Wakacje upływają nam w tym roku w tropikalnych temperaturach, co nie wpływa na stosowanie wielu kosmetyków, bo zwyczajnie człowiek się rozpuszcza. Może jedynie żele pod prysznic i wszelkiego rodzaju mgiełki chłodzące mają większe wzięcie. Dlatego byłam przekonana, że moje lipcowe denko będzie skromne i malutkie. Jak się jednak okaże poniżej wcale nie było tak źle. Zapraszam po szczegóły!
Jak zawsze rozpocznę od mojej ulubionej kategorii jaką są kosmetyki do PIELĘGNACJI TWARZY. W lipcu znalazło się tutaj pięć produktów i trochę masek.
- woda micelarna Sensiobio H2O, Bioderma - jak wiecie to mój ulubiony micelar i nadal żaden inny nie zdołał go pobić. Po pełną recenzję zapraszam Was TUTAJ, a ja widzę, że zużycie jednego opakowania 250 ml zajmuje mi średnio 4 - 6 miesięcy, więc chyba nie jest tak źle z wydajnością.
- tonik z glistnikiem i wodą źródlaną Herbal Essences, Avon - to pozostałości moich starych zapasów i niestety nie dowiedziałam się, jak działa ten kosmetyk, bo przeterminował się tak znacznie, że nie chciałam już ryzykować używania go. Swoją drogą szkoda, że Avon odszedł od idei tworzenia linii kosmetycznych opartych na składnikach naturalnych.
- lekki krem nawilżający przeciw błyszczeniu, Mixa - bardzo lubię kosmetyki z linii Mixa i żałuję, że tak rzadko po nie sięgam! Krem był rzeczywiście leciutki w konsystencji, przyjemnie pachniał i bardzo szybko się wchłaniał. Dawał dobre uczucie nawilżenia i nieznaczną redukcję świecenia. Nie robił nam skóry zupełnie matowej, ale takiej jakby lekko muśniętej pudrem transparentnym. Krem idealnie nadawał się pod makijaż i zdecydowanie się polubiliśmy. Myślę więc, że wrócę do niego w przyszłości.
- głęboko regenerujący krem-maska do twarzy na noc Anew, Avon - zawierał kapsułki kwasu hialuronowego dzięki czemu bardzo szybko i skutecznie nawilżał skórę. Używałam go dwa-trzy razy w tygodniu zamiast kremu na noc, lub kilka nocy w rzędu w ramach kuracji. Skóra była po nim znacznie ładniejsza, bardziej wygładzona i świeższa. To już moje drugie opakowanie tego kosmetyku, a to chyba jest jego najlepszą rekomendacją ;-)
- serum Fenomen C Perfecta, Dax Cosmetics - zużywałam bardzo długo. Miałam okres, że używałam go codziennie, a później jak zapomniałam tak kisiłam i kisiłam na półce w łazience.. Pełną recenzją znajdziecie TUTAJ. Nie wiem czy wrócę do tego serum, było OK, ale mam jeszcze sporo innych do testowania.
- próbka kremu Aqua Bomb, Garnier - nie wiem czemu, ale byłam przekonana, że ten kosmetyk będzie bardziej żelowy, a w konsystencji wyglądał on raczej jak lekki krem. Dobrze się wchłaniał i fajnie nawilżał, ale jeszcze mam wobec niego mieszane uczucia. Na szczęście mam więcej próbek ;-)
W kategorii kosmetyków DO CIAŁA udało mi się zużyć aż siedem produktów, a były to:
- żel aloesowy, Holika Holika - wszystko co dobre niestety kiedyś musi się skończyć i tak oto zdenkowałam mój kosmetyczny Hit Roku 2017. Pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ, a ja na szczęście mam już kolejne opakowanie...
