niedziela, 29 lipca 2018

Przegląd katalogu AVON 11/2018 Lato w pełni

Przegląd katalogu AVON 11/2018 Lato w pełni
Lato w pełni to tytuł katalogu 11/2018 Avon i muszę przyznać, że rzeczywiście czuje się, że jest środek tej pory roku. Upały na zmianę z burzami powodują, że nawet bez ruszania się z domu można poczuć się jak w tropikach. Dzisiaj zapraszam Was zatem na egzotyczną podróż po katalogu oraz przegląd nie tylko najnowszych kosmetyków firmy Avon. 
W tym roku mamy prawdziwy szał na pomadki w płynie i nieomal każda firma chce poszczycić się swoją wersją tego produktu. Avon swoje szminki z linii Mark wprowadził w październiku ubiegłego roku, o czym pisałam Wam we wciąż popularnym poście Mat czy błysk. Rywalizacja pomiędzy matowymi, a błyszczącymi ustami toczy się nadal, a w katalogu 11/2018 odkryjemy m.in nowe kolory szminek w płynie. 
Już na skrzydełkach otwierających katalog znajdziemy świetna ofertę na perfumetki w wielu popularnych zapachach. Takie małe wersje bardzo wygodnie jest zabierać ze sobą do torebki, aby móc odświeżyć zapach w każdej chwili. Jak widzicie ja zdecydowałam się na wersję Attraction oraz Cherish - ten drugi niestety chyba już jest wycofywany z oferty. 
Stronę dalej rozpoczyna się prezentacja ośmiu nowych kolorów szminek Mark - czterech w wersji błyszczącej oraz czterech w macie. Ja, po konsultacji z koleżanką, zdecydowałam się na kolor Nude Vibes, który jest pięknym połączeniem odcienia nude z pudrowym różem w wersji matowej. 
Pomadka jest względnie trwała co oznacza, że nie ściera się specjalnie szybko, ale też nie zasycha na ustach niczym skorupa, a po większym posiłku w najlepszym wypadku pozostaną nam na ustach niewielkie resztki. Pomadka posiada wygodny aplikator w kształcie diamenciku, którym precyzyjnie obrysujemy usta. Aksamitne wykończenie umila noszenie szminki i sprawia, że naprawdę można ją pokochać. Wiem co mówię, w końcu to mój ósmy kolor! Poniżej prezentuję Wam kolor Nude Vibes na moich ustach.
Woda toaletowa Silky Soft Musk to jeden z moich zapachowych umilaczy w letnie wieczory. Połączenie owocowych nut malin z konwalią na bazie piżma (choć ja tam wyczuwam też wanilię!) tworzy bardzo kobiecą i sensualną kompozycję. Buteleczka jest prosta, smukła i zawiera 50 ml wody toaletowej. Wersja różowa, czyli Lily Soft Musk jest bardziej kwiatowa i przyznaję, że także skradła moje serce. Oba zapachy mają dość dobrą trwałość, choć najdłużej wyczuwalna jest baza piżmowa.
Fajną cenę mają letnie, lżejsze wersje najpopularniejszych zapachów Avon. Ja w swojej kolekcji posiadam perfumowany spray Luck, którego niestety nie ma już w ofercie, ale nadal możemy wybierać wśród sześciu damskich oraz czterech męskich zapachów. Jeśli macie wśród avonowych zapachów swojego ulubieńca, to dobry moment, aby zaopatrzyć się spray, który możemy z powodzeniem używać nawet w upalne dni. 
Ten dziwny, podłużny przedmiot to przyrząd do upinania koka. Przyznaję, że wcześniej nie używałam tego typu akcesoriów do włosów, a okazuje się, że to całkiem fajne gadżety! Dzięki temu kawałkowi plastyku możemy wyczarować samodzielnie ładny koczek. Wystarczy jedynie włożyć końcówki włosów w otwór i zawijając w górę dojść do samej głowy, a następnie spiąć ze sobą te dwa haczyki. Oczywiście idealnie ułożona fryzura wymaga nieco wprawy w posługiwaniu się tym urządzeniem, ja poprosiłam o pomoc narzeczonego. Jeszcze jeden plus tego akcesoria do włosów - zajmuje niewiele miejsca. 
W katalogu 11 jest sporo przecen na kosmetyki z linii Planet Spa. Te z linii z morskimi minerałami (szarej) znam od naprawdę wielu lat i bardzo lubię ich zapach. Już kiedyś prezentowałam wam maseczkę błotną do twarzy LINK. Dziś chcę zwrócić Waszą uwagę na peeling oczyszczający do ciała. Zamknięty w płaskim pudełku peeling posiada bardzo drobne cząsteczki ścierające, dlatego raczej nie powinniśmy zrobić sobie nim krzywdy. Podczas używania część z tych drobin robi się biała. Po użyciu skóra jest aksamitnie gładka i odświeżona, a także pięknie pachnąca. Zdecydowanie fajny kosmetyk, choć fanki grubych zdzieraków mogą się nim nie zachwycić. 
Kolejny produkt z linii Planet Spa to parafinowa maska odżywcza, która możemy używać zarówno na dłonie, jak i do stóp. Te uniwersalność bardzo mi się podoba, tak samo jak i samo działanie maski. Nakładamy ją na skórę na około 5 min, a po upływie tego czasu spłukujemy i po osuszeniu cieszymy się znacznie bardziej wygładzoną i miękką skórą. Czasami nakładam też ta maskę grubszą warstwą na całą noc. Nie potrafię powiedzieć, czy w działaniu jest podobna do parafinowego zabiegu na dłonie jaki możemy sobie zafundować u kosmetyczki, bo nigdy takiego nie miałam robionego. Ale sam kosmetyk jest całkiem przyjemny w użyciu i fajnie koi i nawilża skórę. 
Kremów do rąk jest u mnie pod dostatkiem, co niestety nie idzie w parze z ich zużywaniem ;-) Ten tutaj kupiłam zauroczona jego zapachem - maliny i czarnej porzeczki. Dłonie są po nim nawilżone, ale przed wszystkim przepięknie pachnące owocami i latem. Tak, to według mnie kwintesencja lata! 
Oczywiście gdy zobaczyłam nową, letnią wersję żeli pod prysznic Senses nie mogłam się powstrzymać, mimo zapasów jakie dalej posiadam. Żele Senses bardzo fajnie sprawdzają się na mojej skórze, dobrze się pienią, nie podrażniają i nie wysuszają. Caribbean Colada pachnie przepięknie kokosem i owocami. Ma kremową formułę i delikatnie nawilża skórę, dlatego świetnie sprawdza się po kąpieli słonecznej. Zazwyczaj kupuję małe opakowania żeli Senses, ponieważ co chwilę kuszą mnie nowe zapachy, a mniejsze opakowanie łatwiej szybciej zużyć. Macie swojego ulubieńca wśród żeli tej linii?
Na koniec chciałam Wam pokazać produkty, których nie znalazłam w aktualnym katalogu. Jednak uważam, że są tak genialne, że warto zwrócić uwagę, czy nie pojawią się gdzieś za chwilkę, nawet na dodatkowych wyprzedażach. Latem dość często wyjeżdżamy i wtedy duże znaczenie ma dla nas wielkość bagażu. Widoczne na zdjęciach kosmetyki to miniaturki odświeżającego żelu do mycia twarzy oraz płynu micelarnego z linii Nutraeffects. Są niewielkich rozmiarów, z powodzeniem więc zmieszczą się do wakacyjnej kosmetyczki. Żel ma 30 ml, a micel 50 ml. Myślę, że to też fajny pomysł, jeśli ktoś chciałby przetestować produkty do oczyszczania przed zakupem. Jednak jak już wspomniałam - nie widziałam ich w aktualnym katalogu, dlatego trzeba pilnować, czy i kiedy pojawią się znów w przyszłości. Znacie kosmetyki które Wam dzisiaj przedstawiłam? A może któryś szczególnie Was zainteresował? Dajcie znać w komentarzach! Pochwalcie się też swoimi wakacyjnymi podróżami! Planujecie jeszcze gdzieś wyjeżdżać przed wrześniem? 





