piątek, 26 lipca 2019

Recenzja: maski z Biedronki be beauty care

Recenzja: maski z Biedronki be beauty care
Nie dziwi już nas obecność w nieomal każdym dyskoncie spożywczym kosmetycznej marki własnej, choć często są to produkty znanych nam polskich marek, jedynie produkowane pod innym brandem. I tak w Lidlu spotkać możemy kosmetyki marki Cien, w Auchanie - kosmetyki marki Cosmia, a w Biedronce - marki Be Beauty Care. Dziś opowiem Wam o kilka maseczkach tej ostatniej.
Przyznaję, że pomimo sporych zapasów kosmetycznych i znajomości naprawdę fajnych produktów daję się czasami skusić na kolejny kosmetyk podczas zakupów spożywczych :-) Gdzieś pomiędzy ziemniakami, a mlekiem wpada więc do koszyka jakiś drobiazg, po który sięgam głównie z powodu ceny. Trzeba bowiem od razu przyznać, że kosmetyki marki własnej sklepu są zazwyczaj znacznie tańsze od ich odpowiedników w drogeriach. I tu początkową radość z super promocyjnego zakupu zawsze przyćmiewa mi myśl, że może za tą ceną nie idzie jakość? Dlatego postanowiłam sprawdzić kilka masek marki be beauty, które kupiłam w Biedronce za naprawdę niewielkie pieniądze. Będzie maska w płachcie oraz trzy maseczki w saszetkach.   
Maska oczyszczająca do twarzy kompres - w płachcie
Maska na czarnej tkaninie zgodnia z opisem producenta zawiera aktywny węgiel i pędy bambusa. Skład maski (z opakowania) : 
Aqua, Glycerin, PEG-12 Dimethicone, Butylene Glycol, Methyl Gluceth-20, Methylpropanediol, Enantia Chlorantha Bark Extract, Oleanolic Acid, Panthenol, Bambus Vulgaris Leaf/Stem Extract, Popylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Polyglyceryl-10 Stearate, Charcoal Powdre, Polyglycerin-10, Polyglyceryl-10 Myristate, Sodium Dehydroacetate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Polysorbate 20, Allantoin, Polyavrylate Crosspolymer-6, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Citric Acid.
Płachta była słabo nasączona i po brzegach lekko wysuszona. Maska miałam dziwny, perfumowany zapach. Niby był ok, ale jakoś nie przekonał mnie do siebie. Podczas aplikacji czułam delikatne pieczenie w niektórych miejscach twarzy, głownie na policzkach. Niestety nie czułam nawilżenia ani chłodzenia, które zazwyczaj czuje się przy maskach w płachcie, nawet tych o działaniu oczyszczających. Myślę, że powodem może być słabe nasączenie. Po zdjęciu płachty powinno się pozostawić esencją do wyschnięcia, jednak szczypała mnie coraz bardziej skóra, więc umyłam twarz. Skóra po maseczce była lekko rozjaśniona, ale nie czułam jej oczyszczenia. Generalnie do oczyszczania zdecydowanie bardziej lubię inny typ masek, bo te w płachcie mam wrażenie, że jedynie rozjaśniają koloryt. Maska kosztowała 2,99 zł.  
Naturalna moc zielonej glinki - oczyszczająca maseczka do twarzy 
Maseczka znajdowała się w dwóch saszetkach, z których każda wystarczała na jedną aplikację. Taki "zestaw" kosztował 1,49 zł. Zgodnie z informacją producenta wersja oczyszczająca zawiera zieloną glinkę, organiczny destylat z bławatka (który jest bogaty we flawonoidy, sole mineralne, kwasy organiczne i wit. C) oraz alantoinę. Glinka jest w 100% naturalna, bez kompozycji zapachowej. Dokładny skład prezentuję na zdjęciu opakowania:
Moje pierwsze wrażenie z tą maseczką nie było najlepsze. Jak dla mnie ten kosmetyk śmierdzi i kompletnie nie mogłam przyzwyczaić się do tej woni. Być może to "zasługa" tej naturalnej glinki? Chociaż przecież używałam już wielu glinek i nigdy nie było takiego problemu. Podczas pierwszej aplikacji miałam uczucie bardzo silnego ściągnięcia skóry, które było wręcz bolesne. Przy drugim razie przeczytałam sposób użycia (ZAWSZE CZYTAJCIE INSTRUKCJE OBSŁUGI!!!) i nałożyłam maseczkę na lekko zwilżoną skórę i zdecydowanie było lepiej. W trakcie aplikacji na początku bardzo szczypały mnie skrzydełka nosa, ale z czasem to minęło. 
Maska dość szybko zasycha i trzeba ją sprawnie nakładać, podobnie jak typowe glinki. Skóra po użyciu maseczki jest ładnie oczyszczona i lekko rozjaśniona, a pory wydają się być zwężone. Działanie jest bardzo dobre i gdyby nie ten odrzucający mnie zapach z pewnością byśmy się zaprzyjaźniły.  
Japoński rytuał piękna - ekspresowa maseczka do twarzy
Według opisu w jej składzie znajdziemy japońską algę Wakame o działaniu odmładzającym i regenerującym, różową glinkę, odżywcze masło shea, a także japoński kwiat wiśni, który otuli nas swoim zapachem. Maska nie zawiera parabenów, silikonów, alkoholu i oleju parafinowego. Skład na zdjęciu:
Rzeczywiście maseczka jest bardzo przyjemna w użyciu i chętnie do niej wrócę. Ma kremową konsystencję w różowym kolorze i nakłada się ją z prawdziwą przyjemnością. Dodatkowo podczas aplikacji towarzyszy nam piękny wiśniowy zapach. W sposobie użycia zalecane jest pozostawienie maski zaledwie na 3 minuty i powiem Wam, że ciężko było się trzymać tak krótkiego czasu :-)
Maska ładnie wygładziła skórę i ją nawilżyła. Mam wrażenie, że była ona bardziej odżywiona i miała ładniejszy koloryt. W dotyku była gładsza i jakby zrelaksowana. Jak za ceną 1,49 zł jest to kosmetyk zdecydowanie wart wypróbowania.
Aktywny detox węglowy - maseczka peel off
Kolejna maska z aktywnym węglem tym razem w formule peel off. Obok węgla znajduje się tutaj wyciąg z lukrecji gładkiej, który reguluje proces wydzielania sebum oraz łagodzi stany zapalne. Podobnie do poprzednich masek w cenie 1,49 zł otrzymujemy dwie saszetki na dwie aplikacje kosmetyku. Skład z opakowania:
Maska jest bardzo ciężka w aplikacji. Jest gęsta, przypomina smolistą maź i więcej jej w okolicy, niż tam gdzie chcemy ją aplikować :-) Nawet wydobycie maski z opakowania jest sztuką! Nie wyobrażam sobie nakładać tego typu maski na całą twarz, dlatego aplikowałam ją jedynie na strefę T i to z uważnym pominięciem miejsc z włoskami. Maseczka zastyga bardzo długo. Jeśli chcemy ją ściągnąć jak "drugą skórę" to musimy się przygotować na nawet 30 min czekania, dopiero bowiem po porządnym zaschnięciu można ją jako tako odlepić. I to pod warunkiem, że nakładałyśmy ją dość grubą warstwą. To akurat sposób na każdą maseczkę typu peel off - nałożyć grubszą warstwą i czekać cierpliwie do porządnego zaschnięcia. Wtedy zdejmowanie maski będzie proste. Niestety w przypadku maski be beauty nawet ten sposób okazał się nieskuteczny. Resztki czarnej mazi pozostają na twarzy i są bardzo trudne do usunięcia. Właściwie szorujemy skórę przy domywaniu tych resztek tak bardzo, że ciężko powiedzieć, czy efekt oczyszczenia jest od maski, czy od tego szorowania :D W dodatku na skórze pozostaje SZARY filtr, więc wyglądamy na brudne. No NIE! Zdecydowanie nie polecam tej maski, bo jest gorszą wersją czarnej maski Pilaten, z którą też jest wiele zachodu. W dodatku ten "zapach" alkoholu... Serio ktoś mógłby to nakładać na całej twarzy?  

