród których spotkać można m.in. kwas hialuronowy. Ten podział jest oczywiście bardzo umowy i obie linie z powodzeniem mogą być stosowane w każdym wieku, w zależności od potrzeb skóry. Tradycyjnie już podczas testowania setu maseczek robiłam pomiędzy nimi przynajmniej dzień przerwy, a czasami nawet tydzień (jak mi wypadł dodatkowo jakiś wyjazd). Wszystko po to, aby nie podrażnić przypadkiem skóry, a także, aby widzieć, czy po jednorazowej aplikacji zauważyłam na niej jakieś zmiany. 
Enriching moisture with honey - Avon Care
Maska do twarzy w płacie Avon Care enriching moisture with honey zawiera miód pszczeli, który zapewnia ochronę antybakteryjną, a także nawilża i mocno odżywia cerę. Niestety maseczka wcale nie pachnie miodem, a jej zapach jest kwiatowy. Płachta jest dość miękka, tradycyjnie jak u mnie za płytka na czole. Miałam też problem z dopasowaniem jej w okolicy oczu i nosa. Płachta jest bardzo mocno nasączona esencją. Tak mocno, że po nałożeniu ścieka ona po brodzie (a żeby było śmieszniej z tyłu jest opis "wygodna w użyciu - nie spływa z twarzy..." :D). Wiele razy już miałam do czynienia z mocno nasączonymi płachtami, nawet takimi gdzie esencji zostawało w opakowaniu na kolejne użycie, a jednak nigdy nic mi dotąd nie ściekało. Z tyłu opakowania mamy instrukcję użytkowania w obrazkach, niestety bez podania czasu. Dopiero w internecie znalazłam, że maskę powinniśmy pozostawić na skórze na około 15 min. Podczas aplikacji czułam przyjemne chłodzenie skóry, zwłaszcza na policzkach. Niestety musiałam od czasu do czasu wytrzeć szyję chusteczką xD 
Tuż po zdjęciu płachty skóra była wyraźnie bledsza, czułam też, że jest chłodniejsza w dotyku. Esencję pozostawiłam do wyschnięcia na skórze, jednak w miarę jej wysychania czułam jakbym miała jakąś warstwę okluzyjną na skórze. Owszem powodowało to, że skóra wyglądała na napiętą i gładszą, ale czułam się jakbym była czymś umazana, więc zmyłam twarz wodą. Po wysuszeniu skóry okazało się, że jest ona bardziej gładka i miła w dotyku, ciężko jednak ocenić większy wpływ składników na skórę. 

Skład : Aqua, Propylene Glycol, Phenoxyethanol, Sodium Citrate, Chondrus Crispus Extract, Disodium EDTA, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, PPG-26-Buteth-26, Hydroxyethylcellulose, Parfum Citric Acid, Sodium Hydroxide, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower/Leaf/Stem Extract, Mel Extract, Persea Gratissima (Avocado) Fruit Extract, Rose Cantifolia Flower Extract, Angelica Archangelica Root Extract, Avena Sativa (Oat) Meal Extract, Glycine Soja (Soybean) Seed Extract, Orchis Mascula Flower Extract, Imidazolidinyl Urea <1031404-004>
Radiant with rose - Avon Care
Kolejna maska z linii Avon Care to Radiant with rose i jest to maska o działaniu rozświetlającym. W składzie esencji znajduje się m.in. ekstrakt różany niestety sam kosmetyk pachnie kwiatowo, ale nie są to tylko same róże. Podobnie jak w poprzednim przypadku płachta była grubsza i nie do końca udało mi się dopasować ją do twarzy. Choć generalnie nie było najgorzej. Esencji było tak dużo, że po nałożeniu płachty na twarz co chwile musiałam wycierać chusteczką szyję, a i tak coś tam mi pokapało na bluzkę. Dlatego z ironią traktuję napis na opakowaniu mówiący o tym, że ta maska jest wygodna w użyciu i że nic nie spływa z twarzy i nie brudzi :D Mimo tych niedogodności działanie maseczki było całkiem przyjemne i odświeżające. Po aplikacji czułam, że skóra jest chłodniejsza w dotyku i bardziej miękka. Nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego rozświetlenia skóry, ale na pewno czułam, że była ona bardziej nawilżona. 

Skład: Aqua, Propylene Glycol, Phenoxyethanol, Imidazolidinyl Urea, Sodium Citrate, Disodium EDTA, Chondrus Crispus Extract, Hydroxyethylcellulose, Citric Acid, Sodium Hydroxide, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Rosa Canina Fruit Extract, Pearl Powder, Ascorbyl Glucoside, Rosa Cantifolia Flower Extract, Butylphenyl Methylpropional. Linalool. Hexyl Cinnamal, Benzyl Salicylate, Limonene, Citronellol <1027796-005>
Refreshing with aloe - Avon Care
Ostatnia z serii Avon Care to maseczka odświeżająca, zawierająca m.in. ekstrakt z aloesu. Płachta wykonana jest z nieco grubszej tkaniny i jak w pozostałych maskach tej serii otwory na oczy są dla mnie nieco zbyt blisko, a z kolei brakuje mi kawałka na czole. Płachta była bardzo mocno nasączona esencją, a ponieważ z poprzednimi maskami miałam problem z kapaniem, to tym razem po wyjęciu płachty z opakowania odcisnęłam ją trochę i dopiero nałożyłam na skórę. Maska nie ma z tyłu opakowania informacji odnośnie czasu jej trzymania na skórze, jednak wyczytałam w internecie, że jest to także około 15 min. Podczas aplikacji maska delikatnie chłodziła moją skórę, ale było to zdecydowanie delikatniejsze uczucie niż jak przy poprzednich maskach. Także zapach - mimo, że znów kwiatowy - był bardziej subtelny. Po zdjęciu maski skóra była chłodniejsza, miała jaśniejszy koloryt. Odczekałam kilka minut do całkowitego wchłonięcia się składników w skórę. Zauważyłam, że twarz wygląda na wypoczętą i nawilżoną. Ta maska, ze wszystkich poznanych przeze mnie masek Avon Care w płachcie okazała się być najprzyjemniejsza. Nie wiem czy to zasługa tego, że odsączyłam trochę esencji, czy po prostu skład najbardziej mi posłużył. A skład jak dotąd najkrótszy :)

