niedziela, 31 marca 2019

Dwa lata bloga Urbanbeautician

Dwa lata bloga Urbanbeautician
Kiedy 28 marca 2017 roku pisałam swój pierwszy post na blogu nie miałam pojęcia, jak to wszystko się rozwinie. Byłam przekonana, że pewnie wytrzymam z miesiąc i nie będzie mi się chciało więcej. O tym co z tego wyszło będzie w dzisiejszym wpisie. Serdecznie zapraszam! 
DWA LATA...
Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, jak rozwinie się moja przygoda z blogowaniem, to nigdy bym nie uwierzyła! Zaczęło się od przypadkowego zetknięcia z portalem społecznościowym Dress Cloud. Jest to miejsce, gdzie dziewczyny dzielą się swoimi recenzjami kosmetyków, ciuchów, makijaży i wszystkim tym, co nam się podoba i co może nas interesować. Te recenzje wcale nie tak mocno różnią się od takich typowo "blogerskich", pomyślałam więc, że czemu nie zacząć pisać bloga? I tak oto powstała decyzja o założeniu Urbanbeautician, czyli "miejskiej kosmetyczki". Miejsca, w którym dzielę się z Wami moją pasją do kosmetyków. Od początku założenie było takie, że jako mieszkanka dużego miasta będę zwracała w moich recenzjach większą uwagę na to, czy kosmetyk wykazuje działanie ochronne przeciwko smogowi, czy promieniom słonecznym. Bo to te właśnie czynniki przyczyniają się (podobno!) do szybszego starzenia naszej skóry. Polubiłam także projekty typu denko oraz wszelkiego rodzaju wyzwania, które prowadziłam przez jakiś czas.
Recenzja kremu Nivea  Urban Skin -LINK 
Wyzwanie Piękna przed Świętami, organizowane przez Trusted Cosmetics - przykładowy LINK 
Projekt DENKO - przykładowy LINK 
PRACA i CIĄGŁY ROZWÓJ
Blogowanie to przede wszystkim świetna zabawa, ale też ogrom pracy i ciągły rozwój. Dopiero gdy sama musiałam zetknąć się z całym procesem powstawanie postu, to dowiedziałam się, że nie jest to wcale taki "pikuś" jak mogło by się wydawać. I dlatego wiedząc już ile wysiłku kosztuje zrobienie fajnego zdjęcia, filmiku czy napisanie posta z zupełnie innym rodzajem podziwu podchodzę do prac innych twórców. 
Ciągle doskonaląc swoje umiejętności staram się brać w różnego rodzaju wyzwaniach i mini kursach, czy konferencjach ogólnoblogerskich, czy fotograficznych. 



Dzień dobry! Dziś pierwszy dzień wyzwania fotograficznego @kobiecafotoszkola. Jest to też początek bardzo ważnego dla mnie tygodnia - za kilka dni będę bowiem obchodziła 2. urodziny mojego bloga Urbanbeautician! ❤️ Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, jak rozwinie się moja przygoda z blogowaniem, to nigdy nie dałabym wiary! 😄 W końcu znalazłam sposób na prezentację moich pasji, a wśród blogerek i blogerów znalazłam wspaniałych przyjaciół i znajomych! 😘😍 To piękne móc czuć się częścią tej wielkiej "influencerskiej" rodziny 😊😁 W tym tygodniu pewnie nie raz jeszcze będę pisała o tym, co dało mi blogowanie. Tak w skrócie jednak mogę wspomnieć, że jest to przede wszystkim świetna zabawa i ogrom pracy. I dlatego wiedząc ile wysiłku kosztuje zrobienie fajnego zdjęcia, filmiku czy napisanie posta z zupełnie innym rodzajem podziwu podchodzę do prac innych twórców. I choć mam świadomość, że wiele jeszcze przede mną i jak dużo muszę się nauczyć, to lubię ten mój blogowy kosmetyczny "śmietnik", bo jest on pełen pasji i entuzjazmu. I to tym chciałabym Was wszystkich zarazić 😍😘❤️❤️❤️ #wyzwaniekfs1 #kfs #blog #beautyblog #blogkosmetyczny #blogokosmetykach #blogowanie #bloger #blogger #bloggerfriends #blogerka #blogerbeauty #cosmeticsaddict #cosmeticslover #urodziny #secondbirthday #drugieurodzinybloga #urodzinybloga #urbanbeautician #urbanbeauticianblogspotcom
Post udostępniony przez Urbanbeautician (@_nostami)
I choć mam świadomość, że wiele jeszcze przede mną i jak dużo muszę się nauczyć, to lubię ten mój blogowy kosmetyczny "śmietnik", bo jest on pełen pasji i entuzjazmu. I to tym entuzjazmem chciałabym Was wszystkich zarazić! ;-)
BLOGGER FRIENDS
W tym całym blogowaniu znalazłam coś jeszcze! Wśród blogerek i blogerów odnalazłam wspaniałe przyjaciółki i znajomych. To piękne móc czuć się częścią tej wielkiej "influencerskiej" rodziny. Najśmieszniejsze są zawsze te spotkania na żywo - no bo z kim można toczyć zagorzałe dyskusje o działaniu kremu czy maseczki, jak nie z inną blogerką beauty? A z kim można udać się na wielogodzinne zakupy w drogerii kosmetycznej, czy na targi kosmetyczne? Kto, jak nie inna influenecerka zrozumie potrzebę zrobienia zdjęcia kawie przed jej wypiciem? Wreszcie kto, jak nie inna blogerka potrafi wesprzeć w trudnej chwili, zmotywować, pocieszyć i doradzi od serca? Do tego jeszcze najwierniejszymi czytelnikami każdego bloga są zazwyczaj inne blogerki i blogerzy! 

Relacja z Blog Beauty Day 2018 - LINK

SHARE WEEK
I to własnie od jednej z moich blogowych przyjaciółek Talarkowej, dowiedziałam się o inicjatywie SHARE WEEK, który jest autorskim projektem Andrzeja Tucholskiego prowadzonym od 2012 roku! W prostych słowach jest to pewnego rodzaju łańcuszek, gdzie blogerzy polecają innych blogerów, których twórczość z różnych względów jest dla nich super. I nie ma tutaj znaczenia, czy jest to twórca, który tworzy od lat, czy osoba nowa, ani jak wielu obserwujących posiada. Ideą jest możliwość poznania innych blogów i znalezienia nowych, pasjonujących blogerów. Share Week (który trwa nieco więcej niż tydzień) w tym roku odbywa się w dniach 18-31 marca. W wyznaczonym terminie trzeba opublikować na swoim blogu post z polecanymi przez siebie blogami oraz wypełnić formularz zgłoszeniowy znajdujący się na blogu autora inicjatywy. Postanowiłam w tym roku po raz pierwszy wziąć udział w tym projekcie i tak może trochę nieudolnie, ale podzielę się z Wami moimi polecanymi blogami ;-)