Podsumowując moją przygodę z maskami be beauty z Biedronki jak widać uczucia są mieszane :) Maska oczyszczająca w płachcie nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, w dodatku była słabo nawilżona. Działanie maseczek w saszetkach było przynajmniej bardziej zauważalne, choć wersja aktywny detox węglowy okazała się koszmarkiem, do którego nigdy więcej nie wrócę. Mieszane mam uczucia wobec maski naturalna moc zielonej glinki, bo jej zapach bardzo mnie drażnił i mimo dobrego działania jestem wobec niej zniechęcona. Sytuacje uratowała jedynie maska japoński rytuał piękna, która była przyjemna w działaniu i aplikacja jej sprawiła mi prawdziwą radość. Jeśli znajdę ją gdzieś podczas zakupów, to chętnie wrócę. Pozostałe maski nie skuszą mnie już raczej, mimo swojej niskiej ceny. Wszystkie produkty zostały wyprodukowane dla Biedronki przez firmę Marion. To już moje druga przygodą z kosmetykami tej firmy i jak dotąd nie ma szału. Używałyście masek be beauty care? Jak się u Was sprawdziły? Wiem, że rodzajów masek be beauty jest o wiele więcej, może macie jakąś godną polecenia? Dajcie znać w komentarzach!   
EDIT: Nie miałam szczególnie pozytywnych relacji z maseczkami Be Beauty, a jednak postanowiłam wypróbować jeszcze jedną z nich, której nie znałam. Mowa o kokosowej hydro-esencji nawilżającej, która w swoim składzie ma zawierać olej kokosowy, masło shea i wodę z kokosa. Tradycyjnie już maseczka zapakowana jest w podwójną saszetkę. Na upartego jedna taka saszetka mogłaby nawet wystarczyć na jedną aplikację, jednak ja lubię taką grubszą warstwę i używam jej "na raz". Maseczka ma mleczną barwę i bardzo przyjemny, kokosowy zapach. W aplikacji jest bez problemowa, dobrze rozprowadza się po skórze. Kosmetyk nakładamy na twarz na 15 min i po tym czasie pozostałości wklepujemy w skórę. Ja zazwyczaj zmywałam skórę wodą, ale nie za mocno aby jednak zostawić tą warstewkę okluzyjną. Maska bardzo przyjemnie nawilża i odżywia skórę, które staje się bardziej wygładzona i napięta. Dzięki pięknemu zapachowi można się fajnie zrelaksować. Efekt nawilżenia nie utrzymuje się jakoś bardzo długo, zazwyczaj kolejnego dnia już go nie czuję, mimo to myślę, że jak za cenę poniżej 2 zł to jest ona warta uwagi i użycia od czasu do czasu. Skład z opakowania na zdjęciu poniżej ;-)

