niedziela, 23 września 2018

Mania maseczkowania 5

Mania maseczkowania 5
Ostatnio bardzo popularne stały się kosmetyki zawierające w swoim składzie jak najwięcej składników pochodzenia naturalnego. Ja w swojej pielęgnacji korzystam z dobrodziejstw zarówno kosmetyków drogeryjnych, czy aptecznych, jak i tych bardziej naturalnych. Produkty polskiej firmy Sylveco interesowały mnie już od jakiegoś czasu, a w dzisiejszym przeglądzie przedstawię Wam ich maseczki z serii Vianek.
Firmę Sylveco, czyli polskiego producenta kosmetyków naturalnych nie trzeba już chyba nikomu przedstawiać. Od wielu lat ich produkty cieszą się niesłabnącą popularnością wśród coraz to nowych rzeszy zadowolonych klientek. Ja jakoś do tej pory nie ulegałam temu fenomenowi. Być może dlatego, że kosmetyki tej marki nie wszędzie są dostępne, a może nie dostatecznie dokładnie się rozglądałam? Na marcowym Blog Beauty Day, o którym pisałam w tej RELACJI miałam możliwość powąchania i po dotykania wszystkich produktów Sylveco i już wtedy zaskoczyły mnie te kolory i zapachy. Po targach dostałam w prezencie do przetestowania jedną z maseczek, a po jakimś czasie okazało się, że mam w swoich zapasach także dwie inne z tej serii. I tak oto postanowiłam je wszystkie w końcu porządnie przetestować i przedstawić Wam, jak się u mnie sprawdziły. 
Jako pierwszą wypróbowałam maseczkę wzmacniającą VIANEK (fioletową) przeznaczoną do cery naczynkowej. Dzięki zawartości czerwonej glinki i oleju sezamowego stopniowo uspokaja ona rozszerzone naczynka i sprawia, że zaczerwienienia stają się mniej widoczne, a cera zdecydowanie jaśniejsza. Oczywiście to przy regularnym stosowaniu dwa razy w tygodniu przez jakiś czas. Ja użyłam maseczki dwa razy, więc mogę jedynie podzielić się "pierwszymi wrażeniami" z jej stosowania. Maseczka ma postać kremowej pasty, która bardzo przyjemnie i bezproblemowo nakłada się na skórę twarzy. Pasta ma kolor pomarańczowy i przyznaję, że to pierwsza maseczka w takim kolorze, której użyłam. Zapach jest specyficzny i mi osobiście nie przypadł zbytnio do gustu. Kojarzy mi się on trochę z zapachem oleju, albo tytoniu. Na szczęście nie jest on bardzo intensywny i da się go znieść. 
Maseczkę pozostawiłam na skórze około 10 min. po czym zmyłam przy pomocy gąbeczki konjac, bo samą wodą było trochę ciężko. Niestety coś w tej maseczce nie spodobało się mojej skórze, bo już podczas zmywania zaczęła mnie delikatnie piec i dopiero po naprawdę porządnym zmyciu skóry i przetarciu hydrolatem to pieczenie się zmniejszyło. Maseczki wystarczyło mi na drugie użycie, które zrobiłam kilka dni później. Tutaj już nic mnie nie podrażniło, jednak zapach był dla mnie dość męczący. Po zmyciu maseczki na skórze pozostał dość tłusty film. Być może ta maseczka nie sprawdziła się u mnie, bo nie mam większego problemu z rozszerzonymi naczynkami.
Normalizująca maseczka do twarzy VIANEK (zielona) to propozycja dla posiadaczek cery tłustej i mieszanej. Maseczka zawiera zieloną glinkę i aktywny węgiel, który reguluje proces wydzielania sebum i ma działanie detoksykujące i oczyszczające. Opakowanie wystarcza na dwie porządne aplikacje maseczki. Ja swoją używałam w odstępie kilku dni. Kosmetyk ma konsystencję aksamitnej pasty o lekko zielonej barwie (choć na zdjęciu po lekkim przeschnięciu wygląda jakby była szara). 
Zapach jest ziołowy i nie tak intensywny, jak opisywanej przez mnie wersji do cery naczynkowej. Po aplikacji na oczyszczoną skórę twarzy odczekałam 15 min. Maseczkę bez żadnego problemu zmyłam ciepłą wodą, nawet w miejscach gdzie była jej grubsza warstwa. Po umyciu twarzy wyczuwałam delikatny filtr, ale po chwili wchłonął się on. Skóra była dobrze oczyszczona i zmatowiona, a co najważniejsze - uspokojona. 
Ostatnią z maseczek VIANEK jaką testowałam była łagodząca maseczka do cery podrażnionej z białą glinką i olejem kokosowym (różowa). Ta maseczka obok wymienionych już składników zawierała także kaolin, bogaty w związki mineralne. Kaolin jest znany z tego, że świetnie zbiera sebum ze skóry, a także ją odżywia. Przyznaję, że czytając skład spodziewałam się mocno kokosowego zapachu, ale maska ta jest prawie bezwonna. Opakowanie wystarczyło mi na dwie aplikacje, chociaż ta druga była znacznie mniej obfita. Maseczka łagodząca miała bardzo przyjemną w aplikacji konsystencję i biały kolor. Aplikowałam ją zarówno na skórę twarzy, jak i na usta. Podczas wysychania maseczka ładnie wsiąknęła w skórę i zmieniła kolor na lekko szarawy. 
Po około 15 min zmyłam ją bez problemu ciepłą wodą. Już podczas zmywania wyczuwałam na skórze film ochronny i początkowo martwiłam się, że będzie mnie denerwował. Jednak po delikatnym osuszeniu twarzy ręcznikiem przestało mi to przeszkadzać, a nawet odwrotnie - czułam się jakbym nałożyła fajny, odżywczy krem. Efekt na skórze zaskoczył mnie ogromnie! Moja skóra dawno już nie wyglądała tak pięknie. Była zmatowiona i o wyrównanym, ładnym kolorycie. W dotyku milusia, no po prostu cudo! Widać składniki tej maseczki bardzo spodobały się mojej skórze <3 