Skład: Aqua, Propylene Glycol, Phenoxyethanol, Imidazolidinyl Urea, Sodium Citrate, Disodium EDTA, Chondrus Crispus Extract, Hydroxyethylcelulose, Parfum, Citric Acid, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Sodium Hydroxide, Aloe Barbadensis Leaf Juice <1031405-002>.
Booster Sheet Mask Hydration Boosting - Nutra Effects Avon True
Nawilżająca maska w płachcie zawiera w swoim składzie m.in. kwas hialuronowy i ekstrakt z kaktusa, znane ze swoich właściwości nawadniających. Płachta wykonana jest z cieńszego materiału i bardzo mocno nasączona esencją. Nasączenie jest odpowiednie, ale nie przesadzone, dzięki czemu nic nie ściekało mi po twarzy podczas aplikacji. Płachta jest dla mnie nieco za mała na czole (tradycyjnie), mogłaby też być większa na brodzie. Na plus bardzo dobre dopasowanie w okolicy oczu i nosa, co umożliwia właśnie to, że płachta jest miękka i bardzo elastyczna. Maska ma kwiatowy zapach, nieco mocny przy nakładaniu, ale z czasem ulatnia się i nie drażni. Aplikowałam ją na 15 min. W tym czasie czułam delikatne chłodzenie skóry, zwłaszcza na policzkach. Po zdjęciu płachty pozwoliłam esencji wyschnąć na skórze. Czułam na twarzy delikatną warstwę okluzyjną, która powodowała napięcie skóry, ale trochę mnie denerwowała, więc umyłam twarz wodą. Niestety maska Nutra Effects także ma na odwrocie sposób użycia w obrazkach i ciężko stwierdzić, czy ostatni obrazek oznacza "ciesz się piękną skórą", czy "zmyj skórę wodą" :D Mimo wszystko działanie maski bardzo mi się spodobało. Nic mnie nie podrażniło, a skóra wyglądała na nawilżoną, gładszą i lepiej napiętą 

Skład: Aqua, Propylen Glycol, Phenoxyethanol, Thiodipropionic Acid, Polysorbate 80, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, Chondrus Crispus Extract, Disodium EDTA, Hydroxyethylcellulose, Ascorbyl Glucoside, Citric Acid, Parfum, Panthenol, Histidine, Tocopheryl Acetate, Helianthus Annus (Sunflower) Seed Extract, Sodium Hyaluronate, Cereus Grandiflorus (Cactus) Flower Extract, Salvia Hispanica Seed Extract, Imidazolidinyl Urea <1032129-001>
Booster Sheet Mask Radiance Boosting - Nutra Effects Avon True
Maska o działaniu rozświetlającym zawiera m.in. ekstrakt z grejpfruta. Niestety mimo obecności cytrusów jej zapach jest kwiatowy. Szkoda, bardzo liczyłam na owocowe orzeźwienie :) Płachta jest dobrze nasączona, a w opakowaniu znajdowało się sporo esencji, którą zużyłam na skórę szyi i czoła (jak zawsze zabrakło mi w tym miejscu płachty). Podczas aplikacji czuć przyjemne nawilżenie skóry i delikatne chłodzenie (ale mniejsze niż w przypadku wersji nawilżającej). Tuż po zdjęciu maski skóra jest bardzo jasna, wręcz blada. I znów instrukcja obrazkowa nie wyjaśnia do końca czy po aplikacji trzeba umyć twarz, czy pozostawić do wyschnięcia. Ponieważ z czasem czułam delikatne pieczenie w okolicy policzków, to umyłam skórę. Twarz była chłodna w dotyku i rozjaśniona, koloryt wyrównany i nawet cienie pod oczami wydawały się mniejsze. Ta maseczka zaskoczyła mnie swoim działaniem  - skóra stała się gładsza, milsza w dotyku, dobrze nawilżona i przede wszystkim rozświetlona. Czyli tak jak obiecywał producent.

Skład: Aqua, Propylene Glycol, Thiodipropionic Acid, Phenoxyethanol, Imidazolidinyl Urea, Polysorbate 80, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, Disodium EDTA, Chondrus Crispus Extract, Hydroxyethylcellulose, Citric Acid, Ascorbyl Glucoside, Parfum, Panthenol, Tocopherylacetate, Arbutin Glycerin, Glutathione, Butylene Glycol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Extract, Ascorbic Acid, Leontopodium Alpinum Extract, Citrus Grandis (Grapefruit) Fruit Extract, Salvia Hispanica Seed Extract, Oenothera Biennis (Evening Primose) Seed Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Vitis Vinifera (Grape) Seed Extract <1032128-005> 
Booster Sheet Mask Youth Boosting - Nutra Effects Avon True
Jako ostatnią testowałam maskę o działaniu odmładzającym, która zawiera m.in. ekstrakt z wina. Płachta była bardzo mocno nasączona esencją i podobnie jak w pozostałych maskach tej serii sporo esencji zostało na dnie opakowania. Niestety tradycyjnie brakowało mi nieco płachty na czole oraz miałam trudności z dopasowaniem otworów na oczy... Ta maska także miała kwiatowy zapach i podczas aplikacji przyjemnie chłodziła skórę. Gdy po 15 minutach zdjęłam płachtę, to miło się zaskoczyłam, bo moja skóra wyglądała bardzo ładnie - była gładsza, rozjaśniona i jakaś taka ładna. Zauważyłam też wyraźne napięcie skóry, no cudo. Niestety to napięcie głównie spowodowane było zaschniętym serum. Niby nie było to mega przeszkadzające, ale w końcu mnie zaczęło jakoś denerwować i umyłam skórę. Po zmyciu wodą nie było już takiego efektu, mimo to skóra nadal wyglądała na ładnie nawilżoną i miłą w dotyku. Bardzo mi się spodobało działanie tej maski!

Skład: Aqua, Propylene Glycol, Thiodipropionic Acid, Phenoxyethanol, Imidazolidinyl Urea, Polysorbate 80, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, Disodium EDTA, Chondrus Crispus Extract, Hydroxyethylcellulose, Citric Acid, Ascorbyl Glucoside, Parfum, Panthenol, Tocopherylacetate, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Extract, Salvia Hispanica Seed Extract, C12-15 Alkyl Benzoate, Tribehenin, Wine Extract, Caradmie NG, PEG-10 Phytosterol, Palmitoyl Hexapeptide-12 <1032343-004>
Podsumowując przetestowane sześć masek w płachcie marki Avon to były one do siebie bardzo podobne. Zaczynając od kroju płachty, poprzez zapach ciężko byłoby je rozróżnić pomiędzy sobą. Owszem płachty masek z serii Avon Care były nieco grubsze, mam także wrażenie że może to z tego powodu tak ściekały po twarzy podczas aplikacji. Takiego problemu nie zauważyłam w płachtach z Nutra Effects, które także miały bardzo dużo esencji w opakowani i myślę, że z powodzeniem można by je stosować na dwa razy (lub lepiej dla dwóch osób mając dodatkową suchą płachtę). Zawiodłam się nieco na zapachach, ale może to dlatego, że spodziewałam się różnych nut, zgodnych z tym jakie składniki zawierała maska. Jeśli miałabym wskazać, która z masek najbardziej przypadła mi do gustu to byłaby to wersja odmładzająca z winem z Nutra Effects, a w dalszej kolejności nawilżająca z tej samej linii i odświeżająca z aloesem z Avon Care. Wszystkie one jednak miały działanie bardzo podobne i każda głównie nawilżała skórę i ją odświeżała. Żadne to jednak odkrycie - w końcu tak głównie działają wszystkie maski tego typu :D Jednak na tle koreańskich masek takich firm jak np. A'Pieu czy It's Skin to te z Avonu wypadają dość średnio. Mimo wszystko są przyjemnym dodatkiem do pielęgnacji i dostarczają sporo relaksu! Poznałyście maski w płachcie marki Avon? Któraś szczególnie przypadła Wam do gustu? A może macie inne maski do polecenia? Chętnie wypróbuję, dajcie znać w komentarzach! 

