niedziela, 25 marca 2018

Mania maseczkowania 3

Mania maseczkowania 3
Dzisiejszy przegląd będzie dotyczył maseczek z węglem. Ostatnimi czasy właśnie ten składnik stał się bardzo popularny w kosmetykach. Węgiel aktywny, czyli w najczystszej postaci, posiada silne właściwości absorbujące dzięki czemu dobrze pochłania wszelkie zanieczyszczenia, nadmiar sebum czy zrogowaciałego naskórka. Jest pomocny w walce z zaskórnikami, a przy tym łagodzi zmiany zapalne skóry. Przedstawiam maseczki z węglem, które miałam przyjemność przetestować.

Moja skóra jest bardzo kapryśna i ciężko ją jednoznacznie określić. Dlatego najczęściej mówię, że jest "normalna z problemami". Problemy te to pojawiające się zanieczyszczenia i świecąca się strefa T, ale także przesuszenia i większa wrażliwość na policzkach. Wczesną wiosną przeżywam prawdziwe katusze - skóra równocześnie produkuje sebum w nadmiarze, a przy tym równocześnie wrażliwość na preparaty oczyszczające jest zwiększona i wiele kosmetyków mnie wtedy podrażnia. Piszę o tym, gdyż kilka masek z dzisiaj przedstawionych podziałało na mnie nieco silniej powodując uczucie dyskomfortu. Jednak może być tak, że to moja skóra zareagowała na nie zbyt wrażliwie. 
Jako pierwszą chcę przedstawić absolutną nowość, w której posiadanie weszłam dzięki uprzejmości Lidki autorki bloga Talarkowa Pisze. Ta kochana osóbka będąc niedawno w Berlinie kupiła na moją prośbę maskę, której u nas w Polsce jeszcze nie ma. Mowa o oczyszczającej czarnej masce w płachcie z węglem bambusowym i ekstraktem z czarnych alg z linii SkinActive GARNIER (Schwarze Touchmaske Mit Bambuskohle/Schwarze Alge Extrakt ). W opakowaniu mamy tradycyjną płachtę nasączoną ekstraktem z bambusa węglowego, czarnych alg, LHA (czyli kwasem lipohydroksylowym) i kwasem hialuronowym. Bambus węglowy ma działanie absorbujące i neutralizujące zanieczyszczenia. Z kolei ekstrakt z czarnych alg i LHA oczyszczają skórę, matują i równoważą ilość produkowanego sebum. Obecność kwasu hialuronowego wpływa na optymalne nawodnienie skóry, dzięki czemu jest ona nie tylko dogłębnie oczyszczona, ale też nawilżona. Maska jest bardzo mocno nasączona preparatem i dobrze trzyma się na miejscu, dzięki czemu w te 15 minut zalecanej aplikacji nie musimy leżeć plackiem. Esencji jest tak dużo że po nałożeniu maski resztki wylałam na dłoń! Zapach jest delikatny i niedrażniący. Bałam się silnego działania i szczypania, ale nic takiego nie miało miejsca. Po zdjęciu możemy cieszyć się naprawdę fajnie oczyszczoną, ale i nawilżoną skórą. Pory są mniej widoczne, skóra wygląda na jakby rozjaśnioną i czystszą. Esencji wystarczy także na wtarcie pozostałości w skórę szyi czy dekoltu. W celu wzmocnienia efektu producent zaleca codzienne oczyszczanie produktami z linii 3 w 1 (mamy je w Polsce!), jednak jeśli macie cerę zbliżoną do mojej, to taka maska raz w tygodniu w zupełności wystarczy. Bardzo jestem zadowolona z działania tego produktu i z niecierpliwością czekam na jego premierę w naszym kraju!
Easy Peel Face Mask Charcoal z firmy W7 zamknięta jest w saszetce o kształcie butelki i otwieramy ją poprzez oderwanie "korka" na górze. Maska jest w konsystencji szaro-czarna, dość gęsta - taka jak typowe maski peel off. Podczas nakładania czułam dość ostry zapach, który trochę mnie drażnił, ale na szczęście dość szybko się ulotnił. Zazwyczaj nakładam maseczki peel-off grubszą warstwą, tutaj w opakowaniu było 10g kosmetyku i wydaje mi się, że było to nieco za mało. 
Podczas nakładania oczywiście najwięcej produktu zostało mi na palcach - w takich sytuacjach wolę maski w tubach, które jest mi łatwiej opanować. Maskę węglową pozostawiłam na buzi na około 20 min - producent zaleca 15, ale czułam jeszcze wtedy, że nie do końca zaschła. Być może to właśnie mój błąd, że nałożyłam grubszą warstwę? Ale z drugiej strony gdybym zostawiła pozostałości w opakowaniu, to raczej już bym nie zdążyła jej użyć przed zaschnięciem, dlatego wolę zużywać saszetki "na raz". Po wyschnięciu maski delikatnie ściągnęłam ją ze skóry. Schodziła nadzwyczaj dobrze, mimo że w niektórych miejscach była jej cieńsza warstwa. Ściąganie w okolicach oczu było troszeczkę bolesne, ale jakoś się udało. Oczywiście podczas nakładania wjechała na linię brwi więc tutaj było nieco zabawy. Cała twarz po zdjęciu maski była taka jakby szarawa, więc przetarłam ją gąbeczką konjac zamoczoną w wodzie i dopiero wtedy nabrałam swojego normalnego kolorytu. Maska Easy Peel Face Mask Charcoal dobrze oczyściła mi skórę, zwłaszcza pory. Jest ona dość silna w działaniu, jeśli więc macie wrażliwą skórę (jak ja teraz), to po zdjęciu dobrze jest ją mocniej nawilżyć i uspokoić. Ja użyłam toniku różanego z Evree. 