Wszystkie maseczki z tej serii zamknięte są w saszetkach po około 10 g kosmetyku. Szkoda, że nie ma ich dostępnych w większym opakowaniu, bo po otwarciu saszetki trzeba dość szybko zużyć pozostałość, aby maseczka nie straciła swoich właściwości, ani nie wyschła. W serii jest jeszcze maseczka ujędrniająca na bazie ekstraktu z owoców truskawek. Jestem jej bardzo ciekawa (i jej zapachu!), dlatego chętnie po nią sięgnę w przyszłości. 
Podsumowując przetestowane przez mnie maseczki z serii Vianek firmy Sylveco to najbardziej zachwyciła mnie wersja różowa, łagodząca z białą glinką i olejem kokosowym. Bardzo pozytywnie wspominam też zieloną maseczkę normalizującą i także i po nią z pewnością sięgnę w przyszłości. Do wersji wzmacniającej do cery naczynkowej raczej nie wrócę. Nie spodobał mi się jej zapach, a moja skóra zareagowała na jakiś jej składnik podrażnieniem. No i teraz koniecznie muszę wypróbować tą czwartą wersję! Znacie maseczki Vianek? Która stała się waszym faworytem? Dajcie koniecznie znać w komentarzach ;-) A na zdjęciu jedna a przepięknych, polskich łąk w woj. lubuskim - takie wakacyjne wspomnienia. 