- żel do golenia różowy grejfrut, Balea - na niego także przyszła już pora. Przyznaję, że nigdy w życiu nie miałam produktu do golenia o tak pięknym zapachu i cudownej formule. Żel po wyciśnięciu z pojemnika ma piękna, różową barwę, a po chwili zmienia się w puszystą piankę. Zapach jest przepiękny i znacznie umila golenie. Co ważne, dzięki temu produktowi maszynka ślizga się po skórze znacznie sprawniej i nie podrażnia skóry. Cudowny kosmetyk!
- żel do higieny intymnej Active, Avon - miał być odpowiedni dla osób uprawiających sport i dzięki niemu miałam dłużej zachowywać świeżość. Nic takiego nie odczułam i ogólnie pomimo, że kosmetyk ten działał ok, nie podrażnił mnie ani niczym nie zdenerwował, to wolę produkty firmy Lactacyd, albo Tess.
- kremowy żel pod prysznic z owsem i rumiankiem Avon Care, Avon - bardzo przyjemny w użyciu i duży żel pod prysznic, który przyzwoicie się pienił i pięknie pachniał. Dobrze oczyszczał skórę, ale też ją nawilżał i przydał mi się nie raz, gdy miałam podrażnioną skórę. Duże, rodzinne opakowanie 400 ml wystarczyło mi na dość długo. Chętnie wrócę do niego lub jemu podobnym produktom, bo dobrze mieć w domu żel o delikatniejszej formule.
- lotion nawilżający Baby, Avon - używałam zanim poznałam żel aloesowy na podrażnioną skórę zwłaszcza po depilacji. Miał specyficzny, dzidziusiowy zapach, super szybko się wchłaniał i łagodził wszelkie podrażnienia. Niestety marka wycofała się z jego produkcji.
- mini żel pod prysznic Honeymania, The Body Shop - żele TBS to moi ulubieńcy! Mają cudowne zapachy, delikatne formuły, dobrze się pienią i są wydajne. Takie miniaturki kupuję głównie z uwagi na możliwość zabierania ich ze sobą na siłownię, czy na wycieczki. Żel Honeymania pachniał jak miód z mlekiem i trochę mi ten zapach przypominał kosmetyki z linii Nuxe, więc jeśli też lubicie ich zapachy, to warto sprawdzić tą wersję żelu.
- kremowe mydło do rąk Moringa z Kokosem, Ziaja - odkąd odkryłam mydła do rak z Ziaja, zagościły w mojej kuchni na stałe. Przyjemny, lekko tropikalny zapach, kremowa formuła, która nie wysusza skóry dłoni i porządne oczyszczanie - czego chcieć więcej? Bardzo przyjemny kosmetyk za niewielka cenę, jeśli jeszcze nie znacie, to zdecydowanie polecam.
Jeśli chodzi o MASECZKI to znów trochę się ich uzbierało. Starałam się mimo upałów utrzymywać zużycie w tej kategorii na poziomie i tak zdenkowałam:
- Pure Clay Detox Mask, L'Oreal - bardzo fajna maseczka, której działania się obawiałam, że będzie zbyt silne i mnie podrażni. A tu nic takiego! Maska ma bardzo przyjemną w aplikacji konsystencję i dobrze rozsmarowuje się na skórze twarzy. Ma czarno-szary kolor, który nieco blednie gdy maska wysycha. W składzie maski znajdują się trzy mineralne glinki: kaolin, absorbująca zanieczyszczenia; montymorylonit, pomagającą zredukować niedoskonałości oraz ghassoul z oligoelementami rozjaśniającymi skórę. Oprócz glinek w składzie ma znajdować się węgiel. Podczas aplikacji, zwłaszcza przy grubszej warstwie kosmetyku, czułam lekki dyskomfort i pieczenie. Jednak po zmyciu jej ze skóry nie było widać śladu zaczerwienienia czy podrażnienia. Pory stały się znacznie jaśniejsze, a skóra lekko rozjaśniona. Maska była przyjemna w użyciu, jednak wersja zielona bardziej mi się spodobała i to nią w przyszłości planuję zakupić (z naciskiem na "w przyszłości").