Oczyszczająca maska 2 w 1 7th Heaven Charcoal Masque to kosmetyk, który wygrałam w rozdaniu na blogu Justyny Eddieegger. Maska ta posiada drobinki skorupek orzecha włoskiego i naturalny węgiel leczniczy. Drobiny peelingują twarz, a węgiel pomaga oczyścić zanieczyszczenia. Zacznę od tego, że maska węglowa ma intensywny zapach, który nieco mnie podrażnił. Nie był brzydki, ale trochę za mocny dla mnie, a przynajmniej tak go odebrał mój nos. Konsystencja kosmetyku jest gładka i przyjemnie się ja nakładało. Po nałożeniu na skórę odczekałam 15 min - nieco krócej niż wskazywał producent, ale od zapachu podrażniły mi się oczy i chciałam szybciej ją zmyć. Chciałam maskę zmywać tradycyjnie gąbeczką konjac i tu niespodzianka - o wiele wygodniej było zmywać ją zwyczajnie dłońmi niż gąbeczką! Na gąbce się mazała, a pod wpływem ciepła dłoni schodziła bardzo dobrze. No i tak jak zalecał producent przy okazji wykonywałam delikatny peeling skóry. Nawet resztki z włosów łatwo zeszły samą wodą. Po zmyciu maseczki moim oczom ukazała się ładnie oczyszczona i rozjaśniona skóra. Efekt naprawdę WOW! Gdyby nie zbyt intensywny zapach tego produktu no i forma saszetki to z pewnością nie raz wróciłabym do niego. Niestety saszetka, jak to zwykle bywa okazała się zbyt dużą "na raz", a przy kolejnym razie produkt był już podsuszony i nie działał tak jak za pierwszym razem. Szkoda że firmy nie produkują takich masek też w tubach.
Musującą maskę z aktywnym węglem firmy Goodal (Goodal Black Charcoal Mask Oxygen Radiance) kupiłam w sklepie JJ Korean Beauty. Maska oprócz właściwości oczyszczających miała przywrócić skórze blask. Wśród składników maski znajdują się olejek z drzewa herbacianego, sok z aloe vera i kwas hialuronowy. Maska miała czarną płachtę, co przyznaję, komicznie wygląda na zdjęciach ;-) 
Nałożyłam ją na oczyszczoną skórę na nieco więcej czasu niż zalecane przez producenta 10-20 min. Wydłużyłam czas aplikacji głównie dlatego, że maska miała tak dużo esencji, że z powodzeniem mogłabym ją chyba zanurzyć w niej i użyć jeszcze raz! Dlatego po zdjęciu maski wklepałam resztki esencji gdzie tylko się dało ;-) Miałam ogromną nadzieję, że maska będzie MUSOWAĆ podobnie jak produkt Skin79, jednak nic takiego nie czułam. Efekt po użyciu maski nie był specjalnie spektakularny i mam wrażenie, że była ona bardziej nawilżająca niż oczyszczająca. Nic złego oczywiście mi nie zrobiła, ale zabrakło efektu WOW. 
Ostatnia maska w dzisiejszym przeglądzie mimo obecności węgla jest koloru białego. Mowa o oczyszczającej masce peel-off Carbo Detox Biały Węgiel z Bielendy. Mimo, że w nazwie mamy wskazanie, że jest to maska typu peel off, ja nie wiedzieć czemu nastawiłam się na aksamitną konsystencję glinki. I jakież było moje zdziwienie, gdy z saszetki zaczęłam wydobywać zbitą i gumowatą konsystencję! Na szczęście szybko zorientowałam się w swoim błędzie i nałożyłam maskę na twarz. Muszę znów nieco pomarudzić, bo używanie maseczek w saszetkach nie jest szczególnie wygodne. Te typu peel off lubię nakładać grubszą warstwą, w wersji Bielendy mamy dwie saszetki po 5 gram produktu i podczas nakładania wydawało mi się to zdecydowanie zbyt mało jak na moje potrzeby. 
Na szczęście maska mimo dość gęstej konsystencji dobrze się rozsmarowywała i udało mi się nałożyć ją na całą buzię. Wyschła dość szybko i bezproblemowo udało mi się ją zdjąć ze skóry, mimo nieco cieńszej warstwy w kilku miejscach. Być może więc wcale nie ma potrzeby nakładać jej "grubiej", jak próbowałam? Sprawdzę przy drugiej części saszetki! Skóra po zdjęciu maseczki była ładnie oczyszczona i rozjaśniona. Chętnie sięgnęłabym po ten produkt, gdyby był w wygodniejszej do używania tubie. Może firmy zaczną w końcu wprowadzać takie rozwiązania? Bo przyznaję, że saszetki są niewygodne w stosowaniu, choć niewątpliwie mają tą zaletę, że dzięki nim możemy przetestować dany produkt czy też zabrać go ze sobą na wycieczkę. Jeśli już mowa o wycieczkach, to wczoraj wróciłam ze spotkania blogerek Blog Beauty Day podczas targów Look and Beauty Vision w Poznaniu. Było MEGA, choć przyznaję, że nie spodziewałam się, że aż taka będę zmęczona ;-) Szykuję już dla Was recenzję z tego pobytu. A tymczasem dajcie znać w komentarzach, czy lubicie i stosujecie maski z aktywnym węglem? Znacie przedstawione dziś przeze mnie maseczki? A może polecicie mi zupełnie inne? Chętnie poczytam Wasze opinie! 


