sobota, 22 czerwca 2019

Recenzja: maski Icing Sweet Bar A'pieu

Recenzja: maski Icing Sweet Bar A'pieu
Tropikalne upały, jakie ostatnio mamy okazję czuć na własnej skórze w naszym kraju spowodowały zmianę mojej pielęgnacji. Z jednej strony moja skóra pod wpływem wysokiej temperatury mocno się przetłuszcza i zanieczyszcza, a z drugiej desperacko brakuje jej nawodnienia i ukojenia po palącym słońcu. Dlatego coraz częściej sięgam po maski w płachcie, a dziś chcę przedstawić Wam owocową serię marki A'pieu.
Z maskami w płachcie koreańskiej marki A'pieu mam same pozytywne doświadczenia. Całkiem niedawno, we wpisie o marcowym denko (LINK) zachwycałam się miodowymi maskami - Sweet Manuka Honey House Mask oraz Sweet Canola Honey House Mask, które bardzo dobrze wpłynęły na kondycję mojej skóry. Nieco wcześniej, bo w poście na temat styczniowych zużyć kosmetycznych (LINK) pisałam Wam też o jednej masce z serii "mlecznej", Greet Tea Milk One Pack, która także bardzo fajnie nawilżyła moją skórę. Marka A'pieu została stworzona w 2010 roku w Korei przez producenta znanej koreańskiej marki kosmetycznej Missha. Tym razem testowałam set maseczek z serii Icing Sweet Bar. Tradycyjnie już kolejność ich używania wylosował dla mnie mój narzeczony :D
Maski Icing Sweet Bar mają urocze opakowania w kształcie lodów na patyku. W serii znajdują się cztery owocowe maski o różnych właściwościach. Płachty są wykonane z Tenecelu, są delikatniejsze i cieńsze od masek innych marek, dzięki czemu dobrze dopasowują się do kształtu twarzy. Trzeba jednak ostrożnie je rozkładać, aby nieumyślnie nie rozedrzeć płachty. Esencje masek zostały przygotowane na bazie wody morskiej i owocowych ekstraktów.  
Icing Sweet Bar MELON (zielona) - odżywczo kojąca
Jako pierwszą testowałam wersję zieloną, z ekstraktem z melona. Po 25 km na rowerze w pełnym słońcu (32 stopnie!) moja twarz była bardzo czerwona i podrażniona. Postanowiłam w takich ekstremalnych nieco warunkach sprawdzić działanie maski melonowej. Jak już wspominałam - płachta jest zdecydowanie cieńsza niż wcześniej znane mi płachty, dlatego trzeba ją delikatnie wyciągać i rozkładać. Esencji było bardzo dużo w opakowaniu, a płachta była naprawdę mocno nasączona. Przy nakładaniu umoczyłam sobie nawet całe dłonie (jak dotąd zazwyczaj na płachcie było tak akurat, nigdy nie ściekało), ale nie marudziłam, bo przy tym upale każda woda jest na wagę złota ;D
Maseczka miała delikatny zapach, orzeźwiający, ale nie wyczułam w nim melona (być może był zbyt delikatny). Podczas aplikacji czułam przyjemne nawilżenie skóry. Chwilę po zdjęciu maski skóra była jeszcze wilgotna i trochę się kleiła od esencji. Poczekałam jednak do jej pełnego wyschnięcia. To co zaskoczyło mnie najbardziej to zupełnie ukojona i wcale nie czerwona skóra!. Gdybym 20 min wcześniej nie widziała siebie w lustrze spalonej od słońca, to chyba bym nie uwierzyła, że miała ona inny kolor! Maska świetnie ukoiła moją skórę w ten upalny dzień.
Icing Sweet Bar ANANAS (żółta) - wygładzająco nawadniająca
Zapach ananasa jest w tej masce bardzo delikatny, słodki. Zdecydowanie umila aplikację! Płachta jest miękka i dobrze przylegająca, a także dobrze nasączona. Tutaj już nic mi nie ściekało po rękach, ale nadal było tej esencji więcej niż zazwyczaj w tego typu produktach. Podczas aplikacji maski czułam nawodnienie skóry i lekkie chłodzenie, co było bardzo przyjemne (i to nawet bez wkładania wcześniej maski do lodówki!). Niestety po zdjęciu odczułam jakiś dziwny zapach podczas wysychania skóry, a sama twarz trochę się lepiła (choć miałam wrażenie, że mniej niż przy melonie). Tuż po zdjęciu płachty skóra była rozjaśniona i dobrze nawodniona, jednak uczucie klejenia skóry mnie denerwowało, więc zmyłam twarz. Podczas aplikacji maska działała super, ale po zdjęciu płachty coś poszło nie tak...
Icing Sweet Bar ARBUZ (różowa) - nawilżająca
O tej masce czytałam chyba najlepsze z całej serii recenzje w internecie, dlatego też miałam wobec niej wyższe oczekiwania. Esencja miała przyjemny zapach melona (przynajmniej dla mnie to bardziej melon niż arbuz), słodki i bardzo smakowity. Tak jak we wszystkich maskach tej serii miękka płachta z Tenecelu dobrze przylegała do skóry i była bardzo mocno nasączona esencją. Maska podczas aplikacji bardzo przyjemnie chłodziła skórę, czuć było jak wchłania ona esencję i staje się bardziej nawodniona. Wygląd skóry po aplikacji był WYJĄTKOWY! Skóra wyglądała wręcz cudownie - była nawilżona, miała wyrównany koloryt, wyglądała na zrelaksowaną i odświeżoną. Nie odczułam też żadnego klejenia - wspaniała maska! ;3;3;3
Icing Sweet Bar MANDARYNKA (pomarańczowa) - oczyszczająco rozjaśniająca
Ostatnia z masek z serii miała bardzo przyjemny, delikatny zapach słodkiej mandarynki. Tradycyjnie już płachta była obficie nasączona esencją, której zostało w opakowaniu na tyle, że nałożyłam ją sobie na szyję i dekolt. Podczas aplikacji nie czułam wyraźniejszego chłodzenia skóry (wszystkie maski używałam bez wcześniejszego trzymania ich w lodówce), ale skóra po była wyraźnie mocno nawilżona i odświeżona. Podobał mi się także jej koloryt, była lekko rozjaśniona i promienna. Ponieważ płachta była dość mokra także po zdjęciu jej z twarzy, to położyłam ją sobie na wierzchu dłoni - najpierw na jednaj, później na drugiej. Jest to fajny sposób na wykorzystanie esencji do pielęgnacji skóry nie tylko twarzy. Przy dużej ilości esencji w opakowaniu można też włożyć do niego także nową płachtę (np. z maseczek w tabletkach) i w ten sposób mieć dwie maski z jednej. Przy tak obfitym nasączeniu, jakie mają maski z serii Icing Sweet Bar A'pieu jest to z pewnością możliwe.