niedziela, 16 września 2018

Denko SIERPIEŃ 2018

Denko SIERPIEŃ 2018
Musicie wybaczyć mi moją nieobecność. Powrót do obowiązków zawodowych totalnie wybił mnie z rytmu blogowania i pisania. Zresztą nie tylko praca stała się przyczyną mojej dłużej nieobecności, ale o tym poniżej. Dzisiaj zapraszam Was na skromne sierpniowe denko, czyli post dotyczący zużyć kosmetycznych minionego miesiąca.
Poza obowiązkami związanymi z pracą trochę mnie ostatnio przeciążyły treningi. Od maja dość dużo podróżowałam i w związku z tym nie zdążyłam zrealizować drugiego etapu FitMisji w fitness klubie, do którego należę. Przypomnę niezorientowanym - jest to taki program motywacyjny, w którym za każdy odbyty trening otrzymuje się pieczątkę do specjalnej książeczki. Całość jest podzielona na etapy i każdy z nich ma określony czas trwania, a za jego ukończenie otrzymuje się nagrodę - trening personalny, ręcznik, kubek termiczny itp. Ja z powodu wielu wyjazdów nie wyrobiłam się z czasem trwania II etapu i... musiałam rozpocząć od nowa! 
Aktualnie jestem już w drugiej połowie etapu I (za mną 14 treningów), ale przyznaję, że mocno mnie to zdołowało. O wiele trudniej jest utrzymać motywację, gdy trzeba zaczynać całkowicie od nowa i dlatego chciałam ten etap jak najszybciej zakończyć. Dlatego też nieomal codziennie biegam na siłownię, a co za tym idzie po powrocie padam na nos. Tyle tytułem wstępu, zapraszam na właściwą część posta.
Jak na moje możliwości zużycia z sierpnia są bardzo słabe, jednak patrząc na to ile czasu byłam w domu, to i tak jestem bardzo zadowolona ;-)
- mydło do rąk Senses Citrus Burst, Avon - przyzwoicie się pieniło, miało odświeżający, cytrusowy zapach, który umilał mi jego stosowanie. Ten kosmetyk był bardzo wydajny i wystarczył mi na naprawdę bardzo długo. 
- szampon i odzywka 2w1 Tropical Summer, Cien - mój zeszłoroczny zakup z Lidla, którego nie zdążyłam zużyć i który czekał na swoją kolej do tegorocznych wakacji. Szampon miał kremową, białą konsystencję i delikatny kwiatowy zapach. Dobrze się pienił, co bardzo lubię w szamponach. Miał delikatne działanie, co bardzo polubiła skóra na mojej głowie, jednak po umyciu nim włosów i tak nakładałam dodatkowo odżywkę. Nie wiem czy to kwestia przyzwyczajenia, ale po prostu lubię mieć mocno nawilżone włosy, a tutaj efekt był jak dla mnie nieco za słaby. To była limitka, więc nie wiem czy będzie jeszcze w sprzedaży, ale być może do niego wrócę w kolejnym sezonie.
- tonik z kwasem hialuronowym Jagody Acai, Ziaja - toniki z tej firmy zawsze lądują u mnie na liście ulubieńców głównie za sprawą świetnego działania odświeżającego i sprayu, który robi nam delikatną mgiełkę z produktu. Przy tegorocznych upałach psikałam się tym tonikiem bardzo często, a i tak wcale tak szybko się nie skończył! Więcej na jego temat znajdziecie w poście o tonizowaniu skóry. Czy wrócę do tego produktu? Nie mówię, że nie, choć aktualnie zachwycam się tonikiem z linii GdanSkin z tej samej firmy. 
- dezodorant Adipower, Adidas - otrzymałam go w styczniu (!) do testowania i dopiero teraz mi się skończył. Ostro używałam go na początku, później na zmianę z antyperspirantem w kremie. Działanie Adidasa zachwyciło mnie ogromnie, tutaj znajdziecie jego pełną recenzję. A ja już kupiłam kolejne opakowanie <3
- żel pod prysznic Viva Cuba, Balea - firmę Balea uwielbiam, za zapachy ich kosmetyków i prześliczne opakowania. Ten żel miał pachnieć limonką oraz hibiskusem i nie wiem czemu ale spodziewałam się mocnego, owocowego zapachu. A tu niespodzianka totalna! Za pierwszym razem gdy użyłam miałam natychmiastowe skojarzenie z kubańskim cygarem. Przy kolejnym prysznicu jednak moje wrażenia zapachowe wyklarowały się i obecnie uważam, że zapach jest podobny do.. kadzideł z kościoła  Naprawdę! Owszem czuć w tle delikatne nuty limonki, ale hibiskus jest tak intensywny, że przyćmiewa wszystko. I muszę Wam powiedzieć, że jestem totalnie zakochana w tym szalonym zapachu! Poza tym żel miał barwę TURKUSOWĄ! Poza wspaniałym zapachem żel przyzwoicie się pienił, dobrze oczyszczał skórę i jej nie wysuszał. Po raz kolejny Balea mnie zachwyciła!
- żel chłodzący do ciała po opalaniu, Kafe Krasoty - dostałam go w prezencie i bardzo cieszę się, że mogłam poznać zarówno ten produkt, jak i nieznaną mi wcześniej firmę. Żel ten posiada 99% składników roślinnych w składzie oraz nie zawiera SLSów, parabenów i silikonów.  Za to zawiera olejek sezamowy o właściwościach antybakteryjnych, ekstrakt z mięty pieprzowej, ekstrakt z zielonej herbaty, wit. E oraz d-pantenol. Przyznaję, że nie spodziewałabym się tak bogatego składu po tej niepozornej tubce w turkusowym kolorze. Kosmetyk ma dość zbitą, żelową konsystencję i jest bezbarwny. W zapachu czuć nuty mięty i mentolu, które mają działanie chłodzące. Dzięki żelowej konsystencji bardzo szybko się wchłaniał, dając uczucie schłodzenia i ukojenia podrażnionej słońcem skóry. Był więc niezastąpiony w czasie tegorocznych, upalnych wakacji! Używałam go też czasami na spuchnięte z gorąca stopy i łydki - świetnie radził sobie z ich odświeżeniem i przyjemnie chłodził. Bardzo się polubiliśmy i chętnie do niego wróce w przyszłości!