      

niedziela, 18 marca 2018

#haul nie tylko kosmetyczny luty 2018

#haul nie tylko kosmetyczny luty 2018
W poprzednim miesiącu rozpoczęłam nowy cykl wpisów na moim blogu poświęconych nowościom głównie kosmetycznym, które pojawiły się w danym miesiącu w moim domu. Dziś, kontynuując tę serię, zapraszam Was na nowinki z lutego. Ponieważ jednak pojawiają się tutaj nie tylko same kosmetyki, postanowiłam zmienić nieco nazwę cyklu na "nie tylko kosmetyczny". Zapraszam dalej! 

Jak być może pamiętacie w tym roku zrobiłam postanowienie o większym zużywaniu niż nabywaniu, zwłaszcza kosmetyków. Styczeń udało mi się zakończyć nieco poniżej przeciętnej, niestety luty, mimo, że krótszy, kusił ogromną ilością ofert którym częściowo uległam. Kiedy zebrałam zdjęcia wszystkich tych zakupów razem do tego posta, to trochę się zasmuciłam, że ledwie drugi miesiąc, a ja już nie trzymam się postanowień... Jednakże uważam, że najważniejsze to próbować i że zawsze mogło być gorzej, więc nie ma co płakać, tylko trzeba próbować dalej! 
Walentynkowa promocja 2+2 dotyczyła tym razem kosmetyków dla mężczyzn - z czystym sumieniem więc mogę przedstawić Wam zakupy mojego narzeczonego ;-) Oczywiście czasami zdarza mi się sięgnąć po jego szampony do włosów, ale generalnie pokazane na zdjęciu cztery produkty w centrum należą do niego. Moja jest emulsja do higieny intymnej łagodząca podrażnienia Lactacyd oraz maseczka z Bielendy. Produkty marki Lactacyd od długiego już czasu należą do moich ulubionych. Nigdy mnie nie zawiodły, nei podrażniły, zawsze mogę na nich polegać. Ten tutaj to klasyczny, mlecznobiały płyn myjący o delikatnym kwiatowym zapachu. Jeśli szukacie czegoś nietypowego tej firmy, to zajrzyjcie do posta na temat higieny intymnej, w którym opisywałam olejek oraz bąbelkowy żel o przeźroczystej barwie. Maseczki z Bielendy jeszcze nie wypróbowałam. Mogę jedynie zdradzić, że zawiera ona zieloną glinkę, glinkę ghassoul oraz cynk i wit. B3. Widoczne na zdjęciu prześliczne mydełko glicerynowe było prezentem dodatkiem od Centrum Handlowego Borek, w którym robiliśmy zakupy. 
W Auchanie wykorzystałam bony zakupowe, jeszcze z Bożego Narodzenia, więc mogłam "poszaleć". Chociaż oczywiście cenowo to żadne tam luksusy ;-) Kupiłam zwykłe, długie, bawełniane, czarne legginsy których zużywam na kilogramy. W Auchanie kosztują one 15 zł i uważam, że są lepsze jakościowo niż te z KIK-u. Kupiłam też dwie pary skarpetek - jedne w paseczki i jedne różowe. Obie marki inextenso, czyli marki własnej Auchana. Kolejne rzeczy kupiłam do zdjęć ;-) Wzięłam kartonowe pudełko, które uwielbiam, bo zawsze mam pomysł co do nich włożyć i przyznaję, że pół mojego domu już znajduje się w pudełkach. To oczywiście miało ten główny atut, że ma okleinę w kolorze białych desek, tak modną i lubianą przez blogerki i instagramowiczki. Wykorzystuję więc to pudełko podwójnie - do przechowywania w nim rzeczy oraz jako tło. Pudełko kosztowało zawrotną kwotę 2,99 więc myślę, że było warto. Kupiłam też dwie podkładki plastikowe pod talerz i oczywiście tutaj także zostały one przez mnie wybrane z uwagi na deseń. Podkładki mają wielkość A4, są wykonane z plastiku dzięki czemu łatwo je utrzymać w czystości. Jedna z nich mogliście zobaczyć jako tło do zdjęć spray'u Voiger do czyszczenia łazienek. Za te wszystkie zakupy zapłaciłam w sumie niecałe 30 zł więc uważam, że nieźle.
Święto zakochanych, które przypada w lutym, zdecydowanie zdominowało wszystkie moje zakupy w tym miesiącu. Wielki balonowy napis "love" zamówiłam na AliExprssie, niestety dotarł do mnie parę dni po Walentynkach. Widoczne pod nim produkty to moje zamówienie z katalogu 3/2018 Avon. Znajduje się tutaj nawilżająco-rozświetlający balsam w ogromnej butli 400 ml, który był prezentem od firmy. Obok niego żel-balsam do ciała z nowej linii Planet Spa z greckimi algami, trzy żele pod prysznic o pięknym, kwiatowym zapachu Senses Happiness oraz kilka próbek nowego serum Anew na noc. Można by się przerazić ilością żeli, zwłaszcza znając moją kolekcję tych właśnie produktów, ale na pocieszenie dodam, że kupiłam je raczej z myślą o prezentach kosmetycznych i w chwili gdy to piszę mam już ich tylko dwa.
W lutym przygotowywałam paczuszkę urodzinową dla koleżanki z DressCloud - Beaty Sherifka89. To jedna z najfajniejszych rzeczy na tym portalu, że poznajemy super babeczki, które także kochają kosmetyki i że w ramach urodzinowych świąt wysyłamy sobie prezenty. Część moich zakupów dotyczyła rzeczy, które chciałam dodać do paczki. I tak miało być z widoczną na zdjęciu matową szminką do ust Cien z Lidla. Jednak tak mnie kusiła, że postanowiłam ją wypróbować i totalnie przepadłam! Szminka tworzy na ustach delikatny kolorek o matowym wykończeniu. Jest prześliczna i z pewnością zostanie tutaj rzetelnie zrecenzowana. Niestety okazała się być produktem limitowanym i dla Beaty już nie zdołałam kupić drugiej sztuki. To pokazuje, że czasami nie warto zbyt długo się zastanawiać... Podobnie było z serduszkiem-pomponem, które urzekło mnie, gdy tylko wzięłam je do reki - jest bardzo miłe w dotyku i puszyste! Tutaj już byłam nieco mądrzejsza i od razu kupiłam ich dwa! Kosztowały jedynie 6 zł w sklepie Flying Tiger Copenhagen. Tam też, w cenie 4 zł, kupiłam serduszkowe konfetti, które uroczo prezentuje się na zdjęciach. Pozostałe widoczne na zdjęciu produkty - wielkanocny talerz w jajka i klamerki motylki kupiłam w KIK-u. Przydadzą mi się do bardziej wiosennych stylizacji w przyszłości. 
Przyznaję, że serduszkowe rozświetlacze i róże Make Up Revolution kusiły mnie już od bardzo dawna. Było więc kwestią czasu kiedy ulegnę ich "wołaniu"^^. Lutowa promocja w SuperPharm osiągnęła swój cel i kupiłam widoczne na zdjęciu piękności. To po lewej to rozświetlacz Goddess of Love, który także podarowałam Beatce. Po prawej jest róż Blushing Hearts, który został ze mną. Za oba zapłaciłam 25 zł. Ja ze swojego różu jestem bardzo zadowolona, bo ładnie ożywia on twarz, ale nie powoduje nadmiernego koloru czy sztucznego rozświetlenia. Serduszka są podobno bardzo wydajne, mogę więc przyzwyczaić się że będę je miała baaardzoo długo. Oczywiście podobało mi się wiele z nich i naprawdę długo wybierałam swoją dwójkę. Jednak kierowałam się głównie względami praktycznymi, aby produkt który kupię używać, a nie jedynie fotografować. Chociaż... musicie przyznać, że są bardzo fotogeniczne!
Poszalałam ostatnio nieco z zakupem maseczek w płachcie, dlatego obiecuję przygotować niebawem post na ich temat (który zmobilizuje mnie może do ich używania). Widoczne na zdjęciu maski firmy A'Pieu kupiłam w Douglasie, gdzie w promocji kosztowały niecałe 8 zł za sztukę. Poza wersją z ekstraktem z Hanrabonga, z arbuzem i z ekstraktem z ananasa kupiłam też maskę z ekstraktem z melona (zieloną). Żałuję tylko, że nigdzie nie znalazłam wersji z cytryną, która interesowała mnie najbardziej. 
Manii maseczek w płachcie ciąg dalszy - kiedy zobaczyłam nową serię Selfie Project po prostu musiałam kupić przynajmniej tą z koalą. Szczęśliwa Foka trafiła do koszyka do pary, a obie kupiłam oczywiście w Rossmanie. Kolejna cztery maseczki z serii Seoul Girl's firmy Skin79 kupiłam podczas dużej promocji na stronie firmy, a której dowiedziałam się od Magdy, autorki bloga Takie Moje Oderwanie. Dodatkowo trafiłam na darmową wysyłkę, trudno byłoby więc nie skorzystać ;-) 
Ponieważ luty to miesiąc zakochanych nie obeszło się bez wymarzonego prezentu od ukochanego w postaci uroczej bransoletki Lilou. Na granatowej wstążeczce z różową kokardką znajduje się srebrne serduszko z wygrawerowanym "I <3 YOU". Wstążeczka jest rozciągliwa, nie ma więc obawy, ze się zerwie. Oczywiście jest ona prezentem, a nie zakupem. Jak podoba się Wam mój lutowy haul prezentowo-zakupowy? Znalazło się tutaj coś, co Was zaciekawiło? A jak tam Wasze zakupy? Pochwalcie się koniecznie! ;-) 