Podsumowując moja przygodę z maskami w płachcie Icing Sweet Bar marki A'pieu jestem nimi zdecydowanie zachwycona! Najbardziej spodobało mi się działanie maski nawilżającej z ekstraktem z arbuza oraz maski oczyszczająco-rozjaśniającej z ekstraktem z mandarynki. Wszystkie maski miały bardzo mocno nasączone płachty, które zostały wykonane z delikatnego materiału. Ich używanie było dla mnie prawdziwą przyjemnością i chętnie wrócę do nich w przyszłości. Swoje maski kupiłam w drogerii Douglas, ale ostatnio nie widziałam ich tam w ofercie. Można je jednak dostać w sklepach Missha - tym internetowym, ale też stacjonarnie, np. we wrocławskiej Renomie. Polecam zajrzeć też do sklepów z koreańskimi kosmetykami. Znacie maski marki A'pieu? Jak się u Was sprawdziły? Lubicie wspomagać swoją pielęgnację maskami w płachcie?


poniedziałek, 17 czerwca 2019

Recenzja: podkład Teint Idole Ultra Wear Lancome

Recenzja: podkład Teint Idole Ultra Wear Lancome
Co prawda trzydziestostopniowe upały, jakich doświadczamy obecnie w Polsce nie sprzyjają noszeniu makijaży, to jednak chciałam zaprosić Was na recenzję podkładu Teint Idole Ultra Wear z Lancome. Kosmetyk ten występuje podobno w 21 odcieniach, myślę więc że każdy znajdzie swój idealny kolor!
Podkład Teint Idole Ultra Wear marki Lancome otrzymałam do testowania w ramach Klubu Recenzentki Wizaż i jest to moja pierwsza styczność z produktami tej marki. Wiem, że kosmetyki Lancome są dostępne na przykład w perfumeriach Douglas, ale też Notino, czy Sephora
Kosmetyk zamknięty jest w prostokątnej butelce z grubego szkła, zakończonej czarną zakrętką z grawerowaną różą na złotym tle na wierzchu zatyczki. Szkło jest półmatowe, a samo opakowanie jest eleganckie i pięknie wygląda na toaletce. Podkład wydobywamy z butelki za pomocą pompki, która umożliwia precyzyjne dawkowanie. Pompka działa sprawnie i nie zacina się, ani nie zapycha. Zainteresowanych składem produktu odsyłam do zdjęcia opakowania (niestety jest ono srebrne, stąd trudność w ostrości zdjęcia): 
Podkład ma lejąca konsystencję i przyjemny pudrowy zapach. Daje wykończenie satynowe, matowe. Ja używałam koloru 03 Beige Diaphane i początkowo nieco obawiałam się, że ten kolor będzie dla mnie zbyt ciemny. Na szczęście jednak nie jest tak źle, choć chętnie wypróbowałabym też nieco jaśniejszy ton. Z drugiej jednak strony moja skóra z dnia na dzień robi się ciemniejsza od słońca, może się więc zaraz okazać, że podkład ma kolor idealny :-) Beige Diaphane to kolor dla karnacji nieco ciemniejszej niż najjaśniejsza (dla tej dedykowane są kolory rozpoczynające się od 00, 01 i 02). 
Powyższe zdjęcie pochodzi ze strony Lancome.pl

Po nałożeniu na skórę kolor nieznacznie oksyduje w kierunku pomarańczowego. Mimo to po chwili dopasowuje się do mojego odcienia karnacji i ładnie się z nią stapia. Podkład daje średnie krycie i jest ono bardzo naturalne. Zauważyłam, że można budować to krycie poprzez dokładanie kolejnej warstwy w miejscach, która chciałam dokładniej pokryć makijażem. Nawet mimo nałożenia większej ilości podkładu nie miałam nigdzie na twarzy efektu maski, ani podkreślonych suchych skórek. Podoba mi się to, że kosmetyk zawiera filtr SPF 15, co nie jest wcale takie częste wśród podkładów.   
Kosmetyk aplikowałam palcami, bo jest to dla mnie najbardziej wygodny sposób. Podkład utrzymywał sie na swoim miejscu przez cały dzień! Nie schodził nawet z partii twarzy, gdzie mam bardziej tłustą skórę (jestem posiadaczką cery mieszanej). Dawał przy tym bardzo naturalne wykończenie, a w noszeniu okazał się tak lekki, że nie czułam, że jestem pomalowana. Po kilku godzinach wymagał zmatowienia w strefie T, ale w moim przypadku nie znam żadnego podkładu który by tego nie potrzebował ;-) Niestety przy ostatnich 30-to stopniowych upałach zrezygnowałam zupełnie z malowania się, bo moja cera szaleje totalnie i nie chcę jej dodatkowo obciążać niczym. Dlatego nie powiem Wam, jak podkład Teint Ultra Wear Lancome zachowuje się w ekstremalnie wysokich temeraturach. 