piątek, 19 lipca 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne CZERWIEC 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne CZERWIEC 2019
Minęła już połowa lipca, a ja zalegam Wam z wpisem na temat czerwcowych zużyć kosmetycznych! W dodatku te już "nowe", lipcowe zaczynają ograniczać mi przestrzeń, czas więc na kolejny wpis o tematyce denko. Tym razem, aby zrobić zdjęcie wszystkich zużytych opakowań musiałam się nieźle natrudzić i robić zdjęcie z dużej wysokości. A i tak ostatecznie denko zdominowały opakowania po maseczkach...
Lato to dobry czas na pielęgnację cery, dlatego o wiele częściej sięgam teraz po maseczki, co widać po zużyciach ;-) Jeśli by zrobić zestawienie bez nich to wyglądałoby ono znacznie bardziej "normalnie". Dlatego to właśnie od maseczek zacznę dzisiejsze zestawienie. 
MASECZKI + PRÓBKI + SASZETKI
- seria masek w płachcie ICING Sweet Bar, A'pieu - bardzo przyjemne maski, o których pisałam szerzej w TYM poście
- Eye Mask, BLINK POP - śmieszna maska na okolice oczu, w której czułam się niczym Zorro. Była dobrze nasączona i sprawiła, że skóra pod oczami nieco się rozjaśniła. Ponieważ mam jeszcze jedną sztukę, to będzie dokładniejsza recenzja przy kolejnym razie. 
- serum D-Active, Perfecta - zaskoczyło mnie swoją wydajnością, bo taką 10 ml saszetkę używałam prawie tydzień! Serum zawierało olej macadamia i fajnie ujednolicało koloryt skóry, a także sprawiało, że wyglądała ona na rozświetloną i wypoczętą. Stosowałam pod krem.
- After Sun maska na tkaninie Aloe Vera, Cien - kupiłam z ciekawości, mimo że mam naprawdę spore zapasy masek, ale cena do mnie "wołała". Maska była przyzwoicie nasączona esencją o delikatnym aloesowym zapachu. Dobrze nawodniła i ukoiła skórę twarzy po opalaniu i myślę, że to może być maseczkowy hit tego lata! Cena nie jest wysoka, a działanie po kąpieli słonecznej bardzo dobre! Jeśli jeszcze gdzieś znajdę, to zaopatrzę się w kilka na wakacje ;-)
- Merry Berry bąbelkująca maseczka detoksykująca, Bielenda - rozpoczynam powoli testowanie serii masek bąbelkujących z Bielendy, dlatego więcej informacji będzie w zbiorczym poście już niebawem.
- Activated Charcoal maska w płachcie, SpaLife - czarna maska w płachcie nasączona esencją zawierająca aktywny węgiel, który ma pomóc w dokładnym oczyszczeniu skóry i eliminacji wągrów. Maska miała fizelinową płachtę o średniej grubości, którą udało mi się mniej więcej dopasować do mojej twarzy. Standardowo trochę mi zabrakło na czole  Płachta była bardzo mocno nasączona esencją i trochę jej zostało w opakowaniu, wykorzystałam ją więc na skórę szyi. Maskę nałożyłam na 10 min zgodnie z zaleceniem producenta. Esencja była wodnista, ale nie tak mocno jak przy innych tego typu maskach jakie znam. Po upływie ustalonego czasu zdjęłam płachtę i nieźle się zdziwiłam. Skóra moja była bowiem zdecydowanie jaśniejsza i wyglądała na oczyszczoną. Jestem bardzo zadowolona z efektu! Maskę dostałam w prezencie od koleżanki z Anglii, nie widziałam jej w sprzedaży w naszym kraju. Poszukam jednak może w TK MAXXXie?
- Anew Clinical E-Defence, Avon (próbki) - saszetki kremu na dzień oraz na noc, które używam w pełnowymiarowej wersji i lubię do nich wracać.
- Manuka Honey Nutri Elixir oraz Black Sugar Detox, Bielenda (próbki kremów na dzień) - niewiele mogę powiedzieć, o tych kremikach, bo próbki z Bielendy są bardzo niewielkie i wystarczają maksymalnie na jedno użycie (a czasami nawet nie), po którym ciężko powiedzieć coś więcej poza tym, że krem Manuka Honey miał bardzo odżywczą formułę i bardziej spodobał mi się krem Black Sugar Detox. Jednak po jednorazowej mini próbce nie umiem powiedzieć, czy skusiła bym się na zakup.
- plasterki redukujące niedoskonałości, Sephora - kupiłam z polecenia jednej z influencerek (Beautyvtricks), która używa tylko ich. Ja jak dotąd używałam tylko tych koreańskich z CORSX, więc niewielkie mam porównanie. Plasterki znajdują się w niewielkim opakowaniu. Na listku mamy 12 plasterków o dwóch wielkościach (choć jak dla mnie to one są prawie identyczne), z których osiem jest ozdobionych grafiką. Plasterki, poza tymi z ozdobą, są przeźroczyste. Łatwo dają się odkleić od listka i przykleić na skórę. Powinniśmy używać ich na oczyszczoną i wysuszoną skórę, bez pośrednio na krostę. Czas aplikacji powinien wynieść około 8 godzin, najlepiej więc naklejać je na noc. Szkoda, że nie ma ANI SŁOWA w języku polskim na opakowaniu. Uważam to za totalny minus i ostatnio bardzo zwracam na to uwagę. Z tego powodu nie opowiem Wam nic więcej o składzie esencji, którą nasączone są plasterki. 
To co zauważyłam jednak podczas aplikowania, to że powodują one szybsze gojenie się zmian na skórze poprzez ich stopniowe wysuszanie. Tuż po naklejeniu plasterka zaczynamy odczuwać zmniejszenie bolesności zmiany, a rano po odklejeniu naklejki krosta często jest już niewielka plamką. W odróżnieniu od plasterków COSRX, które jakby "wyciągały" zawartość zmiany na zewnątrz, plasterki z Sephory tak jakby ją podsuszają. Bez obaw jednak, nie powodują miejscowych plam wysuszonej skóry. Na plus na pewno jest to, że plasterki z Sephory są wykonane z cieńszego materiału i myślę, że przy mocniejszym makijażu można by je nawet nakładać w ciągu dnia, co sugeruje producent. Uważam jednak, że ich cena jest trochę wysoka - 15 złoty za 12 plasterków. Plastry z Cosrx kosztują 15 zł za 24 sztuki, a to dwa razy więcej. Uważam też, że na opakowaniu powinna znajdować się informacja w języku Polskim. Dopiero na stronie www doczytałam, że plasterki zawierają m.in. kwas salicylowy (stąd to działanie wysuszające!), zieloną herbatę łagodzącą stany zapalne i olejek z drzewa herbacianego. Podsumowując - nie kupię ponownie, bo cena to jakiś kosmos. A poza tym znalazłam inne o podobnym działaniu z ISANA gdzie cena jest o wiele niższa (dzięki poleceniu koleżanki!).