  

    

niedziela, 11 marca 2018

Denko LUTY 2018

Denko LUTY 2018
Luty jest najkrótszym miesiącem w roku, jednak te dwa dni mniej to chyba nie aż tak dużo, żebym miała tak małe denko? W każdym razie jak widać tempo zużywania nieco mi siadło. Jednak nie mam zamiaru zbytnio się tym przejmować, bo grunt ze idzie do przodu. A Was bez zbędnej zwłoki zapraszam do lutowego przeglądu.  
Zużycia w minionym miesiącu były u mnie tak niewielkie, że trochę zachwianiu uległy moje kategorie. Dlatego dzisiejszych opisów nie będę poprzedzała kategoriami. Myślę jednak, że z powodzeniem odnajdziecie co jest co. 
- mydło do rąk Melon & Pitaja, Cien z Lidla - przepiękny, wakacyjny, owocowy zapach słodkiego melona i do tego różowy kolorek <3 Żel pod prysznic z tej samej linii zapachowej zużyłam w listopadzie i miałam od niego zastrzeżenia, że wysuszał mi skórę. W przypadku mydła nic takiego się nie działo i jestem z niego bardzo zadowolona. 

- żel pod prysznic Today, Avon - kremowy żel pod prysznic o zapachu bardzo lubianych przez mnie perfum o tej samej nazwie. O perfumach pisałam przy okazji ulubionych zimowych zapachów. I o ile zapach perfum mnie zachwyca, o tyle zapach tego żelu już jakoś mniej. W każdym razie nie do końca zgadzam się, że pachnie identycznie jak perfumy. Do tego przesuszał mi skórę. 
- peeling do ciała Planet Spa Bali, Avon - zawiera ekstrakty z kwiatu frangipani i trawy cytrynowej. Jest to peeling typu gommage, więc drobinki są niewielkie i raczej nie jest to mocny zdzierak. W konsystencji jest lejący - bliżej mu więc do żelu pod prysznic niż peelingu. Kosmetyk ma ciekawy zapach, który ciężko opisać. Zresztą jak większość zapachów z serii Planet Spa. W każdym razie jeśli tak pachnie na Bali to chętnie się tam wybiorę! ;-) Produkt był z serii limitowanej i nie ma go już w ofercie. 