PRÓBKI, MASECZKI
Jako, że wiele w sierpniu podróżowałam udało mi się zużyć nieco zapasów próbeczek, choć nie jest to jakas imponująca ilośc, bo skupiłam się jednak na kosmetykach w mniejszych opakowaniach, ale jednak nie jednorazowych. Z widocznych tutaj opakowań wymienie tylko niektóre, szczególne.
- mokre chusteczki Beauty and Care - dostałam w prezencie od Talarkowej i świetnie sprawdziły się one podczas wyjazdu nad jezioro. Miały malutkie, zabawne opakowanie, a przy tym do końca pozostały wilgotne.
- żel pod prysznic o zapachu truskawkowym Le Petit Marseiliais - przepięknie pachnie, a skóra jest po nim dobrze oczyszczona. Używam go aktualnie w butli i cieszę się, że mam w zapasie jeszcze kilka saszetek, bo wspaniale umilają chwile pod prysznicem ;-)
- odżywcze mleczko do ciała Nivea - pięknie pachniało i dość dobrze nawilżało skórę, jednak ilość w próbce nie wystarczyła mi nawet na obie nogi. 
- krem do twarzy Hyalurogel MIXA - jest świetny, co pisałam już kiedyś przy okazji jego testowania. Myślę, że kupię sobie w końcu pełne opakowanie. 
- kremy Bielendy - nawilżający różany oraz matujący z zieloną herbatą - miały bardzo lekką konsystencję i dobrze się sprawdziły, gdy moja skóra zaczęła się przetłuszczać. Jednak po jednorazowej próbeczce niewiele więcej mogę powiedzieć i musiałabym je trochę dłużej po testować. 
- maska w płachcie ISANAnie miałam wcześniej pojęcia, że ta marka produkuje też maski w płachcie (dziękuję U! <3). Kupiłam, użyłam i mam mieszane uczucia. Niby wszystko okej, nic złego się nie działo, ale też szału nie było i zdecydowanie znam lepsze maski. Jednak ponieważ przyznaję, że moja skóra w lecie miała bardzo wysokie wymagania dam chyba tej masce jeszcze jedną szansę jesienią i zobaczymy co z tego wyniknie.
Jeśli zaś chodzi o saszetki z perełkami do kąpieli ISANA to posłużyły mi one do przygotowania prezentu dla mamy. W tej słodkiej babeczce umieściłam dwa opakowania perełek, w które wetknęłam kartę upominkową do Rossmana - potwierdzam, że została dobrze spożytkowana ;-) Perełki mają prześliczny, owocowy zapach i bardzo żałuję, że nie mam w domu wanny, bo sama bardzo chętnie bym je poużywała. 
Jak widzicie moje sierpniowe denko nie było zbyt obfite. Znalazło się tutaj sporo świetnych kosmetyków oraz ulubieńców. Miejmy nadzieję, że wrzesień pod tym względem będzie lepszy. Zwłaszcza, że po zrobieniu porządku w swoich kosmetycznych zapasach złapałam się nieco za głowę. Przeglądacie czasami swoje zapasy? Też jesteście zaskoczone, co tam można jeszcze znaleźć? Dajcie znać w komentarzach! Oczywiście jeśli chcecie się podzielić opinią o kosmetykach z mojego denka, to także serdecznie Was zapraszam.  