TOP 3 blogów, które polecam
Nie będę chyba jedyną osobą, dla której znalezienie TYLKO trzech inspirujących mnie blogów to stanowczo za mało! Skupiłam się jednak dość mocno na zbieżnej z moją tematyce, a także.. zdałam sobie sprawę, że moja lista czytelnicza nie jest jeszcze zapełniona i że chętnie z ciekawości obejrzę blogi polecane przez innych. Zwłaszcza, że mam pewne plany blogerskie, ale o nich trochę dalej. Jako pierwszą chciałabym wymienić Lidkę, czyli Talarkową z bloga Talarkowa Pisze, która zawsze inspiruje mnie do podejmowania wielu nowych ciekawych wyzwań i tematów i której wsparcie jest dla mnie wprost nieocenione. Jestem przekonana, że to jej cieple słowo pomogło mi nie raz przetrwać kolejny blogerski kryzys, czy też podjąć się aktywności dotychczas niepodejmowanej (jak np udział w konferencji dla blogerów czy targach kosmetycznych). A że jest to też moja "bratnia dusza" niech świadczy fakt, że zdarza się nam pisać posty o podobnej tematyce w podobnym czasie, gdy zupełnie tego ze sobą nie konsultowałyśmy! Zajrzyjcie do pełnego kosmetyków, podróży, Poznania i pysznego jedzenia świata Talarkowej ;-)

Przepiękne fotografie i dbałość o piękne opisy recenzowanych kosmetyków, czy zapachów to cechy charakterystyczne bloga prowadzonego przez Magdę Takie Moje Oderwanie. Z Magdą także poznałyśmy się za pośrednictwem portalu Dress Cloud i to ona nieustannie motywuje mnie swoimi zdjęciami do pracy nad sobą :D Magda lubi olejki do twarzy i skóry i potrafi o nich tak pięknie opowiadać, że coś czuję, że pewnego dnia przekona mnie do takiej formuły kosmetycznej. Jest też świetnym kompanem wizyt na targach kosmetyków naturalnych.

O tym co piszczy w trawie dowiaduję się zawsze z bloga Chocolade - Make Up Full Of Colors. Jej posty o tytule "50 nowości kosmetycznych..." przyprawiają mnie o mocniejsze bicie serca i mimo, że czasami aż nie chcę tam zaglądać, bo wiem, że skończy się to kolejnym wzdychaniem do czegoś, to i tak ostatecznie się łamię i przeglądam te kolorowe tasiemce. Właściwie to przez te jej posty musiałam sobie zacząć pisać wish listy, bo ilość kosmetyków o których marzę zaczęła być niemożliwa do zapamiętania^^ Jeśli lubicie być zawsze na bieżąco, to koniecznie zajrzyjcie na blog Chocolade!

I choć TOP3 zostało już zakończone, to chciałabym udzielić jednego dodatkowego wyróżnienia. Do tej blogerki trafiłam zupełnie przypadkiem i tak mi się spodobały jej przeglądy katalogowe Avon, że przez pewien czas robiła podobne, ale własne. Na szczęście katalogi Avonu mają ponad 100 stron i mam nadzieję, że Marzena nie ma mi za złe, że czasami pisałyśmy o podobnych kosmetykach? ;-) Turkusowa z Turkusowa Beauty Blog tak jak i ja lubi nie tylko drogeryjne kosmetyki, ale i te naturalne. A jej świnka morska skradnie Wam serce. 
PLANY, PLANY...
Dwa lata to dobry moment, aby przemyśleć to, co już było, ale też zastanowić się nad przyszłością bloga. Chciałabym, aby było to moje miejsce nie tylko pod względem "kosmetycznym", ale aby znalazły się tutaj także inne, bliskie mojemu sercu tematy. Zdarza mi się bowiem od czasu do czasu podróżować oraz zwiedzać ciekawe miejsca i to relacje z tych podróży chciałabym także pokazać Wam (w końcu!) na blogu. W tematyce "beauty" chciałabym dalej utrzymać regularność wpisów, a także wprowadzić wpisy typu "lista marzeń", czy "moja pielęgnacja.." przynajmniej dwa razy w roku. Myślę także nad zmianami w układzie bloga, aby łatwiej było odnajdować interesujące kategorie wpisów. Zamierzam także nadal prowadzić kanały social media mojego bloga, jak facebook oraz Instagram. Planuję wprowadzić więcej działań oraz wyzwań beauty, więc jeśli lubicie takie konkursy, to nie zapomnijcie zostać moimi "obserwującymi". Aby zaktywizować społeczność na FB planuję przeprowadzenie kilku działań tylko na tym kanale. 
Skoro już jesteśmy przy odpowiednim temacie, to jeszcze dwa dni (do 2.04.2019 do 23:59) trwa na moim Instagrami rozdanie, do którego serdecznie Was zachęcam. Wszystkie szczegóły znajdziecie pod postem z tą grafiką na moim profilu (LINK). 
W tym roku także planuję udział w kilku spotkaniach dla blogerów. Najbliższe Blog Beauty Day odbędzie się już za tydzień, 6 kwietnia, podczas targów Look and Beauty VISION w Poznaniu. Te targi są OGROMNE i jak pomyślę o tym, ile firm kosmetycznych będę mogła tam "spotkać", to już przebieram nogami!
Kolejna moja wizyta w Poznaniu będzie wiązała się z udziałem w konferencji INFLUENCER LIVE, który odbędzie się w dniach 11-12 maja br. Jest to wydarzenie dla wszystkich twórców internetowych, z warsztatami na temat blogowania, prowadzenia kanałów social media, czy obróbki zdjęć. 

Wysłałam także w tym roku swoje zgłoszenie na See Bloggers, które ma odbywać się w czerwcu w Łodzi. Jak na razie nie ma informacji o kwalifikacji do tego festiwalu, ale mocno trzymam kciuki, że się uda ;-) Co do innych wydarzeń, to czas pokaże. Mam nadzieję, że kolejny rok blogowania będzie obfitował w nowe, wspaniałe przyjaźnie i inspirujące wydarzenia oraz że nie zabraknie mi zapału do twórczej pracy. Także i dla Was drogie koleżanki i koledzy przesyłam moc energii i pozytywnego wsparcia na każdy dzień Waszej pracy z blogowaniem! Dajcie znać, od jak dawna już prowadzicie swoje blogi i co sprawia Wam w nich największą frajdę? ;-)      

wtorek, 26 marca 2019

Recenzja: kosmetyki z targów Beauty VISIONS Poznań 2018

Recenzja: kosmetyki z targów Beauty VISIONS Poznań 2018
Rok temu pojechałam na swoje pierwsze targi kosmetyczne, jako blogerka beauty. Oprócz potężnej dawki wiedzy otrzymaliśmy wtedy całą torbę kosmetyków od firm współpracujących z organizatorami Blog Beauty Day. Byłam początkującą blogerką i tyle na raz produktów do testowania trochę mnie przerosło. Poza tym niektórych z tych kosmetyków nawet nie umiałam używać! To dlatego dopiero teraz przychodzę do Was z recenzją każdego z nich. 
Wiem, że roczne spóźnienie w recenzjach kosmetyków może zabrzmieć bardzo nie na moja korzyść. Relacja z targów powstała prawie natychmiast po powrocie z Poznania LINK, a jednak chyba musiałam "dojrzeć" do testowania podarunków od firm. Część udało mi się w między czasie zrecenzować na portalu Dress Cloud, czy pojedynczo na blogu, jednak nie pokusiłam się o zbiorczy post. Wiecie, jak to czasami jest - wydaje się Wam, że coś zrobiliście, jednak wyleciało Wam z głowy i gdy znów do tego wracacie, to jest już tak późno, że nie wiadomo, czy w ogóle brać się za ten temat. Dlaczego jednak zdecydowałam się na recenzję kosmetyków nawet po tak długim czasie? Bo po pierwsze produkty absolutnie mi się spodobały i tej opinii nie zmienił czas, a po drugie czuję w sobie jakiś taki mentalny obowiązek dokończenia rozpoczętych tematów. Dlatego bez zbędnej zwłoki zapraszam Was do dalszej części wpisu. 