- antyoksydacja maseczka na twarz i szyję na noc, Ziaja - Maseczka na twarz i szyję na noc Antyoksydacja z jagodami Acai od Ziaja ma za zadanie łagodzić podrażnienia i wygładzać wrażliwą skórę. Zawiera wspomniane już jagody acai, które rewitalizują wolne rodniki i chronią skórę. Ma także przeciwdziałać powstawaniu "tech neck" czyli zmarszczek na szyi powstających na skutek pochylania głowy podczas korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń moblinych (właśnie odkryłam że mam takie zmarszczki!!). Wbrew nazwie maseczkę aplikujemy na skórę na 10-15 min i po tym czasie zmywamy lub wklepujemy resztki w skórę. Myślałam, że jak tradycyjne koreańskie maseczki na noc zostawiamy ją na całą noc, ale było by to chyba problematyczne, bo maseczka ma dość gęstą, kremową konsystencję o białym, perłowym kolorze. Kosmetyk ma przyjemny zapach, taki sam jak inne produkty serii Antyoksydacja Ziaja jeśli wiecie o czym mówię. Maseczkę nałożyłam na skórę podrażnioną słońcem i muszę przyznać, że w działaniu sprawdziło się w łagodzeniu podrażnień. Skóra po zmyciu była ukojona, miała jaśniejszy, wyrównany koloryt i była gładsza w dotyku. Chętnie częściej sięgałabym po ten produkt gdyby był dostępny w tubie. PS> nie wiem czemu ona ma w nazwie "na noc", bo nawet przy sposobie użycia nie ma nic na temat nakładania jej zamiast kremu na całą noc.
- seria maseczek saszetkowych oraz w płachcie Be Beauty (z Biedronki) - na temat tych kosmetyków także przygotowuję post, który już niebawem pojawi się na blogu. 
- zabieg-maseczka Food For Skin, Cien - skuszona zachwytami nad produktami linii Food for Skin z Lidla zdecydowałam się na zakup jednej z maseczek. Zabieg to właściwie dwie maski-peelingi, które możemy stosować równocześnie nakładając pierwszą na strefę T, a drugą na policzki, albo na cała twarz jako dwie osobne maski. Ja zdecydowałam się na ten drugi sposób, bo nie wiedziałam ile dni mini po pierwszej aplikacji i nie chciałam mieć w łazience otwartego opakowania. Maska peeling do twarzy z białą glinką i rozmarynem głęboko oczyszcza i peelinguje skórę, redukuje widoczność zaskórników i rozszerzonych porów. Nałożyłam ją na skórę całej twarzy. Maska miała konsystencję białej pasty, którą przyjemnie nakładało się na skórę. Podczas aplikacji kosmetyk trochę szczypał mnie na policzkach, ale nie było to mocno drażniące. Po zmyciu maseczki miałam bardzo ładnie wygładzoną i oczyszczoną skórę, która zyskała ładny blask i była rozjaśniona. Efekt bardzo mi się spodobał. Peeling enzymatyczny z papają miał dość słodki zapach, taki bardziej miodowy niż owocowy. W konsystencji był kremowy o beżowej barwie. Podczas aplikacji znów szczypała mnie skóra na policzkach, tym razem mocniej. Kiedy szczypanie ustało ciągle czułam, że mam rozpalone policzki, takie jakby gorące. Zmywanie maseczki było trochę uciążliwe, kosmetyk ciągnął się i mazał, na szczęście gąbeczka konjac załatwiła sprawę. Po zmyciu maski skóra była delikatnie oczyszczona, ale nie był to taki efekt WOW, jak przy pierwszej. Na domiar złego nadal czułam gorąco na policzkach i podrażnienie. Ta część nie zachwyciła mnie specjalnie, znam lepsze peelingi enzymatyczne. Dlatego w ostatecznym rachunku raczej nie sięgnę po ten zestaw ponownie.
- bananowy krem do rąk, TonyMoly (próbka) - przyjemna odmiana w kremach do rak i bardzo naturalny zapach banana. Skóra dobrze odżywiona, jednak mam takie zapasy w tej kategorii kosmetyków, że raczej dłuugo jeszcze nie sięgnę po ten krem.
- Advance Techniques, Avon (próbki) - dwie próbki produktów do włosów z Avonu, które już znam i czasami wracam.
- maska kompres na stopy S.O.S., Dermo Pharma - zawiera masło shea, witaminę E, ekstrakt z żeń-szenia i jabłka oraz pantenol. Wszystkie te składniki mają za zadanie wyeliminować przesuszenie skóry, zlikwidować jej szorstkość i wygładzić skórę. Maska ma formułę fizelinowych skarpet nasączonych esencją, które nakładamy na około 30 min na stopy, a po upływie tego czasu czekamy na wchłonięcie się produktu. Muszę przyznać, że z jakiegoś powodu jedna ze skarpet była otwarta i przez to odniosłam wrażenie, że sporo esencji się wysuszyło. Nie wiem dlaczego tak się stało, bo całe opakowanie, w którym znajdują się skarpety było nie ruszone. Po 30 minutach aplikacji zauważyłam nieznaczne nawilżenie skóry stóp, ale bez szału. Nie wrócę. 
- sól do kąpieli stóp minerały z Morza Martwego, She Foot - pisałam Wam o tej soli w poprzednim denko kosmetycznym (LINK). Jak widać spodobała mi się i sięgnęłam po nią ponownie ;-)
- Anew Vitale, Avon (próbka) - próbka kremu na noc z jednej z moich ulubionych linii Avonu. Głównie podoba mi się zapach tej serii. Sam krem przyzwoicie nawilżył moją skórę i wygładził. Ostatnio pokończyły mi się wszystkie kremy na noc i zużywam wszystkie próbki oraz produkty, które mają bogatszą formułę :)
- GdanSkin krem na dzień, Ziaja (próbka) - lubię tą serię Ziaji i krem był naprawdę fajny. Dobrze nawilżył moją skórę, a równocześnie jej nie obciążył. Tylko ten filtr jak dla mnie trochę niski, ale może na jesień? 
DO TWARZY
- krem na noc Anew Clinical Defend & Repair, Avon - krem, którego próbkę pokazywałam Wam powyżej (zmieniła mu się nazwa). Jest to krem na noc o działaniu odżywczym i ochronnym. Ma gęstą konsystencją, ale dość szybko się wchłania. Rano skóra wygląda na gładszą, bardziej wypoczętą i zregenerowaną. Nie wiem, czy to dzięki niemu tylko, ale przebarwienia stały się prawie niewidoczne i bardzo mnie to ucieszyło. Chętnie do niego wrócę, choć nie należy do najtańszych. Jednak przy odpowiedniej promocji warto się skusić, bo to naprawdę dobry kosmetyk! O wersji na dzień tej serii pisałam dwa lata temu LINK
- gąbka konjac z węglem, Hebe - nie do końca byłam zadowolona z tej gąbki. Od początku zachowywała się nieco inaczej niż znane mi gąbeczki konjac - mazała się, nie chciała się odpowiednio "spuszyć", a po porządnym namoczeniu wydawała się jakaś taka ciapowata. Więcej nie wrócę!
- tonik różany Magic Rose, Evree - jeden z moich ulubionych pomimo, że zarzuca się mu wcale nie taki idealny skład. Dla mnie jednak jest on naprawdę fajnym kosmetykiem i bardzo żałuję, że nie będzie już dostępny na rynku! Firma ma kłopoty i z tego co czytałam została rozwiązana. Być może ktoś zdecyduje się kontynuować produkcję za jakiś czas, jednak na tą chwilę marki zarówno Evree jak i Mincer nie są produkowane od początku roku. Szkoda wielka!!!