niedziela, 22 lipca 2018

Recenzja: Maski NIVEA Essentials Urban Detox - oczyszczająca i nawilżająca

Recenzja: Maski NIVEA Essentials Urban Detox - oczyszczająca i nawilżająca
Ostatnio wśród moich postów chyba najczęściej pojawiają się maski, a ja nie ukrywam że bardzo polubiłam ten sposób pielęgnacji. Dziś przedstawię Wam dwie nowe maski z linii Essentials firmy Nivea. Będą to maska oczyszczająca oraz nawilżająca. 
Maska oczyszczająca należy do linii Urban Skin Detox Nivea. Z tej samej linii recenzowałam już kiedyś krem na dzień, który ogromnie mi się spodobał RECENZJA oraz krem na noc. Nic więc dziwnego, że bardzo chciałam przekonać się, jak sprawdzi się także maska z tej samej serii. Maskę nawilżającą otrzymałam do testowania z Klubu Nivea. Nawet nie umiem opisać, jak bardzo ucieszyłam się, gdy otrzymałam przesyłkę do testowania! Zwłaszcza, że akurat tej maski nie ma chyba jeszcze w sprzedaży w Polsce, a przynajmniej nigdzie jej nie widziałam. Nawet na opakowaniu, które dostałam, są niemieckie napisy z naklejkami w języku polskim. 