Targi fryzjersko-kosmetyczne Look & beautyVISION 2018 są targami skierowanymi do właścicieli i pracowników profesjonalnych gabinetów kosmetycznych i zakładów fryzjerskich. Mimo obecności kilku marek z asortymentu drogeryjnego, większość nazw firm niewiele mi mówiła i zupełnie ich nie znałam. Wśród kosmetyków, jakie przygotowali dla nas sponsorzy było wiele profesjonalnych produktów do włosów. 
- próbki szamponu i eliksiru Hemp Sublime Selective Professional - przyznaję, że nie spodziewałam się rewelacji. Co można powiedzieć po takiej małej próbeczce? Właściwie to przy szamponie byłam pewna, że nawet nie wystarczy mi na umycie włosów. A tu niespodzianka! Szampon był gęsty, dobrze się pienił, miał przepiękny zapach i mleczną barwę. Ta mała saszetka z powodzeniem wystarczyła mi na umycie moich średnio długich, gęstych włosów! Eliksir miał formułę olejku i użyłam go zarówno przed umyciem włosów, a także po ich wysuszeniu na same końcówki. I jeszcze raz w taki sam sposób. Jak widać więc mimo niewielkiej saszetki kosmetyk ten jest bardzo wydajny. Zapach - marzenie! A jeśli chodzi o działanie, to ten duet zachwycił mnie do tego stopnia, że jestem zdecydowana na zakup! Moje włosy były po tej dwójce pięknie nawilżone, łatwo się rozczesywały i błyszczały. Były też cudownie miękkie w dotyku i pachnące, a loki wyglądały przepięknie. Sprawdzałam już i można kupić te produkty w internecie. Uważam że warto, jeśli macie włosy podobne do moich to z pewnością będziecie zachwycone!  
- ampułka Avocado Shot, Selective Proffesional - to kolejny produkt tej firmy, który totalnie mnie zachwycił. Miałam małe problemy z otworzeniem kosmetyku, bo trzeba było przełamać szklaną główkę ampułki i bałam się, że się skaleczę. Nie jest to kosmetyk zbyt wygodny do używania w domu, raczej spodziewałabym się, że będąc u fryzjera zaaplikuje mi on taki dodatek. Zresztą kosmetyki tej marki tak naprawdę są przeznaczone dla zakładów fryzjerskich, więc to by się akurat zgadzało. Ampułkę w całości użyłam na włosy, nakładając ją za pomocą silikonowej pipetki (to już akurat było wygodne). Moje włosy dosłownie odżyły po tym kosmetyku. Ładnie się nawilżyły, a skręt bardzo fajnie się podkreślił. To był  naprawdę WOW efekt!
- spray ochronny do włosów Beauty for You -  spray przeznaczony jest do ochrony włosów podczas stylizacji termicznej, czyli na przykład podczas prostowania, kręcenia, czy suszenia. Ma zapobiegać puszeniu i przesuszaniu się włosów oraz chronić je. Preparat pięknie pachnie, nieco jak perfumy i zapach ten znacznie umila jego używanie. Można nakładać go zarówno na wilgotne, jak i na suche włosy tuż przed używaniem lokówki, czy prostownicy. Włosy po jego użyciu są gładkie i miękkie w dotyku, a przy tym pięknie lśniące. Łatwiej też się rozczesują i nie są sklejone. Firma Beauty for You specjalizuje się w przedłużaniu włosów, stąd ich kosmetyki mogą być także używane do tego rodzaju włosów. 
- kuracja do włosów Smart Touch Montibello - odpowiada na wiele potrzeb włosów - producent wymienia ich aż 12! Są to: odżywianie, nawilżanie, odbudowa, ochrona koloru, delikatność, ochrona termiczna, blask, objętość i gęstość, kontrola fryzury, odporność na złamania, sklejanie rozdwojonych końcówek i młodość we włosach. Musicie przyznać, że przy takiej liście obietnic można natychmiast chcieć mieć ten kosmetyk u siebie! ;-) Kuracja ma postać wygodnego w użyciu sprayu w plastikowej, różowej butelce ze spryskiwaczem. Używamy jej na umyte, wilgotne jeszcze włosy i nie spłukujemy. Kosmetyk ma formułę delikatnego lotionu o białej barwie. Pachnie przepięknie, jak perfumy kwiatowe i zapach jest dość intensywny i utrzymuje się na włosach jeszcze kolejnego dnia. Kuracja szybko wchłania się we włosy i nie powoduje ich sklejania. Włosy po jej użyciu wyglądają przepięknie - są nawilżone, nie puszą się, ładnie się układają i błyszczą. Mimo stosowania tych samych kosmetyków do pielęgnacji co dotychczas (szamponu i maski), włosy nagle odzyskały jakby życie, są dobrze odżywione i uniesione od nasady. Producent zaleca w sposobie użycia zastosowanie od 4 do 8 dawek kuracji. Ja początkowo użyłam ich nawet nieco więcej, zresztą mam dość gęste włosy, więc chciałam żeby pokryły się dobrze kosmetykiem. Mimo to kuracja nie spowodowała nadmiernego przetłuszczenia czy obciążenia włosów. Opakowanie ma 150 ml, a sam kosmetyk możemy zakupić jedynie w salonie fryzjerskim lub sklepach specjalistycznych. Nie jest to tani kosmetyk (od 30 do 69 zł w zależności od sklepu), ale zdecydowanie wart jest każdej złotówki! 
- wsuwki kokówki Wytwórnia Szpilek IZA - czy wiecie, że istnieje wiele rodzajów wsuwek i że profesjonalni fryzjerzy, którzy się nimi posługują znają różnicę w posługiwaniu się tymi karbowanymi, płaskimi, z jedną kulką itd. Ja zdecydowanie jestem w temacie totalnym laikiem i o ile oczywiście widzę różnicę, gdy przyjrzę się danej wsuwce i czuję różnicę, kiedy próbuję ja nałożyć to zdecydowanie ani nigdy nie miałam świadomości, jak wielki jest wybór tych produktów, ani tym bardziej jak istotne mogą być te różnice! 
- And Vamp Spray 44 lakier mocno utrwalający Kemon - lakiery do włosów, to kosmetyki, których poza fryzjerem nigdy nie używałam. Ponieważ moje włosy na co dzień są falowane próba ich ujarzmienia zazwyczaj kończyła się fiaskiem i nawet tony lakieru, czy żelu niewiele pomagały ;-) Jednak od czasów mojej podstawówki, kiedy to zwłaszcza dokonywałam tych prób walki z moimi włosami trochę czasu juz minęło i lakier And Vamp jest dla mnie pierwszym po tamtych produktach. Warto wspomnieć, że numer 44 to numeracja marki określająca w pierwszej liczbie stopień utrwalenia fryzury (tutaj będzie to 4 czyli wyraźne i precyzyjne), a w drugiej - stopień połysku, jaki produkt nadaje włosom (4=połysk). Lakier And Vamp Spray 44 bardzo szybko wysycha, a na włosach tworzy delikatną teksturę, którą łatwo usunąć grzebieniem, jeśli jednak utrwalona fryzura się nam nie spodoba. Rzeczywiście nadaje wyraźny połysk na włosach i blask ten utrzymuje się przez jakiś czas (mniej więcej do połowy imprezy, a później to moje włosy przez szaleństwa na parkiecie i tak już nie wyglądają ;D). Nie mam porównania z innymi produktami do włosów tego typu, ale utrwalenie fryzury jest całkiem niezłe, choć oczywiście jeśli naturalnie włosy Wam falują, to nawet po wyprostowaniu na szczotkę i utrwaleniu tym lakierem jedynie przedłużamy ich kształt o parę godzin, a nie zostaną nam już tak do mycia. Lakier mocno utrwalający And Vamp 44 można kupić w różnych pojemnościach opakowania. Ja mam akurat wersję 100 ml. 