Podkład Teint Idole Ultra Wear zgodnie z obietnicą producenta ma być produktem, który utrzyma się na naszej skórze nawet do 24 godzin. Porównując jego działanie na mojej mieszanej cerze z podkładem HD Liquid Coverage Catrice (mini recenzja LINK) mam wrażenie, że są one zupełnie inne. Podkład Catrice daje bardzo mocne krycie, właściwie nie muszę po nim stosować już korektora na niedoskonałości czy cienie. Podkład Lancome ma krycie znacznie mniejsze, ale daje za to bardziej naturalny efekt i nawet nałożony na suche skrzydełka nosa nie odznacza się. Mimo podobnych obietnic mam wrażenie, że podkład Catrice mocniej trzyma się mojej twarzy i dłużej wygląda ona na umalowaną. Z kolei Lancome jest zdecydowanie bardziej przyjemny w używaniu - ma satynową konsystencję, wygodną pompkę, przepiękny zapach. Jeśli udałoby mi się znaleźć podkład "pomiędzy" tymi dwoma, to coś czuję, że byłabym totalnie zachwycona. A może Wy podsuniecie mi pomysł na przetestowanie jakiegoś podkładu? Chętnie poczytam Wasze opinie w komentarzach! 
  

niedziela, 9 czerwca 2019

#haul nie tylko kosmetyczny MAJ 2019

#haul nie tylko kosmetyczny MAJ 2019
Chyba powinnam zmienić majowy tytuł posta na "haul wyłącznie kosmetyczny", bowiem w maju przybyło mi mnóstwo nowych kosmetyków i tylko jedna rzecz nie z tej kategorii. To wszystko wina moich urodzin, a jak wiadomo gdy blogerka beauty obchodzi swoje święto, to można spodziewać się wielu kosmetycznych nowości... Zaparzcie kawę lub herbatkę, bo dzisiaj będzie trochę do oglądania i czytania! ;-) 
Jak co roku maj był dla mnie bardzo intensywnym miesiącem pod względem wyjazdów. Samą majówkę spędziłam w Tatrach, później w jeden z weekendów odwiedziłam Poznań na Influencer LIVE (relacja TUTAJ), a na koniec wyjechałam na parę dni do przepięknego miasteczka niedaleko Pragi - Kutnej Hory. W sumie poza domem spędziłam 14 dni, tym bardziej aż dziwi mnie ile zdążyłam w tym czasie zakupić i otrzymać nowości :D Ale do rzeczy...
Staram się co raz bardziej, aby moje zamówienia z Avonu były coraz skromniejsze. Jednakże zawsze ulegnę jakiejś nowej pokusie ;-) Tym razem postawiłam na maseczki. W pierwszym zamówieniu nowość bananowa maseczka nawilżająca z serii Avon Care, a do tego znany mi już lawendowy spray do pościeli i pomieszczeń Planet Spa i kolejna nowość dla mnie, czyli złota maseczka peel off z serii Anew. Ta ostatnia była nagrodą w programie konsultanckim. 
Pod koniec maja, w kolejnym katalogu, zdecydowałam się na zakup czterech masek w płachcie (same nowości!). Trzy z nich należą do serii NutraEffect i są to od lewej odmładzająca maska z ekstraktem czerwonego wina, nawilżająca z kwasem hialuronowym i ekstraktem z kaktusa oraz rozświetlająca z ekstraktem z grejpfruta. Ostatnią jest maska z serii Planet Spa - wygładzająca z ekstraktem z alg. O pozostałych maskach w płachcie z tej serii pisałam w TYM poście.
W ubiegłym miesiącu dostałam się w ramach Klubu Recenzentki Wizaż do testowania podkładu Teint Idole Ultra Wear z Lancome. Jest to mój pierwszy kosmetyk tej marki i jestem pod wielkim wrażeniem jego działania. Kolor jaki testuję to 03 Beige Diaphane. Myślę, że niebawem możecie spodziewać się już obszernej recenzji tego produktu.
Moje szalone zakupy na promocji 2+2 w HEBE. Ponieważ uwielbiam kremy Miya nie mogłam przepuścić takiej okazji, gdzie za połowę normalnej ceny mogę mieć ich super kremik. Zwłaszcza ten z mango, Hello Yellow należy do moich ukochanych! Jednak nie martwcie się, dla mnie jest tylko jeden z nich. Dwa pozostałe trafiły już do mojej mamusi oraz bratowej, które także zapragnęły przetestować czy i na ich skórze ten kosmetyk okaże się być tak fenomenalny.  Jako czwarty produkt wzięłam dla siebie serum nawilżające z sokiem z pomarańczy Fresh Juice z nowej linii Bielenda. Już przeszło miesiąc o nim myślałam :-) Kupiłam jeszcze nowe szczoteczki dla mnie i mojego narzeczonego. Ja najbardziej lubię te marki Curaprox, bo mają dużo włosia i dobrze doczyszczają płytkę zębową.
W jednej z paczek urodzinowych dostałam maskę w płachcie z serii Niuqi, wersję rozświetlającą z ekstraktem z białej lilii. Ja dokupiłam jeszcze nawilżającą z hydrolatem z bławatka i kwasem hialuronowym, odmładzającą z wodą różaną i nektarem z agawy oraz oczyszczającą z ekstraktem z orchidei i czarnej herbaty. Muszę przyznać, że opakowania masek są przepiękne i mam nadzieję, że także ich działanie będzie dla mnie przyjemnym doświadczeniem! Te maski były po 3 zł, więc aż żal nie sprawdzić ich działania ;-)
Skusiłam się w końcu na jedną z maseczek Cien Food for Skin. Byłam taka cwana, że poczytałam opinie z internecie i wybrałam tą, która miała więcej pozytywnych :P Jak na razie zużyłam tylko górną część opakowania i muszę przyznać, że działanie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Skóra była dobrze doczyszczona i lekko rozjaśniona. Ciekawe, jak sprawdzi się "dolna" część saszetki?