wtorek, 22 października 2019

#haul nie tylko kosmetyczny WRZESIEŃ 2019

#haul nie tylko kosmetyczny WRZESIEŃ 2019
We wrześniu skupiłam się na przygotowywaniu paczek urodzinowych dla kilku wspaniałych dziewczyn, które poznałam na portalu Dress Cloud. Dlatego mam wrażenie, że przybyło mi nieco mniej nowości. A jak było naprawdę? Przekonajcie się sami, zapraszam do lektury! 
Mój tradycyjny haul zakupowy rozpocznę tym razem od ślicznych, marmurkowych kubeczków ARBRE z Hoomla, które tak mnie oczarowały, że zaraz złapałam za telefon i wysłałam zdjęcia do ukochanego. I mimo, że nie narzekamy na brak naczyń, to jak widać trafiły do naszego domu :) Kubki mają kanciaste krawędzie, pojemność 0,4 l i oprócz wersji w różowym i czarnym kolorze była jeszcze biała. Ich cena była dodatkowo atrakcyjna, bo trafiłam na dzień gdzie drugi produkt z działu kuchnia był -50%. Lubię takie promocje! :D
Marzyłam, marzyłam i w końcu kupiłam dyfuzor zapachowy, który nawilża powietrze, a przy okazji sprawia że w domu przepięknie pachnie. Przy pomocy ultradźwięków wytwarzana jest delikatna, wodna mgiełka. Są trzy tryby działania - na pierwszym mamy zmienne kolory podświetlenia LED (zajrzyjcie na filmik!), na drugim trybie zatrzymujemy ten jeden ulubiony kolor i on się ciągle świeci, a na trzecim mamy parę bez światełka. Zmian oświetlenia LED jest kilka, m.in. jest to światło białe, czerwone, niebieskie, różowe, fioletowe. 
                                       DYFUZOR ZAPACHOWY - JAK DZIAŁA?
W zestawie z dyfuzorem były dwa olejki eteryczne - lawendowy oraz z drzewa sandałowego. I jak nie przepadam za zapachem lawendy, tak ten bardzo mi się spodobał  Dyfuzor działa tyle czasu, ile wody wlaliśmy do urządzenia (max. 4h). Ja swój kupiłam na stronie lidl.pl za niecałe 60 zł (trafiłam na dodatkową promocję).
Mówiłam Wam już, że sklep Action to zło wcielone! Wiedziałam o tym, gdy po raz pierwszy zrobiłam tam zakupy, że będzie mnie kusiło zaglądanie tam częściej. Tym razem kupiłam kilka drobiazgów do dekoracji pod kątem zdjęć - mniejszą wersję lusterkowej tacki, naturalne łupiny oraz drewnianą tacę (za 12 złoty!). Do tego pudełeczko, które przeznaczyłam jako opakowanie na próbki, małą świeczkę zapachową z zebrami (jak ona ładnie pachnie!) oraz dwie maseczki glinkowe w płachcie, które mnie zaciekawiły. Generalnie wszystkie kosmetyki z Actiona, które do tej pory kupiłam zostały już przez mnie przetestowane i myślę, że przygotuję jakiś zbiorczy post na ich temat. Dzięki temu dział ten już nieco mniej mnie kusi. Jednak alejki z produktami dekoracyjnymi i do kwiatów, to wciąż miejsce moich pielgrzymek :)
Zaczęłam na zakupy ciuchowe chodzić z aparatem i fotografować się w każdym ubraniu, które potencjalnie mi się podoba. Pewnie to żadne odkrycie Ameryki, choć akurat ja nigdy wcześniej tak nie robiłam. Dzięki temu najpierw robię ogólne rozeznanie co jest w różnych sklepach, a później już ewentualnie przymierzam drugi raz tylko to co mnie zachwyciło i w czym wyglądam "dobrze". Oczywiście robię sobie też zdjęcia metki z rozmiarem, bo nie raz już przekonałam się, że rozpiętość rozmiarowa bywa naprawdę przeróżna! We wrześniu potrzebowałam trochę ubrań o bardziej eleganckim charakterze. Przede wszystkim kupiłam sobie oversizową marynarkę z kratę, która ma podwinięte rękawy. Strasznie jestem w niej rozkochana i lubię ja nosić nie tylko na "specjalne okazje". Kupiłam też bardziej elegancką koszulę w kolorze złota oraz czarne, materiałowe spodnie. Wszystkie ubrania pochodzą ze sklepu C&A i o ile rzadko tam coś kupuję, to jak widać trafił mi się całkiem niezły komplet ;-) 
Z mojego ulubionego sklepu na eBay zamówiłam sobie kilka masek w płachcie A'Pieu. Oczywiście nie tylko dla mnie, ale też do podzielenia się z koleżankami. Przesyłka przyszła bardzo szybko i dostałam sporo próbek! 
Przyszło też do mnie zamówienie z AliExpressu z myślą o pewnej młodej damie :) Szczerze mówiąc to jest własnie ta chwila kiedy bardzo żałuję, że nie jestem już uczennicą :D Zobaczcie, jak to wszystko się mieni!
Wróćmy jednak do kosmetyków. Skusiłam się na nową pomadkę w płynie Power Stay, która ma utrzymywać się na ustach nawet do 16 godzin podobno. Wybrałam kolor Relentless Rose, który miał być przyjemnym różowym nudziakiem, a na ustach wpadał mi nieznacznie w koral (chociaż i tak tego nie widać na zdjęciach). Pomadka ma formułę w płynie i nakładamy ją za pomocą gąbeczki-aplikatora. Jest matowa i mocno wgryza się kolorem w usta. Rzeczywiście jest trwała i nie poddaje się łatwo jedzeniu, piciu, czy pocałunkom. Niestety są dni, kiedy nawet Power Stay się ściera  Zazwyczaj od środka, ku krawędziom, co jest o tyle spoko, że jeśli w miarę szybko zorientuję się, co się dzieje, to mogę ją łatwo uzupełnić. W najgorszym razie wygląda się jak z obrysowaną konturówką ustami. Jak każda matowa szminka także i ta może lekko wysuszać usta, choć formułę ma kremową i nie jest to taki efekt maski jak przy GR. Raczej podobny do tych poprzednich wersji avonowych matowych pomadek w płynie.