- oczyszczająca maska Juicy z zieloną herbatą, Holika Holika - ma cudowny zapach, zupełnie jak olejek z zieloną herbatą. Zadaniem esencji, którą nasączona jest maska jest nie tylko oczyszczenia cery, ale jej lekkie ściągnięcie. Płachta ma nieco dziwny kształt, jest bardzo szeroka i do tego ma spory otwór na usta. Ale da się ładnie dopasować do kształtu twarzy. Podczas działania maski czuć delikatne chłodzenie. Zdjęłam ją po 15 min, tak jak zaleca producent, mimo że płachta była jeszcze bardzo wilgotna. Skóra po użyciu maski była fajnie nawilżona i odświeżona, zauważyłam też, że stała się matowa. Jest świetna!
- oczyszczająca maska peel-off Carbo Detox Biały Węgiel, Bielenda - fajna maska, o której pisałam przy okazji posta Mania Maseczkowania 3. Tam znajdziecie pełną recenzję.
- rozjaśniająca maska w płacie Edge Cutimal CAT, Belleza Castillo - jak dla mnie to ten kotek bardziej przypomina pandę... Maska była bardzo mocno nasączona esencją, aż ciężko było ją rozłożyć taka była mokra. Serum nie miało zapachu, a przynajmniej ja go nie wyczułam. Maskę trzymałam na twarzy 20 min, czyli tyle ile zaleca producent. Podczas aplikacji nic złego się nie działo. Po zdjęciu płachty skóra była naprawdę fajnie nawilżona i gładka, choć nie zauważyłam aby była rozjaśniona. Jednak ja teraz jestem nieco opalona, więc to może być nawet niewidoczny efekt. Na skórze pozostało nieco esencji więc pozwoliłam jej swobodnie wysychać. Niestety podczas wysychania zaczęły mnie piec policzki i po chwili było to nie do wytrzymania, więc zmyłam buzię wodą. To już któryś raz tak mam, że podczas używania maski jest OK, a chwilę później wychodzą mi jakieś podrażnienia. Maska fajnie nawilżyła mi skórę i była naprawdę naładowana esencją, jednak z uwagi na podrażnienie małe szanse że sięgnę po nią ponownie.
- maska Nourishing z linii Essentials, Oriflame - znajduje się w saszetce można więc z powodzeniem zabrać ją ze sobą w podróż, czy na wakacje. Jedna saszetka wystarczyła mi na jedną, dość obfitą aplikację. Kosmetyk wyglądem przypomina budyń, w dodatku w zapachu wyczuwalne są nuty wanilii. Maseczka ma działanie odżywcze, a w jej składzie znajduje się m.in. olejek z orzechów makadamia oraz kompleks witaminowy. Kremowa maska była przyjemna w aplikacji, a po jej użyciu moja skóra była przyjemnie nawilżona i odżywiona. Bardzo fajny kosmetyk - uwaga podobno jest limitowany!
- czekoladowo-kakaowa maseczka kolagenowa, Puroderm - pachnie pięknie czekoladą, co bardzo umila jej aplikację. Płat jest nieco grubszy niż te ze znanych mi wcześniej masek. Maska podczas aplikacji delikatnie chłodzi skórę. Zawiera ekstrakt z kakao, kolagen - odpowiedzialny za wygładzenie skóry oraz wit. E. Ma działanie przywracające elastyczność i witalność skóry. Po zdjęciu odczuwałam lekkie pieczenie pod oczami na policzkach, ale skóra wyglądała dobrze i nie była nigdzie zaczerwieniona. Efekt był naprawdę WOW - skóra była znacznie bardziej wygładzona i miała wyrównany kolor. Niestety na jej powierzchni był wyczuwalny film, co mnie trochę drażniło.
- maska Anew Essential, Avon - ma jak dla mnie trochę dziwny kształt, bo składa się jakby z dwóch części. Do tego otwory na oczy są dla mnie nieco zbyt małe. Ale jak każdą tego typu maskę, da się ją jakoś mniej więcej dopasować. Esencja, którą nawilżona jest maska ma ładny, cytrusowy zapach. Sam płat jest dość gruby i mocno nasączony. Maska ma za zadanie aktywować młodość skóry. Po aplikacji zauważyłam, że skórą ma równiejszy kolor i jest gładsza. Była też dobrze nawilżona i odświeżona.