sobota, 1 września 2018

#haul nie tylko kosmetyczny LIPIEC 2018

#haul nie tylko kosmetyczny LIPIEC 2018
Mamy wrzesień, a ja winna Wam jestem post na temat nowości lipca! Oczywiście miałam pomysł, aby zrobić wspólny, wakacyjny wpis na ten temat, z dwóch miesięcy. Jednak zrobiłby się z tego koszmarny tasiemiec i nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie to przeczytać. Dlatego dzisiaj, jeszcze wakacyjnie, zapraszam Was na małe wspomnienie zakupów z lata.
Zacznę tradycyjnie kosmetycznie, bo jednak to właśnie ta kategoria dominuje w moich nowościach miesiąca. W lipcu stałam się szczęśliwą właścicielką SWOPA #1290 z portalu DressCloud. Przypomnę tylko w skrócie, że portal ten skupia głównie dziewczyny, które dzielą się ze sobą inspiracjami na temat kosmetyków, ciuchów, makijaży i wszystkiego co może interesować babki. Za publikacje nazywaną tutaj "chmurką" otrzymuje się "kryształki", czyli "lajki" od innych dziewczyn zwanych tu Clouders. Te kryształki możemy wykorzystać do licytowania SWOP-ów, czyli zestawów maksymalnie 4 produktów, zazwyczaj kosmetycznych, ale też akcesoriów, dekoracji, czy nawet ubrań. SWOPy są przeróżne i to my decydujemy, w którym z nich chcemy brać udział i ile kryształków na dany zestaw postawimy. Mi udało się w lipcu wygrać zestaw, który mnie totalnie oczarował. Znajduje się w nim przeurocza maska w płachcie z wizerunkiem jednorożca Clear Up, Skin, a także żel pod prysznic z baleriną z firmy Balea i śliczny, różowy błyszczyk z Yves Rocher. Do tego znalazła się tutaj bawełniana torba z logiem Dress Cloud, o której już dawno marzyłam, a teraz mam swoją! Cały SWOP, jak zawsze, był przepięknie zapakowany w pachnące pudełeczko, które zawsze wzbudza zainteresowanie pań na poczcie. W środku znalazły się także kupony rabatowe i próbki, czyli coś co tygryski lubią bardzo! 
Rzadko poluję specjalnie na gazety z dodatkami, ale przyznaję, że tutaj dałam się skusić. Do lipcowego Zwierciadła dodawane były kosmetyki z nowej lini Sylveco - Aloesove. Mnie najbardziej zainteresował żel myjący do twarzy, ale gdy w kiosku zobaczyłam, że są też płyny micelarne natychmiast skontaktowałam się z dwoma koleżankami z DC i kupiłam ja dla nich. Ja zdecydowanie pozostaje przy swoim ulubionym płynie micelarnym z Biodermy. 
Ograniczanie wielkości zamówień z Avonu przychodzi mi już coraz łatwiej. Nie żebym coś nagle miała do firmy, ale znam już większość ich kosmetyków i dalej mam ich sporo, dlatego łatwiej jest mi nie ulec pokusie. No chyba, że pojawi się nowy, pięknie pachnący żel pod prysznic, na przykład taki o zapachu kokosa... Co najlepsze, nigdy wcześniej nie przepadałam jakoś szczególnie za kokosami, a tego lata kompletnie zwariowałam na punkcie tego aromatu! Zamówiłam także szminkę w płynie w kolorze Nude Vibes. Kolor pomogła mi wybrać koleżanka za co jej bardzo dziękuję, bo szminka jest przepiękna! Ponieważ spełniłam warunki sprzedażowe w tym katalogu, to mogłam wybrać sobie zestaw za 3 zł. Zdecydowałam się na perełki brązujące Warm Glow oraz pomadkę Rose Kisses. 
W lipcu w sprzedaży pojawiły się długo przez mnie wyczekiwane galaretkowe maski Juicy Jelly z Bielenda. I mimo, że początkowo obiecywałam sobie, że nie muszę ich kupować w tym samym czasie i że "później też będą", to wyszło na to, że kupiłam je wszystkie, choć w różnych miejscach. Pierwsza była odświeżająca maska z ananasem Bielenda, którą kupiłam przy okazji zakupów w Rossmanie. Wzięłam też wtedy nowa maseczki diamentowe z Selfie Project, jednak jeszcze ich nie próbowałam. Skuszona niską ceną zapakowałam także maskę do włosów o zapachu borówek Natura Siberica. Ktoś już jej używał? Bardzo liczę na jej piękny, owocowy zapach, ale ponieważ mam aktualnie otwartą inną, to ta jeszcze chwilkę poczeka. Te piękne chusteczki higieniczne przyciągnęły moją uwagę swoimi kolorowymi opakowaniami. W domu okazało się, że przy okazji prześlicznie pachną i teraz są moimi ulubionymi chusteczkami do torebki. 
Kolejne zakupy w Rossmanie, tym razem bardziej praktyczne. Głównym ich powodem były kończące się zapasy produktów do higieny jamy ustnej. Skusiłam się także na maseczki do skórek w ciekawej formie nakładek na palce. Nigdy wcześniej nie widziałam ich w tej drogerii, a były opatrzone naklejką "cena na do widzenia". Kupiłam także jedną z najlepszych masek oczyszczających jakie ostatnio używałam - maskę z Neem firmy Himalaya, o której możecie przeczytać TUTAJ. Opakowanie w saszetce kupiłam z myślą o podarowaniu komuś na spróbowanie, bo ja przecież mam jeszcze swoją tubę. 
Temperatury w lipcu były trudne do wytrzymania, a wszystko co choć na chwilę przynosiło ulgę w upale było na wagę złota. Dlatego na promocji w HEBE bez wahania zdecydowałam się na mgiełkę kokosową MIYA, która wielokrotnie pomogła mi odświeżyć się w ciągu dnia. No i znów ten przepiękny kokosowy zapach! 