- woda termalna, Uriage - lekko słonawa woda, która fajnie koiła skórę. Jednak to co jej zarzucam, to spray który moczył całą twarz niczym prysznic i nie było mowy o "delikatnym" spryskaniu się np. po wykonaniu makijażu... W odróżnieniu od toniku Evree.. Ahh jak będę za nim tęsknić! (a za wodą nie :P)
- maseczka oczyszczająca z niebieską glinką, Bania Agafi - pisałam Wam o niej w zbiorczym poście LINK i coś czuję, że wrócę kiedyś do tej maski, bo jest tania i naprawdę dobrze oczyszcza skórę twarzy :)
- krem pod oczy Revitalift CICacream, L'Oreal - krem z testowanej przeze mnie serii L'Oreal o której możecie poczytać w TYM poście. Bardzo fajny produkt, tylko ta cena... :)
- pomadka ochronna Care, Avon - totalny zwyklak, którego używał mój mężczyzna. Nic specjalnego :D
- kuracja antybakteryjna reduktor punktowy, Ziaja - myślę, że gdy wspomnę, że to moje chyba 6 (jak nie więcej) opakowanie, to wystarczy to za rekomendację? TUTAJ znajduje się jego recenzja.
DO CIAŁA
- BC Moisture Kick odżywka w sprayu, Schwarzkopf - produkt ten poleciła mi fryzjerka w salonie do rozczesywania włosów. Rzeczywiście, świetnie radzi on sobie z szybkim nawilżaniem włosa, przez co kołtuny o wiele łatwiej się rozplątują, a czesanie nie jest już taką udręką. Odżywka znajduje się w 200 ml butelce ze sprayem. Ah, jak ja lubię ten kosmetyk!  Ma piękny zapach i działa super szybko! Ta odżywka ma też ten plus, że można jej używać zarówno na mokre, jak i suche włosy. Dzięki niej włosy stają się gładsze, pięknie lśnią, a skręt loka uwypukla się. Mimo, że czasami mam wrażenie że jej trochę "nadużywałam", to nigdy nie zauważyłam aby obciążyła mi włosy. Opakowanie wystarcza na dość długi czas, ja miałam swoją kilka lat, ale też używałam jej zamiennie z innymi tego typu produktami, bo było mi jej szkoda. Widziałam, że można ją teraz kupić w bardziej przyzwoitej cenie w sklepach fryzjerskich, nawet za około 30 zł. Pewnie więc będzie powrót!
- żel pod prysznic Senses Tropic Joyful, Avon - soczysty żel o pięknym owocowym zapachu. Wśród nut zapachowych znajdziemy papaję i brzoskwinię. Żel ma kremową konsystencję i bardzo energetyczny kolor. Ten kolor wraz z zapachem mają działać na nas pobudzająco. Konsystencja jest dość gęsta, przez co kosmetyk jest nieco mniej wydajny niż "standartowo". Podczas mycia się wytwarza się spora ilość piany. Dzięki kremowej konsystencji żel nie wysusza skóry. Zapach towarzyszy nam podczas kąpieli, ale już po niej jest niestety nie wyczuwalny.
- maska do ciała Volcanic Iceland Planet Spa, Avon - wygładzająca maska błotna do ciała z minerałami z Islandii z linii Planet Spa ma za zadanie oczyścić i ujędrnić skórę, a także wyrównać jej koloryt. Kosmetyk zamknięty jest w tubie z zamknięciem na klik. W opakowaniu znajduje się 200 ml produktu. Maska jest ma dość gęstą konsystencję i jest koloru szaro-niebieskiego. Nałożona cienką warstwą na skórze zmienia jej kolor na szary. Maska ma przepiękny zapach - świeży, z lekko mentolową nutą. Po nałożeniu maski na skórę czuć przyjemne, delikatne chłodzenie. Kosmetyk nakładam na całe ciało, a czasami tylko na nogi, czy tylko na uda i brzuch itp. Po upływie wskazanego czasu spłukuję maskę ciepłą wodą. Skóra po wytarciu jej ręcznikiem jest wyraźnie gładsza i milsza w dotyku. Trochę tak jakbyśmy zastosowały peeling, ale bez pocierania i drobinek. Skóra jest przyjemnie ujędrniona i zazwyczaj potrzebuję o wiele mniej balsamu, aby ją nawilżyć niż "normalnie", gdy nie używam maski. Ciężko mi zauważyć, czy koloryt skóry jest wyrównany, zazwyczaj bowiem stosuję ten kosmetyk na noc i po prostu nie zwracam na to uwagi. Jednak z uwagi na jej świetne właściwości ujędrniające i wygładzające polecam tą maskę każdemu! 
- peeling Sommer Liebe, Balea - słodko owocowy peeling myjący, o którym pisałam więcej w poście o kosmetykach Balea (LINK)
- dezorodant w kremie NEO, Garnier - mimo, że lubię dezodoranty w sprayu do zawsze staram się mieć w swoich zapasach wersję w kremie. Po pierwsze bo jest mniejsza i bardziej poręczna do zabrania na wyjazd, a po drugie jeszcze nigdy nie zawiodłam się na niej, ani nigdy nie szczypała mnie skóra pod pachami, co niestety miało miejsce przy prawie każdym sprayu. Szerszą recenzję tego dezodorantu znajdziecie pod TYM linkiem, a ja kupiłam już kolejny egzemplarz!
- deo w kulce On Duty 48h, Avon - dezodorant mojego mena, który lubi taką formułę kosmetyków. Oczywiście z tymi 48 godzinami działania to lekka przesada :)
- mydło w kostce z granatem, Alterra - mydło o przyjemnym zapachu, podobno ma nieco lepszy skład niż "zwykłe" mydła. Jednakże z uwagi na to, że pod koniec używania rozwala się totalnie na małe kawałeczki, to raczej powrotu nie będzie (chociaż mam chyba jeszcze inną wersję zapachową w zapasach).
- Lift & firl ICE scrub Solutions, Avon - peeling gommage do ciała z lekkim efektem chłodzącym, który podobno wpływa na lepszą cyrkulację limfy i efekt ujędrnienia. Miał całkiem przyjemny zapach z nutką mentolową i rzeczywiście delikatnie chłodził, dlatego używałam głównie w ciepłych miesiącach. Co do działania, to skóra była rzeczywiście gładsza, ale w sumie jest taka po każdym peelingu, czyż nie?
- krem do rąk Delice des Fleurs, L'Occitane - mój pierwszy i jedyny produkt tej marki :D Malutki krem do rąk o bardzo ładnym zapachu, w którym wyczuwałam nuty piwonii. Dobrze nawilżał skórę i dość długo pachniał, jednak cenę uważam za zdecydowanie przesadzoną. 
- pasta do zębów Gum Fresh, Himalaya Herbals - miała żelową konsystencję i miętowy zapach. Zgodnie z obietnicą producenta miała chronić dziąsła i odświeżać oddech. Była potwornie wydajna i z ulgą powitaliśmy jej dno...
- płyn do płukania jamy ustnej Plax Ice, Colgate - bezalkoholowy, delikatny płyn o bardzo odświeżającym zapachu gumy miętowej.
Tym, którzy szczęśliwie dobrnęli do końca tego długiego postu serdecznie gratuluję - to już koniec mojego czerwcowego denko kosmetycznego! Jednak z tego co widzę, w lipcu także zbiera się całkiem pokaźna ilość zużytych opakowań... Chyba będę musiała poważnie rozważyć formułę tych wpisów, aby nie zamęczać czytelników :) Jak tam Wasze zużycia w czerwcu? Co ciekawego możecie polecić? Dajcie znać z komentarzach!    