Hejka! Niedawno odkryłam, że zapachy mają duże znaczenie na mój nastrój. Poprawiają mi humor, a czasami wyciszają. Mgiełkę Energise z linii Aromatherapy Planet Spa od @avon_polska kupiłam sobie tak trochę na próbę. Mam sporo "pachnideł" a ich zużywanie idzie mi dość opornie. Dałam więc sobie samej wyzwanie, że jeśli nie sięgnę po nią za często, to szybko ją komuś podaruję. Niestety rozczaruję wszystkich potencjalnie zainteresowanych tym prezentem, bo od prawie dwóch tygodni sięgam po nią nawet kilka razy w ciągu dnia, co mi się dotąd absolutnie nie zdarzało! 😍 Tak mnie zachwyciła kompozycja zapachowa włoskiej bergamotki z cytryną 😍 Zapach jest odświeżający, bardzo energetyczny, znacznie intensywniejszy niż "zwykłe" mgiełki. Mam wrażenie, że rzeczywiście budzi mnie do działania, a na pewno poprawia mi humor 💚💚 Zapach nie utrzymuje się na skórze jakoś bardzo długo, ale zawsze możemy go odnowić kolejnym psiknięciem 😊 Mgiełka Energise tak mi się spodobała, że zamówiłam sobie wersję Calm - eukaliptus i mięta. Znacie już te nowości? #aromatherapy #aromaterapia #energise #avon #planetspa #zapach #mgielkadociala #bodymist #bergamotka #cytryna #bergamot #lemon #beautyblogerka #blogerkakosmetyczna #bblogerka #blogerkabeauty #fragrance #fresh #cosmeticslover
Post udostępniony przez Urbanbeautician (@_nostami)
Zamówiłam też dla siebie nową, energizująca mgiełkę do ciała z linii Planet Spa, Avon.  Tych mgiełek marka wprowadziła trzy i tak się składa, że w październiku dokupiłam koleją, a w domu mam starszą wersję tej ostatniej. Szykujcie się więc na post porównanie!  
W ramach programu Hot Noty od września testuję dwa przepiękne zapachy marki Avon. Jest to woda perfumowana Maxima dla niej oraz woda toaletowa Maxime dla niego. Oba zapachy mają pomóc nam w "uwolnieniu swojego potencjału i pokazaniu maksimum siebie". Oczywiście to w sensie metaforycznym. Opakowania są równie piękne, co nuty zapachowe. MAXIMA to przepiękna kompozycja kwiatu Immortelle, soczystej nektarynki i jaśminu. Zapach jest szykowny, elegancki, aksamitny i ciepły. MAXIME to połączenie nut żywicy olibanowej z akordami liści mandarynki i drzewa żywicznego. Całość kompozycji jest energetyczna i odświeżająca. Oba zapachy to świetna propozycja na jesienne i zimowe wieczory! Myślę, że pojawi się o nich nieco więcej na moim blogu :)
Tak dawno nie testowałam nic z portalu Streetcom, że już nieomal traciłam nadzieję, a tu taka niespodzianka! Dostałam się do kampanii serum Mineral 89 Vichy! Pamiętam, że marzyłam o przetestowaniu tego kosmetyku od czasu, gdy widziałam go u dziewczyn na instagramie. Chyba nie muszę ukrywać, jak wysoko skakałam z radości? 
I tak dla dopełnienia w ramach Klubu Recenzentki Wizaż testuję kolejne produkty marki Vichy - Neovadiol Phytosculpt, czyli krem do pielęgnacji skóry szyi i twarzy oraz Neovadiol Rose Platinum - różany krem wzmacniający z odżywczym woskiem pszczelim i wzmacniającym wapniem. Oba kosmetyki są przeznaczone dla osób nieco starszych, dlatego właściwym testującym będzie... moja MAMA! Powiem Wam w sekrecie, że trochę jej zazdroszczę, bo oba kosmetyki Vichy wyglądają pięknie i bardzo ładnie pachną. Oczywiście po testowaniu będzie nasza wspólna recenzja (mama opinuje, ja opisuję), ciekawe jak to wyjdzie? :)
Na początku października już przyszło moje pierwsze zamówienie z firmy Faberlic. Większość produktów zamówiłam do prezentów do testowania dla dziewczyn, a ponieważ już prawie wszystkie paczki ode mnie wyszły, to mogę pokazać wam co to było :D Zamówiłam set masek w płachcie o różnym działaniu, tonik i żel do mycia twarzy z werbeną, pastę do zębów z aloesem (właśnie jest w użyciu i to miła odmiana po tych wszystkich miętowych!), peeeling owocowy, spray do ust malinowy, odkamieniacz do czajników (super się sprawdza i jest w jednorazowych ampułkach - mega wygodne!) oraz trochę mydełek. 
Również na przełomie września i października zmieniłam paznokcie z wakacyjnych na "jesienne". Oczywiście w salonie Beauty Boutique! Tym razem bardzo skróciłam paznokcie, bo już mi ich długość przeszkadzała, a kolor jaki wybrałam to khaki numer 851 marki MakeAR. Poprosiłam tez o zdobienie ze złotej folii, które zdecydowanie ożywiło tą stylizację. No i tak mi teraz do tych paznokci pasują militarne ubrania. I przypomniałam sobie, dlaczego kiedyś tak lubiłam je nosić! 
Jak widzicie mimo, że ten miesiąc niby był "mniej zakupowy", to i tak trochę się tych nowości nazbierało. Dajcie znać w komentarzach, co szczególnie Was zaciekawiło :) We wrześniu miałam jeszcze przyjemność być na kilkudniowej wycieczce po Holandii, gdzie mimo deszczowej pogody bardzo mi się podobało. Zwłaszcza za serce ujęły mnie te mniejsze miejscowości, jak Delph czy Haga. 



