niedziela, 28 stycznia 2018

Recenzja: Krem uniwersalny z witaminą C Bielenda

Recenzja: Krem uniwersalny z witaminą C Bielenda
Tęsknicie już trochę za wiosną? Ja przyznam się, że trochę tak mimo że w mojej okolicy nawet nie zaznałam ani trochę mroźnej zimy w tym roku. Ciągle mamy taką ciapowatą aurę, niby ciepło ale ponuro i dobijająco. Dlatego z prawdziwą radością powitałam możliwość przetestowania jednego z kremów uniwersalnych z Bielendy. Spójrzcie tylko na opakowanie - czy nie czujecie natychmiast przypływu energii? 
Zostałam wybrana do testowania kremu Bielenda po wypełnieniu ankiety na Facebooku. Tak, tak to jest możliwe i te "konkursy" wygrywają realne osoby! Dlatego tym bardziej zachęcam Was do próbowania, zwłaszcza jeśli jesteście zainteresowani tematyką kosmetyków i urody. Ponieważ w ankiecie miałam możliwość wyboru wersji kremu zdecydowałam się na krem odżywczy z witaminą C. Nie ukrywam, że głównym powodem mojej decyzji były rysunki cytrusów na opakowaniu, które uwielbiam (cytrusy, nie rysunki). 
Odżywczy krem uniwersalny do twarzy i ciała z witaminą C Bielenda to kosmetyk o wielorakim zastosowaniu. Można nakładać go zarówno na skórę twarzy, jak i dłoni czy całego ciała. W taki też sposób był przez mnie używany. Producent informuje nas, że witamina C zawarta w kremie pochodzi z aceroli, a sam kosmetyk przeznaczony jest do skóry szarej, zmęczonej i pozbawionej blasku. Myślę, że w czasie zimy nie ma osoby, która nie borykałaby się z taką dolegliwością swojej skóry. W serii produktów uniwersalnych Bielenda znajduje się także krem regenerujący z olejkiem różanym oraz krem nawilżający z aloesem. Wszystkie zgodnie z opinią producenta zawierają 100% roślinnych składników aktywnych. Nie jestem kosmetologiem i nie potrafię ocenić prawdziwości tej informacji, dlatego wklejam poniżej zdjęcie składu kremu z opakowania. 
Widoczna na zdjęciu naklejka na zakrętce to gwarancja, że nikt przed nami nie grzebał w naszym kremie i że nie był on otwierany. To ważne, bo sam krem z uwagi na obecność naturalnych składników powinniśmy zużyć w ciągu 6 miesięcy,a opakowanie wcale nie jest takie małe bo zawiera aż 200 ml. Jednak dzięki uniwersalności kremu myślę, że nie będzie z tym problemu. Zwłaszcza, że możemy używać go w zależności od potrzeby i zachcianki nawet po kilka razy dziennie. 