Obie maski są zamknięte w plastikowych tubach z zamknięciem na klik. Po wielu maskach w saszetkach doceniam, jaka to jest ogromna wygoda używanie masek, które możemy sobie sami swobodnie dozować! Opakowania są białe z minimalistyczną grafiką i napisami odpowiednimi dla rodzaju maski. Bardzo spodobał mi się napis Nivea na zakrętce - mała rzecz, a cieszy. Masek używam zarówno razem w duecie, ale i osobno każdej z nich, gdy wymaga tego moja skóra. Przez ponad tydzień używałam ich co drugi dzień, aby sprawdzić działanie na skórze przy nieco intensywniejszym stosowaniu. 
Jako pierwszą omówię maskę oczyszczającą, ponieważ to od niej rozpoczynam moją pielęgnację. Maska Essentials Urban Skin Detox zawiera białą glinkę i ekstrakt z magnolii. Jeśli chodzi o dokładny skład, to prezentuję go na zdjęciu tyłu opakowania.
Zgodnie z opinią producenta - "oczyszcza skórę z toksyn, redukując stresory środowiskowe, zapewnie głębokie oczyszczenie i złuszcza martwe komórki naskórka oraz udoskonala cerę i wspiera jej piękny wygląd". Maska ma formułę lekko zielonkawej pasty z drobnymi częsteczkami o działaniu peelingującym. Nakłada się ja bardzo przyjemnie, a podczas aplikacji towarzyszy nam piękny zapach. Oczywiście używamy ja na wcześniej oczyszczoną skórę. Pasta podczas wysychania zmienia kolor na biały, co widać na zdjęciach. 
Zalecany czas trzymania maski na skórze to około jedna minuta, można więc z powodzeniem zaaplikować ją sobie nawet podczas kąpieli, czy porannej gonitwy! Muszę przyznać, że czas działania tej maski bardzo mile mnie zaskoczył. Po lekkim przeschnięciu zmywamy maskę wodą przy okazji wykonując delikatny peeling. Skóra po użyciu tej maski jest bardzo fajnie oczyszczona i gładka, wyraźnie widać, że wygląda lepiej! Nawet przy częstym używaniu nic złego nie działo się z moja skórą, a jej kondycja z dnia na dzień była coraz lepsza. W którymś momencie złapałam się na myśleniu, że nie mogę tak często używać tej super maski, bo szybko mi się skończy... ;-)
Maska nawilżająca Essentials Urban Detox Mask zawiera zieloną herbatę i kwas hialuronowy. Ona także oczyszcza skórę według informacji producenta, ale przede wszystkim ma za zadanie intensywnie nawilżyć skórę. Skład tradycyjnie prezentuję na zdjęciu.
Maska nawilżająca ma konsystencję lekko niebieskawego kremu o satynowym wykończeniu. Używanie jej to czysta przyjemność, w dodatku ona także pięknie pachnie co znacznie umila aplikację. Nawet mogę zaryzykować stwierdzenie, że jej zapach podoba mi się bardziej, jest taki bardziej kwiatowy i kobiecy. Na skórze, nawet mimo nałożenia grubszej warstwy, maska ta robi się prawie przeźroczysta. 
Tą maskę także aplikujemy na krótki czas - jedną minutę, jak zaleca producent. Po jego upływie możemy pozostałości maski wklepać w skórę, lub wytrzeć chusteczką czy wacikiem. Ja czasami zmywam też ją wodą, ale to już w ostateczności. Mimo całej przyjemności używania nie lubię mieć na skórze żadnej warstewki, nawet tej najmniejszej. Maska pozostawia bowiem na skórze delikatny film. Sama skóra jest po jej użyciu zdecydowanie ładniejsza, bardziej gładka, jakby lekko rozjaśniona i miła w dotyku. Jest też MATOWA! To zmatowienie skóry za każdym razem strasznie mnie szokuje, bo nie spodziewałabym się takiego działania po masce nawilżającej. Przez to, że tak reaguje moja skóra używam tej maski czasami zamiast kremu na dzień przed nałożeniem makijażu. Skóra dłużej zachowuje wtedy świeżość i nie świeci się jak latarnia ;-) 

Podsumowując działanie obu masek Nivea Essentials Urban Detox, to przyznaję, że bardzo mi się one spodobały. Zapewne kosmetolodzy, czy osoby lubiące eko kosmetyki złapały się za głowę widząc listę składników, ale mojej skórze żaden z tych produktów nie wyrządził krzywdy, a wręcz przeciwnie przyczyniły się do poprawy jej stanu. Obie maski są szybkie w działaniu i łatwe w użyciu, nie jest więc trudno włączyć je do codziennej pielęgnacji, przy której sprawdzają się wyśmienicie. Piękny zapach, jaki towarzyszy aplikacji i wygodna stosowania to ich dodatkowe zalety. To wszystko spowodowało, że jestem wręcz zachwycona maskami Nivea Essentials i zdecydowanie je Wam polecam. Znacie te kosmetyki? Używałyście?  