poniedziałek, 14 października 2019

Relacja: Targi Natural Beauty vol. 11

Relacja: Targi Natural Beauty vol. 11
Przedwczoraj odbyła się kolejna edycja wrocławskich targów kosmetyków naturalnych. Oczywiście nie mogło mnie na niej zabraknąć, bo wiecie jak lubię takie imprezy :) Na terenie industrialnej zajezdni Dąbie równocześnie do Natural Beauty odbywały się targi mody autorskiej i wzornictwa Fashion Meeting Pop Up Store, w tym roku pod hasłem "Kupuj Świadomie", a także Wrocławskie Targi Plakatu i Ilustracji, "Dzikie Targi" czyli Festiwal wnętrz tropikalnych i egzotyki oraz zlot food truck'ów Dzika Uczta Orientalna. Sami więc widzicie, że sporo się działo! 
Targi Natural Beauty odbywały się już po raz jedenasty. Ja uczestniczyłam w czterech edycjach i przyznaję, że aż się zdziwiłam, że już tyle się ich odbyło! Na zwiedzanie umówiłam się z dwoma koleżankami poznanymi na portalu Dress Cloud - Magdą, autorką bloga Takie Moje Oderwanie oraz Justyną, która obecnie działa głównie na Instagramie. Oczywiście nie muszę wspominać, że wszystkie trzy jesteśmy totalnymi kosmetycznymi świrkami, wiadomo więc, że nasze zwiedzanie było bardziej wnikliwe niż normalnie :D 
Z dziewczynami spotkałyśmy się jeszcze przed oficjalnym otwarciem wydarzenia i na początku obejrzałyśmy kilka stoisk fashion oraz z plakatami. Szczególnie zachwyciła nas twórczość Maggie Piu, tworzącej swoje prace w stylistyce secesyjnej. Ja miałam natychmiastowe skojarzenie z twórczością Alfonsa Muchy, co mnie też nie dziwi, zwłaszcza, że lada moment jadę do Pragi :) Maggie Piu swoją twórczość prezentuje nie tylko na wielkoformatowych obrazach, czy plakatach, ale także na przedmiotach użytkowych, jak poduszki, czy torby. Byłyśmy totalnie zachwycone! 
Zgodnie stwierdziłyśmy, że musimy zdecydowanie skierować swoje kroki na część kosmetyczną, bo zbyt wiele przepięknych rzeczy kusi nas, a portfele nie są na taką okoliczność przygotowane. Chociaż, czy kiedykolwiek są? W każdym razie grzecznie udałyśmy się w alejki, gdzie królowała naturalna pielęgnacja. Jako pierwsze odwiedziłyśmy stoisko marki Trawiaste. W sumie to jako pierwsze i ostatnie, bo później jeszcze do niego wróciłyśmy na sam koniec. Jedną z nowości tej wegańskiej marki jest pomadka z buraka o ciemnoczerwonej barwie. Mi spodobał się także makowo-rozmarynowy żel do oczyszczania twarzy. Wszystkie kosmetyki mają naturalne składniki i dośc krótki termin na ich zużywanie, z uwagi na brak substancji konserwujących. Trzeba o tym koniecznie pamiętać! 
Kolejne było stoisko marki KOI, kosmetyków które skutecznie ukoją Twoją skórę - jak głosi ich hasło reklamowe. Bardzo podobały mi się eleganckie "złote" buteleczki z serum.
Trochę czasu spędziłyśmy na stoisku wrocławskiej marki bubu candles, gdzie obwąchiwałyśmy wszystkie możliwe wersje zapachowe świec sojowych. Zapachy były śliczne, ale w pewnym momencie tak mi się już wszystkie pomieszały, że nie mogłam się zdecydować i nie wzięłam żadnego. Generalnie nie nastawiałam się tym razem na zakup świec, bo mam jeszcze w zapasach sporo wosków, ale bardzo przyjemnie było poznać przemiłą właścicielkę tej manufaktury. Spodobały mi się też bardzo woreczki do pakowania świec na prezent. 
Wspólne stoisko marki Why Not oraz Black Sheep utrzymane było w biało-czarnej kolorystyce, którą przełamywały kolorowe mydełka Why Not. Zobaczcie tylko na te kształty i kolory! 
Monuskin to marka kosmetyków naturalnych z UK, która dopiero wchodzi na polski rynek. Zaskoczyła mnie duża pojemność balsamu oczyszczającego do twarzy Cleasing Balm, który ślicznie pachniał olejkami eterycznymi. Testowałam też na dłoni rozświetlający Illuminating Primer z podłużnego opakowania i powiem Wam, że robi piękne glow! Do przetestowania dostałam próbkę Skin Perfector przeznaczonego do cery mieszanej. Już nie mogę się doczekać, aż go wypróbuję.
Nie miałam w planach za wiele kupować, jednak na stoisku Esito po prostu zakochałam się w peelingu enzymatycznym i bez wahania go kupiłam. W dotyku jest on bardzo delikatny, ale podczas masowania wyraźnie widać jak oczyszcza skórę ze zbędnego naskórka, a po oczyszczeniu pozostawia delikatną warstewkę ochronną. Kusiła mnie też mocno maseczka liftingująca z winem, ale miałam w pamięci moje zapasy maseczkowe i wstrzymałam się z zakupem :P
Do La-Le szłam z zamiarem zakupu ich nowości, czyli dezodorantu w kostce. Wybrałam dla siebie wersję o zapachu grapefruita i rozmarynu. Skusiłam się też na dezodorant w kramie o zapachu czerwonych winogron. Mam nadzieję, że go nie zjem bo pachnie po prostu przepięknie! Odkąd depiluję pachy woskiem dezodoranty w kremie lepiej mi służą niż te w innych formatach, cieszę się więc że poznam działanie tych o naturalnych składach. 
Do stoiska Ministerstwa Dobrego Mydła bardzo ciężko było się dopchać ze względu na spore tłumy. Nic dziwnego patrząc na wybór mydełek, hydrolatów i innych ciekawych produktów. Mnie najbardziej zainteresowały balsamy w formie sztyftu, które aplikujemy na miejsca wymagające szczególnego nawilżenia i odżywienia. Kiedyś chętnie je przetestuję! 
Trochę czasu spędziłyśmy przy stoisku marki Bioleev wąchając i oglądając co tylko się da :) Zaciekawiło nas bardzo masło kakaowe w formie kosteczek. Kosmetyk ten jest dosyć twardy i aby ułatwić wydobywanie do z opakowania marka zdecydowała się właśnie na taką formułę. Myślę, że jest to też super sposób na zabranie ze sobą mniejszej ilości produktu kiedy np. jedziemy w podróż. Bioleev ma spory asortyment przeróżnych produktów o przepięknych zapachach. To właśnie z tego powodu skusiłam się na peeling cukrowy oraz żel do mycia twarzy :)
Na targach poznałyśmy jeszcze jedną markę specjalizująca się w produkcji świec sojowych - Natura Rzeczy. Tutaj wybór zapachów był oszałamiający, a i tak jest to podobno tylko część asortymentu! Ja przepadłam, nie byłam w stanie stwierdzić już czego chcę i co jak pachnie :D Na szczęście okazało się, że Natura Rzeczy jest też z Wrocławia, w dodatku z mojego rodzinnego Nadodrza. Sądzę więc, że jeszcze się spotkamy, zwłaszcza że jest to też miejsce gdzie odbywa się wiele kreatywnych i twórczych warsztatów. Zajrzyjcie na ich profil na Facebooku! 
Wiele fajnych warsztatów, nie tylko typowo florystycznych prowadzi także wrocławska Botanika, która zachwyciła mnie swoim stoiskiem. To jako przykład tego, co można było zobaczyć na "Dzikich Targach", czyli Festiwalu wnętrz tropikalnych i egzotyki. Zdecydowanie muszę odwiedzić to miejsce, choćby po to aby choć przez chwilę poczuć się jak w przepięknym ogrodzie! 
Jak widzicie w miniony weekend w Zajezdni Dąbie we Wrocławiu działo się naprawdę sporo. Mimo, że starałyśmy się skupić tylko i wyłącznie na części, którą zajmowały targi kosmetyków naturalnych Natural Beauty, to i tak nie sposób było zamknąć oczu na przepiękne rośliny, plakaty, czy kolorowe ubrania, jakich nie znajdziecie w żadnej sieciówce! Najfajniejsza w takich wydarzeniach jest możliwość porozmawiania często z właścicielami firm o ich kosmetykach, składnikach jakie wykorzystują, czy planowanych nowościach. Zazwyczaj ich praca jest też ich pasją, więc te rozmowy mają zupełnie inny wymiar niż np. z ekspedientkami w drogerii. Czasami można się tak bardzo zagadać, że zapomni się o relacji fotograficznej! Ja tak miałam na stoisku Ringana, austriackiej marki, która także dopiero "wchodzi" na polski rynek. Mam jednak nadzieję, że nadrobię to niedopatrzenie w przyszłości i będę mogła powiedzieć i pokazać Wam nieco więcej na ich temat. 
Na koniec prezentuję oczywiście moje targowe zakupy, bo rzadko się zdarza aby wyjść z takie wydarzenia z pustymi rekami :D Oprócz kosmetyków, o których pisałam już w treści posta znajduje się tutaj także gąbka do masażu z lufy z Nature Product oraz próbka odżywczego szamponu w kostce z NATUROlogii. Oczywiście o wszystkich tych kosmetykach spodziewajcie się recenzji, jak tylko poznam je odpowiednio dobrze ;-) Lubicie kosmetyki naturalne? Któryś szczególnie Was zainteresował? Podzielcie się też w komentarzach swoimi naturalnymi ulubieńcami! 