Kolejna maska Juicy Jelly z Bielendy - wersja nawilżająca z arbuzem i aloesem - przyjechała ze mną aż z Warki. Będąc bowiem u rodziny w okolicy postanowiłam odwiedzić Lavende Drogeria, której profil od wielu miesięcy obserwuję na Instagramie. W sklepie byliśmy na 10 min przed zamknięciem, więc dosłownie przebiegłam pomiędzy regałami po drodze wydając z siebie co chwilę piski i oohy, bo tutaj było dosłownie wszystko czego tylko byśmy poszukiwały! Warka nie jest zbyt dużym miastem, ale na pólkach drogerii Lavende można znaleźć najbardziej topowe marki i najnowsze produkty, naprawdę wielkie brawa dla tego sklepu! Ja złapałam w biegu maskę arbuzową oraz gruszkowy szampon z firmy Nutka. 
Trzecią maskę Bielenda - matującą i normalizującą do cery mieszanej i tłustej z kiwi i kaktusem - kupiłam już pod koniec miesiąca w moim rodzinnym mieście w jednym z Rossmanów. Tym sposobem mam je wszystkie, więc możecie spodziewać się zbiorczej recenzji ;-)
Tym razem nie odpuściłam promocji na produkty Catrice w HEBE i kupiłam w końcu sławny korektor Liquid Camouflage i to za połowę normalnej ceny! Ponieważ nie byłam do końca pewna, jaki wybrać kolor - zdecydowałam się na dwa odcienie - 010 czyli Porcelain taki jak podkład, który mam oraz 005, czyli jeszcze nieco jaśniejszy. Z dwojga złego łatwiej przyciemnić zbyt jasny korektor, niż rozjaśniać zbyt ciemny więc myślę, że będzie OK.
W lipcu swoją premierę miały także produkty z nowej linii Ziaja - GdanSkin. Tutaj także bardzo mocno starałam się ograniczać, bo najchętniej kupiłabym ją chyba w całości! Zdecydowałam się jednak (na szczęście!) tylko na dwie rzeczy - morski żel rozjaśniający włosy, który ma robić efekt słonecznych letnich pasemek oraz hydrożelową maskę do twarzy i ciała o działaniu mocno nawilżającym. Maskę już używałam i tak bardzo zachwyciłam się jej działaniem, zapachem, no całą nią, że coś czuję że to będzie dłuższa przyjaźń. Co do żelu, to trochę wystraszyłam się opisu, że trzeba go używać w rękawiczkach, ale ciekawość efektu jaki będzie na włosach była i jest silniejsza ;-)
Jeśli już złapaliście się za głowę ilością kosmetyków, jakie przybyły u mnie w lipcu to uspokajam, że to już koniec tej kategorii, ale nie koniec zakupów. Wakacyjne wyprzedaże zbierają swoje żniwo ;-) W KIK-u skusiłam się na dwie śliczne szklanki Summer Time, talerzyk w kształcie rybki i gipsową ozdobę w kształcie muszli, czy bardziej kawałka rafy koralowej. Każda z tych rzeczy kosztowała mnie 4 złote! 
W Home & You kupiłam prześliczne magnesy, spinacze i rurki. Początkowo z myślą o dodaniu ich do prezentów, ale okazało się, że tak pięknie wychodzą na zdjęciach, że chyba jednak zostaną ze mną ;-)
Z innych dekoracji przyszły do mnie z Aliekspressu gwiazdki i serduszka, które mnie totalnie zauroczyły i musiałam się mocno pilnować, aby nie zrobić z ich wykorzystaniem wszystkich zdjęć wszystkiego co mam! Sami zobaczcie te cuda! 
Gwiazdki podobno przychodzą w losowej kolorystyce, więc można różnie trafić. ja jednak jestem bardzo zadowolona z nich. Niestety widzę, że mój link wygasł, ale z pewnością znajdziecie je pod hasłem "star beads".
W lipcu kupiłam sobie...WROTKI! I nie ukrywam, że było to moje największe marzenie od wielu wielu lat! Wrotki są czarne, skórzane i naprawdę profesjonalne. Kupiłam je jako używane, ale zupełnie nie widać na nich śladu noszenia. Oczywiście zaraz po ich zakupie okazało się, jak wiele nagle potrzebuję nowych rzeczy ;-) I tak oto, po kilku wyprawach do Decathlonu (ja prawie nigdy nie kupuję wszystkiego za jednym  "rzutem") zostałam szczęśliwą posiadaczką zestawu ochraniaczy na wszystkie części ciała, świetnej torby do przenoszenia wrotek oraz pary spodni i legginsów, które podczas wyprzedaży kosztowały po 20 zł! Do tego dokupiłam ręcznik z mikrofibry, bo te ręczniki są u nas w bardzo częstym użyciu. Jazda na wrotkach okazała się niestety trudniejsza niż myślałam, jednak jestem pełna dobrych myśli i nie mam zamiaru się poddawać. Wakacje jednak okazały się być u mnie bardzo intensywne i nawet nie miałam kiedy porządnie ich wypróbować. Mam nadzieję, że we wrześniu będzie jeszcze pogoda na jazdę na powietrzu... 
Z Aliexpressu przyszła do mnie kolejna kolorowanka. Tym razem będzie to górki widoczek, który zażyczył sobie mój tata. Farby i pędzle zabrałam ze sobą na sierpniowy wyjazd nad morze i tam trochę pomalowałam. 
Muszę przyznać, że takie kolorowanie niesamowicie mnie wycisza i redukuje stres, mimo że wymaga naprawdę maksymalnej ilości skupienia. Górski widoczek jest jeszcze w powijakach, ale dla przypomnienia pokazuję Wam, jak wyglądało malowanie poprzedniego obrazka - papug.