poniedziałek, 16 lipca 2018

#haul nie tylko kosmetyczny czerwiec 2018

#haul nie tylko kosmetyczny czerwiec 2018
Wiem, jak lubicie posty zakupowe. Dlatego dziś przy tak pięknym i słonecznym poniedziałku zapraszam Was na wpis dotyczący nowości nie tylko kosmetycznych, które pojawiły się u mnie w minionym miesiącu. Czy po ogromnych urodzinowych pakach z maja znalazłam coś jeszcze, czego mi brakowało? Przekonajcie się sami! 
Tym razem mój zakupowy wpis rozpocznę od promocji w Rossmanie na produkty do nóg, do której podeszłam bardzo praktycznie kupując same produkty szybko zużywalne czyli maszynki do golenia. Zawsze cierpię na brak ostrej maszynki, gdy jestem w potrzebie. Myślę, że teraz już ten problem zostanie pożegnany na dłuższy czas :D Wszystkie kupione przez mnie maszynki są dla mnie kompletną nowością. Większość z nich posiada potrójne ostrza. Oczywiście kupując je zwracałam uwagę, aby były zbliżone do siebie cenowo - tylko w tej sytuacji promocja 2 + 2 tak naprawdę się opłaca. Do maszynek dobrałam trochę maseczek, ale bez obaw - wszystkie z myślą o dołożeniu do przesyłek urodzinowych. 
Na przełomie maja i czerwca byłam na wycieczce w Budapeszcie. Poza zwiedzaniem tego pięknego miasta nie mogłam odpuścić sobie wizyty (i to nie jednej!) w drogeriach DM skąd przywiozłam spore zapasy kosmetyków firmy Balea. Część z nich powędrowała m. in. do Talarkowej, ale większość jednak została u mnie. Bardzo zaciekawiły mnie szampony i odzywki o zapachu kokosa w małym opakowaniu - akurat na wakacje. Żel pod prysznic "After sun" okazał się moim "must have" przy ponad 30 stopniowych upałach na miejscu. Zresztą tak samo jak żel aloesowy (a jednak nie umywa się do żelu Holika Holika!). Wzięłam też trochę rzeczy w myślą o prezentach, no i maseczki - w tym też męską. Myślicie, że namówię mojego mena na testowanie? ;-)
W Lidlu odkryłam karton "wyprzedaż", gdzie spod mąki orkiszowej wygrzebałam maskę oczyszczającą Urban Skin od Nivea oraz krem na noc z tej serii i to w cenie 6,50 za sztukę! Kupiłam także balsam do ust jagodowy sówkę - wszystko to z myślą o przyszłych prezentach, no chyba że zostawię jednak sobie bo produkty Nivea sprawdzają się u mnie świetnie. Przy okazji już niebawem zapraszam Was na recenzję własnie tej maski oraz jej nawilżającej siostry.
Ponieważ pokończyło mi się kilku moich ulubieńców z Ziaja czym prędzej udałam się uzupełnić zapasy. Mowa oczywiście o punktowym reduktorze trądziku oraz o mgiełkach odświeżających. Jedna z nich trafiła już w prezencie do koleżanki. Postanowiłam także wypróbować nieznaną mi dotąd maseczkę z linii liście zielonej oliwki, a przy okazji wzięłam maskę dla mojego ukochanego. 
Czerwcowe nowości kosmetyczne zdominowały dwa zamówienia z Oriflame - jedno dość duże, w którym znalazło się sporo nowinek. Skorzystałam z możliwości zakupu zestawu z okazji urodzin oraz dodatkowego zestawu wyprzedażowego. W prezencie od firmy otrzymałam też wodę perfumowaną Wonder Flower. Bardzo mnie kusi jej zapach, ale nie chcę jej jeszcze otwierać, bo sporo mam pootwieranych zapachów. Nie ma już tutaj na zdjęciu kilku kosmetyków, które zdążyły powędrować do znajomych (uff!), za to ogromnie jestem ciekawa gąbki konjac z Oriflame. Jak dotąd najlepiej sprawdziła mi się wersja od Avonu - kompletnie nic się z nią nie dzieje od ponad roku!
Kolejne zamówienie z Oriflame było już duużo skromniejsze - nie musiałam zwracać uwagi na ilość punktów z katalogu. Wzięłam więc same produkty, które mają szansę zostać zużyte. Najważniejszą jednak częścią tego zamówienia był mój wymarzony blender - nagroda za program dla nowych konsultantek Oriflame. 
Ten blender to jest istny cud - miód! Można w nim przygotować soki wyciskane z cytrusów, można też zblendować owoce na koktajl czy smoothie. I to bezpośrednio do wąskiej butelki, która możemy zabrać ze sobą w drogę! 