PS. Musicie wybaczyć mi jakość dzisiejszych zdjęć, ale wnętrze zajezdni jest dość ciemne, a ręce mi się jeszcze trzęsły z ekscytacji... ^^ 

wtorek, 8 października 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne WRZESIEŃ 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne WRZESIEŃ 2019
Co najskuteczniej motywuje mnie do pisania postów typu "denko"? Coraz większa sterta kolejnych pustych opakowań, które pojawiają się wraz z nowym miesiącem. I zawsze mam wrażenie, że najwięcej zużyć mam na przełomie miesięcy! Zapraszam na wrześniowe zużycia kosmetyczne i garść minirecenzji. 
My, blogerki beauty zawsze mamy problem z za dużą ilością kosmetyków :D Większy niż "statystycznie" dostęp do informacji o nowych kosmetykach sprawia, że mimo iż cały czas coś testujemy i używamy, to i tak co i rusz przybywa nam coś nowego. Dlatego dużą popularnością cieszą się wśród nas wszelkie wyzwania wspierające nas w zużywaniu produktów, bo jak wiadomo nawet najlepszy kosmetyk postawiony na półce sam z siebie jakoś nie chce działać! :-) Parę dni temu ruszyło wyzwanie na profilu Instagramowym @pracujewdrogerii, którego hasłem-hasztagiem jest #wykończmynadstany. Jeśli potrzebujecie motywacyjnego kopniaka, to polecam zajrzeć. A ja tymczasem rozprawię się w tematem mojego aktualnego denko. 
DO CIAŁA
- szampon Purete oczyszczający do włosów przetłuszczających, Yves Rocher - miał śliczny ziołowych zapach, który utrzymywał się dość długo na włosach. Dobrze oczyszczał skórę głowy, a więcej na jego temat przeczytacie w poście o letniej pielęgnacji włosów (LINK)
- żel pod prysznic Senses California Glow, Avon - to moje pocieszenie na powakacyjną depresję. Żel miał energetyzującą, pomarańczową barwę i wspaniały, słodki zapach, w którym doszukałam się różowego grejpfruta i kwiatu frangipani. Konsystencja była dość lejąca, co niestety nie wpłynęło na wydajność kosmetyku. Żel dobrze się pienił i zmywał skórę nie wysuszając jej i nie podrażniając. To bardzo przyjemny produkt, umilający kąpiel i przypominający o słodkim, słonecznym, wakacyjnym lenistwie. Opakowanie 250 ml wystarczyło u mnie na około 4 tygodnie, a dzięki wygodnemu zamknięciu zużyłam kosmetyk do ostatniej kropli. California Glow to wersja limitowana i nie jest obecnie dostępna w sprzedaży.
- żel pod prysznic "Lizak Tęczowy", Dushka - kolorowy, tęczowy żel, który nie był za bardzo wydajny, ale wybaczam mu wszystko :) Pisałam o nim całkiem sporo w ostatnim poście o kosmetykach tej marki (LINK). Ta seria to także limitka.
- BIO olejek do ciała, Kneipp - jest zamknięty w buteleczce z 20 ml kosmetyku, niech Was to jednak nie zwiedzie, bo jest to szalenie wydajny produkt. Kosmetyk zawiera naturalne olejki - olejek z grejpfruta, krokosza barwierskiego i oliwę z oliwek. To dzięki temu pierwszemu olejkowi produkt ma wręcz uzależniający, przepiękny, cytrusowy zapach, który uwielbiam . Olejek szybko wchłaniał się w skórę, a po chwili nie pozostawiał na niej oleistej warstwy. Dobrze radził sobie nie tylko ze skórą z bliznami, ale też z wysuszonymi łokciami i kolanami, czy zrogowaciałym naskórkiem. Zużyłam go w porze roku, gdy nie cierpię olejków na skórze i udało się. Nie wiem czy wrócę, jeśli tak to raczej w zimniejszych miesiącach. 
- micelarny krem myjący Low Shampoo Advance Techniques, Avon - pisałam o nim także przy letniej pielęgnacji włosów (LINK) i nadal jest to zdecydowanie mój faworyt wśród szamponów. I choć używam go zamiennie z innymi produktami, to nikt tak jak on nie sprawia, że moje włosy odżywają i ładnie się układają.
- mgiełka zapachowa Hello Kitty, Avon - jeśli obserwujecie mojego bloga odpowiednio długo, to wiecie, że zużywanie zapachów idzie mi jak przysłowiowa krew z nosa. Mimo codziennego stosowania mam wrażenie, że zapasy nigdy mi się nie skończą! We wrześniu na Dress Cloud motywowałyśmy się do zużywania zapachów i no cóż mój wynik może i nie wygląda imponująco, ale i tak jestem z siebie mega dumna :D Mgiełka miała słodki, dziewczęcy zapach i co bardzo ważne nie podrażniała mi skóry. Nigdy, nawet gdy miałam tą skórę spaloną słońcem czy podrażnioną po depilacji. I to była największa zaleta tego produktu, bo trwałość nie należała do największych, ale jakby na to nie patrzeć był do kosmetyk dla dzieci. Powrotu nie planuję, bo mam jeszcze sporo innych mgiełek, a tej wersji zapachowej już i tak nie ma w sprzedaży. 
- leczniczy puder do rozpylania, Daktarin - to właściwie produkt leczniczy, ale od czasu do czasu chcę Wam o nim wspomnieć. Jest to po prostu "must have" dla wszystkich, którzy często korzystają z basenów, saun, siłowni, wyjeżdżają do hoteli i dbają o ochronę przeciwgrzybiczną swoich stóp! Puder ma formułę sprayu, po spryskaniu skóry zamienia się w biały talk, który chroni nas przed bakteriami, nadmierną potliwością i częściowo też brzydkim zapachem. Mega wygodny i skuteczny produkt - znajdziecie go w aptekach. 
DO TWARZY
- mydło w kostce Werbena i Limonka, Green Pharmacy - wkradł mi się tu jeszcze kosmetyk przeznaczony bardziej do ciała niż twarzy, a mianowicie mydełko w kostce. Zapach miało bardzo świeży, cytrusowy i do tego dość intensywny. nie wysuszało skóry dłoni, a jedynie pod koniec używania dość mocno się kruszyło i rozpadało. Dlatego nie spotkamy się więcej myślę. 
- plasterki na wypryski, ISANA - od kiedy odkryłam ten produkt dzięki koleżance w wakacje to zużywam kolejne opakowania! To chyba mocna rekomendacja z mojej strony? Zainteresowanych szczegółami odsyłam do tego posta (LINK), a ja oczywiście zaopatrzyłam się w kolejne opakowanie. 