Czerwcowy numer miesięcznika "Zwierciadło" można było kupić z dodatkiem w postaci minirękawiczki Glow. Jeśli obserwujecie mnie na Instagramie to wiecie, że bardzo lubię tą wersję do zmywania makijażu zwłaszcza na siłowni. Swoją minirękwiczkę mam już prawie rok, postanowiłam więc zaopatrzyć się w nową, zwłaszcza że cena była bardzo atrakcyjna. 
Podczas konferencji Influencer LIVE w Poznaniu otrzymałam do wypróbowania dwa peelingi marki Body Boom. Wybrałam dla siebie same owocowe wersje, bo to jednak chyba moja ulubiona grupa zapachów. Wersję z mango przyozdobiłam sobie autorsko naklejkami dostępnymi na stoisku :P
W maju otrzymałam do testowania wodę perfumowaną Rare Flowers od Avon, w ramach programu HOT NOTY. Jej pełną recenzję możecie przeczytać w poście o wiosennych zapachach.
Moja jedyna niekosmetyczna nowość maja to świetna opaska - kokarda Myszki Mickey, którą dostałam w prezencie :D Wiem, że została zakupiona na Pyrkonie. Zresztą na tym zdjęciu są także skarpetki Myszki, które także dostałam w prezencie. Chyba nie muszę Was przekonywać, że bardzo podobają mi się te dodatki? :-) <3 Jeśli chodzi o paczki urodzinowe, to w tym roku dosłownie jestem totalnie rozpieszczana! Naprawdę nie spodziewałam się takich pięknych upominków i od tylu osób! Pozwólcie, że pochwalę się tymi cudownościami, bo przecież pewnie zasypię Was recenzjami w najbliższym hmm.. roku? W każdym razie obawiam się, że trochę może mi to zająć! :P 
Ten wspaniały zestaw to paczka od Kasi, autorki bloga Porady Mamy Kasi. Z Kasią znamy się dzięki portalowi Dress Cloud. Jak widzicie jest tutaj sporo produktów zarówno do pielęgnacji, jak i makijażu. W tych maleńkich pudełeczkach znajduje się mineralny korektor oraz róż. Ja jeszcze nie używałam kosmetyków mineralnych, więc jest to dla mnie zupełna nowość. Zresztą jak wszystkie te produkty! Kosmetyki aktualnie testuję i sprawdzam, poza żelem pod prysznic który schowałam na "zimniejsze" miesiące bo ma taki ciepły otulający waniliowy zapach, jakie lubię używać zimą.
Autorką tej kolorowej paczki urodzinowej jest Sufcia72, którą także poznałam na portalu Dress Cloud. To dzięki Bożence poznałam i pokochałam kosmetyki Balea, a teraz po raz pierwszy mam styczność z produktami marki Dushka. I powiem Wam, że te tęczowe cuda pachną tak pięknie, że aż chce się je zjeść, a w dodatku zawierają naturalne składniki! Bożenka podarowała mi także żółte jajko z Make Up Revolution, które zawiera dwa rozświetlacze oraz pięć mocno napigmentowanych cieni. To mydełko, to nic innego jak szampon w kostce Dushka. Same nowości!
Skarpetki z Myszką Miki dostałam w prezencie od Kasi "icecold". Naszą znajomość również umożliwił portal Dress Cloud :D Jak widać na załączonym obrazku Kasia totalnie poszalała i podarowała mi kosmetyki co najmniej na najbliższy rok! Jest tutaj dosłownie WSZYSTKO, do każdej części ciała! Są także produkty "dla ducha", jak przeurocza lama-skarbonka, czy bardzo pojemna i praktyczna kosmetyczka gruum. Jakbym kiedyś mówiła, że czegoś mi brakuje, to przypomnijcie mi proszę to zdjęcie ^^ Tradycyjnie - same nowe kosmetyki, o większości nawet nie wiedziałam, że istnieją. Są maseczki, balsamy, kremy, płyn micelarny z jagodami acai (sprawdzałam i pachnie ślicznie!), nawet róż-tint z The Body Shop i piękna szczotka Angel TT!. Ta paczka to totalne szaleństwo.
A to prezent bardzo angielski od mojej realnej przyjaciółki jeszcze z czasów liceum :-) Jest dużo maseczek, czyli coś co uwielbiam! W dodatku wszystkie znów dla mnie nowe, a myślałam już że "trochę" poznałam tych produktów! Bardzo ciekawi mnie maska Dr. Jart+, jej cena w Sephora była zabójcza! No i coś czuję, że moje serie maseczkowych postów nie skończą się zbyt szybko :D
Jakby mi było mało maseczek, to skusiłam się na maski po opalaniu marki Cien z Lidla. Mają one za zadanie głęboko nawilżyć i ukoić skórę podrażnioną przez promienie słoneczne. Tych, którzy właśnie doznali palpitacji serca uspokajam, że dla mnie jest jedna sztuka^^.
I na sam koniec drobne i same potrzebne zakupy z Drogerii Jasmin :-) Sól do kąpieli stóp SheFoot tak mnie zachwyciła po jednym zastosowaniu, że skusiłam się na dwie kolejne saszetki, zwłaszcza że taką jedną zużywa się na jedną kąpiel. Recenzję tego produktu znajdziecie niebawem na moim blogu. Kupiłam także zachwalaną przez wiele blogerek maskę drożdżową Bania Agafi, a także w ramach odmiany emulsję do higieny intymnej marki Biały Jeleń. Emulsję już używam. Jest ona dość gęsta i niestety dość łatwo spływa z dłoni, czy gąbki. Nie wyczuwam także zupełnie jej zapachu. W działaniu jest bardzo delikatna i całkiem, a jednak tęsknię już do moich ulubionych produktów Lactacyd lub Tess. Pewnie przy kolejnych zakupach wrócę właśnie do któregoś z nich. 