piątek, 12 lipca 2019

Recenzja: serie Love Nature z olejkiem z drzewa herbacianego oraz z ogórkiem Oriflame

Recenzja: serie Love Nature z olejkiem z drzewa herbacianego oraz z ogórkiem Oriflame
Jakiś czas temu zrobiłam kilka zamówień kosmetycznych z Oriflame i... właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że to było ROK temu! Jak widać trochę czasu muszą przeleżeć u mnie kosmetyki, zanim zacznę ich używać. Miejmy nadzieję, że to już ostatnia taka sytuacja, a Was zapraszam na recenzję dwóch setów kosmetycznych - serii z olejkiem z drzewa herbacianego oraz z ogórkiem - oba z lini Love Nature firmy Oriflame.
W zeszłorocznym czerwcowym haul'u LINK pokazywałam Wam m.in. moje duże zamówienie z Oriflame. Znalazły się w nim m.in. kosmetyki z serii Love Nature z olejkiem z drzewa herbacianego: tonik, krem do twarzy na dzień, chusteczki do demakijażu oraz korektor. Chwilę wcześniej z okazji urodzin dostałam od Talarkowej wielką pakę kosmetyków, w której znalazł się m.in. żel oczyszczający do twarzy z tej samej serii. Ponieważ wcześniej przetestowałam też olejek z drzewa herbacianego Love Nature mogę dziś powiedzieć, że poznałam całą linię i to od niej chciałabym rozpocząć dzisiejszą recenzję. 

Seria Love Nature z olejkiem z drzewa herbacianego
W skład oczyszczającej serii z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature Oriflame wchodzą: żel oczyszczający, tonik, krem do twarzy, chusteczki oczyszczające, olejek oraz korektor. Wszystkie zawierają w swoim składzie mniejszym lub większym stopniu olejek z drzewa herbacianego, który jest znany ze swoich właściwości antybakteryjnych i kojących. Cała linia ma regulować produkcję sebum i wspomóc nas w walce z niechcianymi krostami. Jest dedykowana posiadaczkom cery tłustej, mieszanej w kierunku tłustej oraz trądzikowej. Produktem "flagowym" tej serii jest olejek z drzewa herbacianego, który jednak nie zrobił na mnie większego wrażenia. Pisałam o nim w poście poświęconym letniej pielęgnacji skóry twarzy LINK. Widzę, że aktualnie w sprzedaży jest wersja zawierająca dodatek limonki. 
Żel oczyszczający z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature
Posiada dość lejącą formułę i zielony kolor. Kosmetyk przyzwoicie się pieni i dobrze oczyszcza skórę twarzy, nie powodując przy tym jej podrażnienia, ani wysuszenia. Ogólnie cała linia zaskoczyła mnie tym, że działa oczyszczająco, ale nie ściąga skóry i nie przesusza, jest wręcz dla niej delikatna. Żel ma przyjemny zapach, tak samo zresztą pachną także i inne produkty z tej serii. Opakowanie to plastikowa butelka 150 ml z zakrętką i muszę powiedzieć, że jest ono zdecydowanie mało wygodne. Zdecydowanie lepsza była by pompka, którą wygodniej byłoby dozować kosmetyk. 
Skład (z opakowania): Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Coco-Glucoside, Disodium Cocoamphodiacetate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Sodium Cocoamphoacetate, Phenoxyethanol, Glyceryl Oleate, Sodium  Lauroyl Sarcosinate, PEG-18 Glyceryl Oleate/Cocoate, Parfum, DMDM Hydantoin, Disodium Edta, Melaleuca Alternifolia Leaf Oil, Citric Acid, Sodium Citrate, Methylparaben, Propylparaben, Ethylparaben, CI 42090, CI 19140, CI 17200
No cóż, kosmetyk naturalny to na pewno nie jest, ale wiem że niektóre z Was lubią czytać składy, więc podaję :-)
Jak już wspominałam - żel dobrze oczyszcza skórę z sebum i resztek makijażu oraz wszelkich zanieczyszczeń. Skóra jest przygotowana do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych, ale nie jest przesuszona. Do jednorazowej aplikacji wystarczy niewielka ilość kosmetyku, dlatego jest on dość wydajny. 