Obsługa tego urządzenia jest banalnie prosta. W dodatku blender podczas pracy nie hałasuje jak niektóre tego typu urządzenia. Ja jestem nim totalnie zachwycona, a koktajle z nim przygotowane są po prostu przepyszne!
Jeśli już jesteśmy przy jedzeniu, to w Carrefourze natknęłam się na limitowane Knoppersy o smaku kokosowym. Co bardziej zaskakujące - chwilę wcześniej widziałam je na pólkach w Budapeszcie z napisami w języku polskim! Przy okazji dokupiłam też trochę poszewek na jaśki w bardziej letnich kolorach. 
Pozostając w temacie jedzenia, to zainspirowana pozytywnymi opiniami m.in. Kasi Bigos spróbowałam Soczotto, czyli soczewicy z warzywami z firmy Inna Bajka. Jest to danie typu instant, czyli zalewamy gorącą wodą i po chwili mamy gotowy posiłek. Niestety ja chyba nie mogę przemóc się do takiego jedzenia i zwyczajnie mi takie jednorazowce nie smakują. Wolę warzywa gotowane w garnku ;-)
W czerwcu dostałam się do kampanii Cydru Lubelskiego na platrofmie trnd. Pierwszy raz miałam okazję spróbować niefiltrowanego cydru z tej firmy. Zamknięty w ładnie zdobionej, wygodnej butelce z otwarciem typu twist-off napój ten bardzo nam w domu posmakował i pewnie chętnie sięgniemy po niego w przyszłości. 
Wracając do kosmetyków, do przyszło do mnie zamówienie z ebay. Tym razem jest to sztyft do opalania SPF 50+ PA++++ z firmy Tony Moly w opakowaniu słodkiego Takopore. Sztyft jest malutki, ale z drugiej strony używamy go jedynie na miejsca wymagające dodatkowej i szczególnej ochrony, jak znamiona, usta, czubek nosa itp. Więcej o nim napiszę pewnie niebawem, bo nieco dłuższym testowaniu. 
Upały dają popalić moim włosom, a każdy kolejny szampon okazuje się dla nich niewypałem. Dlatego skusiłam się na oczyszczający szampon Herbal Essences o zapachu truskawek i mięty. Zapach jest bardzo nietypowy, dodatkowo dzięki obecności mięty kosmetyk ten przyjemnie chłodzi skórę głowy. Dlatego myślę, że muszę go zużyć latem, bo nie wyobrażam sobie tego uczucia zimą ;-)
Ostatnio głośno wszędzie o nowych, bąblujących maskach z firmy AA. Wzięłam dla siebie wersję nawilżającą i bardzo jestem ich ciekawa. Używałyście już ich? 
Kolejny szampon wołał do mnie z półki z Lidlu. Widzicie to opakowanie?! Szampon Schauma Tropicam z limitowanej kolekcji fruity freshness przepysznie pachnie owocowo, a kolor ma taki jak jego butelka. Szkoda tylko, że zapach nie utrzymuje się na włosach zbyt długo, a sam szampon nieco plącze mi włosy, więc muszę po nim używać maski. 
Moje zamówienie z Avonu tym razem bardzo skromne - nowy żel pod prysznic (tak tak ten kolor na mnie zawsze działa!) o zapachu mango oraz woda różana i maseczka nawilżająca także z tej serii. 
I żeby nie było, że tak w tym czerwcu same kosmetyki, to skusiłam się na dwa ubrania w bonprix. I to po raz pierwszy w życiu! Spodobała mi się sukienka typu "worek z kieszeniami" w pięknym kolorze fuksjowym, idealna teraz na ciepłe dni. Mogłaby co prawda być z nieco grubszego materiału, ale i tak jestem z niej bardzo zadowolona. Jest szalenie wygodna i jeszcze te kieszenie w których można się schować! Zamówiłam także bluzkę z przedłużanym przodem także w kolorze różowo-fuksjowym, choć jak widać po zdjęciach oba te kolory nieco się od siebie różnią. Z bluzki jestem zadowolona bardzo i ogólnie myślę, że jak na pierwsze zakupy przez internet w bonprix to nawet mi się udało. Trafiłam z rozmiarami głównie też dzięki komentarzom kupującym, za które jestem ich bardzo wdzięczna. To pokazuje siłę rekomendacji, zwłaszcza przy zakupach przez internet. A wy czytacie komentarze zanim zakupicie produkty przez internet? A sami dajecie takie komentarze? Podzielcie się spostrzeżeniami w komentarzach. Dajcie też znać, czy znacie któreś z moich czerwcowych nowości, lub co Was najbardziej zainteresowało ;-)   