W domu mieliśmy także potrzebę małego przemeblowania i wizyty w IKEA. Nie mamy samochodu i wyprawa do salonu jest dla nas niemałym wyzwaniem. Dlatego chętnie skorzystaliśmy z... wypożyczalni samochodów elektrycznych Vozilla. Zwłaszcza, że mieliśmy też kupon na kilka darmowych minut! 
Takie auto wypożycza się za pomocą aplikacji i jak się okazało nie ma większych problemów ze znalezieniem wolnego samochodu. Jest to też świetna alternatywa dla osób, które przyjeżdżają do Wrocławia na krótszy czas bez własnego auta. Zdecydowanie polecam, oczywiście posiadaczom prawa jazdy! 
W lipcu odbywały się dwa festiwale kawowe, które uwielbiam. Jeden z nich w moim rodzinnym Wrocławiu, a drugi akurat wtedy, gdy byliśmy przejazdem w Warszawie. Podczas Coffee Marathon można poznać ciekawe kawowe inspiracje, a także poznać nowe kawiarnie. Dlatego nadrobiłam wszelkie towarzyskie zaległości ;-) I muszę Wam powiedzieć, że wszystko było przepyszne, nawet gdy po zamówieniu miałam co do napoju mieszane uczucia (bo przecież najbardziej lubię mocno mleczną latte). 

Na tym kończę ten ogromny haul lipcowy. Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy dotrwali do końca? Spodobały się Wam moje zakupy? Znacie któreś produkty? Dajcie koniecznie znać w komentarzach ;-) 


Copyright © Nostami blog , Blogger