- peeling do ciała Super Slim, Evree - za to ten peeling to dopiero był zdzierak! Grube drobiny soli i cukru, do tego olejek perilla i powstał naprawdę świetny produkt do którego wrócę z pewnością! Pisałam o nim przy okazji jesiennej pielęgnacji ciała. Przyznaję, że ostatnimi czasy bardzo go oszczędzałam, bo aż żal było mi go kończyć - stąd takie długie zużywanie. Pamiętajcie jednak, że wiele produktów Evree zawiera naturalne składniki i dlatego powinno się je zużyć w czasie pół roku od otworzenia opakowania.  

- masło do ciała Milk and Honey Gold, Oriflame - zawiera ekstrakty miodu i mleka. Jest dość gęste i ma bogatą konsystencję, która przypomina nieco budyń. Dobrze się wchłania, ale trzeba dać mu nieco dłuższą chwilkę czasu. Jednak efekt po użyciu zrekompensuje nam to - skóra jest miękka w dotyku i wygładzona. Masło ma piękny zapach mleka z miodem. Zapach jest wyczuwalny, ale nienachalny i utrzymuje się na skórze nawet kilka godzin. Opakowanie zawsze kojarzy mi się z miodkiem Kubusia Puchatka. Wrócę z pewnością!
- pasta do zębów Sprakly White, Himalaya Herbals - w końcu udało mi się zużyć wszystkie próbki od dentysty i przetestować normalne opakowanie pasty! Ta z Himalaya w swoim składzie ma naturalne składniki roślinne, które mają usuwać przebarwienia i wybielać zęby. Pasta nie zawiera fluoru. Czy zauważyłam wybielenie? Tak, choć delikatne co ma ten plus że wyglądało naturalnie. Myślę, że wrócę do tej pasty jeszcze w przyszłości. Więcej o niej możecie poczytać przy okazji testowania kosmetyków Himalaya.

- płyn do płukania jamy ustnej Sensitive Plus, Elmex - przyjemny płyn, który lubię mieć pod ręką gdy moje zęby stają się nadwrażliwe. Delikatny w smaku nie podrażnia dziąseł, za to pozostawia świeży oddech na długi czas. 

- pianka do golenia Gilette Mach3 - podbierana narzeczonemu zanim zaopatrzyłam się w swoją, damską wersję. Bardzo gęsta i wydajna, chociaż zapach - wiadomo - zbyt męski ;-)
- krem na noc Urban Skin Essentials, Nivea - kupiłam zachwycona kremem z tej serii na dzień, o czym pisałam we wpisie NIVEA. Niestety wersja na noc już mnie tak nie zachwyciła, ale być może mam bardziej wygórowane oczekiwania. Krem przyjemnie pachniał, jednak w mojej opinii nawilżał tak jak kremy "dzienne". A od kosmetyków na noc oczekuję jednak większego nawilżenia, bogatszej konsystencji i większych efektów odżywczych. Tutaj było dość zwyczajnie i czasami zastanawiałam się czym różnią się te oba kremy. Dlatego o ile do kremu na dzień planuję wrócić, o tyle na noc poszukam innego ulubieńca. 

- skoncentrowany krem do rąk Neutrogena - był potwornie tłusty i potwornie wydajny i przyznam, że myślałam już, że nigdy go nie zużyję do końca. Niewielka ilość wystarczała na porządne natłuszczenie i nawilżenie skóry dłoni, a działanie miał natychmiastowe. Dlatego szczególnie dobrze używało mi się go przez całą zimę i być może z myślą o tej porze roku wrócę do niego ponownie za jakiś czas.

- mydła i płatki kosmetyczne Cien, z Lidla - mydła w kostce Cien są tanie i fajnie pachnące. Ja zdecydowanie bardziej lubię ich wersję glicerynową. Widoczne na zdjęciu opakowanie jest po takim właśnie mydełku o zapachu jaśminu. Drugie, białe to mydło mleczne o zapachu kwiatu pomarańczy. Te mydła dobrze mi służą i z pewnością sięgnę po nie jeszcze nie raz. Płatki kosmetyczne wrzuciłam podczas zakupów, bo przyznaję, że nie chciało mi się specjalnie biegać tylko po ten produkt do drogerii. Płatki były w porządku i spełniały swoją funkcję, nie zauważyłam istotnych różnic pomiędzy nimi a produktami z Isany, które kupuję najczęściej. 
- odżywka do brwi i rzęs The One, Oriflame - od początku nie polubiłyśmy się z tym produktem. Albo miałam felerny egzemplarz, albo ta odżywka kompletnie i totalnie nic nie robi. Mało tego - szczoteczka nakładała tak mało produktu, że wręcz drapała mnie w łuk brwiowy. To i tak dziwne, że dałam jej tak długo szansę. 

- tusz Eyes Wide Open, Oriflame - za to tusz, który kupiłam w zestawie z ww. odżywką był CUDOWNY. Pięknie otwierał oko, podkreślał długość rzęs, ładnie je pogrubiał. Bardzo, bardzo mi odpowiadał i z pewnością wrócę do niego w przyszłości! Nawet przyznaję, że już wcześniej powinnam go była wyrzucić, bo jak wiemy tusze do rzęs po 3 miesiącach tracą swoje właściwości. Ale mimo, że już nie działał tak super jak na początku to i tak dalej mi się podobał, stąd tak długo go trzymałam. 

