poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Recenzja: MicellAIR Skin Breathe do cery wrażliwej i nadwrażliwej Nivea

Recenzja: MicellAIR Skin Breathe do cery wrażliwej i nadwrażliwej Nivea
W marcu z Klubu Nivea otrzymałam do przetestowania płyn micelarny MicellAIR Skin Breathe do cery wrażliwej i nadwrażliwej. Jak wiecie moim niekwestionowanym ulubieńcem wśród kosmetyków micelarnych jest woda Sensibio marki Bioderma. Ostatnimi czasy używałam także różowej wody micelarnej Garnier, chyba najpopularniejszej w blogosferze. Jak na tle tych dwóch kosmetyków sprawdził się MicellAIR z Nivea? O tym w dzisiejszym wpisie, zapraszam!
Należę do tych osób, które nie wyobrażają sobie demakijażu oczu bez płynu micelarnego. Wszelkiego rodzaju tłustsze formuły, jak mleczka, czy olejki nie odpowiadają mi i mimo wielu prób, jak na razie nie udało mi się do nich przekonać. Mój demakijaż wygląda zazwyczaj tak, że najpierw płynem micelarnym zmywam oczy, a w kolejnym kroku myję skórę twarzy żelem lub pastą oczyszczającą. Często też używam płynu micelarnego w ciągu dnia, gdy np. pieką mnie oczy od komputera (i to nawet gdy nie mam makijażu!). W ten sposób nie tylko oczyszczam oczy z ewentualnych zanieczyszczeń, ale też delikatnie nawilżam okolice powiek. Dlatego od płynu micelarnego wymagam nie tylko dobrych właściwości do zmywania makijażu, ale też nawilżenia i ukojenia skóry. Czy MicellAIR Skin Breathe Nivea sprostał tym wymaganiom? 
Płyn micelarny Nivea MicellAIR Skin Breathe zamknięty jest w plastikowej butelce z zamknięciem na klik. Mimo, że już przy pierwszym otwieraniu kosmetyku odpadł mi kawałek od nakrętki, to na szczęście nie wpłynęło to zupełnie na używanie produktu. Zakrętka jest w kolorze fioletowym z wytłaczanym napisem - logo firmy. Butelka jest dość duża i zawiera 400 ml płynu. Zawsze boję się takich wielkich opakowań, bo co jeśli kosmetyk by mi nie odpowiadał? Ile trwało by "męczenie" go? Na szczęście jednak ten egzemplarz otrzymałam w ramach współpracy i jak okaże się w dalszej części wpisu - spisał się u mnie bardzo dobrze. (spoiler :D) 
Jak podaje producent MicellAIR Skin Breathe zawiera formułę 3w1 z pantenolem i olejkiem z pestek winogron. Cząsteczki miceli mają za zadanie skutecznie usuwać makijaż, wszelkie zanieczyszczenia oraz nadmiar sebum. Z kolei wspomniana wyżej formuła ma łagodzić wszelkie zaczerwienienia, suchość i napięcie skóry. Skład płynu micelarnego MicellAIR do cery wrażliwej i nadwrażliwej wygląda następująco: Aqua, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Panthenol, Glyceryl Glucoside, Glycerin, Sorbitol, Decyl Glucoside, Poloxamer 124, Polyquaternium-10, Disodium Cocoyl Glutamate, Citric Acid, Sodium Chloride, Sodium Acetate, Propylene Glycol, 1,2-Hexanediol, Trisodium EDTA, Phenoxyethanol.
Płyn MicellAIR Skin Breathe jest bezbarwny, nie ma też zapachu. Zupełnie tak samo, jak mój ulubiony Sensibio marki Bioderma, o którym pisałam na przykład TUTAJ. Aby przetestować jego możliwości zrobiłam nieco mocniejszy makijaż oczu, do którego wykonania użyłam oprócz podkładu i korektora także mocno napigmentowanych cieni MIYO (kolor Sunrise) oraz tuszu do rzęs Super Shock z Avon. Płatek nasączony obficie płynem MicellAIR Skin Breathe Nivea przyłożyłam do oka i trochę docisnęłam. Po około 15 sekundach przetarłam tym samym płatkiem oko i... wszystko to, co miałam namalowane na oku zostało na płatku. Płyn micelarny rozpuścił mój makijaż!
Rozpoczynając testowanie MicellAIR Skin Breathe do cery wrażliwej i nadwrażliwej Nivea nie spodziewałam się cudów. Próbowałam już naprawdę wielu płynów micelarnych różnych firm i do tej pory wszystkie piekły mnie w oczy, albo zupełnie nie domywały makijażu, albo powodowały u mnie podrażnienie skóry. Jedynym, który jak dotąd spełniał moje oczekiwania był Sensibio Biodermy. Dobrze sprawdził się też u mnie różowy płyn z Garniera (znany chyba wszystkim!), jednak jest on bardzo gorzki w smaku, co czułam przy demakijażu ust. Zdarzało się też, że powodował on u mnie pieczenie, a nawet łzawienie oczu. Płyn MicellAIR Skin Breathe do cery wrażliwej i nadwrażliwej bardzo dobrze zmywa mój makijaż (nie używam wodoodpornych tuszy!) i robi to w łagodny, a zarazem skuteczny sposób. Nie tylko oczyszcza skórę, ale też lekko ja nawilża i koi. Nie pozostawia na skórze tłustego filmu, a skóra wygląda po nim na oczyszczoną i zdrową. Ma też zdecydowanie bardziej przyjazną dla portfela cenę niż produkt Biodermy. Płyn MicellAIR Skin Breathe kosztuje około 20 zł za 400 ml. 
A jednak mimo naprawdę dużego mojego zachwytu MicellAIR Skin Breathe nie zrzuci z tronu ukochanej Sensiobio :-) Tamta bowiem ma według mnie jeszcze mocniejsze działanie łagodzące i jeszcze lepiej wpływa na moją skórę, mocno ją nawilżając i kojąc. Dlatego zawsze staram się mieć w domu choćby niewielką butelkę Biodermy. Mimo wszystko ogromnie jestem zadowolona z możliwości przetestowania MicellAIR Skin Breathe i jestem pewna, że będą po niego także sięgać w przyszłości. Wersja dla cery wrażliwej i nadwrażliwej okazała się dla mnie idealna! Znacie płyny micelarne Nivea? Jak się u Was sprawdzają? A może macie jakiegoś innego ulubieńca?


poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Recenzja: maski L'Biotica - kompleksowa pielęgnacja

Recenzja: maski L'Biotica - kompleksowa pielęgnacja
Święta Wielkanocne już powoli za nami, ja jeszcze do nich nawiążę moim tytułowym zdjęciem. Mam nadzieję, że udało się Wam wypocząć i skorzystać z przepięknej, wiosennej pogody. Dzisiejszy wpis poświęciłam trzem ciekawym kosmetykom marki L'Biotica, które w ekspresowym tempie dbają o naszą urodę. Jak się u mnie sprawdziły dowiecie się z dalszej części wpisu. 
Jednorazowe maski opanowały naszą codzienną pielęgnację i coraz częściej  po nie sięgamy. O tych do twarzy pisałam Wam już wielokrotnie, bo bardzo lubię taką formę relaksu i pielęgnacji  - przykładowe wpisy LINK1 LINK2 LINK3. Po maski do dłoni, czy stóp sięgam znacznie rzadziej, dlatego ciągle jeszcze są dla mnie "nowością". Te z dzisiejszego przeglądu należą do linii Home Spa firmy L'Biotica i ich cechą wspólną jest podobny sposób opakowania. Wszystkie są zapakowane w kartonową kopertę z opisem, wewnątrz której znajduje się plastikowa saszetka z płachtą. Wszystkie napisy są w języku polskim, dzięki czemu nie mamy żadnych problemów z dowiedzeniem się wszystkiego na temat składników, czy sposobu użycia. 
Regenerująca maska do stóp marki L'biotica ma postać dwóch foliowych "skarpet" wypełnionych esencją. Maska wykonana jest na bazie naturalnych składników, takich jak masło shea, ekstrakt z jabłka i mięty. Dzięki tym substancjom ma silnie nawilżać i odżywiać nawet bardzo przesuszoną skórę na stopach. Efekt ma być widoczny po jednym użyciu - tak przynajmniej zapewnia producent. Skład przedstawiam na zdjęciu z opakowania:
 