Tym, którzy dobrnęli do końca tego posta serdecznie gratuluję. Maj na szczęście w końcu się zakończył i nic więcej mi nie przybyło / nie zostało zakupione. Całe szczęście, że urodziny ma się tylko raz w roku! Bo mogłoby mi miejsca w domu zabraknąć :D A jak tam Wasze majowe zakupy? Dużo kosmetycznych nowinek pojawiło się w Waszych kosmetyczkach?   

  

wtorek, 4 czerwca 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne MAJ 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne MAJ 2019
Minął kolejny miesiąc, czas więc pochwalić się swoimi zużyciami kosmetycznymi. Jak zawsze najwięcej jest... maseczek. Nie mówiłam Wam o tym, ale pretenduję do miana Królowej Maseczkowej ^^. Dumna jestem także ze zdenkowania produktów do stóp i dłoni, bo te kategorie idą u mnie dość opornie. Generalnie jednak majowe denko jest dość "tradycyjne", jednak znalazło się kilka perełek. Zapraszam na recenzje kosmetyków!
Koleżanka (nie b-blogerka) dopytywała mnie ostatnio o ideę zbierania tych pustych opakowań po kosmetykach i opisywania tego. Przyznaję, że zanim zaczęłam prowadzić bloga beauty dla mnie także był to nieco dziwny zwyczaj. Jednak po przeczytaniu kilku wpisów tego typu u innych zauważyłam, że recenzje powstające po zużyciu całego kosmetyku są zazwyczaj najbardziej rzetelne. A jeśli do tego dodać fakt, że niektóre kosmetyki pojawiają się u poszczególnych osób po raz n-ty to mamy najlepszą rekomendację! Druga sprawa, że zazwyczaj blogerki beauty (ale nie tylko!) mają nieco zwiększoną ilość kosmetyków w posiadaniu i prowadzenie projektu "denko" ma motywować do zużywania ich, a nie jedynie odkurzania co jakiś czas na półce. Z dnia na dzień zazwyczaj nie zauważamy tych naszych małych działań w trosce o urodę, jak chociażby balsamowanie ciała, czy tonizowanie skóry. Dopiero wizja dna w butelce, czy opakowaniu pokazuje, że jednak "coś" robimy. Zachęcam więc do "denkowania" nie tylko dziewczyny piszące o kosmetykach, ale każdego, kto potrzebuje nieco więcej motywacji do używania kosmetyków, a nie ich tylko magazynowania ;-)
DO CIAŁA
To nie jest tak, że udaje mi się zużyć w jednym miesiącu dwa szampony. Zazwyczaj mam otwartych kilka pod prysznicem i jak się kończą to oczywiście wszystkie naraz. Tak było i tym razem stąd te zużycia.
- szampon odżywczy z kompleksem Nutri 5 Advance Techniques, Avon - szampon o barwie olejku dobrze się pienił i fajnie wpływał na moje włosy. Czułam, że są dobrze odżywione i lśniące - być może to dzięki tym pięciu olejkom w składzie (jak zapewnia producent). Szampon miał zapach kojarzący mi się z kosmetykami Nuxe - taki miodowy, olejkowy. Był to całkiem przyjemny kosmetyk, jednak ponieważ to już moje kolejne opakowanie (DENKO KWIECIEŃ 2018) to chwilowo mam dość :D 
- szampon nawilżający Feuchtigkeit, Balea - jest przeznaczony do włosów suchych / zniszczonych oraz pachnie mango. Ale jak pachnie! Ten zapach jest identyczny z tym, jakbyśmy przekroili świeży owoc i przyłożyli do niego nos! Z informacji na opakowaniu dowiedziałam się, że szampon nie zawiera silikonu i ma zapewnić efekt "anty puszenia". Jak być może pamiętacie - moje włosy są falowane, a nawet lekko kręcone i mają tendencję do plątania się i puszenia. Wydawałoby się, że jest to produkt właśnie dla mnie. Początki naszej znajomości były jednak średnie - szampon dobrze się pienił i domywał włosy z zabrudzeń, ale moje włosy po nim były tak samo poplątane, jak zawsze. Z tego powodu mimo cudownego zapachu sięgałam po niego rzadziej. Jednak z czasem zauważyłam, że nie jest już tak źle, a dobra odżywka po myciu (akurat zaczęłam kurację odżywkami Anwen) wystarcza, aby włosy nie były poplątane. Dlatego wybaczyłam szamponowi Balea i nasza dalsza współpraca była już bardzo przyjazna. Włosy po tym kosmetyku były miękkie, super się układały, wyglądały na zdrowe i błyszczące. Dodatkowo zapach zdecydowanie umila kąpiel! Jak wiecie kosmetyki Balea dostępne są wyłącznie w drogeriach DM, których nie mamy jeszcze w Polsce. Z tego powodu nie wiem czy wrócę (a jeśli się uda to czy nie wypróbuję innej wersji).
- żel pod prysznic Citrus Zing Senses, Avon - lubię żele pod prysznic Avon bo nigdy jeszcze nie zrobiły mi krzywdy, mają ciekawe zapachy i dobrze się pienią (TUTAJ recenzja kilku). Jedyną ich wadą jest jednak zazwyczaj to, że nie zdążę Wam o nich napisać zanim się skończą :D I bynajmniej nie wynika to z tego, że są jakoś mało wydajne, ale raczej z mojego zapominalstwa :D Wersja Citrus Zing jest świetna na wiosnę i lato, bo pachnie energetyzującym grejpfrutem i mandarynką. Kosmetyk dobrze się pienił, nie wysuszał mojej skóry, a kompozycja zapachowa spodobała się też bardzo mojemu narzeczonemu. Sądzę więc, że będzie powrót w przyszłości, gdy odkopię się z zapasów.