- maska oczyszczająca Urban Skin Detox, Nivea - szybko działająca maseczka, która dość dobrze oczyszczała moją skórę, a że było to moje drugie opakowanie, to jak widać polubiłyśmy się :-) Pisałam o niej szeroka recenzję w poście o obu maskach z linii Essentials Nivea (LINK) i drugą maseczkę z tej serii też mam w planach niebawem zużyć. Chwilowo nie planuje powrotu, bo masek w tubkach mam bardzo dużo. Zresztą może w tym miesiącu pochwalę się częścią z nich we wpisie, kto wie? 
- mineralny peeling gommage 2 w 1, Biotaniqe - łączy w sobie działanie enzymatyczne i mechaniczne. Enzym z papai delikatnie i dogłębnie rozpuszcza martwe komórki, z kolei mikrodrobinki krzemowe działają ścierająco i powierzchniowo wygładzając skórę i usuwając zanieczyszczenia. Peeling zawiera także wyciąg z peonii i glinkę kaolin, która absorbuje nadmiar sebum i oczyszcza pory. Produkt ma konsystencję pasty z wyraźnie widocznymi drobinkami ścierającymi. Jest biały i ma neutralny, delikatny zapach. Początkowo sceptycznie podchodziłam do tego kosmetyku, bo nie podobało mi się jego działanie kiedy używałam go jak typowy peeling - czyli na zwilżoną skórę i pocierając. Przy takim używaniu pozostawiał on bowiem warstwę okluzyjną, która mnie irytowała. Jednak doczytałam na odwrocie, że kosmetyk ten możemy stosować w formie maski - nakładając na skórę i po około 10 minutach zmywając. Postanowiłam dać mu jeszcze szansę i okazało się, że nagle zaczął działać super!  Skóra po użyciu tego peelingu jest wyraźnie mocno oczyszczona, ale nie wysuszona. Często używam tego kosmetyku przed nałożeniem masek, aby wzmocnić ich działanie. Mam w zapasach trochę peelingów, więc powrotu nie planuję. Jednak jeśli szukacie czegoś o takim działaniu, to polecam przyjrzeć mu się bliżej :)
- emulsja D.S., Uriage - lekka, bezzapachowa emulsja, która należała do mojego narzeczonego. Czasami podbierałam mu ją do pielęgnacji skóry po depilacji (więc w sumie do ciała!) :D Bardzo szybko się wchłaniała i była ultradelikatna. Kosmetyk przeznaczony jest zasadniczo do skóry atopowej. 
- serum Power 10 Formula VB Effector, It's skin - bardzo wydajne serum do cery tłustej i mieszanej okazało się przyjemnym kosmetykiem. Pisałam o nim w poście o mojej pielęgnacji (LINK). Aktualnie używam innych boosterów, ale być może kiedyś powrócę do tych marki It's Skin. Choć pewnie znów będzie problem z wyborem ;-) (chciałabym wszystkie^^)
- punktor do stosowania miejscowego, Rable - kosmetyk na bazie glinki o ładnym, eukaliptusowym zapachu i niebieskiej barwie. Kupiłam go na Targach Kosmetyków Naturalnych, niestety kompletnie nie radził on sobie z tym do czego był przeznaczony, czyli z walką z krostami. Owszem łagodził pieczenie, swędzenie i koił, ale nie zauważyłam aby dzięki niemu niedoskonałości szybciej się goiły. Szkoda, bo zapowiadał się fajnie :/
- olejek z drzewa herbacianego, PPHU KEJ - olejek o uniwersalnym zastosowaniu bakteriobójczym. W chwilach "grozy" smarowałam nim profilaktycznie stopy między palcami, czy zmiany trądzikowe. Najbardziej jestem dumna z tego, że zużyłam go przed końcówką daty produkcji, co w przypadku olejków zdarza mi się rzadko :D Kupię kolejny z pewnością, nie wiem czy tej marki, czy innej ale ich działanie jest dość podobne. 
PRÓBKI
Z czterech zużytych przez mnie próbek kremów na uwagę zasługuje Sleep Potion Distillery od Avon. Jest to nowa linia kosmetyków tej marki, którą wyróżniać ma brak składników pochodzenia zwierzęcego, brak alkoholu, brak filtrów chemicznych, brak olejów mineralnych i brak substancji zapachowych. Produkty mają być ekologiczne, skoncentrowane i wegańskie. Sleep Potion to eliksir na noc, przypominający konsystencją nieco gęstszy booster. Ładnie nawilżył moją skórę, choć po jednorazowej aplikacji nie za wiele można na temat produktu powiedzieć. Jak dla mnie mógłby jednak pachnieć. Nawet tak jak kwiatowy krem Japan Rituals z AA, albo Royal Velvet z Oriflame. Ten ostatni zachwycił mnie też swoją puszystą konsystencją i bardzo szybkim wchłanianiem się. Z całej czwórki najsłabiej wypadł Nutri Advance Anew z Avonu, choć także i on miło otulił moją skórę i przygotował na zmagania całego dnia. 
MASECZKI W PŁACHCIE
- maska w płachcie odmładzająca Carnival, Muju - Esencja maseczki zawiera ekstrakty z borówki, czarnej porzeczki oraz miodu, które mają za zadanie wygładzić i ujędrnić skórę, sprawiając że będzie ona wyglądała młodziej. Płachta wykonana jest z delikatnej tkaniny, dzięki czemu idealnie dopasowała się do kształtu mojej twarzy. Esencji było sporo i płachta była dobrze nasączona. Maska posiada nadruk karnawałowej maski na płachcie i stąd pewnie inspiracja do jej nazwy. Esencja ma ładny, perfumeryjny zapach, dość intensywny. Po nałożeniu na skórę maska bardzo przyjemnie chłodziła skórę podczas całej 20 minutowej aplikacji. Po zdjęciu płachty esencja wchłonęła się w skórę całkowicie. Moja skóra bardzo dobrze zareagowała na maskę Carnival - skóra wyglądała na nawilżoną, promienną i wygładzoną. Bardzo spodobało mi się to, że skóra pod oczami wyglądała znacznie lepiej niż rano! 
- maseczka wygładzająca z miodem manuka, Lanocreme - we wnętrzu opakowania znajdowała się złożona płachta nasączona esencją, która była umieszczona na dodatkowej plastykowej płachcie. Przed użyciem maski trzeba było je oddzielić i nałożyć oczywiście tylko tą bardziej "miękką". Płachta wykonana była z trochę grubszego materiału i była bardzo dobrze nasączona. Miała też nieco więcej materiału na czoło, dzięki czemu mogłam w końcu nałożyć ją "głębiej" :D Maska przepięknie i dość intensywnie pachniała miodem. W trakcie aplikacji czułam wyraźne chłodzenie skóry. Zgodnie z zaleceniem producenta maskę trzymałam na twarzy około 10 minut. Tuż po zdjęciu płachty skóra wyglądała naprawdę WOW - była rozjaśniona, gładka, ładnie nawilżona i delikatna w dotyku. Po wyschnięciu pozostałości esencji wyczułam na skórze delikatny filtr kiedy dotykałam jej palcami, ale ponieważ i tak kładłam się spać, to nie przejmowałam się tym, tylko dołożyłam krem. Rano moja skóra nadal wyglądała na odmłodzoną i rozjaśnioną, była też delikatniejsza w dotyku.