Skarpetki były na górze jakby zeszyte i trzeba było je rozerwać, aby włożyć do środka stopę. Podczas aplikacji czułam na skórze delikatne chłodzenie. Generalnie niezbyt przepadam za tym uczuciem - worków z wodą noszonych na stopach, no ale czego się nie robi dla urody ;-) Maskę trzymałam na stopach około 30 minut, a następnie dałam esencji wyschnąć do końca i nie spłukiwałam jej. Stopy były bardzo elastyczne, tak jak po porządnym nasmarowaniu kremem. Byłam już bardzo zmęczona więc poszłam spać. 
Rano stopy nadal były bardziej nawilżona i miękkie, chociaż na piętach, tam gdzie miałam najbardziej szorstką skórę, to dalej była ona szorstka (choć może nieco mniej). Myślę, że gdybym regularnie sięgała po tą maskę, to rzeczywiście mogłaby mi ona pomóc w pielęgnacji stóp. 
Regenerująca maska na dłonie marki L'Biotica ma postać nasączonych esencją rękawiczek. Esencja ta zawiera masło shea, olejek jojoba, miód oraz olej sezamowy o właściwościach odżywczych i regenerujących, a także kolagen i kwas hialuronowy znane z silnego nawilżania skóry. Maska wzbogacona została jeszcze o ekstrakt Portulaca Oleracea oraz rumianku, które ujednolicają koloryt skóry. Pełny skład tradycyjnie na zdjęciu:
Sposób użycia jest niezwykle prosty, choć trzeba zaplanować sobie nieco czasu. Po umyciu rąk rękawiczki należy otworzyć w miejscu nadgarstków (ja ostrożnie rozdarłam), a następnie nałożyć na dłonie. Można na to nałożyć dodatkowe bawełniane rękawiczki i ja z takiego sposobu skorzystałam, myśląc naiwnie, że uda mi się dzięki temu zrobić zdjęcie, jak to wygląda podczas aplikacji. No niestety nie udało się, telefon dotykowy nie reaguje na skórę w rękawiczkach ;D Po upływie 20-30 minut (ja czekałam 25 min) ściągamy rękawiczki i zgodnie z zaleceniem producenta powinniśmy wmasować resztki esencji w skórę. Ja po zdjęciu rękawiczek czułam jednak spory dyskomfort. Skóra na dłoniach z jednej strony była nawilżona i tak jakby nabalsamowana, a z drugiej lepiła się i nic nie mogłam zrobić bez zostawiania brudnych śladów. Dlatego zdecydowałam się umyć ręce. Warstwa okluzyjna powstała po użyciu maski nie do końca chciała się zmywać, a ja też nie chciałam szorować rąk i ją zostawiłam. Na drugi dzień zaliczyłam małe zdziwienie, bo dłonie miejscami były jakby po wierzchu przesuszone (gdy wcześniej nie wyglądały, aż tak źle). Nie mam pojęcia co się wydarzyło nie tak, ale jak na maskę, której efekty spodziewane są już po pierwszym użyciu, nie takiej reakcji się spodziewałam. Mimo wszystko nie zrażona nakremowałam dłonie kremem i dość szybko poradziłam sobie z tą reakcją skóry. Jednakże co do całej maski mam mieszane uczucia teraz. Nie skreślam jej, zdaję sobie też sprawę, że aby efekty były bardziej widoczne przydało by się zabieg powtórzyć przynajmniej dwa razy w tygodniu. Jednak nie spodziewałam się, że będę miała bardziej suchą skórę niż przed zabiegiem. Nie wiem co zrobiłam nie tak, miałyście podobne przygody z tym kosmetykiem?
Maskę ROSE MASK marki L'biotica otrzymałam jako wygraną w konkursie marki na Instagramie. Jest to maska w płachcie o działaniu odmładzającym i rozświetlającym. Rose Mask zawiera serum nasączone m.in. olejem z dzikiem róży, który dobrze wpływa na kondycję skóry poprawia jej elastyczność i nawilżenie. Pełny skład prezentuję na zdjęciu z opakowania: 
Płachta tej maski była mocno nasączona i posiadała wiele nacięć, dzięki którym łatwiej było dopasować ją do kształtu twarzy. Nawet na moją nietypową twarz udało się jako tako ją ułożyć ;-) Maskę nałożyłam na 15 minut na skórę, a podczas aplikacji czułam przepiękny, różany zapach. To było bardzo przyjemne uczucie i sama aplikacja już była bardzo relaksująca. 
Po zdjęciu maski skóra wyglądała na dobrze nawilżoną i uspokojoną. Koloryt był wyrównany, a skóra miała jakby jaśniejszy odcień. Czułam też delikatne chłodzenie skóry. Maska Rose Mask L'biotica to bardzo przyjemny kosmetyk po ciężkim dniu i chętnie będę do niej wracać! 

Podsumowując działanie wszystkich trzech masek marki L'Biotica to generalnie było ono bardzo pozytywne. Oprócz wpadki z maską do dłoni, co do której mam też podejrzenie odnośnie jej terminu ważności (z czego mogły wyniknąć problemy), wszystkie spisały się bardzo dobrze i zdecydowanie uprzyjemniły mi pielęgnację. Oprócz dzisiaj wymienionych produktów tej marki używałam także maski kolagenowej, dotleniającej z CO2, a także kolagenowych płatków pod oczy. Na stronie firmy L'BIOTICA wypatrzyłam jeszcze kilka masek, które bardzo mnie zaintrygowały - nawilżająca dla mężczyzn (mam nadzieję, że mój ukochany się namówi ;D), algi oceaniczne, czy też parafinowy zabieg do stóp. Znacie produkty z linii Home Spa L'Biotica? Jak się u Was sprawdziły? Co polecacie do przetestowania?   






wtorek, 16 kwietnia 2019

Recenzja: maseczki Bania Agafi - słowiańska pielęgnacja urody

Recenzja: maseczki Bania Agafi - słowiańska pielęgnacja urody
Muszę się Wam do czegoś przyznać - zupełnie nie rozumiem tego szału na koreańską pielęgnację! Owszem, ja także uległam czarowi masek w płachcie, które uwielbiam, czy też różnego rodzaju esencjom. Ciągle jednak coś mi nie pasowało. No bo jak ma się niby nasza typowo słowiańska uroda, w klimacie umiarkowanym przejściowym do zupełnie innej skóry Koreanek, żyjących w strefie klimatu podzwrotnikowego morskiego? Dlatego, gdy swego czasu na drogeryjnej półce zauważyłam kosmetyki, których nazwy pisane cyrylicą nawiązywały do jakoś bardziej swojskich roślin, postanowiłam spróbować nieco innej pielęgnacji. I tak oto natrafiłam na produkty marki Bania Agafi. 
"Bania" to tradycyjna sauna rosyjska, bowiem to właśnie Słowianie i ludy fińskie w swojej tradycji zachowały tradycję oddawania się temu zabiegowi. Podobno kosmetyki serii "Bania Agafi" produkowane są według starych syberyjskich receptur , a ich wspólną cechą jest wykorzystanie w nich naturalnych olejków eterycznych, naparów i ekstraktów. Nazwa sugeruje także, że wszystkie one mogą być używane w saunie, choć oczywiście nie tylko. Kosmetyki nie zawierają SLS, parabenów, olei mineralnych i syntetycznych ekstraktów, a wiele opakowań ma formułę kompaktowych saszetek wielokrotnego użytku dzięki zakrętce. Ceny zaczynają się od kilku złotych, dlatego sądzę że jeśli jeszcze nie próbowaliście żadnego z kosmetyków tej marki, to zdecydowanie warto! Dzisiaj zapraszam Was na przegląd kilku maseczek do twarzy z serii Bania Agafi, a na koniec krótka recenzja inspirującego podręcznika urody.  