- tusz do rzęs Color Trend, Avon - szczoteczka z włosiem o standardowym kroju podkreślałam rzęsy, ale nie robiła efektu WOW. W dodatku tusz był już nieco stary i zeschnięty, dlatego pożegnałam się z nim bez specjalnego żalu. Linia Color Trend jest dedykowana nastolatkom,a ja już wyrosłam z tego wieku, więc raczej nie wrócę do tego tuszu. Zwłaszcza, że znam o wiele lepsze.

Na tym kończę moje lutowe denko i tradycyjnie zapytam Was - znacie, używałyście któryś z przedstawionych tu dzisiaj kosmetyków? Jak się u Was sprawdził? 
Przy okazji chciałam poinformować Was, że planuję brać udział w Blog Beauty Day podczas Targów Look Beauty Vision w Poznaniu pod koniec marca. Będzie to moja pierwsza tego typu impreza w takim charakterze, dlatego już nie mogę się doczekać. Look Beauty Vision to profesjonalne targi kosmetyczne i fryzjerskie liczę więc na to, że poznam też wiele nowinek w dziedzinie pielęgnacji włosów. To z kim się widzimy na Blog Beauty Day? ;-) 





  

środa, 7 marca 2018

Przegląd katalogu AVON 4/2018 Przedwiośnie

Przegląd katalogu AVON 4/2018 Przedwiośnie
Dzisiejszy post to kolejna nowość w tematyce na moim blogu. Jako wieloletnia konsultantka Avon postanowiłam od czasu do czasu podzielić się z Wami moim subiektywnym przeglądem katalogu. Zapraszam na przegląd ofert z katalogu o nazwie "Przedwiośnie". 
Zapewne nie raz zauważyliście już, że na moim blogu przewija się mnóstwo kosmetyków z firmy Avon. Nie ukrywam, że jestem ich konsultantką choć traktuję to bardziej hobbystycznie. Bardzo lubię kosmetyki i lubię pomagać innym w znalezieniu idealnego dla nich produktu. Mam ogromną satysfakcję, gdy uda mi się pomóc w doborze koloru szminki, czy odpowiadającego potrzebom drugiej osoby kremu. Takie nietypowe zainteresowanie ;-) Z Avonem jestem niejako związana od lat 90 (!), kiedy to moja mama była także konsultantką. Ma to taki plus, że mam dystans do wielu "nowości" katalogowych, które w rzeczywistości są na przykład zmianą opakowania. Dziś chciałam przedstawić Wam kilka ciekawych - moim zdaniem ofert z aktualnego katalogu. Nie są to jednak wszystkie promocje, które się w nim znajdują. Zainteresowanych pełnym katalogiem odsyłam na stronę firmy AVON.
Żelowe lakiery do paznokci są fajną alternatywą dla hybryd, ponieważ dają podobny połysk i wykończenie, a używamy ich jak zwykłych lakierów. W ofercie jest wiele przeróżnych kolorów i myślę, że każda osoba może znaleźć coś dla siebie. Dodatkowo paleta co jakiś czas jest poszerzana. Do ładnego pokrycia paznokcia wystarczy jedna lub dwie warstwy. 
Na zdjęciu pokazuję Wam lakier Mauvelous oraz Parafait Pink, jeszcze w starym opakowaniu. Ten pierwszy to dość świeży nabytek, który dzięki swojej stonowanej barwie świetnie nadaje się do pracy. Z kolei drugi lubię używać wiosną i latem, bo ma ładny intensywny kolor różu. Przy okazji lakierów - czy pamiętacie jak o nie dbać, aby służyły jak najdłużej i nie wysychały? Pisałam o tym jakiś czas temu LINK
Makijaż oczu z poczwórnymi cieniami do powiek jest zdecydowanie łatwiejszy. Cienie zostały tak dobrane, aby za ich pomocą można było wykonać skomponowany kolorystycznie makijaż. W tych paletkach cień numer 2 i 3 rozcieramy na powiece i w jej załamaniu, a następnie cieniem numer 4 podkreślamy zewnętrzny kącik oka. Cień numer 1, najjaśniejszy, to "rozświetlacz", który używamy w wewnętrznym kąciku. W ten sposób każdą z paletek możemy przygotować ciekawy make-up zarówno w wersji codziennej, jak i wieczorowej. Oczywiście nie wyklucza to używania cieni po swojemu i według własnej inwencji! Mój kolor Berry Love i jest to zdecydowanie zestaw na co dzień. Cień o numerze 3 posiada połyskujące drobinki, czego nie oddało niestety zdjęcie. 
Nie znam osoby, która przynajmniej nie słyszała by o mgiełkach zapachowych Avon Naturals. Pachnący umilacz nie zawiera alkoholu, może być więc używany także latem co jest niewątpliwie zaletą tych produktów. Zapachów jest mnóstwo! Niestety niektóre są dostępne jedynie czasowo. Moja mgiełka to zapach różowego grejpfruta i mięty. Orzeźwiający owocowy zapach pozwala mi się szybko odświeżyć, choć nie jest zbyt trwały. Macie swój ulubiony zapach wśród tych mgiełek?
Po zimie moje włosy są w fatalnym stanie! Nawilżający olejek do włosów Planet Spa pomaga mi w ich nawilżeniu i regeneracji. Zanurzam go na około minutę w gorącej wodzie, a gdy się podgrzeje nakładam na włosy i po chwili spłukuję i myję włosy szamponem. Olejek jest z linii zapachowej Planet Spa z oliwą z oliwek i ma prześliczny zapach. 