Tonik z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature
Ma zieloną barwę i pachnie tak jak cała seria, orzeźwiająco i świeżo. Tonik także znajduje się w butelce zakończonej zakrętką, ale akurat w jego przypadku taka formuła zupełnie mi nie przeszkadza. Nałożony na skórę za pomocą nasączonego wacika oczyszcza pory i łagodzi stany zapalne. Delikatnie matuje też skórę. To mój zdecydowany faworyt z tej serii i lubię przecierać nim twarz np. po treningu. Nie powoduje wysuszania skóry, a fajnie ją odświeża i oczyszcza. Przypomnę tylko, że mam skórę mieszaną, latem z tendencją ku tłustej.
Skład (z opakowania): Aqua, Alcohol Denat, Glycerin, Propylene Glycol, Polysorbate 20, Sodium Citrate, Imidazolidinyl Urea, Citric Acid, Sodium Benzoate, Parfum, Benzophenone-4, Disodium Edta, Melaleuca Alternifolia Leaf Oil, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, Ethylparaben, CI 19140, CI 42090, CI 17200

Emulsja do twarzy z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature
Zamknięty w małym, plastikowym słoiczku krem ma bardzo lekką formułę - może stąd nazwa "emulsja". Krem ma przyjemny, orzeźwiający zapach taki sam jak cała seria i delikatnie zielonkawą barwę. Używanie go jest bardzo przyjemne, bo wchłania się bardzo szybko, jest też odpowiedni pod makijaż. Pozostawia skórę delikatnie nawilżoną, ukojoną, a zarazem pomaga w walce z niedoskonałościami. Czasami miałam po nim uczucie delikatnego ściągnięcia skóry, wtedy używałam dodatkowego kremu nawilżającego. Trzeba też pamiętać, że emulsja ta nie posiada filtrów SPF, dlatego zwłaszcza latem przyda się dodatkowy krem UV. Próbowałam też używać tego kosmetyku na noc, ale zdecydowanie ma jak dla mnie zbyt lekką formułę i potrzebowałam "czegoś więcej". 
Skład (z opakowania): Aqua, Butylene Glycol, Ethylhexyl Stearate Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Kaolin, Cetearyl Alcohol, Stearic Acid, Cyclopentasiloxane, Carbomer Dimethicone, Phenoxyethanol Urea, Parfum, Sodium Hydroxide, Propylparaben, Methylparaben, Melaleuca Altenifolia Leaf Oil, Disodium EDTA, Ethylparaben, CI 42090 

W linii Love Nature z olejkiem z drzewa herbacianego są jeszcze chusteczki do demakijażu, o których pisałam Wam w majowym denko LINK. Jest tutaj także korektor w sztyfcie, który ma za zadanie nie tylko pomóc w ukryciu niechcianych krost, ale także działać na nie dodatkowo wysuszająco i łagodząco. Niestety nie poznałam go jeszcze na tyle, aby móc podzielić się z Wami moją opinią. Jedyne, co mogę w tej chwili o nim napisać, to że jest dwukolorowy (zielono-beżowy) oraz pachnie, jak pozostałe kosmetyki z tej serii. 
Najważniejsze jednak pytanie - czy kosmetyki z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature Oriflame pomagają w walce z niedoskonałościami? I tutaj powiem Wam, że mam mieszane uczucia. Używając całej serii naraz spodziewałam się naprawdę spektakularnych efektów, z drugiej jednak strony obawiałam się, że moja skóra może się przesuszyć, a nic takiego się nie stało (jak już podkreślałam wielokrotnie). Stan skóry na pewno uległ poprawie i kosmetyki Love Nature bardzo pomogły mi zwłaszcza w trudnym czasie dla mojej skóry, jakim były czerwcowe upały. Z całej serii najbardziej polubiłam się z tonikiem i to on zrobił na mnie najlepsze wrażenie. 
Seria Love Nature z ogórkiem
Ogórkowe trio miniproduktów (każdy ma zaledwie 30 ml) kupiłam jako kosmetyki do zabierania na wszelkie podróże. Spodziewałam się, że zużyję je bardzo szybko, jednak okazały się całkiem wydajne. Cała seria ma bardzo delikatny zapach ogórka, który umila używanie kosmetyków. Składają się na nią: żel do twarzy, peeling oraz maseczka (w kolejności od lewej).
Żel z ogórkiem Love Nature
Przez długi czas myślałam, że jest to kosmetyk do oczyszczania skóry, który można używać na zmianę z peelingiem z serii. Na szczęście jednak na naklejce w tyłu jest wyjaśnienie sposobu użycia, które rozwiało moje wątpliwości. Jest to żel nawilżający, który używamy w ostatnim kroku, zamiast lub pod krem nawilżający. Co ciekawe, kiedy użyłam go kilkukrotnie na zwilżonej skórze twarzy jako żel oczyszczający, to nie zauważyłam, abym miała niedoczyszczoną skórę, a jedynie zdziwił mnie fakt, że produkt się nie pienił :D I tu powtórzę się po raz n-ty: czytajcie sposób użycia zawsze, nawet gdy wydaje się wszystko oczywiste! 
Żel ma bardzo lekką formułę i szybko się wchłania. Pozostawia skórę nawilżoną i odświeżoną. Początkowo może się trochę kleić, ale po całkowitym wchłonięciu w skórę nic się nie lepi. Kosmetyk bardzo dobrze sprawdza się pod makijaż, bo nic się na nim nie roluje. Skóra jest nawilżona, ukojona, napięta, wygląda świeżo. Trochę mi ten żel w działaniu przypomina aloesowy żel Holika Holika - jest równie przyjemny i delikatny dla skóry. 
Skład (z opakowania): Aqua, Glycerin, C12-13 Pareth-9, Oleth-20, Carbomer, Phenoxyethanol, Imidazolidinyl Urea, Parfum, Ethylhexylglycerin, Sodium Hydroxide, Disodium Edta, Cucumis Sativus Fruit Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, CI 19140, CI 61570
Peeling do twarzy z ogórkiem Love Nature
Niech Was nie zwiedzie niepozorny wygląd tego kosmetyku! Mimo, że nie widać w nim drobin ścierających, to jest całkiem dobrym zdzierakiem i można nim bardzo dobrze oczyścić skórę. Jak wszystkie produkty ten serii ma delikatny  ogórkowy zapach. Niewielka ilość potrzebna jest do jednorazowej aplikacji, dlatego mimo niewielkiego opakowania jest to całkiem wydajny kosmetyk. Skóra po użyciu peelingu jest bardzo dobrze oczyszczona, wydaje się wręcz być jaśniejsza, rozświetlona. Jest przy tym miękka w dotyku i gładka. Bardzo polubiłam się z tym produktem i za każdym razem nie mogę się nadziwić, że wydaje się być jednorodny, a jednak podczas używania czuć w nim drobinki peelingujące. 
Skład (z opakowania): Aqua, Glycerin, Hydrated Silica, Phenoxyethanol, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Sodium Hydroxide, Benzophenone-4, DMDM Hydantoin, Disodium Edta, Citric Acid, Cucumis Sativus Fruit Extract, Sodium Citrate Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, CI 19140, CI 61570  
Maseczka do twarzy z ogórkiem Love Nature 
Ma zielonkawą barwę, a w konsystencji przypomina satynową glinkę. Bardzo dobrze i gładko rozprowadza się po skórze i dość szybko wysycha. Zwłaszcza, gdy nałożymy ją cienszą warstwą. Maskę bardzo łatwo zmywa się samą wodą, nie ma problemów, żeby gdzieś pozostawała czy była trudna do usunięcia. Dlatego jest świetna też na wyjazdy, bo zmyjemy ją w każdych warunkach. Moja skóra po zmyciu maseczki jest bardzo fajnie zmatowiona i oczyszczona. Pory są mniejsze, a cała skóra wygląda na jasniejszą. Sama maseczka mogłaby być też sprzedawana w większym opakowaniu, bo chętnie sięgałabym po nią częściej! 
Skład (z opakowania): Aqua, Kaolin, Butylene Glycol, Glycerin, Bentonite Sodium Citrate, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Parfum, Imidazolidinyl Urea, Citric Acid, Cucumis Sativus Fruit Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, CI 19140, CI 61570, CI 77891

Seria z ogórkiem Love Nature mimo swoich niewielkich opakowań robi świetną robotę. Dobrze oczyszcza, rozjaśnia i odświeża skórę, a przy tym jej nie podrażnia. Kosmetyki zabieram ze sobą na wszelkiego rodzaju wyjazdy i bardzo jestem z nich zadowolona. Maseczkę używałabym też chętnie częściej, gdyby była w większym opakowaniu. Nie umiem wskazać mojego faworyta tej serii, wszystkie kosmetyki są warte zainteresowania, a ich działanie razem jest zdecydowanie najlepsze. 