Maska do twarzy oczyszczająca Bania Agafi z niebieską glinką, malwą, otrębami owsianymi oraz wodą bławatkową. 
Oczyszczająca maska do twarzy Bania Agafi na bazie błękitnej glinki ma za zadanie oczyścić cerę, zmatowić ją i zmniejszyć widoczność porów. W jej składzie znajduje się wspomniana wyżej glinka zawierająca minerały i makroelementy. Znajdziemy tutaj także ekstrakt z malwy, bogaty w witaminy oraz wodę bławatkową, która ma tonizować i nawilżać skórę. Maska przeznaczona jest do skóry tłustej i mieszanej. Kosmetyk zamknięty jest w opakowaniu przypominającym tubkę-saszetkę z zamknięciem. Opakowanie zawiera 100 ml kosmetyku i mimo, że nie jest ono do końca papierowe, to raczej nie wskazane byłoby zbytnie moczenie go wodą. Maska ma postać białej pasty o specyficznym zapachu, który kojarzy mi się trochę z klejem roślinnym. Nałożona cienką warstwą na skórę twarzy dość szybko wysycha i po około 10 min można zmyć ją wodą. Schodzi dość łatwo, czasami tylko używam do jej zmycia gąbeczki konjac. 
Efektem działania tej maski jest dobrze oczyszczona skóra, która jest bardziej matowa i jakby lekko rozjaśniona. Bardzo lubię stosować ten kosmetyk zwłaszcza w czasie, gdy moja skóra szaleje i bardziej się zanieczyszcza. Są jednak takie dni, gdzie na bardziej suchych partiach skóry, np. na policzkach maska ta podczas aplikacji drażni mnie i wtedy zazwyczaj zmywam ją nieco szybciej. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się, aby produkt ten mnie podrażnił, czy uczulił. Maska kosztuje około 5-8 złoty. Aktualnie użyłam ją już 5 razy (i wygląda, że co najmniej 2-3 jeszcze się uda).

Skład przepisany z opakowania (ponieważ jasne litery nijak nie wychodzą mi na zdjęciu): Aqua, Kaolin, Glycerin, Organic Centaurea Cyanus Flower Water, Cetearyl Alkohol, Zinc Oxide, Bentonite and Xanthan Gum, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Organic Malva Sylvestris Flower Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Powder, Sodium Cetearyl Sulfate, Benzyl Alcohol, Parfum 

Maska do twarzy witaminowo-fitoaktywna - multinawilżenie Bania Agafi z poziomką, maliną, dziką różą, rokitnikiem i jagodą kamczacką.
Wzbogacona olejami i sokami jagód z rosyjskiej tajgi, nasyca skórę witaminami i mikroelementami. Głęboko nawilża, wyrównuje koloryt twarzy i aktywuje procesy regeneracji skóry. Maska ma postać... musu owocowego! Lekko różowa konsystencja żelu, pachnąca owocami i do tego jeszcze w tubce-saszetce. Naprawdę powinni pisać na opakowaniu, że to nie jest produkt do jedzenia! (sprawdziłam, nawet jest nieco słodki w smaku!) Kosmetyk nakładamy na skórę twarzy i pozostawiamy na około 10 min. Ja zawsze podczas aplikacji czuję początkowo lekkie rozgrzanie skóry. Maska na skórze ma kolor lekko różowy, przeźroczysty, gdzieniegdzie czasami zdarzają się cząstki ziół, patyczków czy nie wiem czego. Po upływie ustalonego czasu zmywamy maskę wodą, wspomagając się ewentualnie gąbeczką. 
Po zmyciu zawsze mam wrażenie, że moja twarz jest jakby bardziej czerwona, ale na szczęście szybko to mija i koloryt jest ładny, wyrównany. Cera wygląda na odżywioną i wygładzoną, jest przyjemna w dotyku (te mini drobinki przy zmywaniu delikatnie peelingują skórę) i wygląda na świeżą. Mimo, że podczas aplikacji mam wrażenie jakbym nałożyła sobie na twarz galaretkę, albo nawet miód, to po zmyciu efekt jest naprawdę super, a skóra ma ładny blask oraz wygląda na zdrowszą i wypoczętą. 

Skład przepisany z opakowania: Glycerin, VacciniumVitis-Idaea Friut Powder, Rubus Idaeus Seed Powder (Raspberry), Sucrose Palmitate, Sorbitane Caprylate, Organic Rosa Canina Fruit Oil, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil, Fragaria Vesca (Strawberry) Fruit Juice, Rubus Idaeus (Raspberry) Fruit Juice, Lonicerra Caerulea Fruit Juice, Parfum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Citric Acid.