Piękny zapach ma także woda perfumowana Avon Luck. Wśród nut zapachowych znajdziemy tutaj bergamotkę, czerwone jagody i mandarynkę, a także kwiat jednej nocy oraz drewno sandałowe. Jest to elegancki zapach, dość słodki i trwały, który kojarzy mi się z wiosennymi imprezami i ciepłymi wieczorami. 
Na początku roku zaczęłam używać podkładu matującego z bazą Luxe. Mimo początkowego sceptycznego nastawienia do tego produktu, teraz jestem nim zachwycona. Podkład ładnie wyrównuje koloryt mojej skóry, zakrywa co ma zakryć, a przy tym ładnie matuje skórę, ale jej nie wysusza. Utrzymuje się przez cały dzień, mimo że nie utrwalam go pudrem w kamieniu. Podkład posiada filtr SPF 15 myślę więc, że będzie jak znalazł także późną wiosną i latem. Kolor który używam to Natural Glamour. 
Najczęściej używanym przeze mnie kosmetykiem do brwi jest paletka do stylizacji pokazana na zdjęciu. Z góry przepraszam Was za jej zużycie, ale jest ona używana codziennie. W zamykanym pudełeczku z lusterkiem mamy tutaj wosk do stylizacji oraz cień do nadawania koloru. Przyznaję, że wosk używam bardzo rzadko, za to cień za każdym razem gdy chcę podkreślić moje brwi. Wygląda to bardzo naturalnie i to mi się w tym kosmetyku najbardziej podoba. Mój zestaw mam już trochę czasu, ale jego zużycie jest niewielkie i wystarcza on naprawdę na długo. Używam koloru Soft Brown, a jak wiecie mam raczej jasną karnację i oczy. 
Konturówki z Avonu, to obok mgiełek Naturals drugi kosmetyk, który znają nieomal wszyscy. Wygodne w użyciu, wykręcane i dobrze napigmentowane pozwalają na ładne podkreślenie oka, czy ust. Niestety niektóre kolory w rzeczywistości okazują się być inne niż zdjęcia w katalogu. Już kilka osób zwracało mi uwagę na kolor Jade Matellic, który wpadał bardziej w szarość niż zielenie. Kredki występują w wersji klasycznej oraz z diamentowymi drobinkami, dzięki którym makijaż nabiera bardziej imprezowego charakteru. Ja bardzo lubię też kredki do ust - widoczną na zdjęciu Mystery Mauve oraz bezbarwną Clear. Tą pierwszą używam czasami zamiast pomadki, a drugą obrysowuję kontur ust aby nie rozmazać sobie nakładanej później szminki. Dzięki temu, że jest bezbarwna nadaje się do każdego koloru pomadki. Znacie te kredki?
Nie byłabym sobą gdybym przy okazji tego przeglądu nie pokazała Wam nic z kosmetyków pielęgnacyjnych. Widoczny na zdjęciu głęboko regenerujący krem-maska do twarzy na noc Anew zawiera kapsułki kwasu hialuronowego dzięki czemu bardzo szybko i skutecznie nawilża skórę. Używam go dwa razy w tygodniu zamiast kremu na noc, lub kilka nocy w rzędu w ramach kuracji. Skóra jest po nim znacznie wygładzona i świeża. Szerszą recenzję tego kremu przygotuję dla Was już niebawem. 
Inny fajny produkt do zregenerowania skóry po zimie to eliksir do twarzy Avon Nutraeffects. Jest to kosmetyk na bazie olejków - babassu, maruli, siemienia lnianego, zielonej kawy oraz nasion maracui. Mimo oleistej konsystencji nie pozostawia na skórze tłustej warstwy i dość szybko się wchłania. Można używać go dwojako - nakładając bezpośrednio na skórę lub dodając kilka kropli do używanego kremu. Mój olejek ma etykietę okazjonalną wydaną na święta Bożego Narodzenia. Ten kosmetyk jest bardzo wydajny i wystarcza na naprawdę długi czas!
Bardzo lubię maseczki z linii Planet Spa za ich działanie i przepiękne zapachy. Każda linia ma swój specyficzny aromat, niepowtarzalny i kojarzący się z egzotycznymi podróżami i wypoczynkiem. Nowa linia Greek Seas, czyli greckie morza, zawiera ekstrakt z alg morskich. W jej składzie znajdziemy żel pod oczy, scrub do ciała, serum w żelu do ciała oraz maseczkę peel off. Maseczka ma działanie oczyszczające i odświeżające. Usuwa ze skóry zanieczyszczenia i pozostawia ją gładszą. Maseczkę nakładam grubszą warstwą omijając okolice oczu i po zastygnięciu (ok. 20 min) powoli zrywam jak drugą skórę. Ewentualne resztki domywam gąbeczką konjac. Po użyciu maseczki skóra jest wyraźnie oczyszczona i gładsza. Podoba mi się  także jej zapach, który działa na mnie relaksująco i uspokajająco. Czasami, gdy irytują mnie już maseczki w saszetkach, których to zawsze jest za mało lub za dużo na jeden raz, lubię użyć sobie produktu z tuby. Może i dłużej się go zużywa, ale daje mi komfort używania tak jak lubię bez ryzyka, że coś mi zostanie, czy zaschnie się w opakowaniu. 