Po otwarciu zgrabnego słoika naszym oczom ukazuje się mlecznobiały krem, a do nosa dociera delikatny cytrusowy zapach. Konsystencja kosmetyku jest zwarta, ale lekka. Po nałożeniu na skórę krem lekko się rozsmarowuje i bardzo dobrze wchłania wykazując przy tym działanie silnie nawilżające co się po prostu czuje. Tutaj wyszły jednak różnice w mojej skórze na całym ciele. O ile skóra na dłoniach, czy ciele wchłonęła krem bardzo szybko i nie pozostawiła żadnej powłoki, można powiedzieć "wypiła" krem bardzo dokładnie, o tyle już na twarzy odczucia miałam inne. Krem nałożony na twarz wchłaniał się wolniej i dawał początkowo uczucie lepkości. Po wchłonięciu nadal czułam, że mam go na buzi mimo że skóra nie świeciła się. W kontakcie z bogatszym podkładem zawierającym bazę (2w1) miałam wrażenie, że mam już tych warstw na twarzy za dużo. Jednak w kontakcie ze "zwykłym" podkładem było wszystko OK. Mimo wszystko o wiele przyjemniejsze było działanie, a zwłaszcza wchłanianie kremu w skórę ciała i dłoni, niż w skórę twarzy. Może też być tak, że na małą powierzchnię twarzy użyłam stosunkowo więcej kosmetyku, niż na ciało i stąd taki efekt. Przyznaję, że muszę się temu dobrze przyjrzeć, choć nie będzie to łatwe, ponieważ krem nakłada się bardzo przyjemnie, jest miły w dotyku i ładnie pachnie, co może być powodem nadużywania produktu ;-).
Jeśli chodzi o działanie kremu, to zaraz po użyciu jest wyraźnie odczuwalne nawilżenie skóry i jej wygładzenie. Staje się ona miękka w dotyku i jakby rozświetlona. Nie jest to jednak efekt błyszczenia, ale takiego blasku, poświaty, który kojarzy się z dobrze nawilżoną i nawodnioną skórą. Krem wchłania się bardzo szybko i można dzięki temu niejako dokładać kolejne warstwy, gdyby ktoś potrzebował jeszcze większego odżywienia. Taki sposób aplikacji stosowałam głównie na wierzchu skóry dłoni. Zapach w dużej ilości, zwłaszcza przy używaniu kremu na całe ciało, zaczął mnie nieco drażnić kojarząc się z jakimś lekarstwem, na szczęście jednak dość szybko się ulatniał więc nie wpłynęło to na moje samopoczucie. 
Podsumowując moje testowanie muszę przyznać, że uniwersalny krem do twarzy i ciała z witaminą C Bielenda bardzo miło mnie zaskoczył. Jego głównymi atutami jest szybkie wchłanianie się oraz przepiękna rozświetlona skóra po użyciu. Dla wielbicielek naturalnej pielęgnacji ważny będzie fakt, że zawarto w nim aktywne składniki roślinne, jak na przykład olejek z pomarańczy, czy witaminę C pochodzącą z aceroli. Dzięki uniwersalnemu stosowaniu zarówno do twarzy, jak i do ciała krem ten można używać do wszystkiego i o każdej porze roku, choć myślę, że po zimie nasze skóra szczególnie będzie potrzebowała rozświetlenia i blasku. Kosmetyk ten jest świetna alternatywą na przykład na wyjazdy gdy chcemy ograniczyć ilość zabieranych produktów. U mnie najlepiej sprawdził się na skórze ciała i dłoni. Krem ten nie jest produktem drogim, kosztuje nieco ponad 15 zł i możecie kupić go na przykład TUTAJ. Zdecydowanie polecam Wam ten produkt, znacie już go? A może używałyście innych kosmetyków tego typu? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!  