Ekspresowa maska do twarzy odświeżająca Bania Agafi z ekstraktem wiązówki, irysu syberyjskiego, przywrotnika i mięty. 
Lekka żelowa konsystencja tej maseczki to prawdziwe orzeźwienie dla skóry! Zwłaszcza jeśli dodać do tego jej miętowy zapach, który kojarzy mi się z gumą do żucia. Kosmetyk zawiera ekstrakty wiązówki, irysu syberyjskiego, przywrotnika i mięty, które mają za zadanie głęboko nawilżyć i stonizować skórę, a także ją odświeżyć. Maska jest koloru zielonkawego i ma konsystencję żelową, a po nałożeniu na skórę staje się nieomal przeźroczysta. 
Kosmetyk aplikujemy na wilgotną skórę na około 10 minut. Podczas aplikacji, dzięki intensywnemu zapachowi mięty, natychmiast czujemy wyraźną ulgę i chłodzenie skóry. Ten zapach jest jednak taki jakby słodki i mi kojarzy się właśnie z gumą do żucia. Po zmyciu maseczki moja skóra wyglądała na zacznie lepiej nawilżoną i nawodnioną. Dzięki temu stała się jędrniejsza i bardziej wygładzona. Koloryt skóry po maseczce był wyrównany, skóra była lekko rozjaśniona i uspokojona. Wszelkie oznaki zmęczenia prawie zniknęły, a ja czułam się odświeżona i zregenerowana. Coś czuję, że ta maska będzie moim faworytem na upalne dni! A gdyby tak jeszcze włożyć ją przed aplikacją na chwilę do lodówki?... ;-) 
Skład tym razem na zdjęciu opakowania:
Ciężko byłoby mi wytypować faworyta z dzisiejszego zestawienia maseczek Bania Agafi, ponieważ każda z nich jest zupełnie inna i ma też inne zastosowanie. Oczyszczająca zawiera glinkę, dzięki czemu przyjemnie rozprowadza się na skórze i dobrze ją oczyszcza. Z kolei witaminowa ma przepiękny zapach, dzięki któremu wybaczam jej nawet to lekkie rozgrzewanie skóry (nie przepadam za tym uczuciem). Miętowe orzeźwienie jest tak odżywcze i nawilżające, że wprost nie mogę doczekać się lata, aby używać jej nawet codziennie. Dlatego wszystkie trzy zasługują na miano moich ulubieńców! W ofercie marki jest jednak tak duży wybór maseczek, że coś czuję, że jeśli będę chciała przetestować choć cząstkę z nich, to może mi to jeszcze zająć całkiem sporo czasu ;-) Używałyście masek tej marki? Może macie coś jeszcze godnego polecenia? Chętnie poczytam o Waszych sugestiach! 
Do Słowiańskich sposobów dbania o urodę zachęciła mnie m.in. lektura książki "Sekrety urody babuszki" autorstwa Raisy Ruder i Susan Campos. Jak słusznie zauważyła jedna z moich koleżanek - bardzo mało słowiańsko brzmią nazwiska autorek tego elementarza! Jednak jedna z autorek zapewnia, że pochodzi z Ukrainy, a obecnie jest kosmetologiem w Los Angeles. Elementarz zawiera porady i przepisy na stworzenie specyfików kosmetycznych - remedium na różnego rodzaju potrzeby skóry, czy włosów. Kosmetyki te tworzymy własnoręcznie z produktów w większości dostępnych u nas w domu i znanych w naszej szerokości geograficznej. Receptury są w większości bardzo proste w przygotowaniu i wcale nie czasochłonne. 
Przyznaję, że po lekturze mam ochotę na spróbowanie wszystkiego! Zdaję sobie jednak sprawę, że takie naturalne mieszanki mogą podrażnić skórę, dlatego zawsze należy pamiętać o ostrożności i uważnie obserwować swoje ciało. Książka została wydana przez wydawnictwo Znak, a jej cena okładkowa wynosi 36,90 zł. Jest także dostępna w formie e-booka na woblink.com. Myślę, że dla każdej urodomaniaczki może to być wspaniała i inspirująca lektura. A co Wy sądzicie na temat Słowiańskiej pielęgnacji urody?
Zdjęcia pochodzą z książki "Sekrety urody babuszki" R. Ruder i S. Campos 


środa, 10 kwietnia 2019

#haul nie tylko kosmetyczny MARZEC 2019

#haul nie tylko kosmetyczny MARZEC 2019
Zawsze kiedy zaczynam pisać wpis o tematyce zakupowej myślę sobie, że przecież w tym miesiącu "NIC" nie kupiłam, to powinno pójść szybko... A później zaczynam gromadzić zdjęcia i okazuje się, że to "zero" to jednak całkiem sporo wymaga opisywania. Mam jednak wrażenie, że w tym miesiącu to już NAPRAWDĘ wyszło nieco mniej. Zobaczcie sami!
Trzeci miesiąc roku i kolejny, kiedy to sama sobie narzuciłam kosmetyczną wstrzemięźliwość ;-) Różnie to bywa, jednak zauważam że zdecydowanie łatwiej niż wcześniej jest mi już czasami wyjść z drogerii z niczym. Może w końcu uda mi się dojść do momentu, gdy będę mogła kupować większość kosmetyków na bieżąco? W marcu jednak skusiłam się najpierw na kilka nowości kosmetycznych z Avonu. Wśród nich szampon z odżywką z dziecięcej linii pielęgnacyjnej z bohaterami Avengers Marvela, który oczywiście dedykowany jest dla mojego mężczyzny ;-) Kolejną nowością są próbki balsamu do ciała z linia Encanto, które zbierają zachwyty w recenzjach użytkowniczek. Wzięłam obie wersje zapachowe, bardziej z ciekawości niż potrzeby, bo balsamów mi nie brakuje. Intensywne serum antycellulitowe 2w1 Boost & Burn Avon Works poużywałam chwilę, było bardzo przyjemne, ale moja mama była w większej potrzebie posiadania go, więc jej oddałam. Miałam oczywiście pamiętać, żeby zamówić egzemplarz dla siebie, ale jakoś zapomniałam i żyję ;D Ostatni produkt to żel pod prysznic z nowej linii zapachowej pachnącej różowym grejpfrutem i morelką Sunkissed Moments. O jak to pięknie pachnie! O tych produktach pisałam Wam w ostatnim poście o nowościach z Avonu, o TUTAJ.
Wymieniłam także punkty w programie dla konsultantek Avonu i otrzymałam trochę kosmetyków za przysłowiowe parę złoty. Znajduje się tutaj męska woda toaletowa Luck w miniwersji, która podarowałam mojemu mężczyźnie, a także dwa zestawy kosmetyczne - z serii Planet Spa z kawiorem żel pod oczy, maseczka i krem na noc, a z serii Anew Platinum krem pod oczy i krem na dzień. Kosmetyki Planet Spa trafiły do mojego Instagramowego rozdania (o którym poniżej), a zestaw Anew do mojej mamy. 
Wypad z koleżanką do galerii handlowej z dużą ilością fajnych sklepów nie mógł skończyć się inaczej niż przynajmniej drobnymi zakupami kosmetycznymi ;-) I tak oto moje zapasy zwiększyły się o płatki pod oczy z Garniera, które już kiedyś miałam i były super i chciałam znów je użyć, maskę z 7th Heaven, której byłam ciekawa, kolejną maskę z Garniera, która wydawała mi się nieznana, a w domu okazało się, że mam taką samą tylko opakowanie zmienili, a także o serum multinawilżające z linii GdanSkin Ziaja i mgiełkę do makijażu Make Up Akademy Bielenda o odcieniu Nude. Mogę Wam już zdradzić, że jedną maskę oddałam, jedną zużyłam i zostały mi jednie pozostałe produkty. Serum trafiło do zapasów, bo chce najpierw skończyć, to co mam otwarte. Natomiast mgiełka Bielendy poszła w użycie natychmiast i tak mi się spodobała...
...tak mi się spodobała, że dokupiłam jeszcze jedną wersję - PINK, która ma dawać efekt baby doll skin. Obie mgiełki są naprawdę bardzo fajne, a ja nigdy nie używałam wcześniej żadnych primerów, ani produktów utrwalających! Obie też były w promocji za niecałe 11 zł, więc żal było nie skorzystać. Myślę, że przygotuję dla Was obszerniejszą recenzję na ich temat, jak już je trochę dłużej poużywam. Jednak nie planuję zakupu większej ilości wersji, bo mimo że kusi mnie też wersja GOLD na lato, to zobaczymy do lata czy jest mi tak bardzo niezbędna do życia ;-)
Na marcowych targach kosmetyków naturalnych Natural Beauty kupiłam tylko to, co zaplanowałam sobie już w lutym. Skusiłam się na nową wersję hydrolatu z La-Le tym razem z malin (i mam ogromną nadzieję, że on będzie tak pięknie pachniał malinami, jak tylko mogę sobie wyobrazić), naturalne gąbki morskie do twarzy i ciała oraz szczotkę do peelingu stóp z agawy sizalowej (która wygląda jak do czyszczenia toalety ;D). Hydrolat chowam na później, bo mam otwartych trochę toników naraz, a wiadomo, że produkt naturalny ma krótszy czas na zużycie go po otwarciu. Gąbki natomiast są już używane i muszę powiedzieć, że są niesamowicie miękkie i delikatne po zmoczeniu, przez co bardzo przyjemnie się nimi oczyszcza i masuje skórę. Z kolei szczotka nie tylko zdrapuje martwy naskórek, ale fajnie pobudza receptory czuciowe na stopach i robi im przyjemny masażyk ;-)
  Nie wiem czy wiecie, ale firma La-Le prowadzi skup opakowań po swoich kosmetykach i przynosząc na stoisko puste opakowania za każde otrzymujemy 5 zł rabatu na kolejne zakupy! Puste butelki i słoiczki możemy także podobno odesłać do firmy, ja jednak skorzystałam z okazji, że byli u nas na targach i specjalnie odłożyłam te opakowania z denka. Bardzo podoba mi się takie podejście do recyklingu! Może znacie jeszcze inne marki kosmetyczne, niekoniecznie kosmetyków naturalnych, które tak robią?
Pewnego dnia na Instagramie wyczytałam informację, że marka MIYA wprowadza próbki nieomal wszystkich swoich produktów, które można zamówić za jedynie koszty wysyłki. Nie wahałam się ani chwili! Oczywiście wiele osób było chętnych na taką gratkę, jednak na szczęście po małych perypetiach udało mi się dokonać zamówienia i otrzymałam cały ten uroczy zestaw. Jak wiecie kremy Miya z serii My Wonder Balm należą do moich ulubionych, cieszę się więc, że będę miała okazję przekonać się o działaniu także i innych produktów. Ciekawią mnie zwłaszcza maseczki myPURE i myBEAUTY express oraz rozświetlacz GLOW me. Miałyście okazję je testować?
Jeśli chodzi o moje NIE kosmetyczne zakupy w marcu, to w Bonprixie zdecydowałam się na dwie bluzki. Pierwsza z nich to wykonana z bawełny (100%) dłuższa koszulka w kolorze pudrowego różu, z aplikacją motylka na przedzie. Jest ona nieco dłuższa i zakończona ściągaczem. Rękawy są dość szerokie (może dzięki temu będzie większy przewiew?), krój luźny. Można ją nosić wyprostowaną, ale podczas ubierania zauważyłam, że fajnie też wygląda podciągnięta nieco wyżej. To taka bluzka raczej do casualowych i sportowych stylizacji. Druga bluzka także jest raczej sportową propozycją. Jest to oversizowy t-shirt w kolorze czarnym, nieco przedłużany, którego jedyną ozdobą jest biały napis na plecach i na jednym z rękawów. Ta bluzka ma dekolt w kształcie litery V i także wykonana jest z bawełny (100%).
W ostatnim dniu marca byłam z narzeczonym na zakupach w Auchanie. Kupiłam karton z motywem tropikalnym, który planuję wykorzystać do przechowywania zimowych czapek i szalików, a przy okazji może do kilku zdjęć. Skusiłam się także na piękny talerz ozdobny, który widziałam wcześniej u innej blogerki, zwłaszcza że kosztował zaledwie 6 złoty ;-) 
Tego samego dnia w Hebe na promocji kupiłam wcierkę do włosów Jantar, która niezwykle szybko i skutecznie pomaga mi przy wysuszonej skórze głowy (mimo, że niby jej przeznaczenie jest nieco inne) oraz nową maseczkę Bielenda z linii Vege Detox. Maseczki zużywam ostatnio w zwiększonym tempie z powodu wyzwania na forum Dress Cloud, a ponieważ zostało ono przedłużone na kwiecień, to nie obawiam się o zużycie tej saszetki ;-)
W aptece DOZ zaopatrzyłam się w ich herbatki ziołowe - tym razem w wersję HARMONIA z melisą, lawendą i werbeną, a także DBAM O AKTYWNE TRAWIENIE, którą używam przy problemach żołądkowych, bo zawiera ona miętę, koper, kminek i inne wspomagające trawienie zioła. 
Mój wiosenny manicure to połączenie moich ulubionych nudziaków i prześlicznego różu. Wykonała mi go pani Ania z Salon Beauty Boutique we Wrocławiu. Przejście kolorów zostało tym razem zrobione w pionie - czyż nie wygląda to przepięknie? ;-) 
Poszukiwałam w Decathlonie pokrowca na piłkę gimnastyczną (bo moja bardzo się kurzy na co dzień), ale zamiast tego kupiłam zestaw trzech mini taśm do ćwiczeń. W końcu będę mogła na siłowni używać własnych ;-) ;-) 