- ampułka do włosów La'dor - zawiera mieszankę olejku z orzechów makadamia, keratyny, centella asiatica i składnika kolagenowego, która uzupełnia utracone proteiny podczas zabiegów fryzjerskich. Zalecana jest do używania przed zabiegami fryzjerskimi. Ja użyłam jej podczas weekendowego home spa w domu ;-) Kosmetyk ma formę małej tubki, z której bardzo ciężko i mozolnie wyciska się produkt. Dlatego prawie natychmiast rozcięłam opakowanie na pół i samodzielnie wydobywałam z niego kremową pastę. Produkt ma bardzo ładny, intensywny zapach, który utrzymuje się do kilku godzin a włosach. Zawartość ampułki (20 ml) użyłam jednorazowo na całej długości włosów. Dość skomplikowany jest sposób aplikacji - kosmetyk nakładamy na umyte i lekko wysuszone włosy, po czym nakładamy czepek i obwiązujemy włosy ręcznikiem dla utrzymania ciepła na 10 min. Po tym czasie ściągamy czepek i ręcznik i pozostawiamy włosy do wchłonięcia ampułki na jeszcze 5 min w temperaturze pokojowej. A dopiero po tym czasie spłukujemy kosmetyk z włosów i suszymy je chłodnym powietrzem (ja zostawiłam do swobodnego wysychania, bo i tak siedziałam w domu). Cały sposób użycia jest zapisany na odwrocie opakowania, ale literki są tak małe, że jest to totalnie nieczytelne. Na szczęście na stronie shibushi wszystko jest ładnie opisane, sa też składy i to tam odsyłam Was po więcej informacji o tym produkcie. Jeśli chodzi o działanie to włosy są po nim w świetnej kondycji. Początkowo po wyszuszeniu wydawały mi się bardziej sztywne niż zazwyczaj, ale to z kolei wpłynęło na ich piękne układanie się. I o ile tej sztywności już wcale później nie było czuć, o tyle do kolejnego mycia włosy były ładnie błyszczące, podatne na układanie i miękkie w dotyku. 
- próbka pianki do mycia twarzy Back to Iceland, Thank You Farmer - zawiera 22% ekstraktu z mchów islandzkich, wyciąg z maliny, ekstrakt z mięty i wyciąg z papai. Jak wszystkie koreańskie pianki jest bardzo wydajna i ta mała próbka wystarczyła mi na 5 użyć! Co moge powiedzieć o tym kosmetyku po tej próbce? Pianka ma zapach, który kojarzy mi się z jakimś produktem do oczyszczania cery trądzikowej, który używałam jako nastolatka. Tamten był dla skóry dość agresywny, stąd przy pierwszym uzyciu tej pianki dość mocno się "zjeżyłam". Jednak kosmetyk marki Thank You Farmer wcale mnie nie przesuszył, ani nie podrażnił. Wręcz przeciwnie - delikatnie, ale skutecznie oczyścił skóre z resztek makijażu i sebum. Piankę można kupić także na stronie shibushi w cenie 99 zł za tubę 200 ml. I choć może się to wydawać drogo, to wiem, że przy wydajności tego typu kosmetyków może to być produkt, który będziemy używać nawet kolejne pół roku!
- próbka przeciwzmarszczkowego kremu na noc z białą truflą D'ALBA PIEDMONT - zgodnie z opisem zawiera aż 2,9% ekstraktu z białej trufli, co być może w głównej mierze wpływa na jego wysoką cenę (349 zł za 50 ml!). Nie zawiera sztucznych zapachów i nadaje się do skóry wrażliwej. Poza białą truflą, krem zawiera również peptydy, ceramidy i kwas hialuronowy. Niestety opakowanie wystarczyło mi na... jedno użycie, po którym nie zauważyłam radykalnej różnicy. Dlatego nie mogę nic więcej o tym produkcie napisać. Aha, do kupienia także na stronie Shibushi.
- o maseczkach bąblujących ze Skin79 napisałam akurat pełny post-recenzję na blogu i tutaj znajduje się LINK do niego. Maski nie były akurat częścią podarunków, a zakupiłam je samodzielnie ;-) Próbki kremów BB nadal czekają na swoją kolej testowania... 
- produkty Vianek i Sylveco, Biolaven - jeśli chodzi o moją pierwszą styczność z marką Vianek, to o maseczkach pisałam w TYM poście, a o kremach w TYM. Kosmetyki z linii Biolaven z uwagi na intensywny zapach lawendy kompletnie mi nie podpasowały i ostatecznie serum powędrowało do mojej mamy. W dodatku nie dość że ten zapach, to było oparte na olejku, a ja niestety nie znoszę tego uczucia "oleistości" na twarzy. Zużyłam także odświeżające mydło ziołowe, jednak było ono jak dla mnie zbyt ziołowe w zapachu i nie zachwyciło mnie swoim działaniem szczególnie. Być może w przyszłości przyjrzę się innym mydłom tej marki ;-)
- lakier Dreamy Lilies Mistero Milano - był "bohaterem" mojego posta LINK, gdzie wykorzystałam go do stylizacji przypominającej zamrożone lody ;-) Na targach otrzymałam w sumie 5 lakierów różnych firm, jednak ponieważ nie robiłam dotąd paznokci hybrydowych pozostałe rozdałam znajomym. Jak widać trochę się zmieniło, bo od grudnia noszę hybrydy i teraz te wszystkie marki są mi lepiej znane ;-)
- maska kolagenowa na dłonie oraz zestaw do pedicure VOESH - a to kosmetyki, które...dalej leżą w moich zapasach! Najlepsze jest w tym wszystkim to, że po powrocie z targów to właśnie je chciałam przetestować jako pierwsze! Owocowe stoisko tej marki zrobiło na mnie bowiem przeogromne wrażenie i bardzo byłam ciekawa tych kosmetyków. I co się właściwie stało? No cóż podobna sprawa, jak z kosmetykami Balea - tak bardzo cieszyłam się, że je mam, że ciągle szkoda mi ich użyć! Wiem, że to zakrawa o paranoję, staram się w tym roku bardzo z tym walczyć i właśnie zużywać to, co najbardziej mi się podoba w pierwszej kolejności, ale jak widać w tym przypadku jestem jeszcze w plecy. Proszę, powiedzcie, że też tak czasami macie... A ja obiecuję Wam posta tylko o tych produktach, bo naprawdę są tego warte!
Opisałam Wam kosmetyki, które otrzymałam podczas zeszłorocznej edycji Blog Beauty Day z niemałym opóźnieniem, ale przynajmniej możecie mieć pewność, że wszystko rzetelnie i długotrwale przetestowałam (oprócz kosmetyków Voesh!). Zbliża się kolejna edycja targów fryzjersko-kosmetycznych Look&beautyVISION 2019 w Poznaniu, a wraz z nią Blog Beauty Day 2019. Wydarzenie to odbędzie się w tym roku 6 kwietnia 2019, a ponieważ zgłosiłam się na nie, to możecie spodziewać się niebawem relacji (oraz recenzji ewentualnych nowości, już nie tak późno!). Uwielbiam takie wydarzenia! A wy braliście kiedyś udział w tego typu spotkaniach dla blogerów branży beauty? Lubicie odwiedzać targi kosmetyczne dla profesjonalistów? Dajcie znać koniecznie! A jeszcze...