Jako wieloletnia konsultantka Avonu niewiele znam kosmetyków "konkurencyjnej" firmy Oriflame. Jednak te, które miałam możliwość przetestować zawsze okazywały się ciekawe i godne zauważenia. Myślę, że obie te firmy kosmetyczne mają w swojej ofercie produkty, które będą pasowały różnym cerom i różnym osobom. W wyborze kosmetyku dla siebie najlepiej kierować się potrzebami swojej skóry, a nie marką :-) Znacie kosmetyki z serii Love Nature Oriflame? Czy są to któreś, z przedstawionych dzisiaj przez mnie serii? A możne macie innych faworytów wśród produktów tej firmy? Dajcie koniecznie znać w komentarzach! 


niedziela, 7 lipca 2019

#haul nie tylko kosmetyczny CZERWIEC 2019

#haul nie tylko kosmetyczny CZERWIEC 2019
Trochę mnie te tegoroczne, czerwcowe, tropikalne upały rozleniwiły, jednak już wracam do blogowania. A na początek nowego miesiąca zaprezentuję Wam co nowego pojawiło się u mnie ostatnio, nie tylko z kosmetyków. Bez zbędnej zwłoki zapraszam do lektury czerwcowego haul'u! 
Mimo, że po majowych szaleństwach urodzinowych i ogromnej ilości prezentów, o czym pisałam w poprzednim haulu (LINK) obiecywałam sobie omijać drogerię i regały z kosmetykami szerokim łukiem, to wiadomo, że nie raz i nie dwa zbłądziłam ^^. Starałam się jednak skupiać na produktach, które mi się skończyły, których absolutnie potrzebuję, lub które uda mi się szybko zużyć :D Tym sposobem trafiła do mnie ta czwórka - płyn do płukania jamy ustnej Listerine (wersja z alkoholem - tak, nie lubię tych z alkoholem, ale ostatnio mam wrażenie, że z kolei te bez niego zupełnie nie działają), pumeks hammam, maseczki nawilżające oraz wielofunkcyjny żel ze smoczą krwią (!). Trzy pierwsze kosmetyki pochodzą z Rossmana, z nich najbardziej ciekawi mnie pumeks, o którym wielokrotnie czytałam w internecie same pochlebne opinie. Żel Miracle Island kupiłam w Lidlu i miałam ogromny dylemat, bo w sprzedaży pojawiły się trzy wersje - ze smoczą krwią, z aloesem oraz z wodą lodowcową. I o ile aloes mnie nie kusił (bo mam w zapasach jeszcze żel Holika Holika), to ten z wodą lodowcową bardzo. Jednak zdecydowałam się na smocza krew, czyli z sokiem z drzewa Croton Lechleri rosnącego w Peru. Ma on poprawiać stan skóry i ją ujędrniać. Musicie przyznać, że opakowanie jest bardzo fotogeniczne. 
W moim mieście otworzono drogerię Kontigo. Z okazji otwarcia było sporo okazji cenowych. Ja skusiłam się na kilka maseczek w płachcie oraz dwa mini żele pod prysznic. Później jednak widziałam, że maski miały jeszcze bardziej korzystną ofertę. Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię takich sytuacji... żeby chociaż więcej czasu upłynęło... 
Z wycieczki do Kutnej Hory, gdzie byłam na początku czerwca przywiozłam 1000 elementowe puzzle z najsłynniejszym widokiem z tego miasta. Jest to kościół św. Małgorzaty, patronki górników. To małe miasteczko było w średniowieczu słynne głównie z kopalni srebra, które znajdowały się dosłownie pod nim. To był mój czwarty raz w Kutnej Horze i nieustannie jestem zachwycona. Myślę, że koniecznie muszę Wam kiedyś o więcej na ten temat opowiedzieć! 
Z Klubu Nivea otrzymałam do przetestowania spray modelujący do włosów. Wersja Curl przeznaczona jest do włosów falowanych i kręconych. Lakier nie zawiera w swoim składzie alkoholu etylowego, a jego formuła umożliwia podobno o wiele dłuższy czas modelowania, niż w przypadku innych lakierów. Nie używam praktycznie wcale sprayów do włosów, więc ciężko będzie mi ocenić, czy ten czas jest rzeczywiście dłuższy. Jedno jest pewne - spryskanie włosów PRZED ich rozczesaniem jest bardzo głupim pomysłem... :D Kosmetyk ma ładny zapach i rzeczywiście nie skleja włosów, myślę też że umiejętnie stosowany pokaże swoje możliwości. Na razie uczę się go używać i obserwować swoje włosy, więc testowanie go zajmie mi nieco więcej czasu niż produktów pielęgnacyjnych pewnie.
A taką cudowną tacę znalazłam w DH Feniks. To taki dom handlowy "starego typu" we Wrocławiu, czyli gdzie stoiska tematyczne potrafią zajmować całe piętra i zakupy robimy w jednym dziale, a nie w poszczególnych butikach marek. Przyznaję, że lubię czasami zaglądać do tego sklepu, bo można tutaj znaleźć wiele ciekawych rzeczy niedostępnych w innych miejscach! No i w dodatku nie wiem, gdzie jeszcze w moim mieście jest Drogeria Jasmin poza tym miejscem. Wracając do tacy, to jest to plastykowa taca, którą kupiłam głównie jako tło do zdjęć (oczywiste!). Kosztowała około 10 złoty. 
Po rekomendacjach mamy zamówiłam sobie z Avonu szampon micelarny do włosów Advanced Techniques. Postanowiłam go wypróbować, mimo że jest to kosmetyk o niskopieniącej formule, a ja uwielbiam dużo piany... Szampon ma rzeczywiście formułę kremu i nakładając go po raz pierwszy miałam wrażenie jakbym myła włosy odżywką. Aplikacja była jednak tak przyjemna dla mojej skóry głowy, że niezrażona brakiem piany kontynuowałam mycie. Żeby jeszcze bardziej sprawdzić delikatność tego kosmetyku nie użyłam po myciu żadnej maski (!), ani nawet odżywki (mam nadzieję że nie czyta tego mój fryzjer). I wiecie co? Szok, bo moje wiecznie plączące się włosy wyglądały całkiem ok, miały ładnie podkręcony skręt, ale nie były splątane! Skóra głowy ukojona, nic mnie nie swędziało (ten produkt nie zawiera SLS) i generalnie rzecz ujmując "WOW". 
Do szamponu dobrałam krem do twarzy Shine Control z filtrem SPF50, nawilżająca mgiełkę do twarzy z antyoksydantami Nutra Effect oraz kilka próbek nowych pomadek, w tym jedną w intrygującym kolorze zielonym. Jeśli chodzi o próbki pomadek to możliwa do użycia, a nawet bardzo ładna okazała się pierwsza z lewej o nazwie Hint Hint. Mam wrażenie, że kiedy mam nią pomalowane usta, to cała twarz wydaje się być bardziej opalona. Pozostałe dwa kolory, czyli różowa Safe Bei oraz zielona Twisted są zdecydowanie nie do mojej karnacji i wyglądam w nich bardzo źle. Jeśli chodzi o mgiełkę, to jej pełna recenzję przedstawię Wam na blogu w nieco późniejszym czasie. 
Krem do twarzy Shine Control to podobno ulepszona wersja mojego ulubionego kremu z wysokim filtrem z Avonu, który używam od kilku lat i bardzo sobie chwalę. Na zdjęciu powyżej pokazuję właśnie tą wersję, której używałam do tej pory oraz "nowy" Shine Control. Wersja po lewej ("stara") ma działanie nawilżające, jest wodoodporna i przeznaczone jest zarówno do twarzy jak i do całego ciała. Ja zazwyczaj używam tego kremu zarówno na twarz, jak i na ramiona, szyję i wszystkie odkryte części ciała podczas jazdy rowerem. Wersja po prawej ("nowa") nie do końca jest tym samym, bo przede wszystkim przeznaczona jest tylko do twarzy. Oba kremy mają SPF50 PA+++ i taką sama pojemność 50 ml. Krem Shine Control rzeczywiście powoduje mniejsze świecenie się skóry, ale nie jest tak, że tego świecenia nie ma wcale. Niestety nie ma tak dobrze :) Ma on jednak zdecydowanie przyjemniejszy zapach i mam wrażenie, że szybciej się wchłania. Czy zamienię zupełnie starszą wersję na nową? Nie do końca, bo tamta ma szersze zastosowanie. Ale ponieważ używam kremów z wysokim filtrem od kwietnia do października, to nie boję się o zużycie :)
Z programu HOT NOTY Avon otrzymałam tym razem do przetestowania cały zestaw kosmetyków kolorowych. Znalazł się tutaj bardzo wakacyjny lakier do paznokci w kolorze Rushing Coral, tusz do rzęs Super Shock w kolorze Mesmerized jest dedykowany do niebieskich oczu i ma podkreślać barwę tęczówki. Bardzo ciekawi mnie cień do brwi Perfect Brow Powder Liner, który ma cieniutki pędzelek oraz wykończenie sypkie, pudrowe. Kredka do oczu Alluring zawiera delikatne, diamentowe drobinki. Ostatnim kosmetykiem w zestawie jest matowa, czerwona pomadka w odcieniu Sunbaked Red. Wszystkie produkty zostały już przez mnie przetestowane, ba! Tuszu do rzęs oraz cieni do brwi używam na co dzień, a i po pomadkę sięgam nierzadko. Myślę, że czas na nowy makijażowy post!
W czerwcu przyszło do mnie trochę zamówień z Aliexpressu - jak zawsze same szalone i niezbędne drobiazgi ;-) Kupiłam m.in. wkładki pod palce do butów jednakże nie spodziewam się, że będą dobrze spełniały swoja rolę, bo widziałam, że klej jest kiepskiej jakości. Zamówiłam w końcu także mini mydelniczkę, o której myślałam już prawie rok, bo od zeszłych wakacji. Podczas wyjazdów lubię mieć wszystkie kosmetyki w miniwersji i często się zdarzało, że może i mydło miałam "mini", ale już opakowanie na nie nie bardzo.
Zamówiłam też z ciekawości bambusowe szczoteczki do zębów oraz patyczki. Przyszły zapakowane w woreczki foliowe, ale nie spodziewałabym się innej formy opakowania, jeśli miały być tanie. Szczoteczki mają bardzo miękkie włosie i nie wiem jak będzie mi się ich używało, natomiast patyczki są świetne! A ponieważ całe zamówienie przyszło do mnie jakoś tak szybciej niż zazwyczaj, możliwe, że będę częściej korzystała z drewnianych patyczków niż plastikowych. Zostawiam Wam linki, gdyby ktoś był zainteresowany - oba z tego samego sklepu.
Ostatnim zakupem z Aliexpressu był ten zegarek znanej marki w wakacyjnym stylu. Oczywiście jego cena dobitnie sugeruje, że nie jest to zdecydowanie oryginał. Jednak nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo po prostu mi się spodobał :) 
W czerwcu też udało mi się skończyć malowanie obrazu dla taty. Przypomnę jedynie, że jest to kolorowanka, którą także zamówiłam na Aliexpressie. Obraz jest już gotowy, ale nie ma jeszcze ramy więc nie do końca wygląda już tak jak powinien. Pokazuję Wam jednak taką surową wersję i zachęcam do spróbowania swoich sił w kolorowaniu po numerkach - bardzo odprężające zajęcie! Przyszły tez do mnie dwie grafiki, ale one także wymagają oprawienia więc pokażę je jak już będą gotowe.
Z wycieczki do Francji mama przywiozła mi w prezencie marsylskie mydełko o przepięknym zapachu werbeny oraz maskę glinkę Rhassoul z Aleppi (to akurat nie francuski podarunek, ale akurat trafili się kupcy z Syrii). Ciekawa jestem czy zauważę różnicę podczas stosowania tej glinki, a tych kupionych w Polsce. 
Koleżanka z USA widząc mój maseczkowy fanatyzm podarowała mi w prezencie cały zestaw maseczek, które widzicie na zdjęciu. Trzy z nich to tzw. maski całonocne, które nakładamy na skórę zamiast kremu. Trzy pozostałe mają formuły oparte na glinkach i są to maski do samodzielnego przygotowania. Już nie mogę się doczekać, aż je przetestuję ;-) 
W Lidlu kupiłam letnią koszulę z bawełny w marynarskim stylu. W sierpniu jadę nad morze, więc będzie jak znalazł, choć raczej na wietrzne popołudnia niż upalne dni z uwagi na dłuższe rękawy. A na tropikalne upały postawiłam na lnianą sukienkę, którą kupiłam w TK MAXXX. Jest bardzo miękka i przyjemna w noszeniu, niestety dość szybko się gniecie. Przetestowałam ją w ekstremalnych temperaturach powyżej 30 stopni i rzeczywiście mniej się w niej pociłam!
Także w TK MAXXX skusiłam się na mydło do rąk Faith in Nature. Nie narzekam na brak kosmetyków do mycia dłoni (od ponad pół roku męczę Yope :P), jednak zapach tego kosmetyku tak mnie zachwycił, że nie mogłam się oprzeć. Mydło pachnie bowiem bardzo intensywnie zieloną herbatą (jak dla mnie z domieszką werbeny) i zapach ten jest nie tylko bardzo ładny, ale także długotrwały. Świetnie też pomaga pozbyć się nieprzyjemnego zapachu np. po krojeniu cebuli czy czosnku. Kosmetyk zgodnie z informacją na opakowaniu ma 99% naturalnych składników i nie zawiera SLS, ani parabenów. Rzadko bywam w TK MAXXX, ale jak już tam dotrę to zawsze uda mi się znaleźć jakieś fajne perełki z których jestem bardzo zadowolona. Zauważyłam też, że trzeba uważnie studiować u nich metki z ceną, bo można trafić na prawdziwe okazje. Lubicie chodzić do tego sklepu? I to już koniec moich czerwcowych nowości kosmetycznych. Co Was szczególnie zainteresowało? A może macie ochotę podzielić się swoimi perełkami zakupowymi? Zapraszam do aktywności w komentarzach!

Copyright © Nostami blog , Blogger