WSPÓŁPRACE, PREZENTY, NAGRODY
W marcu w ramach Klubu Nivea otrzymałam do przetestowania płyn micelarny MicellAIR wersję dla cery wrażliwej i nadwrażliwej. Mimo, że moim faworytem zdecydowanie nadal jest Sensibo z Biodermy, to chętnie przetestuję ten produkt i wrócę do Was z jego recenzją. Po pierwszych użyciach zapowiada się całkiem nieźle!
W konkursie drogerii SuperPharm z Vichy na Instagramie udało mi się wygrać dwa produkty z linii LiftActiv - maskę hialuronową Hyalu Mask, znaną mi już z testowania w ramach Klubu recenzentki Wizaż (TUTAJ recenzja) oraz krem do twarzy z tej samej linii Collagen Specialist, który jest dla mnie kompletną nowością. Jestem bardzo ciekawa, jak sprawdzi się ten duet od Vichy.
Na instagramie marki L'biotica wzięłam udział w testowaniu maski z olejkiem różanym ROSE MASK. Maska miała przyjemny zapach i ładnie ukoiła moją skórę. Więcej na jej temat już niebawem. 
Ja sama także zorganizowałam małe rozdanie kosmetyczne na moim profilu z okazji drugich urodzin bloga. W zabawie wzięło udział wiele osób i mam nadzieję, że zwyciężczyni będzie zadowolona z paczuszki ;-)
I na koniec chciałam Wam jeszcze powiedzieć, że wiosna w pełnym rozkwicie, co widać po tym m.in., że w Lidlu coraz więcej fajnych lodów w ofercie ;-) A podsumowując dzisiejszy wpis to wychodzi, że warto brać udział w rożnych konkursach na Instagramie, bo jak widać powyżej można tam wygrać fajne nagrody ;-) Jak tam Wasze marcowe szaleństwa zakupowe? Skromnie, czy rozpusta? Dajcie koniecznie znać w komentarzach! 

piątek, 5 kwietnia 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne MARZEC 2019