...W tym tygodniu obchodzę drugie urodziny bloga i już dzisiaj zapraszam Was na urodzinowy post w okolicach weekendu oraz niespodziankę na moim Instagramie dokładnie w dniu rodzin, czyli 28 marca!    

piątek, 22 marca 2019

Przegląd nowości kosmetycznych Avon 2019 (2)

Przegląd nowości kosmetycznych Avon 2019 (2)
W połowie lutego pokazywałam Wam kilka nowości kosmetycznych z Avonu. Dzisiaj pora na druga ich porcję. Oczywiście nie wyczerpuje to tematu, bo nowości pojawiają się co katalog i jest ich o wiele więcej - potraktujcie raczej te posty jako "przegląd wybranych". Będzie trochę pielęgnacji, ale też porcja kosmetyków do makijażu.
Przegląd rozpocznę tym razem od kilku kosmetyków do makijażu, a dokładniej podkładu matującego oraz dwóch matowych szminek w płynie o czerwonej barwie. W dalszej kolejności przedstawię Wam ciekawy rozświetlacz, serum z witaminą C do twarzy, a dalej balsam antycellulitowy i nowy żel z linii Senses. Plan już znany, więc zaczynamy!  
Może się to wydać nieco zaskakującym przy moim "kosmetoholiźmie" ale akurat w kwestii podkładów jestem niesamowicie skromna :D Zazwyczaj mam otwarty jeden egzemplarz i do czasu, aż go nie wykończę nawet nie rozglądam się za następcą. Mój obecny podkład zaczyna już świecić dnem, dlatego dobrze się stało, że zamówiłam sobie nowy, ulegając oczywiście magii słowa "nowość" i "promocja". Podkład UltraMatte Flawless ma lekką formułę i nie pozostawia na skórze efektu maski. To, co mnie w nim najbardziej zaskoczyło, to jego umiejętność adaptacji do odcienia skóry. Po nałożeniu go z tubki po raz pierwszy trochę się zirytowałam, bo wyglądałam jak córka młynarza pomimo, że bardzo starannie dobierałam kolor podkładu i wydawało mi się, że Light Beige, który wybrałam będzie odpowiedni. Nieco wkurzona użyłam więcej bronzera. Jednak zastanowiło mnie, że właściwie to wcale nie musiałam jakoś dużo więcej nakładać tego nieszczęsnego bronzera niż normalnie, a i tak nie wyglądałam blado. Hmm... 
Kolejnym razem miałam więcej czasu i odkryłam, że podkład UltraMatte po prostu utlenia się i zmienia swój kolor! Możecie to zobaczyć na zdjęciu - dwie "smugi" na górze zostały zrobione nieco wcześniej. Ta która najlepiej wtopiła się w skórę była też mniej obfita. Dzięki temu, że kolor podkładu adaptuje się do naszego kolorytu jest bardzo duża szansa, że zawsze trafimy z kolorem (albo raczej, że ten kolor dostosuje się do nas). Oczywiście nie liczyłabym tutaj na jakieś ekstremalne adaptacje, ale takie delikatne zmiany tonacji już bardziej. Mimo lekkiej formuły podkład bardzo dobrze radzi sobie z matowieniem skóry, dając aksamitne wykończenie. Nie sprawdzałam, czy wytrzymuje 12 h, ale nałożony rano trzyma się na swoim miejscu przez cały dzień pracy i nie wymaga poprawiania. Nie podkreśla suchych skórek i nie zbiera się w załamaniach powiek, czy przy nosie. Mimo początkowych zgrzytów coś czuję, że zaprzyjaźnię się z tym kosmetykiem bardziej. W aktualnym katalogu znajdziecie go w cenie 19,99 zł. 
Szminek w płynie z linii Mark firmy Avon nie trzeba już chyba specjalnie przedstawiać. Od czasu, gdy się pojawiły szturmem zdobyły całe rzesze zarówno zwolenniczek, jak i przeciwniczek. Pisałam o nich nieco więcej w momencie ich premiery w TYM poście. Ja należę raczej do fanek tego typu szminek, choć przyznaję, że nie używam ich na co dzień, a raczej od czasu do czasu. Dwie nowe szminki w płynie, które zamówiłam w zestawie "nowości" to akurat wersje matowe. Obie też są czerwone. Co więc różni między sobą Rock Star oraz Head Turner (nazwy kolorów)? 
Rock Star zawiera jakby delikatne drobiny, a jej krycie wydaje się mniejsze, co można zauważyć na swatchu. Head Turner jest mocniej kryjąca, o jednolitej barwie, wydaje się też być bardziej "malinowa", podczas gdy Rock Star wpada w lekko rude nuty. Jeśli chodzi o ich trwałość, to jest porównywalna do innych pomadek z tej serii. Jednak Rock Star "zjada" się bardziej naturalnie i mniej razi gdy jest częściowo wytarta, ale to moje subiektywne odczucie. Obie pomadki kosztują 19,99 zł.