- żel pod prysznic Playful Pink Daisy & Sicilian Lemon Naturals, Avon - nie potrafię rozróżnić w działaniu żeli z lini Senses od Naturals i dlatego sięgam po nie zamiennie. Żel Playful miał zapach różowej stokrotki przełamanej cytrynką, czyli tak jak lubię znalazły się tutaj cytrusy. Butelka w odróżnieniu do Senses jest podłużna, okrągła, o nieco mniejszej pojemności 200 ml (Senses mają 250 ml, a wersja XL nawet 500 ml). Kosmetyki do ciała linii Naturals występują zazwyczaj w seriach - żel pod prysznic, balsam i mgiełka. Niestety część tych serii jest limitkami i tak jest w przypadku Playful. Dlatego powrotu nie będzie, a szkoda, bo to bardzo miły dla nosa i skóry kosmetyk. 
- żel do higieny intymnej Active Simply Delicate, Avon - jeśli obserwujecie mnie długo, to wiecie że spośród kosmetyków do higieny intymnej najbardziej cenię sobie te marki Lactacyd (TUTAJ) oraz Tess (minirecenzja TU). Postanowiłam jednak spróbować czegoś innego dla odmiany i wybór padł na mini wersję produktu Avon, który miał być dedykowany dla osób uprawiających sport. Producent zachwalał go bowiem jako produkt, który zapewnia wydłużone poczucie świeżości. Butelka była niewielka, bo zaledwie 100 ml myślę więc, że taka wersja mogłaby być super np. na wyjazd wakacyjny. Żel miał przeźroczystą barwę i delikatny, kwiatowy zapach. W działaniu nie podrażniał, ale też zabrakło efektu WOW. Zdecydowanie lepiej wspominam uczucie ochrony po produktach marki Tess, a z kolei żel Oxygen Fresh Lactacyd był według mnie bardziej "fresh". Produkt Avon był OK, ale znam lepsze.
- mleczko do ciała Mango i Kolendra, Yves Rocher - przyjemny balsam o lekkiej konsystencji i ślicznym, energetyzującym zapachu. Bardzo szybko wchłaniał się w skórę czyniąc ją miękką w dotyku i wygładzoną. Zawiera wyciąg z mango i masło karite, które odpowiada za nawilżenie i odżywienie skóry. Formuła ma podobno większość składników pochodzenia naturalnego i nie zawiera olejów mineralnych oraz parabenów. Spodobało mi się też to, że w partiach skóry, gdzie odczuwałam potrzebę większego nawilżenia mogłam go "dokładać", a warstwy nie warzyły się i każda kolejna wchłaniała się tak samo sprawnie. To przekonuje mnie do mleczek tej marki i myślę, że w przyszłości sięgnę jeszcze po tą lub inne wersje zapachowe. 
DO CIAŁA (cz. 2) oraz PRÓBKI
A oto efekt kolejnego wyzwania na portalu Dress Cloud ;-) Tym razem postawiłyśmy sobie za cel zużywanie wszelkich kosmetyków w szeroko pojętej kategorii ciała. I tak oto udało mi się zdenkować:
- próbka Kremowe Serum do ciała Odżywienie, Bielenda - dość tłusta konsystencja tego kosmetyku i specyficzny zapach zupełnie nie przypadły mi do gustu. I mimo, że czasami ciężko powiedzieć cokolwiek po zużyciu jedynie próbki, to tutaj wiem, że jestem na NIE.
- ekspresowe serum do ciała antycelulitowe Multimodeling, Ziaja - a tutaj z kolei odwrotnie - zapach lekko cytrusowy i super szybko wchłaniające się, lekka formuła. Czy to wystarczy, abym kupiła pełnowymiarowe opakowanie? Jeszcze nie wiem, ale mam jeszcze dwie próbki :D
- próbka balsam Kwiat Wiśni, Nivea - ładny zapach, szybkie wchłanianie, konsystencja mleczka. Może kiedyś się skuszę ;-)
- maska relaksująco-odżywcza na stopy, Beauty Formulas - zawiera masło shea, ekstrakty z jabłka, mięty oraz mocznik i olejek miętowy. Skarpetki wykonane z dość grubej folii z fizeliną zawierają w środku esencję, która ma za zadanie odżywić skórę stóp, ale także je ukoić i odświeżyć. Skarpetki nakładamy na oczyszczone stopy na około 20-30 min. Ja dla wygody założyłam na nie jeszcze "normalne" skarpetki, dzięki czemu mogłam się nieco przemieszczać i było mi tez cieplej. Zawarty bowiem w esencji ekstrakt z mięty dość mocno schładza skórę - rzeczywiście odświeża i przynosi ulgę, ale też nieco chłodzi  Podczas aplikacji maski czujemy chłodzenie skóry. Myślę, że po długim, męczącym dniu w butach na obcasach taki zabieg będzie prawdziwym wybawieniem! Po zdjęciu maski pozostawiamy skórę do wyschnięcia. Trwa to trochę czasu, ale efekt jest wart cierpliwości. Skóra stała się bowiem znacznie bardziej wygładzona nawet na piętach. Trochę przypomina to użycie kremu z silikonami - jest trochę ślisko, ale skóra jest gładsza. Stopy są oczywiście odprężone i zrelaksowane. Mimo, że efekt nie utrzymywał mi się jakoś super długo, bo już po 2 dniach nie widziałam większej różnicy, to myślę, że taka maska może być super pomysłem zwłaszcza w te dni, kiedy czujemy, że nasze stopy miały naprawdę trudny dzień.
- próbka balsamu Ultimate Moisture Nutra Effects, Avon - ta seria produktów do ciała nie ma zapachu i choć w działaniu jest bardzo dobra, bo trwale i skutecznie nawilża skórę, to jednak trochę mi czegoś brakuje. Mimo wszystko jest to najskuteczniejszy kosmetyk, gdy wystąpi u mnie jakiekolwiek podrażnienie skóry. 