- maski mango oraz hydro-boost, Balea - a o tych maskach więcej opowiem we wpisie poświęconym kosmetykom tej marki, już niebawem!
- maska Dotleniająca + CO2, L'Biotica - płachta była bardzo mocno nasączona esencją, aż chlupnęło jak wyjmowałam maskę z opakowania. Płat był dobrze skrojony, chociaż miałam problemy z odwinięciem kawałka przy oku i w efekcie miałam jeden wywinięty do zewnątrz, a drugi do wewnątrz. Podczas aplikacji czułam przyjemne chłodzenie skóry, choć pod koniec miałam wrażenie, że coś mnie podrażnia. Mimo efektu fajnego nawilżenia po zdjęciu maski skóra była podrażniona i lekko mnie piekła. Po kolejnych 10 minutach na szczęście większość tego pieczenia ustała, ale miałam wrażenie, że skóra jest jakby bardziej wrażliwa. Mimo, że mam zaufanie do produktów tej marki, to akurat po tą maskę więcej nie sięgnę, bo ewidentnie coś w niej mi nie służy.
HIGIENA
- płyn do płukania jamy ustnej Total Care Zero, Listerine - płyn bez alkoholu, czyli tak jak lubię bo nie szczypie w buzię. Przyzwoity smak i działanie. Niedawno pytałam o to mojego dentystę, który stwierdził, że wcale nie jest udowodnione, że płyny z alkoholem działają lepiej i nie ma potrzeby podrażniać sobie dziąseł.
- pasta herbal, Colgate - zwyczajna pasta o przyzwoitym działaniu i przyjemnym smaku.
- mydełko oliwka i aloes Love Nature, Oriflame - miało prześliczny zapach, który ogromnie mi się spodobał już od pierwszego wąchania. Jak bardzo lubię mydełka z tej serii, tak to mi trochę podpadło, bo trochę się "lało" i musiałam co chwilę opłukiwać umywalkę, bo mydełko miało taki limonkowy kolorek, więc i zacieki robiły się zielonkawe. Ale wybaczam mu za ten zapach i super działanie ;-)
- próbki perełek zapachowych Un Stoppables, Lenor - ich zapach kojarzył mi się z zapachem płynów do płukania Lenor i jest to bardzo ładny zapach. Po wyjęciu pranie i pralka wewnątrz pięknie pachniała. Niestety na ubraniach ten zapach wcale się nie utrzymał, mało tego - niektóre ubrania wręcz tak jakby śmierdziały. Dlatego nie zachwyciłam się tym produktem i raczej nie planuję jego zakupu, a Wy znacie perełki? Używacie?
Zrobiłam nieco porządków wśród kosmetyków do MAKIJAŻu i wszystkie, które tutaj się znajdują to efekty tych "czystek". Większość zwyczajnie się przeterminowała, lub zaczęła dziwnie zachowywać dlatego postanowiłam się ich pozbyć. Korektor Color Trend z Avonu (ostatni, biały po prawej) był bardzo fajny i służył mi dość długo, dobrze ukrywając co trzeba. Lubiłam także kolorowe tusze do rzęs - fioletowy z Color Trend, Avon (drugi od lewej) oraz złoty, także z Avonu (czwarty od lewej), mimo, że prawie nie było go widać. Zdenkowałam także kilka ZAPACHÓW, chociaż to same maleństwa, a jedna z perfumetek zaczęła dziwnie czarnieć. Planowałam o wiele większe porządki w wakacje, ale może uda mi się to w sierpniu.
Tymczasem tak prezentuje się całe moje lipcowe denko i kosmetyczne zużycia. Znacie kosmetyki, które dzisiaj Wam przedstawiłam? Coś Was szczególnie zainteresowało? Dajcie znać w komentarzach!