Kobieta zmienną jest i jednego dnia chce matu, a drugiego woli błyszczeć. Rozświetlacz do twarzy Glow On otrzymałam w prezencie w ramach programu dla konsultantek. I to jest taka nowość, że od początku roku jeszcze nie widziałam go w katalogu (może się więc okazać, że to nie nowość, tylko "staroć" ;D). Jednak myślę, że kosmetyk ten ma całkiem niezły potencjał, postanowiłam więc Wam o nim opowiedzieć bo może jednak pojawi się / wróci do katalogu? Do rzeczy! Rozświetlacz Glow On zamknięty jest w tubce z zakrętką i ma postać półpłynną jak podkład. Z wyglądu także przypomina nieco podkład, bo jest beżowy. Jednak po nałożeniu na skórę okazuje się, że tworzy on na jej powierzchni złocistą taflę. 
Efekt ten jest taki intensywny tuż po nałożeniu, wraz z wysychaniem nieco blednie, ale zawsze możemy dołożyć kolejną warstwę kosmetyku. Glow On możemy używać zarówno jako bazę pod podkład dla rozświetlenia skóry i dodania jej blasku, jak też na makijaż aby rozświetlić poszczególne partie twarzy. Rozświetlacz ten tworzy na skórze złocistą poświatę w której nie ma żadnych drobinek. Myślę że pięknie będzie się on prezentował np. na opalonym dekolcie. 
Serum z witaminą C Anew ma według informacji producenta moc 30 pomarańczy ;-) Kosmetyk ma działanie rozświetlające, wyrównujące koloryt i odmładzające. Serum zamknięte jest w szklanej, pomarańczowej buteleczce z pompką. Wbrew mojej nadziei nie pachnie pomarańczami, ani cytrusami. Można używać go samodzielnie przed nałożeniem kremu wmasowując 1-2 krople w skórę, lub dodając do kremu. Efektem jest rozjaśniona skóra, która wygląda na bardziej wypoczętą i młodszą. Serum ma konsystencję nieco oleistą i to z tego powodu nie polubiłam się z nim (i oddałam). Nie lubię uczucia tłustości na twarzy i nie potrafię przekonać się do pielęgnacji z olejkami. Z tego powodu mogę jedynie potwierdzić, że już po jednorazowym użyciu skóra wygląda na rozświetloną, natomiast niestety nie powiem nic o efektach po dłuższym stosowaniu. Ważna informacja jest taka, że podczas kuracji z użyciem tego produktu zalecane jest używanie kremów z filtrem SPF. Serum jest nowością katalogu 5/2019 i kosztuje 45,99 zł. 
Nie będę ukrywała, że nie mam większych problemów z pomarańczową skórką, a raczej ze słabą jędrnością skóry. I to głównie ujędrnienie jest dla mnie najważniejszym atutem balsamów antycellulitowych. Intensywne serum antycellulitowe 2w1 Boost & Burn Avon Works kupiłam przede wszystkim z ciekawości. Miałam już kiedyś kilka produktów ujędrniających do ciała z Avonu i zazwyczaj odpowiadały mi one. Serum Boost & Burn zawiera ekstrakty z kofeiny i głogu. Kofeina ma wspomagać stymulację mikrokrążenia wewnątrz komórek, a ekstrakt z głogu pomóc w rozpadzie tkanki tłuszczowej. Pomijając reklamowe hasła serum to przyjemny w użyciu kosmetyk do ciała o pomarańczowym zabarwieniu (choć zgodnie z opisem powinien być pomarańczowo-biały, ale może się wymieszał za bardzo) i bardzo fajnym, cytrusowym zapachu. A że ja uwielbiam zapachy cytrusowe w produktach do ciała, to z zapałem smaruję się tym kosmetykiem dwa razy dziennie i mogę potwierdzić, że skóra po wmasowaniu w nie serum wydaje się jędrniejsza i gładsza, a także jakby satynowa w dotyku. Jednak mam ten produkt zbyt krótko by stwierdzić, czy ten efekt utrzymuje się tylko w trakcie kuracji, czy też dłużej. Z informacji odnośnie używania powiem jeszcze, że kosmetyk dość szybko wchłania się w skórę i nie powoduje jej lepienia się, a opakowanie - tubę o pojemności 150 ml można zamówić w katalogu za 17,99 zł. Czy pisałam już o tym jak przyjemnie pachnie? ;-) 
Wiosenna seria żeli pod prysznic Senses - Sunkissed Moments - pachnie różowym grejpfrutem i morelą. Jest to zapach absolutnie słoneczny, pozytywnie nastrajający i energetyczny. W sam raz do walki z wczesno-wiosennym przesileniem. Żele pod prysznic dobrze się pienią i nie powodują wysuszania skóry. Dostępne są w opakowaniach o pojemności 250 ml (5,99 zł) oraz 500 ml (8,99). Gdyby komuś było mało i chciałby wzmocnić działanie tego energetyzującego zapachu, to w "siostrzanej" linii Naturals mamy mgiełkę zapachową (7,99 zł), scrub do ciała (7,99 zł) oraz balsam do ciała (7,99 zł) o tych samych nutach! A za cały zestaw zapłacimy 29,99 zł (podane ceny dotyczą katalogu 5/2019 Avon obowiązującego do 10.04.19).
Przedstawiłam Wam dzisiaj drugą partię nowości firmy Avon pierwszego półrocza 2019 roku. Jak już wspominałam, to jedynie niektóre produkty, jakie pojawiły się w ostatnim czasie. Który kosmetyk wzbudził Wasze największe zainteresowanie? Znalazły byście w tym zestawieniu wymarzony produkt do "wypróbowania"?