niedziela, 8 lipca 2018

Denko CZERWIEC 2018

Denko CZERWIEC 2018
Od kilku dni mamy już lipiec, tradycyjnie więc przychodzę do Was ze zużyciami minionego miesiąca. Czerwcowe denko jest nieduże, ale znalazło się w nim kilka perełek. Co to były za kosmetyki i dlaczego zyskały takie miano - o tym dowiecie się w dalszej części dzisiejszego posta. 

DO CIAŁA
- żel pod prysznic Tuscan Sunset, Oriflame - mam spore zapasy w tej kategorii, stąd niezłe zaległości w zużywaniu! Ten żel otrzymałam w urodzinowej paczce ponad rok temu! Zamknięty w bardzo wygodnej butelce z zamknięciem na klik żel ten był bardzo przyjemnym kosmetykiem. Ślicznie pachniał owocowo, producent zapewnia że tak pachną toskańskie winogrona, niestety nie sprawdzałam :-) Żel średnio się pienił i nie wysuszał skóry, całkiem fajny umilacz kąpieli. 
- żel pod prysznic Orange & Satsuma, Friuty Shower - tego za to zużyłam zupełnie poza kolejnością, bo tak mnie zachwycił jego zapach! Jednak jak widać, nie należał do specjalnie wydajnych - otrzymałam go z końcem maja i z końcem czerwca zdenkowałam. Żel bardzo słabo się pienił i miał pół-lejącą konsystencję. W dodatku umieszczony w zakrętce "dozownik", który miał pewnie za zadanie ograniczać wylewanie zbyt dużej ilości żelu, z drugiej strony powodował też, że zawsze nabieraliśmy kosmetyku porcjami, które czasami mogły nawet być nieco zbyt obfite. To z pewnością także wpłynęło na wydajność tego żelu. Ale z drugiej strony przy moich zapasach naprawdę, zupełnie nie przeszkadzało mi to! Jak już wspomniałam na początku - żel pachniał przepięknie mandarynkami i pomarańczami. Jeśli lubicie takie zapachy to zdecydowanie warto po niego sięgnąć. Jest dostępny w Rossmanie. 
- szampon Naturals mięta pieprzowa i werbena, Avon - przyjemnie pachniał i miał działanie oczyszczające. Niestety z tego to powodu dość mocno plątał mi włosy. Dlatego używałam go na zmianę z innym szamponem, albo w duecie. Włosy po umyciu tym szamponem były bardzo sypkie, co osobiście nie podobało mi się, więc nakładałam na nie więcej odżywki. Z tego powodu nie wrócę do tego kosmetyku, mimo że zapach miał naprawdę cudowny i fajnie chłodził skórę głowy. 
- nawilżająca mgiełka do ciała Senses Lagoon, Avon - świetny kosmetyk, zwłaszcza dla osób które nie lubią balsamowania ciała, tak jak ja w czasie upałów. Niestety skóra domaga się więcej nawilżenia i wtedy własnie ta mgiełka okazała się wybawieniem. Nie jest to bowiem mgiełka tylko zapachowa, chociaż zapach - jak cała linia Senses Lagoon bardzo mi się osobiście podoba. Mgiełka ma postać lotionu i zawiera masło shea. Po spryskaniu nią skóry należy ten lotion wetrzeć jak balsam. Bardzo szybko się wchłania i pozostawia miłe uczucie odświeżenia i nawilżenia. Zdecydowanie świetny produkt np. na wakacje, czy do używania w podróży, na siłowni itp. Butelka ma pojemność 100 ml ale z powodzeniem wystarcza na dość długi czas. Jak tylko pojawi się ponownie w katalogu zdecydowanie kupuję.
- peeling do ciała face and body, Mark (www.markscrub.pl) - pachnie jak świeżo zmielona kawa. Wygrałam go w rozdaniu na blogu Justyny Eddieegger i muszę się przyznać, że był to mój pierwszy tego typu peeling w postaci suchej. Kosmetyk zamknięty jest w papierowej saszetce, która ma w środku dodatkowe wypełnienie uszczelniające, ale i tak ciągle martwiłam się o to, czy mi się nie zamoczy. Sam peeling wygląda i pachnie jak kawa. Zapach jest cudowny, bardzo intensywny i właściwie kiedy używałam go rano, to już nie musiałam pić kawy, aby się obudzić. Działanie także jest świetne, skóra była miękka w dotyku i ładnie wygładzona. W dodatku moja blada skóra nieco się po tym peelingu przyciemniła, ale efekt nie był mocno widoczny. Ten peeling to kolejna dzisiejsza perełka! 
- masło do ciała mango, The Body Shop - miniaturowe opakowanie wystarczyło mi akurat na sześciodniowy wyjazd do Budapesztu i jeszcze na parę dni po powrocie. Masło miało bogatą, odżywczą konsystencję, choć nie tak bardzo tłustawą, jak niektóre masła tej marki. Mimo to szybko wchłaniało się w skórę dobrze ją odżywiając i pozostawiając ładny zapach mango. Mam jeszcze kilka takich mini masełek w zapasach i chętnie je poużywam. Zresztą nie wiem czemu, ale własnie najbardziej z tej marki lubię te małe pojemności kosmetyków. 
- maseczka orientalna z wanilią i herbatą Chai, Balea - maseczka znajduje się w dwóch saszetkach, ale jest jej na tyle sporo, że taką własnie jedną część zużyłam na dwa razy. Maseczka ma przepiękny waniliowo-orientalny zapach, podobny do zapachu kawy typu Chai w Costa jeśli wiecie o czym mówię. W konsystencji przypomina wyglądem waniliowy pudding. Po nałożeniu na twarz ładnie się w nią wchłania i matuje skórę. Maska ma za zadanie odświeżyć i odżywić naszą skórę i z tego wywiązała się wyśmienicie. Tuż po nałożeniu moja skóra zareagowała na nią nieco drażliwie, ale z czasem skóra uspokoiła się i przy zmywaniu nie było śladu podrażnienia. 