Denko, czyli zużycia kosmetyczne MARZEC 2019
Minął marzec, czas więc na tradycyjne zużycia miesiąca, czyli denko kosmetyczne. W tym okresie zużyłam sporo maseczek do twarzy dzięki wyzwaniu, jakie trwało na forum Dress Cloud. Takie wzajemne wspieranie się bardzo motywuje do dbania o siebie jeszcze bardziej, a przy tym zużywania zapasów ;-) 
Tak, jak zawsze produkty, których nazwę zapisuję w niniejszym poście kolorem zielonym to te, których działanie szczególnie mnie zachwyciło i do których chętnie wrócę. Czerwonym kolorem oznaczam buble, a czarnym - neutralne w mojej ocenie kosmetyki. Oczywiście są to moje oceny, więc Wam te same produkty mogą sprawdzić się zdecydowanie odmiennie! Marcowe denko rozpocznę od kategorii maseczek, bo jest ich w tym miesiącu całkiem sporo. 
MASECZKI
- maska multiwitaminowa w płachcie Fan of Poland Sports Festival, Skin79 - ma białą płachtę z flagami naszego kraju na policzkach. Płachta jest bardzo mocno nasączona esencją, w opakowaniu wręcz chlupie i jeśli tylko macie suche maseczki w pastylkach, to taka maskę z powodzeniem zrobicie sobie jeszcze raz lub podzielicie się z koleżanką!  Maska zawiera Vita10complex i glutation, który ma pobudzać hormon wzrostu odpowiadający za regenerację komórek oraz witaminę C. Wszystkie te składniki mają odpowiadać za odżywienie skóry, jej zregenerowanie oraz wyrównanie kolorytu i silne nawilżenie. Płachta jest trochę mała jak na moją wielką gębę  Jednak większość z tej marki tak ma i już się przyzwyczaiłam do ich nakładania. Poza tym esencji jest tak dużo, że mogę sobie pozostałą część twarzy i czoło sama wysmarować. Maskę aplikowałam na twarz na 10 min. Podczas aplikacji płachta była przyjemnie mokra i lekko chłodziła mi skórę twarzy. Po zdjęciu skóra wyglądała na bardzo rozjaśniona i był chłodna w dotyku. Zostawiłam esencję na skórze do całkowitego wyschnięcia. Niestety zaczęło się zaczerwienienie i podrażnienie oraz miejsca, gdzie skóra robiła się gorąca. Zmyłam pozostałości maski z buzi i nałożyłam krem. Coś w tej masce nie spodobało się mojej skórze...
- maska w płachcie Sweet Manuka Honey House Mask, A'pieu - zgodnie z opinią producenta maseczka ma działanie odżywczo-rozświetlające i jest dedykowana do skóry suchej. Ma zawierać miód Manuka, który ma działanie antybakteryjne, ale tez odżywia i nawilża skórę, a także olejek arganowy (zapobiega przesuszaniu) i ekstrakt ze słonecznika, który poprawia kondycję skóry. Płachta jest zrobiona z bawełny, folii aluminiowej, alg morskich oraz hydrożelu, aby idealnie dopasować się do konturu twarzy. Z przyjemnością nałożyłam tą maskę na twarz na 20 minut i przez cały ten czas mogłam cieszyć się pięknym, kwiatowym zapachem. Bardzo szybko poczułam ukojenie i nawilżenie mojej podrażnionej skóry. W trakcie aplikacji skóra pozostawała cały czas lekko wilgotna. Skóra po zdjęciu była pięknie nawilżona i miała wyrównany koloryt. CUDOWNA MASKA z pewnością wrócę do niej ponownie i myślę też o zbiorczym poście na temat masek tej marki w przyszłości <3
- maska w płachcie Sweet Canola Honey House Mask, A'pieu - maska o działaniu nawilżająco - ujędrniającym. W momencie kiedy otworzyłam ta maskę poczułam taki piękny zapach miodu, że już samo to sprawiło, że z miejsca pokochałam ta maseczkę! Maska oprócz ekstraktu z miodu Canola zawiera także ekstrakt z tulipanów i arbuza, które mają za zadanie nawadnianie skóry oraz jej odżywienie i tonizowanie. Maskę nałożyłam na oczyszczoną skórę na 30 minut. Producent zalecał 20, ale aplikacja była taka przyjemna, że nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności! Po jej zdjęciu zauważyłam, że moja skóra nie tylko jest pięknie nawilżona, ale też jakby rozjaśniona i o wyrównanym kolorycie. Kolejna wspaniała maska!
- maska w płachcie odmładzająca z olejem arganowym, Exclusive Cosmetics - posiada kartonowe opakowanie wewnątrz którego znajduje się folia ze złożoną maską. Oprócz wspomnianego już oleju wśród składników aktywnych wymienić można też kaszmir, kwas hialuronowy, kolagen i zieloną herbatę. To co mnie zaskoczyło to bardzo gęsta, kremowa esencja. Niestety zauważyłam, że maska nie była równo pokryta ta esencją i zdarzały się miejsca gdzie było jej bardzo mało i miejsca gdzie nieco za dużo. Gdybym zorientowała się w tym wcześniej być może "pomacanie" folii przed otwarciem spowodowało by dobre wymieszanie kosmetyku i równomierne nasączenie płachty. Sama płachta była dość gruba, ale nie miałam problemów z jej dopasowanie i nie zsuwała się podczas aplikacji. Trochę nie spodobał mi się zapach maski - bardzo chemiczny i ostry, zwłaszcza w pierwszym momencie. Ale w trakcie trzymania maski na twarzy nie było to uciążliwe, bo zapach zdecydowanie się ulotnił. Po zdjęciu maski okazało się, że sporo esencji pozostało na skórze i wyglądało to jakbym miała grube warstwy kremu w niektórych miejscach na twarzy. Wsmarowałam więc to wszystko w miarę równomiernie w skórę i pozostawiłam do wchłonięcia. Cała skóra trochę się kleiła, ale postanowiłam że wytrzymam to uczucie i dam szansę temu kosmetykowi. Było warto, bo esencja wchłonęła się bez trudu, a skóra była ładnie wygładzona i wyglądała na zregenerowaną i rozjaśnioną. 
- maska w płachcie Aloe Vera, Sephora - na opakowaniu nie było nigdzie napisów w języku polskim, co uważam za bardzo niefajne. Na szczęście dzięki pismu "obrazkowemu" i napisach w języku angielskim udało mi się dowiedzieć co i jak. Maskę po rozłożeniu trzeba oddzielić od warstwy ochronnej zanim nałożymy ją na skórę twarzy. Płachta była bardzo dobrze nasączona. Wewnątrz opakowania zostało jeszcze całkiem sporo esencji, która wykorzystałam na skórę szyi i dekolt. Maska miała dość intensywny zapach, który początkowo podrażnił mi nieco oczy. Po nałożeniu płachty na skórę twarzy odczułam przyjemne nawilżenie skóry i jej schłodzenie. Po zdjęciu maski miałam ładnie nawilżoną skórę, ale też bardzo bladą, wręcz białą! Na szczęście po kolejnych kilku minutach skóra "rozgrzała" się i przestała być tak jasna. Esencja z maski po jej zdjęciu wydawała mi się na skórze nieco lepka, ale po chwili wszystko się wchłonęło. Maskę aloesowa z linii Sephora dobrze nawilżyła mi skórę i ją orzeźwiła, jednak uważam że za ta cenę możemy kupić lepsze maski tego typu. Jej regularna cena to 20 złoty. 