 - maska Clay Sheet Mask, Mascot Europe (czyli ze sklepu Action) - to maska w płachcie nasączona glinką kaolin. Płachta składa się z dwóch części, z których każdą nakładamy na twarz osobno. Mało tego - obie części są zabezpieczone folią z dwóch stron! Czyli tak: wyjmujemy z opakowania dwa kawałki, po rozprostowaniu jednego ściągamy z niego jedną z folii (wygodniej tą przeźroczystą), następnie przykładamy maskę do twarzy tą stroną gdzie jest wyraźnie dużo glinki i po przyłożeniu odklejamy drugą, sztywną, białą część zabezpieczającą. Następnie to samo robimy z dolną partią maski. Uff!...
Płachta nie jest mocno nasączona, zresztą ona jest pokryta glinką więc to trochę inny rodzaj "nasączenia". Pachnie zupełnie jak glinka, jedynie nie zastyga tak "na sucho" bo ciągle czujemy jednak że jest to płachta. Obie części udało mi się dość dobrze dopasować i podczas aplikacji nie przesuwały się, ani nie odklejały. Maskę trzymamy na twarzy około 10 minut. Po zdjęciu płachty i zmyciu pozostałości glinki skóra jest delikatnie oczyszczona, jednak wydaje mi się, że przy normalnych glinkach efekt jest mocniejszy. Poza tym mam mieszane uczucia - czy to w końcu maska w płachcie, czy glinka? Sądziłam, że może nieco mniej jest roboty przy niej niż przy glince, ale odklejanie tych warstw brudzi podobnie, a jednak efekt jest słabszy. No i przeraziła mnie ilość śmieci po jednorazowej aplikacji... Podsumowując - jak za maseczkę, która kosztowała niecałe 3 złote naprawdę nie ma co marudzić. Miło było ją wypróbować, ale nie planuję do niej wracać.
- Hydrogel lip mask oraz Gold Lip Mask, Mascot Europe - obie maski w działaniu były do siebie dość podobne, może z drobną przewagą na korzyść tej złotej. Dlatego postanowiłam opisać je razem. Maseczka ma postać przeźroczystego, silikonowego płatka, który nakładamy na usta i dokładnie dociskamy. Płachta znajduje się na plastykowej tacce i była dość dobrze nasączona esencją. Podczas aplikacji czuć delikatne chłodzenie skóry, nie tylko na ustach ale wszędzie tam gdzie dotyka część żelowa. Maseczkę należy pozostawić na skórze do 15 minut i chyba w tym czasie najlepiej leżeć, bo cały czas miałam wrażenie, że mi ten płatek spłynie z ust.Po maseczce skóra na moich ustach była trochę gładsza i bardziej nawilżona, ale szczerze mówiąc spodziewałam się większego efektu. A przynajmniej większy efekt robiły u mnie maski innych marek. Na WIELKI MINUS ogromna ilość plastiku!!! Maseczka żelowa, na plastikowej tacce, przełożona plastikowym papierkiem, we wnętrzu plastikowej torebki. Zaspokoiłam moja ciekawość, ale serce nie pozwala mi na kupowanie więcej tego produktu. 
- wygładzająca maska do twarzy w płachcie Greek Seas Planet Spa, Avon - to czwarta maska tego typu w tej serii. Wewnątrz plastikowego opakowania o turkusowym kolorze znajdziemy dość grubą płachtę nasączoną esencją. Płachta ma jakby dwie części i totalnie źle skrojone jak dla mnie otwory na oczy i usta. Próbowałam na rożne strony, ale nie udało mi się jej komfortowo dopasować i przez to podczas aplikacji ciągle mnie gdzieś coś uwierało. Maska miała śliczny zapach, taki sam jak cała linia z ekstraktem z alg greckich. Esencja miała za zadanie wygładzenie i nawilżenie skóry. Maskę aplikowałam na 15 min podczas których czułam delikatne chłodzenie. Po zdjęciu płachty skóra wyglądała na odświeżoną, niestety dość szybko zaczęła mnie szczypać i piec. To nieprzyjemne uczucie trwało jakiś czas, na szczęście jednak minęło, a skora nie była zaczerwieniona, ani podrażniona. Niestety nie zauważyłam większych efektów działania maski poza delikatnym nawilżeniem i odświeżeniem skóry. Dodatkowo źle skrojona płachta i szczypanie kompletnie mnie do niej zniechęciły. A szkoda, inne wersje masek Planet Spa wspominam jakoś milej! Zresztą TUTAJ post o pozostałych maskach tej serii.
MAKIJAŻ I PRÓBKI
Do mojego denko trafia znów trochę bardzo starych kosmetyków do makijażu. Wśród nich dwie próbki bronzerów, których nawet nie sprawdziłam (ale i tak były bardzo ciemne!) oraz sporo produktów do ust. Z pielęgnacyjnych jest tutaj poziomkowy balsam do ust z Evree oraz kakaowe masełko Care z Avonu. Wyrzucam także trzy błyszczyki, w tym jeden śliczny złoty ze Smashbox'a oraz pomadkę Luxe z Avonu. Próbki podkładu Power Stay pomogły mi znaleźć swój idealny odcień tego produktu, można więc powiedzieć że zużyłam je z korzyścią!  
Zużyłam też próbkę bananowej maski Hair Food Fructis z Garniera i bardzo mi się podobała, chociaż nie przepadam za zapachem bananów i myślę, że jeśli będę ja kupowała to raczej w innej wersji. Testowałam też maseczkę wzmacniającą z sokiem z aloesu marki Cien i była całkiem OK. W moim przypadku maski do włosów albo działają, albo nie - pośrednich opcji nie ma. Saszetka Cien była jednak dla mnie nieco mała i gdybym wiedziała o tym wcześniej, to kupiłabym dwa opakowania od razu. A może ja nadużywam masek do włosów? Jak to jest z Wami? Wystarczają Wam takie próbki-saszetki? Czy też macie z tym problem? Pochwalcie się też swoimi zużyciami kosmetycznymi września w komentarzach. Grunt to wzajemna motywacja! :)
Copyright © Nostami blog , Blogger