- plastry na odciski Spód Stopy, Urgo - robi się cieplej, zaczynam nosić odkryte buty i... ilość odcisków nagle się zwiększa. Plastry Urgo są grube i po naklejeniu na odcisk pozostawiamy je do czasu aż same odpadną. Trwa to zazwyczaj kilka dni. Po takiej "kuracji" bolesny odcisk, który znajdował się pod plastrem zazwyczaj jest już jedynie wspomnieniem. Plastrów tego typu jest sporo różnych firm i wcale nie upieram się akurat przy tej firmie, bo fajne są także te np. Compeed. Generalnie kupuje te, które są akurat w promocji. 
- krem do rak Pestki Winogron, Ziaja - delikatnie pachnący krem, który bardzo szybko się wchłaniał co było jego największą zaletą. Jako, że używanie kremów do rąk (i stóp) idzie mi opornie to pewnie jeszcze dłuugo nie wygrzebię się z zapasów. Jednakże gdyby to kiedyś nastąpiło, to chętnie sięgnę po ten kosmetyk, bo moje dłonie były po nim wygładzone i miękkie. 
- zmiękczający krem do pięt Foot Works, Avon - męczyłam bardzo dłuugo, ale się udało. Krem do stóp o neutralnym zapachu i kremowo-mlecznej konsystencji. Wchłaniał się niestety dość długo, dlatego stosowałam go głównie na noc. Oczywiście o ile nie zapomniałam. Krem dobrze zmiękczał skórę, ale trzeba powiedzieć, że nie mam jakiś specjalnie uciążliwych problemów ze zrogowaceniem naskórka. Zapasy kremów do stóp mam spore, więc nie wiem czy spotkamy się ponownie z tym produktem.  
- sól do kąpieli stóp SheFoot - ten kosmetyk tak mi się spodobał, że kupiłam dwa kolejne opakowania. Zwłaszcza, że jego cena w Drogerii Jasmin wynosiła 3 zł! W saszetce mamy sół do przygotowania jednorazowej kąpieli dla stóp. Produkt ma bardzo intensywny, ale przyjemny zapach, który utrzymuje się chwilę po kąpieli. Zgodnie z informacją producenta zawiera wyciąg z nagietka lekarskiego, skrzypu polnego, z szyszek chmielu a także ekstrakt z liści rozmarynu. Przyznaję, że przy pierwszym stosowaniu raczej nie dawałam wiary zapewnieniom o wygładzeniu skóry. Spodziewałam się raczej odprężenia, jednak każdy wie że sama kąpiel w ciepłej wodzie z dodatkiem nawet soli kuchennej ma takie działanie. Zdziwiłam się jednak ogromnie, bo po kąpieli stopy nie tylko były wypoczęte i odświeżone, ale znacznie bardziej miękkie. Tak jak po zastosowaniu kremu do stóp! Dodatkowo sam zabieg był bardzo przyjemny i dlatego zdecydowałam się na zakup kolejnych sztuk tego kosmetyku.
- próbka żelu pod prysznic o zapachu truskawek, Le Petit Marseiliais - o tym kosmetyku pisałam sporo TUTAJ
DO TWARZY I MASECZKI
Najpierw pozwolę sobie zbiorczo omówić próbki produktów do twarzy, jakie udało mi się zużyć w maju głównie podczas pobytu w Tatrach. Kremy Bielendy zasadniczo krzywdy mi nie zrobiły i były OK, chociaż jeśli chodzi o konsystencję bardziej spodobała mi się żelowa formuła wersji z Zieloną Herbatą. Jednakże próbki kremów tej marki są tak malutkie, że nawet po zużyciu dwóch nie jestem w stanie za wiele powiedzieć o tym, jak spodobały się one mojej skórze. Nieco większą pojemność miała próbka kremu Garniera Aqua Bomb i muszę przyznać, że jej lekka konsystencja bardzo przypadła mi do gustu. Wydaje mi się, że już kiedyś testowałam ten kosmetyk i niewykluczone, że kiedyś poznam się z nim lepiej. Jeśli chodzi o miniaturkę kremu Vitale na noc od Avon to jest to mój ulubieniec używany zazwyczaj na wszelkich wyjazdach i pisałam o nim np. TUTAJ
- oczyszczające chusteczki z olejkiem z drzewa herbacianego Love Nature, Oriflame - w opakowaniu znajdowało się 25 sztuk chusteczek nasączonych przyjemnie pachnącym ekstraktem. Udało mi się zachować ich wilgotność do końca opakowania dzięki starannemu zamykaniu wieczka. Chusteczki dość dobrze oczyszczały skórę i zmywały makijaż. Jednak używałam ich raczej sporadycznie w wyjątkowych sytuacjach, bo po przetarciu skóry i tak po chwili miałam uczucie jakby była ona "brudna". Podobał mi się przyjemny zapach kosmetyku.
- maseczka Green matowienie, tołpa - druga część całkiem przyjemnej maseczki o której pisałam w marcowym denko
- maseczki z serii Tropical Island, Marion - o całej serii i moich odczuciach wobec każdej z tych masek przeczytacie w poście-recenzji
- maska OMG Detox Bubbling Microfiber Marsk, Double Dare - otrzymałam w prezencie. Jest to właściwie cały zabieg. Mamy tutaj bowiem dwie saszetki, w których zamknięte są maski do przygotowania dwustopniowej pielęgnacji cery. W pierwszej z nich znajduje się maska bąblująca o działaniu oczyszczającym. Po nałożeniu na skórę tworzą się na niej małe pęcherzyki powietrza, które rosną i pękają. To działanie powoduje oczyszczanie skóry oraz jej dotlenienie. Tą maskę producent zaleca trzymać na twarzy około 1-3 minut i jest to etap przygotowujący do właściwej pielęgnacji. W drugim kroku mamy maskę na tkaninie, która jest nasączona kremową esencją. Płachtę bardzo dobrze dopasowuje się do twarzy, chyba jeszcze nie miałam do czynienia z tak idealnie dopasowaną maską.  Maskę trzymałam na skórze około 20 minut, a podczas aplikacji czułam delikatne chłodzenie. Druga maska idealnie nawilżyła mi skórę oraz ją nawodniła. Stała się ona wyraźnie gładsza i milsza w dotyku. Wszelkie podrażnienia zniknęły, a ja mogłam cieszyć się ukojoną skórą. Bardzo jestem zadowolona, że mogłam przetestować ten kosmetyk i jedynym jego minusem jest jednak dość wysoka cena. Chociaż z drugiej strony mamy tutaj tak jakby dwie maski... 