- maska do włosów mango, Balea - podczas transportu do Polski ta maska gdzieś mi się w drodze otworzyła, dlatego po powrocie do domu musiałam ją zużyć. Od razu muszę powiedzieć, że niestety, ale opakowanie maski jest bardzo niewygodne w używaniu i ciężko było mi dostać się do środka. Maska jest dość gęsta i jest jej sporo, nawet na moje długie włosy wystarczyła by spokojnie na dwa razy, jednak musiałam ją zużyć i dlatego użyłam w całości. Pięknie pachniała mango, niestety zapach nie utrzymywał się na włosach za długo (albo ja już go nie czułam). Włosy po użyciu maski były dobrze nawilżone i odżywione, do tego ładnie się układały. Zdecydowanie jednak wolałabym ten produkt w butli, aby móc stwierdzić, czy to jego jednorazowe dobroczynne działanie, a także aby wygodniej go używać, bo babranie się pod prysznicem z kawałkiem plastykowego woreczka nie należy do najprzyjemniejszych. 
- chusteczki oczyszczające Nivea - ładnie pachniały niczym krem Nivea. Do tego oczyszczały skórę, chociaż z makijażem, a już zwłaszcza z oczami nie radziły sobie zbyt dobrze.  
- mydło w kostce z wodą kokosową i melonem Love Nature, Oriflame - mydełko pachnie prześlicznie i kojarzy mi się ten zapach z wakacjami. Ma półprzeźroczystą barwę i wygodny dla dłoni kształt łezki. Co ważne nie rozpuszcza się i nie rozciapuje, jak niektóre mydła podczas używania. To skłoniło mnie do zakupu też innych mydeł tej firmy. 
DO TWARZY
- nawilżająco-ochronny balsam SPF 50 do skóry wrażliwej, Avon - to mój ulubieniec zwłaszcza na letnie i wiosenne dni, a pełną recenzję znajdziecie pod TYM linkiem. Ponieważ pojawia się on już w denko kolejny raz, to chyba nikogo nie zdziwi informacja, że mam dwa kolejne w zapasie? ;-)
- tonik oczyszczający pory Clearskin, Avon - to kolejny mój ulubieniec i kolejne jego opakowanie. Pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ, a ja czekam na promocję w katalogu, aby kupić kolejny egzemplarz. 
- maska Koenzym Q10, Conny - dostałam ją całkiem niedawno w prezencie urodzinowym. Maska miała za zadanie poprawić elastyczność skóry, nawilżyć ją, a także ujędrnić. Płachta była dobrze nasączona esencją. W miejscu oczu płachta była jakby nacięta, dzięki czemu można było sobie lepiej dopasować ją pod oczami, co też uczyniłam. Maska nie miała zapachu, albo ja go nie wyczułam. Podczas aplikacji nic złego się nie działo, dopiero po zdjęciu miałam takie lekkie wrażenie na policzkach, ale nic się nie zadziało i po chwili to minęło. Po aplikacji maski skóra była wyraźnie lepiej nawilżona i lekko rozjaśniona. W dotyku była miejscami chłodniejsza. Nawilżenie było naprawdę dobre, bo nie użyłam już kremu do twarzy, aż do wieczora!
ZAPACHY I MAKIJAŻ
- perfumy Euphoria, Calvin Klein - przyznaję, że zdenkowanie zapachów idzie mi wyjątkowo opornie, dlatego niezwykle jestem dumna z wykończenia tych perfum! Zwłaszcza, że miałam je naprawdę długo. Zapach jest prześliczny, słodki i uwodzicielski zarazem. Gdyby nie ogromne zapasy perfum chętnie sięgnęłabym po nie ponownie, a tak to może kiedyś?... 
- mgiełka zapachowa P.S. I love You, Bath and Body Works - dostałam ja w prezencie od koleżanki z USA i możecie się śmiać, ale przez długi czas nie kojarzyłam, że kosmetyki które mam od niej pochodzą z firmy B&BW. Mgiełka była ogromna i miałam ją naprawdę długo. Zapach słodki, taki bardziej wieczorowy i dość trwały jak na mgiełkę. Była przyjemna, ale cieszę się, że w końcu udało mi się ją zużyć. 
- dezodorant Charge Up Protection, AXE - to oczywiście nie ja zużyłam ten kosmetyk, ale korzystając z okazji, że mam niewielkie denko chciałam pokazać Wam coś z półki mojego ukochanego. Bardzo lubię dezodoranty tej marki i lubię jak mój men nimi pachnie, bo są skuteczne i trwałe. W tym zapachu czuć było wyraźnie cytrusowe nuty. Jeśli nie znacie dezodorantów AXE, a szukacie czegoś fajnego dla Waszych mężczyzn to warto wypróbować! 
rozświetlająco-wygładzająca baza pod makijaż Elegance Smooth and Glow, Vollare - pewnie powinnam używać baz pod makijaż, ale jakoś zawsze mi z nimi nie po drodze i zdążą się przeterminować, zanim zdążę je zużyć... Tak też było w przypadku i tej bazy i dlatego trafiła ona do denko. 
I to już wszystkie moje zużycia kosmetyków w czerwcu. Nie jest tego tak dużo, jak w ubiegłym miesiącu, ale jak widać znalazło się trochę perełek i kilku ulubieńców. Znacie pokazane przez mnie dziś kosmetyki? Są tutaj i wasi faworyci? 