Przedstawiłam Wam dzisiaj kilka ofert i produktów z aktualnego katalogu Avon. Znacie kosmetyki tej firmy? Może pokazałam jakiegoś z Waszych ulubieńców? A jak ogólnie podobają Wam się wpisy tego typu? Koniecznie podzielcie się opiniami w komentarzach!   







sobota, 3 marca 2018

Recenzja: Voiger Łazienki Spray VOIGT

Recenzja: Voiger Łazienki Spray VOIGT
Czy lubicie sprzątać? Ja przyznam się, że trochę nawet tak - głównie dlatego, że natychmiast widzę efekty swojej pracy. Lubię też różnego rodzaju pomoce do sprzątania, dlatego bardzo ucieszyłam się z możliwości przetestowania Voiger Łazienki Spray dzięki portalowi Ambasadorka Kosmetyczna.
Łazienka jest miejscem, gdzie przebywam dość często oddając się swoim ulubionym zabiegom pielęgnacyjnym i spa. Niestety jest to też pomieszczenie, gdzie dość szybko się brudzi. Z powodu twardej wody często muszę borykać się z zaciekami, czy śladami kropelek na lustrach, kabinie prysznicowej czy armaturze. Do tego szybko się tutaj kurzy, co szczególnie widać na jasnych kafelkach. Staram się utrzymywać moją łazienkę w czystości, ale przyznaję że czasami efektów nie widać, a stare zabrudzenia nie chcą zejść nawet gdy je szoruję różnymi środkami. Muszę więc przyznać, że testując Voiger Łazienki Spray poprzeczkę ustawiłam dość wysoko. Liczyłam na porządne doczyszczenie starych zabrudzeń, piękny połysk i odświeżenie, a także bezpieczne działanie dla skóry dłoni i ładny zapach. 
Na początek rzut okiem na to co ma nam do powiedzenia producent - "Voiger Łazienki Spray to środek do mycia wszelkich powierzchni i urządzeń łazienkowych. Szczególnie polecany do mycia kabin prysznicowych i armatury łazienkowej. Mytym powierzchniom nadaje połysk pozostawiając w pomieszczeniu przyjemny poziomkowy zapach". Zgodnie z informacją na etykiecie w skład produktu wchodzi <5% niejonowych środków powierzchniowo czynnych, alkohole, kwas glikolowy oraz substancje wspomagające i zapachowe. Produkt zamknięty jest w białej butelce z wygodnym sprayem. Opakowanie utrzymane w kolorystyce biało-czerwonej. Pojemność 500 ml.
Warto zwrócić uwagę na sposób użycia tego produktu - czyszczoną powierzchnię należy spryskać preparatem, a następnie wytrzeć do sucha ściereczką lub ręcznikiem papierowym. Ja za pierwszym razem nie doczytałam tej informacji i po spryskaniu powierzchni usiłowałam szorować ją szczotką. Efekt był straszny - środek w połączeniu z brudem rolował się i zamiast usuwać brud to jedynie go zdzierał po kawałku. Wyglądało to okropnie! Na szczęście doczytałam jak prawidłowo używać Voiger Spray Łazienki i więcej problemów już nie było. To dowodzi, że warto czytać etykiety nawet gdy wydaje się nam, że przecież umiemy używać preparatów do czyszczenia... 
Moją łazienkę na potrzeby testowania specjalnie nieco zapuściłam, dlatego wybaczcie mi te okropne zdjęcia ;-) Jak widać mam problem z osadem z kamienia i mydła w okolicach umywalki oraz z zaciekami na ściankach kabiny prysznicowej. Więcej szczegółów oraz efekty przed i po sprzątaniu możecie zobaczyć na moim bardzo amatorskim filmiku, który umieściłam pod tym linkiem: FILMNiestety musicie wybaczyć mi potknięcia no i największy błąd jakim jest nakręcenie go w pozycji pionowej... ;-) 
Voiger Łazienki Spray jest bardzo wygodny w użyciu - czyszczoną powierzchnię spryskuję preparatem i po chwili przecieram suchą ścierką lub ręcznikiem papierowym. Zapach jest przepiękny - owocowy, poziomkowy. Zdecydowanie uprzyjemnia pracę, choć jeśli sprzątacie w niewielkim pomieszczeniu to warto i tak uchylić okno lub drzwi. 

Do sprzątania używałam rękawiczek ochronnych, chociaż przyznaję, że raz o nich zapomniałam i nic z moją skórą na rękach się nie wydarzyło. Jednak nie warto ryzykować i lepiej zawsze stosować ochronę dłoni. Preparatem wysprzątałam CAŁĄ ŁAZIENKĘ od sufitu po podłogę. Umyłam nim zarówno kafelki, jak i lustra, armaturę, kabinę prysznicową, toaletę oraz podłogę. To na co zwróciłam uwagę, to połysk jaki zyskały wszystkie czyszczone miejsca. I nie chodzi mi tutaj jedynie o lśnienie czystości, ale mam wrażenie, że wszystkie gładkie powierzchnie zyskały dodatkowy blask, który bardzo mi się spodobał (a który nie do końca myślę oddają zdjęcia). 
Podsumowując działanie Voiger Łazienki Spray muszę przyznać, że praca z nim to duża przyjemność z uwagi na piękny poziomkowy zapach. Środek dość dobrze radzi sobie z usuwaniem osadów z mydła i kamienia, ale jeśli macie wieloletnie zacieki, to może być dla nich nieco za słaby. Bardzo wygodne jest to, że jednym preparatem możemy umyć całą łazienkę, także lustra! Wygodna jest także forma spray. Umyte powierzchnie zyskują ładny połysk i mam wrażenie, że niektóre nieco wolniej się brudzą. Uważam, że jest to bardzo dobry środek do regularnego utrzymywania czystości w łazience. Dodatkowym atutem jest także jego niewysoka cena, około 6 zł za opakowanie. Znacie ten produkt? A może miałyście styczność z innymi środkami firmy VOIGT? Albo macie innych ulubieńców do sprzątania w swojej łazience? Podzielcie się opiniami w komentarzach.   
Copyright © Nostami blog , Blogger