- maseczka Klarende Gurkenextrakt & Bisabolol, Rival de Loop - to maseczka rozświetlająca. Zawiera tlenek glinu, bisabol, prowitaminy B5 i ekstrakt z ogórka, który działa rozświetlająco i uspokajająco. Maska ma postać pasty o glinkowym wykończeniu. Dobrze nakłada się na skórę, łatwo rozsmarowuje. Ma nieco ostry zapach, który mnie początkowo mnie trochę drażnił. Podczas aplikacji czułam też lekkie szczypanie, ale nic złego się nie działo. Skóra po użyciu maski Klarende była oczyszczona, lekko rozświetlona, przyjemna i gładka w dotyku. Maska okazała sie być całkiem okej, chociaż nie kupiła mojego serca niczym szczególnym. I dlatego nie planuję do niej wracać :-)
- maska Nourishing z linii Essentials, Oriflame - to moje drugie opakowanie, a o tej maseczce pisałam w TYM poście 
- oliwkowa maska regenerująca z kwasem hialuronowym Liście Zielonej Oliwki, ZIAJA - kupiła mnie totalnie! Po pierwsze swoim pięknym zapachem - kremowym, ale też kwiatowym (podobnie pachnie cała ta seria). Po drugie fajną kremową konsystencją - podczas nakładania na skórę dosłownie czujemy samą przyjemność. Po trzecie wreszcie swoim działaniem - skóra po tej maseczce była w świetnej kondycji, ładnie nawilżona, zregenerowana i gładka w dotyku. Nie świeciła się "tłustą" poświatą, ale miała jakiś taki ładny blask i wyrównany koloryt. Zgodnie z informacją producenta maseczka obok tytułowych liści zielonej oliwki, które mają działanie odświeżające i łagodzące, zawiera także oliwkową dermobazę, która zmiękcza naskórek i regeneruje go oraz kwas hialuronowy o działaniu silnie nawilżającym. Saszetka ma 7 ml i z powodzeniem wystarczy na jednorazowa aplikację na twarz i szyję.
- żelowa maseczka do pielęgnacji ust, Pilaten - to produkt, który ciągle chomikowałam na "szczególną" okazję, ale odkąd zauważyłam, że bez problemu można go teraz kupić w drogeriach, stwierdziłam, że nie ma co trzymać, trzeba zużywać. W opakowaniu znalazłam żelowy płatek w kształcie ust z rozcięciem. Maska była dobrze nasączona, ale nie spływała po brodzie. Pozostawiłam ją na skórze na 20 min. Po zdjęciu maski okazało się, że WOW skóra moich ust jest wygładzona i nawilżona! Wszystkie suche skórki zniknęły! Niestety efekt utrzymywał się około jednego dnia, a później znów to samo. Maseczka nie jest droga, może więc zafundować ją sobie od czasu do czasu przed wielkim wyjściem. 
- maseczka multiwitaminowa Ukojenie, Dermika - przeznaczona jest dla cery wrażliwej i bardzo wrażliwej. Jej zadaniem jest łagodzenie zaczerwienienia skóry, odżywienie i regeneracja naskórka. Maseczka znajduje się w saszetce zawierającej 10 ml produktu. Kosmetyk ma gęstą, budyniowatą konsystencję o mlecznobiałej barwie. Jego formuła jest bezzapachowa, choć jak dla mnie jest to jakiś taki nieokreślony zapach, z chemicznymi nutami. Zgodnie z informacją producenta maseczka zawiera kompleks łagodzący podrażnienia: pantenol, alantoinę, kwas glicyretynowy, wyciąg z aloesu i witaminy: A, C, E i F. Kosmetyk aplikujemy na skórę twarzy na około 10-15 minut. Podczas aplikacji czuć delikatne schłodzenie skóry. Maseczka w czasie aplikacji wchłania się częściowo w skórę. Po jej zmyciu moja skóra była jaśniejsza, koloryt wyrównany, taka wręcz promienna. Co ciekawe była też zmatowiona. Skóra bardzo dobrze zareagowała na ta maseczkę i przez kolejnych kilkanaście minut czułam, że jest ona wyraźnie chłodniejsza i uspokojona. Jednak zapach maseczki jak dla mnie był okropny i dlatego jakoś mnie do niej nie ciągnie specjalnie. Mimo, że rzeczywiście działanie ma super.
- Glitter Mask, Be Beauty - z pewnością każdy pamięta ten szał na maseczki Glitter Mask marki Be Beauty z Biedronki, jaki panował w okolicach Bożego Narodzenia?  To wtedy kupiłam sobie dwie wersje tych masek - srebrną, czyli nawilżającą oraz czerwoną o działaniu wygładzającym. Maseczki w opakowaniu pierwotnie składały się z dwóch saszetek, ja jednak podzieliłam się połówkami z koleżanką. Wersja srebrna w swoim składzie zawiera podobno ekstrakt z marchewki o właściwościach rozjaśniających skórę i zmiękczających oraz ekstrakt z miodu, który ma działanie kojąco nawilżające. Po otworzeniu opakowania pierwsze WOW - ta maska naprawdę jest brokatowa  Ponieważ jest to formuła peel off nałożyłam ją dość grubą warstwą na skórę i przez to trochę mi wyszło nierówno i nie do końca pokryłam całą twarz... Ale nie szkodzi. Maska miała konsystencję dość gęstego żelu z zatopionymi w środku brokatem i większymi kawałkami tego brokatu w formie małych bałwanków. Przy nakładaniu miałam więc ubaw po pachy  Po około 20 minutach maska zastygła na tyle, że mogłam ją spokojnie zdjąć z twarzy. Skóra była dobrze oczyszczona, a wbrew moim obawom nie wystąpiły u mnie żadne zaczerwienienia czy podrażnienia. To zachęciło mnie do użycia drugiej maski - czerwonej. Tutaj podobnie konsystencja także dość gęsta z czerwonym tym razem brokatem, a także dodatkowo małe gwiazdki. No istny szał z tymi maseczkami! Czerwona maseczka ma działanie wygładzające, a zgodnie z obietnicą producenta zawiera ekstrakt z cynamonu wygładzający skórę oraz z pomarańczy, który ma oczyścić i zmniejszyć widoczność porów. Ta wersja nieco ostrzej pachniała alkoholem, ale nic złego się nie wydarzyło i nie podrażniła mnie. Z nią także miałam malutkie problemy z równą aplikacją na całej skórze twarzy, ale jakoś poszło. Po wyschnięciu, po około 20 minutach zdjęłam ją bez problemów ze skóry. Maska fajnie oczyściła mi skórę i ładnie ją zmatowiła. Myślałam, że to tylko bajer, a jednak rzeczywiście poradziła sobie ze zmniejszeniem widoczności porów i oczyszczeniem skóry. No i zabawa była naprawdę świetna! 
- maseczka Bitter Green Clay Soothing Mask, SkinFood - to maseczka o działaniu oczyszczającym oraz kojącym. W swoim składzie zawiera ekstrakty z trawy pszenicznej, z brokuła, z kabaczka oraz selera, które mają działanie detoksykujące skórę oraz tworzą barierę chroniącą przed zanieczyszczeniami środowiska. Kosmetyk ma konsystencję pasty z widocznymi drobinami. Maska ma kolor ziemisto - zielonkawy i dość intensywny ziołowo-eukaliptusowy zapach. Ta woń jest bardzo ładna, jednak dość intensywna i moje oczy trochę się od niej podrażniły (ale na szczęście nie było łzawienia). Maskę zaaplikowałam na oczyszczoną skórę. Zgodnie z informacją od producenta powinnam ją pozostawić około 10 minut lub dłużej, a następnie zmyć ciepłą wodą, a przy zmywaniu wykonać dodatkowy peeling (dzięki tym drobinom). Nie wiem, czy to kwestia wiosennych wariactw mojej skóry, ale maseczkę zmyłam zdecydowanie wcześniej, bo w niektórych partiach zaczęła mnie trochę piec skóra. Po zmyciu maseczki skóra była bardzo fajnie oczyszczona i ładnie rozświetlona. I powiedziałabym WOW i nawet była skłonna do zakupu, gdyby nie te pieczenie podczas aplikacji. No i nie bez znaczenia jest fakt, że maska ta nie należy do najtańszych!