- maska makgeolli brightening mask sheet, Holika Holika - to rozjaśniająca maska na bawełnianej płachcie. Odkąd wiedziałam już, że to świetny kosmetyk (napotkałam chyba z 10 recenzji, że jest super), to trzymałam ją w zapasach "na lepsze czasy". Ale wiecie co? Przestaję już tak chomikować, bo czemu nie cieszyć się świetnym kosmetykiem od razu, tylko za xxx czasu? Maska miała przepiękny zapach, taki perfumeryjno - kwiatowy. Płachta była bardzo mokra i obficie nasączona esencją. Trochę jej zostało w opakowaniu więc wtarłam pozostałości w szyję. Płachtę nałożyłam na oczyszczoną skórę twarzy na 20 minut. Była przyjemnie mokra i dosłownie czułam, jak moja skóra wchłania z niej esencję. Po zdjęciu maski pozostawiłam skórę do wyschnięcia. Była na niej lekka warstwa okluzyjna, ale nie przeszkadzało mi to. Maska bardzo fajnie nawilżyła mi skórę i wyrównała koloryt. Skóra miała ładny odcień i wyglądała świeżo. Dołączam do fanek tego produktu!
- odżywcza czarna maska w płacie z ekstraktem z wiśni SupremeLAB Glow, Bielenda Professional - należy do linii kosmetycznej Essence of Asia tej marki. Wewnątrz opakowania znajduje się cienka, czarna płachta mocno nasączona esencją. Już przy otwieraniu poczułam przepiękny wiśniowy zapach. Płachta jest dość cienka i mocno ponacinana, trzeba więc ostrożnie ją rozkładać i nakładać, aby jej nie porozrywać. Esencja, którą nasączona jest maska zawiera obok ekstraktu z wiśni odpowiadającego za działanie odżywcze i antyoksydacyjne, także ekstrakt z fermentowanego filtratu drożdżowego i hydrolat z zielonej herbaty. Ten pierwszy ma szybko nawilżyć skórę i poprawić jej kondycję, drugi zaś wzmacnia skórę i działa na nią regenerująco. Maska Glow przeznaczona jest do skóry zmęczonej, pozbawionej blasku, odwodnionej i z pierwszymi oznakami starzenia. Maskę aplikowałam na oczyszczoną skórę twarzy na 20 min. Mimo wielu nacięć nie udało mi się dobrze dopasować płachty do mojej twarzy. Podczas aplikacji czułam przyjemne chłodzenie skóry (nawet przestała mnie boleć głowa!). Miałam wrażenie, że na powierzchni płachty widoczne są drobniutkie srebrzyste drobinki. Po zdjęciu maski skóra była mocno nawilżona i jakby jaśniejsza. Wydawała się też zrelaksowana i wypoczęta. Te drobinki z maski miałam też na skórze, ale nie był to jakiś intensywny brokat, a poza tym po wsmarowaniu kremu nawilżającego już ich nie było. Super maska do której chętnie wrócę w przyszłości.
- Pilaten Crystal Collagen kolagenowe płatki pod oczy, Pilaten - zawierają roślinny kolagen. Ma on rozjaśnić skórę pod oczami i ją nawilżyć. Płatki znajdują się w opakowaniu na plastykowej tacce. Opakowanie najlepiej jest włożyć przed aplikacja do lodówki, wtedy mamy dodatkowy efekt schłodzenia i ukojenia skóry pod oczami. Płatki są żelowe, przeźroczyste, o lekko żółtawej barwie. Nie wyczułam, aby pachniały. Kosmetyk aplikujemy na oczyszczoną skórę pod oczami, szerszą końcówką na zewnątrz na około 30 minut. Ja nałożyłam je na nieco krótszy czas, bo nie wiem, czy nie zrobiłam tego zbyt blisko oka, w każdym razie coś mnie trochę podrażniało. Generalnie początek aplikacji nie był zbyt przyjemny, głównie właśnie przez to podrażnienie, ale później na szczęście to zelżało. Po zdjęciu płatków skóra rzeczywiście wyglądała na nieco rozjaśnioną, ale wyglądało to trochę jakbym nałożyła rozświetlacz pod oczy. Nie do końca spodobał mi się ten efekt, chociaż przyznaję, że gdybym szła później na imprezę, to po nałożeniu makijażu efekt mógłby być WOW. Jakoś nie mogę polubić się z tym sposobem pielęgnacji skóry pod oczami, ale z czasem może poznam swojego faworyta kosmetycznego w tej kategorii? ;-) 
I to już wszystkie moje kosmetyczne zużycia z maja. Tym, którzy dobrnęli do końca wpisu serdecznie gratuluję wytrwałości :D Tym razem w moim pudełku z opakowaniami znalazło się 12 pełnowymiarowych kosmetyków, 11 masek (w tym 5 w płachcie licząc też płatki pod oczy) oraz 11 próbek. A jak wyglądają Wasze zużycia kosmetyczne? Udało się Wam zdenkować jakiś szczególnie wydajny produkt, którego miałyście już szczerze dość? Dajcie znać! 
  

Copyright © Nostami blog , Blogger