sobota, 16 marca 2019

Recenzja: paleta cieni WARM UP Obsession Makeup Revolution + jak uratować pokruszony cień?

Recenzja: paleta cieni WARM UP Obsession Makeup Revolution + jak uratować pokruszony cień?
W ubiegłym roku oszalałam na punkcie palet cieni z Makeup Revolution. Wcześniej nawet nie wiedziałam o istnieniu tej marki :D Na moim blogu nie było dotąd zbyt wielu postów o kosmetykach do makijażu, ani tym bardziej propozycji make-up'ów. Mam nadzieje, że w tym roku się to zmieni! 
Makeup Revolution słynie z tego, że często wprowadza do sprzedaży coraz to nowe produkty do makijażu. Są wśród całe serie palet i zestawów cieni do oczu. Prawie rok temu w przesyłce urodzinowej od koleżanki z portalu Dress Cloud dostałam paletkę Warm UP. Koleżanka ta na co dzień mieszka w Anglii, mimo to byłam przekonana, że palety z serii Obsession pojawią się także na naszym rynku. Niestety tak się nie stało, a przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Dlatego dziś mam przyjemność pokazać Wam kosmetyk z nieco trudniej dostępnej edycji. 
Zacznę może od tego, że ogromnie lubię ciepłe kolory w makijażu. Te wszystkie róże, żólcie i brązy działają na mnie bardzo mocno. Stąd większość palet w tej kolorystyce natychmiast chwyci mnie za serce ;-) Cienie z Makeup Revolution także bardzo mi odpowiadają i mimo, że nie trafiły do ulubieńców roku 2018, to myślę, że są bardzo mocnym pretendentem do tego tytułu w bieżącym. 
To co przykuwa wzrok w paletce WARM UP Makeup Revolution to bardzo duże i okrągłe cienie. Osobiście nie spotkałam się z takim kształtem i wielkością cieni w innych paletach. Opakowanie jest wykonane z plastiku, a na górze znajduje się napis-nazwa paletki. Niestety nie ma tutaj lusterka, tak popularnego w innych zestawach tej marki. Wieczko jest bowiem przeźroczyste, co ma przynajmniej ten plus, że od razu widać, co znajduje się w środku. Paleta zawiera 8 cieni o ognistej kolorystyce. Są tutaj cztery cienie o wykończeniu matowym, jeden błyszczący oraz trzy brokatowe glittery. Cienie mają swoje nazwy napisane na opakowaniu. Do paletki nie był dołączony żaden pędzel, ani aplikator. 
Jeśli chodzi o zestawienie kolorystyczne, to jak już wspominałam są to "moje" kolory. Jednak sama paleta z uwagi na kolorystykę nadaje się raczej do średnich i mocniejszych makijaży, choć to pewnie kwestia gustu i tego co kto uznaje za "mocny" makijaż :D 
W górnym rzędzie znajdują się kolory: FLEX - matowy średni brąz, PENNY - glitter o barwie miedzianego złota, POWER - matowe bordo oraz PRIZE - złoty glitter. 
Dolny rząd do od lewej: JUMP - błyszczący koralowy róż, NOISE - mój ulubiony glitter o barwie różowego złota, CRAVE - jasnobrązowy mat oraz TWIST - ciemnobrązowy mat. Na swatchach można zauważyć, że pigmentacja jest całkiem niezła. Jedyny kolor, który zawiódł mnie swoją pigmentacją to Crave, który bardzo ciężko się nakłada i dość ciężko jest uzyskać nim zadowalająca pigmentację.
Swatche wykonałam wbrew pozorom w tym samym miejscu i o zbliżonej porze, jednak zmienna pogoda w marcu jak widać potrafi bardzo zmieniać kolorystykę ;-) Podobny problem miałam ze zrobieniem zdjęć przykładowego makijażu w moim wykonaniu. Mam nadzieję jednak, że chociaż trochę widać, że paleta ma potencjał o ile oczywiście ma się umiejętności :D. U mnie, przyznaję, dopiero etap raczkowania makijażowego. Dlatego wybaczcie mi wszystkie błędy i niedociągnięcia. 
Na początek na całą powiekę nałożyłam cień Crave. Następnie w załamaniu powieki i na jej zewnętrzne kąciki nałożyłam kolor Jump, a kolorem Power przyciemniłam samą krawędź zewnętrznej części powieki i wyciągnęłam nieco w górę "kreskę". Następnie całość przyblendowałam i w wewnętrznym kąciku oka nałożyłam jeszcze nieco cienia Prize, a na środek powieki - Noise. 
Niestety nie użyłam wcześniej bazy, co pewnie nieco podbiłoby kolorystykę. Z tego też co widzę, to chyba zbyt słabo zaznaczyłam załamanie powieki, zwłaszcza na górze. No i oczywiście symetryczne odtworzenie tego samego "zdobienia" na drugim oku graniczy u mnie z cudem ;D Mimo wszystko, jak na osobę zdecydowanie początkującą, muszę przyznać, że większość cieni nakładała się bardzo gładko i przyjemnie. Bez przeszkód też udawało mi się je ze sobą łączyć. Mam nadzieję, że z czasem nabiorę więcej wprawy i kolejne moje makijażowe wprawki nie będą już tak straszyły ^^ ;-)
PIERWSZA POMOC
Pewnego dnia, kiedy nakładałam cień Noise palcem ukruszyłam jego sporą część. To było tak niespodziewane, że nawet nie zdążyłam się zdenerwować. I gdy już prawie wysypywałam pokruszoną połowę, to przypomniałam sobie, że kiedyś widziałam filmik pokazujący w jaki sposób można naprawić tak uszkodzony kosmetyk. Stwierdziłam, że właściwie jest to świetna okazja, żeby spróbować - bo i tak już więcej tej palecie nie zaszkodzę ;-) Przejrzałam więc jeszcze raz YouTuba i po obejrzeniu instruktażu zabrałam się do pracy. 
Najpierw zgromadziłam niezbędne narzędzia: trochę wódki w kieliszku, skalpel, małe płaskie pudełeczko oraz chusteczki. Następnie tą część cienia, która już była ukruszona przesypałam ostrożnie do pojemniczka (ja używałam nakrętki od balsamu do ust ;D) i rozdrobniłam dokładnie skalpelem aż do konsystencji proszku. 
W kolejnym kroku ostrożnie dolewałam wódki i mieszałam do uzyskania gładkiej konsystencji. Oczywiście trochę mi się przelało (sierota!), ale na szczęście okazało się, że gdy przykładałam delikatnie z góry chusteczkę higieniczną, to wsiąkała ona płyn i sam cień stawał się bardziej w stanie stałym. Wystarczyło więc trochę dłużej pobawić się z tą chusteczką. Kiedy cień miał konsystencję papki przełożyłam go ostrożnie do miejsca w palecie.
Teraz przyszła pora na suszenie i prasowanie. Cienie Warm Up są dość duże, dlatego posłużyłam się opakowaniem od testerów The Body Shop, choć w sumie większość dociskałam palcami. Dlatego mój cień nie jest już taki gładki i równiutki, jak wcześniej. Jednak nie wpłynęło to znacząco na jego używanie. Cień suszyłam przykładając chusteczkę i dociskając pojemniczkiem lub palcem. Robiłam to tak długo, jak długo chusteczka "łapała" wilgoć. 
Tak jak wspominałam - cień nie wygląda idealnie gładko, ale przynajmniej mogę go jeszcze używać ;-) Podobno czasami taka "operacja" może wpłynąć na pigmentację, czy nieco zmienić kolor kosmetyku. Jednak mając do wyboru zupełną utratę tego koloru, lub próbę jego reanimacji myślę, że zawsze warto spróbować! W ten sam sposób można też uratować prasowany puder, czy rozświetlacz. Zdarzyły się Wam kiedyś takie "wypadki"? W jaki sposób ratowałyście pokruszone cienie, czy pudry? Dajcie też znać, czy spodobała się Wam paleta Warm Up Makeup Revolution i co sądzicie o moim makijażu? Będę wdzięczna za konstruktywna krytykę i wskazówki. W końcu, tak jak mówiłam - dopiero w tym temacie raczkuję ;-)   

  