- maseczka green matowienie, Tołpa -  usuwa zanieczyszczenia oraz nadmiar sebum ze skóry, normalizuje pracę gruczołów łojowych oraz zwęża pory. Przeznaczona jest do cery tłustej, ale ja przy mojej mieszanej także jestem zadowolona z rezultatów jakie daje. W jej składzie użyte zostały ekstrakty z tymianku i pigwy. Opakowanie to dwie saszetki po 6 ml kosmetyku. Jedna saszetka prawdopodobnie wystarczyła by nawet na dwie aplikacje, bo ja nałożyłam naprawdę obfitą ilość maseczki, a nie było to konieczne! Maska ma kremową konsystencję o białym kolorze. Na skórze wysycha, jak maski glinkowe i należy ją zmyć wodą. Kosmetyk ma ładny, ale dość intensywny zapach, taki trochę kojarzący mi się z męskimi perfumami. Maska dość szybko wysycha na skórze, a po około 10 min zmyłam ją przy pomocy gąbeczki konjac. Po umyciu twarzy zauważyłam, że skóra jest naprawdę super zmatowiona, ale też odświeżona. W dotyku była tez jakby chłodniejsza. Skóra wyglądała naprawdę dobrze i bardzo jestem zadowolona z tej maski!
- Bubble Mask maską bąbelkowa nawilżanie i świeżość, AA - zamknięta jest w podwójnej saszetce i przeznaczona na dwie aplikacje. Maska zawiera w swoim składzie aloes i ekstrakt z zielonej herbaty. Kosmetyk ma formę żelową, który na wilgotnej skórze zamienia się w musująca piankę. Taka formuła ma stymulować mikrocyrkulację i dotleniać skórę, a także zwiększyć wchłanianie substancji aktywnych. Po nałożeniu kosmetyku na skórę po chwili pojawiła się początkowo mała pianka, która z czasem rosła. Nie było to dla mnie zbyt przyjemne uczucie, po prostu łaskotało mnie bardzo i im dłużej to trwało, tym bardziej się denerwowałam :D Po zaprzestaniu bąbelkowania powinno się maseczkę wklepać w skórę i pozwolić jej się wchłonąć. Ja nie mogłam wytrzymać już tego pękania bąbelków i zrobiłam to trochę wcześniej. Skóra była rzeczywiście lekko rozjaśniona, ale też dość napięta, dlatego dość szybko nałożyłam na nią krem. Mieszane mam uczucia wobec tego kosmetyku... 
DO TWARZY, CIAŁA I WŁOSÓW
- krem energetyzujący z marchewką i słonecznikiem Naturals, Avon - krem o lekko pomarańczowej barwie, dzięki której miał zapewniać skórze ładny koloryt. Niestety przeterminował się zanim poznałam jego właściwości...
- serum z jagodami acai Antyoksydacja, Ziaja - pisałam o tym kosmetyku w TYM miejscu. Przyjemny zapach i wydajny produkt! 
- przeciwzmarszczkowy krem na dzień Revitalift CICAcream, L'Oreal - pełną recenzję tego kosmetyku znajdziecie pod tym LINKIEM. Krem otrzymałam w ramach testowania z Klubu Recenzentki Wizaż. 
- krem-maska do rąk z czerwonym ryżem o działaniu przeciwstarzeniowym, tołpa - zwykły krem do rąk w mniejszym opakowaniu, którym niczym szczególnym mnie nie zachwycił (aczkolwiek mam nadzieję, że "odmłodził" mi dłonie ;-) )
- lotion do ciała z kolagenem Instituto Espanol - Kosmetyk ten posiada kolagen i ekstrakt ze śluzu ślimaka oraz ma działanie silnie regenerujące. Podczas nakładania go na skórę czuję bogactwo składników niczym w maśle do ciała, mimo że konsystencja jest bardziej lejąca.Lotion szybko się wchłania pozostawiając skórę aksamitnie gładką i satynową. Zapach ma kobiecy, kwiatowy, ale delikatny. Bardzo uprzyjemnia to aplikację. Lotion miał pojemność 100 ml, ale można go także zakupić w większych opakowaniach. Otrzymałam go w ramach współpracy z portalu Ambasadorka Kosmetyczna, a kosmetyki tej firmy możecie kupić m.in. w drogerii VICA.pl.
- ampułka do włosów La'dor - została pięknie opisana przy okazji recenzji kosmetyków z targów Look and Beauty Visions 2018 - LINK
- próbki kosmetyków: przeciwzmarszczkowego kremu na noc z białą truflą D'ALBA PIEDMONT oraz pianki do mycia twarzy Back to Iceland, Thank You Farmer także znajdziecie w ww. poście.
- serum do twarzy Sok z cytrusów Koktajl Multiwitaminowy, Perfecta - serum ma lekko żółtawą barwę i konsystencję mleczka. Zapach bardzo przyjemny, cytrusowy. W saszetce jest 5 ml produktu i jest to dość dużą ilość, wystarczająca na trzy obfite użycia. Ja użyłam serum na oczyszczoną skórę zamiast kremu, nakładając je dość grubą warstwą. Wchłania się dobrze i dość szybko. Skóra po użyciu "Soku z cytrusów" miała piękny, wyrównany koloryt i nie świeciła się. Była też odpowiednio nawilżona, tzn nie miałam potrzeby używania natychmiast kremu. Samo serum wydaje się OK, musiałabym je dłużej poużywać aby móc powiedzieć o nim coś więcej. Jednak forma saszetki jest zdecydowanie niewygodna, zwłaszcza że w opakowaniu jest sporo kosmetyku i później wala się nam po łazience otwarta torebka przez kilka dni.  
DO CIAŁA (HIGIENA)
- żel pod prysznic Rose Elegance, Balea - miał piękny pudrowy zapach, a więcej o nim przeczytacie TUTAJ 
- maszynki do golenia jednorazowe Venus Tropical, Gilette - przyjemne maszynki w barwnych kolorach, które robią co mają robić i nie krzywdzą skóry ;-)
- antyperspirant Adipower, Adidas - od czasu testowania mój ulubiony antyperspirant, który nigdy mnie nie zawodzi. Szerszą recenzję przeczytacie TUTAJ. A ja mam już kolejne opakowanie ;-)
- mydło Coconut Milk, Dove - tak dawno nie kupowałam mydeł tej marki, że nawet nie wiedziałam, że mają teraz tak dużo wersji zapachowych! Koniecznie muszę je sprawdzić w większej ilości, bo mydło to nie wysusza skóry i jest wyjątkowo delikatne dla dłoni. 
- Dush Bomb fichte, Waltz 7 - musująca, zapachowa pastylka pod prysznic, która otrzymałam jako dodatek przy testowaniu słuchawki prysznicowej Hansgrohe o czym pisałam w TYM poście. Pastylkę umieszczamy pod strumieniem wody i cieszymy się bardzo intensywnym i relaksującym zapachem podczas prysznica. Ta akurat miała zapach leśny. Takie piękne aromaty w połączeniu z ciepłą woda działają bardzo odprężająco i rozglądam się, czy da się gdzieś kupić takie cudo ;-)
MAKIJAŻ
W ramach denkowania poczyniłam małe porządki w kolorówce (jak zawsze!). Pożegnałam się z dwoma bardzo przyjemnymi tuszami do rzęs - Eyes Wide Open z Oriflame, który ładnie otwierał oko (to moje kolejne opakowanie!) oraz bardzo subtelnym i delikatnym HYPOAllergenic Bell o szczoteczce z włosia. Wyrzuciłam też trochę starych próbek pomadek z Avonu oraz ŚWIETNE (ale stare bardzo!) cienie do powiem z tej samej firmy, które miały genialną kolorystykę do smoky eye, ale i na co dzień i wbrew pozorom swego czasu dość często ich używałam!

Na tym kończę moje marcowe denko wynikiem 16 pełnowartościowych produktów, 9 próbek oraz 15 maseczek, z czego 5 w formie płachty. Uff! A jak tam Wasze zużycia kosmetyczne? Znacie któreś z przedstawionych przez mnie kosmetyków? Jak się u Was sprawdziły? 


Copyright © Nostami blog , Blogger