środa, 4 lipca 2018

Recenzja: maski w płachcie Clean & Simple Cettua

Recenzja: maski w płachcie Clean & Simple Cettua
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją całej serii masek w płachcie, które już dawno otrzymałam w prezencie od koleżanki z portalu Dress Cloud. Zawsze byłam bardzo ciekawa, czy w ramach jednej firmy maski mogą się między sobą różnić? Ba! Czy ogólnie jest możliwe zauważenie różnicy pomiędzy poszczególnym działaniem masek w płachcie, które tak są do siebie podobne? Przetestowałam pięć masek, których recenzje wraz z moją opinią znajdziecie w dalszej części wpisu. 
Opakowanie każdej maski Cettua jest w kolorze odpowiadającym rodzajowi maski, z zabawnym rysunkiem rudowłosej dziewczyny w kucykach w okolicy toaletki kosmetycznej i lusterka. Maski występują w formie nasączonego esencją płata, który po rozłożeniu nakładamy na oczyszczoną skórę twarzy i pozostawiamy na 10 do 20 minut. Każda z masek nie zawiera parabenów, dodatków zapachowych i pigmentów oraz jest przebadana dermatologicznie. W tym miejscu chciałabym podziękować Talarkowej, za podpowiedź aby od razu po użyciu maski spisywać wrażenia po niej "na gorąco". Gdyby nie to, nie byłabym w stanie przypomnieć sobie działania każdego z tych kosmetyków i odtworzyć go później tak dokładnie!
Jako pierwszą wypróbowałam maskę nawilżającą Hydrating Facial Mask, która według producenta zawiera w swoim składzie m.in. wodę lodowcową. Użyłam ją na skórę dość mocno opaloną licząc nie tylko na jej nawilżenie, ale tez ukojenie. Płachta była dobrze przycięta, choć pasek nad ustami mógłby być nieco bardziej szeroki. Podczas nakładania zapach bardzo mnie drażnił, na szczęście później już go nie wyczuwałam. 
Sama płachta była bardzo mocno nasączona esencją, której sporo pozostało w opakowaniu. Wtarłam ją więc także w szyję i czoło, bo jak widać przy moim wysokim czole maska nie dochodziła do samej linii włosów. Maska wyraźnie i fajnie nawilżyła, a także ukoiła moja spieczoną słońcem skórę. Mimo początkowych obaw nic złego się nie wydarzyło, a działanie było naprawdę świetne.   
Na drugi ogień poszła maska rozjaśniająca, czyli Brightening Facial Mask. Ta wersja w swoim składzie zawiera m.in. wyciąg z grejpfruta, olejek jojoba i wyciąg z róży. Płachta była świetnie skrojona pod mój kształt twarzy, choć i tutaj zabrakło centymetra do linia włosów. Ale przynajmniej pasek pomiędzy otworem na usta i nos był szerszy. Maska była bardzo mocno nasączona, ale w opakowaniu nie pozostało nic więcej esencji. Zapach delikatny, prawie niewyczuwalny i zupełnie niedrażniący zdecydowanie umilił mi aplikację. 
Po zdjęciu maski skóra była przyjemnie nawilżona, ale nie zauważyłam większego efektu rozjaśnienia skóry. Jedynie pod oczami (a wyjątkowo wysoko podciągałam maskę w tym miejscu!) mam wrażenie, że cienie nieznacznie się zmniejszyły i rozjaśniły. Być może trzeba by przeprowadzić dłuższa kurację tym rodzajem maski, aby zauważyć większe efekty.  
Kolejna maska to Pore Control Facial Mask, czyli maseczka kontrolująca wydzielanie sebum i rozszerzanie się porów. Serum, która nasączona jest maska zawiera w swoim składzie ekstrakt z liści Camellia Sinensis, Aspalathus Linearis i Uuron-Cha Ekisu. Czymkolwiek są te rośliny pierwszy raz o nich słyszę! Z tą płachtą miałam niezłe przeboje przy nakładaniu i albo ja mam krzywą twarz, albo coś tu było nie tak powycinane. W każdym razie dość długo dopasowywałam ją do kształtu twarzy, szczególnie w okolicach oczu, w końcu lekko ją naddarłam żeby jakoś to dopasować. Płachta była znacznie cieńsza od pozostałych z serii Cettua. Dość mocno nasączona, ale bez wylewającej się esencji w opakowaniu. Zresztą na samym zdjęciu widać jaka jest "mokra". 
Zapachu w sumie nie było prawie czuć, mimo że słyszałam opinie o odrażającym odorze alkoholu przy aplikacji tej maski. Ja jednak nic takiego nie wyczułam. Podczas aplikacji miałam wrażenie, ze serum którym nasączona jest maska jest jakby innego rodzaju, mniej wodniste a bardziej oleiste. Po zdjęciu maski na skórze pozostał tłusty film. Sama skóra bardzo wolno wysychała i ciągle się lepiła, co irytowało mnie tak bardzo, że zmyłam ją żelem oczyszczającym. Czy zauważyłam zmniejszenie porów? Być może jakieś niewielkie, którego nawet nie odnotowałam. Jednak same wrażenia z aplikacji i stanu lepiącej się skóry po zdecydowanie odrzuciły mnie od tej wersji.  
Moja skóra bywa zaczerwieniona nie tylko z powodu słońca, dlatego jako następną wypróbowałam maskę przeciwko zaczerwienieniom, czyli Anti-Redness Facial Mask. W składzie tej maski zgodnie z informacja producenta, znajdziemy między innymi ekstrakt z jagód acai znanych z wysokiej zawartości przeciwutleniaczy i witamin A, C, E. Po przebojach z kształtem w poprzedniej wersji maski tutaj wszystko było OK - płachta przycięta była prawidłowo, mocno ale nie przesadnie nasączona, łatwo było dopasować ją do twarzy. Oczywiście jak przy wszystkich maskach tej firmy z marginesem około centymetra od linii włosów, ale to może być wina mojego wysokiego czoła ;-) 
Nie wyczułam żadnego zapachu podczas aplikacji tej maski, która przyjemnie chłodziła i nawadniała skórę. Po zdjęciu na twarzy wyczuwałam delikatny film, ale nie było on drażniący, dlatego postanowiłam go zostawić. Niestety po kolejnych 10 minutach skóra zaczęła się zaczerwieniać i wyglądać na podrażnioną. Szkoda, naprawdę dobrze się zapowiadało...
Jako ostatnią z serii wypróbowałam maskę Anti-Aging Facial Mask, czyli o działaniu przeciwstarzeniowym. W swoim składzie zawiera ona adenozynę, która poprawia elastyczność skóry i ogranicza drobne zmarszczki. Płachta tej maski była najgrubsza ze wszystkich z tej serii i także dobrze nasączona. Jeśli chodzi o dopasowanie jej do twarzy, to także nie napotkałam na większe trudności, choć w okolicy brody miałam jakoś tak więcej materiału. 
Podczas działania miałam wrażenie delikatnego chłodzenia skóry, maska była przyjemnie nawilżona. Nic złego nie wydarzyło się zarówno podczas aplikacji, jak i po niej. Po zdjęciu zauważyłam, że mam ładnie nawilżoną i gładszą skórę. Niestety tutaj także pozostał film na skórze, ale po chwili także i on się wchłonął. Ta maska była całkiem przyjemna, mimo że ciężko ocenić jej działanie przeciwstarzeniowe. 

Podsumowując działanie całej serii masek Cettua mogę powiedzieć, że nie wszystkie mnie zachwyciły i spowodowały, że chciałabym po nie sięgnąć ponownie. Z pewnością nie wrócę do wersji Pore Control, czy Anti-Redness. Co ciekawe ta pierwsza także i na wizażu ma bardzo niskie oceny. Mimo, że wszystkie maski były z jednej firmy widać duże zróżnicowanie zarówno w kształtach płachty, jak i jej rodzajom. Najbardziej byłam zadowolona z działania maski Hydrating oraz Brigtening i to do nich mogłabym ewentualnie wrócić w przyszłości. Jednak nadal nie przebiły one działania moich ulubieńców z firmy Garnier, który jest też tańszy (albo ma lepsze promocje). Używałyście masek w płachcie Cettua? Jakie były wasze wrażenia? Lubicie włączać maski w płachcie do swojej pielęgnacji?  


Copyright © Nostami blog , Blogger