niedziela, 10 marca 2019

Recenzja: maski Naturals Skin Care Avon

Recenzja: maski Naturals Skin Care Avon
Linia Naturals Skin Care to jedna z najstarszych serii kosmetycznych firmy Avon. Oczywiście z biegiem lat przechodziła wiele modyfikacji i zmian, jednak zawsze były to kosmetyki, inspirowane mocą naturalnych składników. Kosmetyki Natural Skin Care są przeznaczone dla kobiet w każdym wieku i odpowiadają na różne potrzeby skóry. Dzisiaj pokaże wszystkie maseczki, jakie należą do tej serii. Zapraszam!
W poprzednim moim wpisie zdradziłam już Wam niejako tematykę aktualnego posta. W denko z lutego znalazły się bowiem opakowania maseczek Naturals, których recenzję możecie dziś przeczytać. 
Od jakiegoś czasu prawie wszystkie te maseczki można kupić w jednorazowej saszetce. I o ile wygodniejsze w używaniu na co dzień są oczywiście wersje w tubie, o tyle dzięki temu szybko możemy sprawdzić, czy dany kosmetyk jest dla nas odpowiedni, a także zabrać go ze sobą na przykład w podróż. W linii Naturals Skin Care mamy cztery rodzaje maseczek - nawilżającą, odżywczą, oczyszczającą oraz rozświetlającą. 
Maseczka Hydrating Aloe & Cotton Naturals Skin Care, Avon
Kremowa maseczka o działaniu nawilżającym zawiera ekstrakty z aloesu i bawełny, które odpowiadają za nawilżenie skóry, a także za jej wygładzenie. Oba komponenty należą do tych "bezpieczniejszych" dla skór wrażliwych i alergicznych, jednak w przypadku tej maseczki trzeba pamiętać, że obok nich znajdują się też inne składniki. Pełny skład maseczki Hydrating:
Maseczka ma przyjemny, "bawełniany" zapach. Chyba najładniejszy ze wszystkich z tej serii. Konsystencja jest lekko kremowa i lekko wchłania się w skórę. Właściwie gdyby nie nieco lepka konsystencja, to chętnie używałabym jej jako kremu na noc (niestety akurat z tej serii takiego kremu nie ma). Kosmetyk nakładamy na oczyszczaną skórę na około 20 min i po tym czasie zmywamy wodą. Maseczka bez problemu daje się zmyć, w moim przypadku sporo jej wchłania się w trakcie aplikacji w skórę, więc do zmywania jest nie za wiele. Skóra po użyciu jest fajnie nawilżona, odświeżona i ukojona. Lubię tą maseczkę po peelingach mechanicznych, właśnie za jej właściwości regenerujące. Maskę Hydrating możemy kupić w wersji saszetkowej (niestety nie zawsze jest dostępna w katalogach!), lub w formie 75 ml tubki, która z powodzeniem wystarczy na dłuższy czas. 
Maseczka Nourishing Green Olive Naturals Skin Care, Avon
Odżywcza maseczka z ekstraktem z zielonych oliwek pachnie rzeczywiście "oliwkowo", ale nie jak te kosmetyki dla dzieci, tylko jak oliwki do jedzenia. Ta wersja dedykowana jest głównie dla posiadaczek cery suchej. Ekstrakty z oliwek zawierają przeciwutleniacze oraz witaminy. Ich zadaniem jest odżywienie skóry i przyśpieszenie jej regeneracji. Skład: 
Przyznaję, że nie przypadł mi jakoś szczególnie do gustu zapach tej maseczki, ale na szczęście nie był on mocno intensywny. Lekko zielonkawa, kremowa konsystencja bardzo dobrze wchłania się w skórę. Maseczkę także nakładamy na oczyszczoną skórę na około 10 min w czasie których składniki wnikają w jej głąb. Następnie zmywamy kosmetyk wodą, wspomagając się ewentualnie gąbeczką do twarzy. W moim przypadku tak właśnie było, ponieważ ta maseczka w mniejszym stopniu się wchłonęła. Musze jednak przyznać, że po zmyciu twarzy wodą skóra była bardzo dobrze odżywiona i milsza w dotyku. Nie miałam potrzeby użycia natychmiast kremu, bo skóra była dobrze nawilżona i zregenerowana. Jestem posiadaczką cery mieszanej i dla mnie ta maska miała odpowiednie działanie regenerujące. Nie wiem jednak, jak zachowałaby się moja skóra przy dłuższym stosowaniu. Jednak z uwagi na zapach raczej się nie zdecyduję :-) Ta maseczkę także możemy kupić w formie saszetki z 10 ml produktu (wystarcza akurat na 1 pełne użycie) lub w tubie 75 ml. 
Maseczka Purifying Tea Tree & Cucumber Naturals Skin Care, Avon
Purifying to maseczka o działaniu oczyszczającym w formule peel off. Jej konsystencja jest dość gęsta i żelowa, o zielonym zabarwieniu. Zapach ma ogórkowy, niestety wyraźnie przebijają tutaj też nuty alkoholowe, co działa drażniąco na noc. W swoim składzie zawiera ekstrakty z ogórka o działaniu przeciwzapalnym i odświeżającym oraz z drzewa herbacianego, które słynie z działania antybakteryjnego:
Z maseczkami typu peel off jest zawsze ten sam "problem" z aplikacją - są gęste, ciężej się je rozsmarowuje i wiem, że są osoby, które po prostu nie znoszą takiej formuły i już. Ja na swój sposób przyzwyczaiłam się już do ich stosowania i nie przeszkadza mi to, choć przyznaję, że trzeba zachować pewne warunki, aby ta aplikacja była jak najbardziej komfortowa. Przede wszystkim trzeba bezwzględnie zabezpieczyć włosy, najlepiej je związać i nałożyć opaskę, bo wymywanie maseczki typu pell off jest wyjątkowo niefajne. Druga sprawa to nie należy nakładać kosmetyku na linię brwi, aby ich sobie nie ponadrywać. Kolejny warunek, to najlepiej nakładać maskę dość grubą warstwą, co owszem powoduje, że dłużej ona zasycha, ale też łatwiej zdjąć ją w całości. Na opakowaniu widnieje zalecany czas aplikacji 20 min, przyznaję, że ja nigdy nie sprawdzam tego na zegarku, po prostu czekam, aż maska będzie maksymalnie wysuszona i dopiero wtedy przystępuję do jej odrywania. Jeśli mam fragmenty, które są jeszcze "mokre" to odrywam to, co jest suche, a tamtym miejscom daję więcej czasu na podeschnięcie. Nie jest to więc dobra maska, gdy mamy mniej czasu, bo może się okazać, że jej aplikacja i zdejmowanie zajmuje nam dłużej. Mimo staranności może się zdarzyć, że fragmenty kosmetyku i pojedyncze strzępki zostaną nam na skórze. Jeśli nie da się ich zerwać, to oczywiście można przemyć skórę wodą, ale maska dość opornie schodzi, warto więc wykorzystać do pomocy gąbeczkę. Ja po aplikacji i zdjęciu maski i tak profilaktycznie przemywam skórę jeszcze raz wodą dla zebrania wszystkich resztek. Może się wydawać, że sporo zamieszania przy takiej masce i do tego ten alkohol, który w okolicy oczu może powodować nawet łzawienie u co wrażliwszych osób. Jednak myślę, że to kwestia wprawy i poznania swojej skóry. Ta wersja maseczki także występuje w saszetce, można więc sprawdzić ją najpierw w mniejszej formie. Co otrzymujemy w zamian? Ładnie zmatowioną i oczyszczoną skórę, która wydaje się być rozjaśniona i gładka. Na takiej skórze każdy krem i makijaż wyglądają i utrzymują się dłużej, myślę więc że od czasu do czasu warto! 
Maseczka Radiance Rose Naturals Skin Care, Avon
Ta wersja ma za zadanie zrewitalizować skórę, nawilżyć ją i rozświetlić. Ma ładny, różany zapach, a także żelową, różaną konsystencję, w której od czasu do czasu zatopione są kawałki płatków róży. Zawiera wyciąg z płatków róży. Pełny skład:
Ta maseczka jako jedyne z serii Naturals nie doczekała się jeszcze wersji saszetkowej i występuje tylko w tubce o pojemności 75 ml. Nakładamy ją na skórę cienką warstwą na około 10-15 minut. Kosmetyk ma konsystencję żelu o średniej gęstości, dlatego wygodnie się go nakłada, ale nie przecieka przez palce. Podczas aplikacji maseczki czujemy delikatne chłodzenie skóry. Wspomniane płatki róży, które znajdują się w maseczce, oczywiście także nakładamy na skórę. Moja skóra dosłownie pije ten kosmetyk, dlatego po upływie czasu aplikacji często zdarza się, że niewiele mam już do zmywania ;-) Maska zmywa się lekko za pomocą samej wody. Po jej użyciu moja skóra jest bardzo dobrze nawilżona i ukojona i ma promienny koloryt. Lubię używać tą maskę w każdej wolnej chwili i nigdy nie zrobiła mi krzywdy. Jej ładny zapach zdecydowanie umila aplikację! Kiedyś ta maseczka występowała w plastykowym pudełku i miała zdecydowanie więcej płatków w swojej formule. Jednak opakowanie w formie tubki zdecydowanie jest bardziej higieniczne. Ze wszystkich masek Naturals ta jest moją ulubioną ;-)
Maseczki Naturals Skin Care z Avonu odpowiadają na kilka popularnych problemów, z jakimi spotkać się może skóra twarzy. Mimo, że w swoich składach zawierają naturalne ekstrakty nie są to zdecydowanie kosmetyki naturalne i do takich nie pretendują. Wszystkie wersje mają dość intensywne, w większości przyjemne zapachy (to kwestia gustu! ;D), a sposób użycia tych kosmetyków jest dość przyjazny. Trzy z czterech maseczek Naturals możemy kupić w formie saszetki na spróbowanie, jedynie jedna występuje tylko w tubie. Same kosmetyki nie są jednak drogie nawet w pełnowymiarowej wersji i często bywają w promocyjnej cenie. W aktualnym katalogu Avon, ważnym do 20.03.2019 wszystkie cztery są po 5,99. Znacie maseczki Naturals z Avonu? Jak się u Was sprawdziły?  



Copyright © Nostami blog , Blogger