  

niedziela, 21 stycznia 2018

Mania maseczkowania 2

Mania maseczkowania 2
Dawno na moim blogu nie pojawiały się żadne posty dotyczące pielęgnacji, a konkretniej - maseczek do twarzy. Nie oznacza to, że zaniechałam ich używania, o nie! W dzisiejszym poście przedstawię Wam kilka świetnych produktów z tej kategorii, które miałam okazję używać i do których z przyjemnością wrócę nie raz. 
Hydrobooster jelly mask Bielenda - to maseczka ultra nawilżająca. Konsystencja galaretki ma zapach gumy balonowej, a samą maseczkę bardzo przyjemnie nakłada się na twarz. W składzie ma jagody acai, algi koralowe i wodę różaną. Z powodzeniem sięgać mogą po nią posiadaczki cery wrażliwej. Maseczkę nałożyłam na twarz na 20 min. Opakowanie zawiera ilość kosmetyku odpowiednią do nałożenia takiej normalnej warstwy. Po ustalonym czasie zmyłam kosmetyk ciepłą wodą. Schodzi łatwo, obyło się bez pomocy gąbeczki. Skóra była MEGA nawilżona i uspokojona. W dotyku zauważyłam, że jest bardzo miękka i chłodna. Myślę, że ta maseczka będzie po prostu super na lato i z pewnością do niej wrócę.  
Mattbooster jelly mask Bielenda - to z kolei żelowa maseczka normalizująco-matująca. Jest przeznaczona dla cery mieszanej i tłustej, a swoim składzie zawiera m.in. witaminę C, kwas cytrynowy i olejek pomarańczowy. W konsystencji przypomina galaretkę o pięknym, cytrusowym zapachu. Jej szersza recenzja pojawiła się przy okazji lipcowego denka, zapraszam do zajrzenia TUTAJ
Kolejna maseczka także została wyprodukowana przez naszą rodzimą Bielendę, a jest to oczyszczająca maska węglowa Carbo Detox. Moja jest akurat wersją dla cery wrażliwej. Przyznaję, że trochę bałam się używania tej maseczki, że zbyt mocno wysuszy moją skórę. Nic takiego jednak nie miało miejsca! Maska okazała się bardzo przyjemna i delikatna, nic mnie nie podrażniło, a moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne! Maskę bardzo przyjemnie nakładało mi się na buzię, była gładka w konsystencji i miękka. Zawiera ona aktywny węgiel i chlorellę, które mają za zadanie dokładnie oczyścić naszą skórę z zanieczyszczeń. Po nałożeniu odczekałam 15 min i zmyłam maseczkę przy pomocy gąbeczki konjac. Skóra była super oczyszczona i wygładzona, a także miękka w dotyku. Niezły efekt WOW! Coś czuję, że sięgnę po tą maseczkę jeszcze nie raz ;-) Opakowanie zużyłam na jedną aplikację, ale była to wyjątkowo gruba warstwa kosmetyku i myślę, że przy staranniejszym nakładaniu wystarczyłoby mi na dwa użycia.  
Maska orientalna Chai Tea Vanilla z firmy Balea znajduje się w dwóch saszetkach, ale jest jej na tyle sporo, że jedną część zużyłam razem z mamą nakładając dość grubą warstwę na skórę twarzy i szyi. Maseczka ma przepiękny waniliowo-orientalny zapach. W konsystencji przypomina wyglądem waniliowy pudding. Po nałożeniu na twarz ładnie się w nią wchłania. Moja po 10 min prawie się wchłonęła, a skóra była niesamowicie zmatowiona. Jednak zmyłam resztki wodą i ten efekt zniknął. Pamiętajmy jednak, że maska ta ma za zadanie odświeżyć i odżywić naszą skórę i z tego wywiązała się wyśmienicie. Tuż po nałożeniu moja skóra zareagowała na nią nieco drażliwie i lekko się zaczerwieniła, ale z czasem skóra uspokoiła się i przy zmywaniu nie było śladu podrażnienia. Możliwe że taka reakcja była wynikiem przewrażliwienia skóry po długotrwałym pobycie na wietrznym dworze, a nie działania samej maseczki. Sam zapach maseczki jest przepiękny i działa bardzo relaksująco i kojąco. Jak już wspominałam kosmetyk jest bardzo wydajny i cieszę się, że mam jeszcze w zapasie jedną jego saszetkę. Zwłaszcza, że z dostępnością kosmetyków tej firmy w Polsce nadal jest nieco krucho. 
Głęboko nawilżająca maseczka Cien z Lidla - to tani kosmetyk, o sporej wydajności. Ta saszetka wystarczyła mi aż na trzy aplikacje, a w dodatku miała śmieszną cenę 70 groszy! Niestety nie pachniała pomarańczą, a przynajmniej nie na tyle żebym to zapamiętała. Jeśli chodzi o nawilżenie, to nie było jakiegoś efektu wow i dlatego akurat ta maseczka odeszła nieco w (moje) zapomnienie. 
Jedyny powód dla którego czasami odchodzę od stosowania maseczek w saszetkach jest taki, że ilość produktu nigdy nie odpowiada do końca moim potrzebom. Jest go albo za dużo, albo za mało i zawsze trzeba dostosować się do wielkości tej saszetki, co bywa denerwujące. Dlatego gdy poziom irytacji tym faktem zaczyna u mnie przeważać nad zachwytem z używania maseczek sięgam po produkty w tubach. Kolejna maseczka, to właśnie produkt w tubie, a jest nią rewitalizująca maska peel off z chińskim żeń-szeniem Planet Spa z Avonu. Maska ma formułę peel off, oznacza to, że po nałożeniu jej na oczyszczoną skórę twarzy należy odczekać aż zaschnie i ściągnąć ja niczym drugą skórę. Maska Planet Spa jak wszystkie produkty tej linii ma niesamowity zapach. Jest koloru perłowego, a po nałożeniu na twarz dość szybko wysycha dzięki czemu nie ma problemu z jej usunięciem. Skóra po użyciu tej maski jest dobrze oczyszczona i wygląda na gładszą. Mam też wrażenie, że jest lekko rozświetlona - być może na skutek usunięcia martwego naskórka. 
Na koniec chciałam przedstawić wam kosmetyk dość nietypowy - plaster oczyszczający w żelu Clearskin Professional firmy Avon. Jest to gęsty żel o niebieskawej barwie, który nakładamy dość grubą warstwą na miejsca, które chcemy oczyścić z wągrów. U mnie jest to oczywiście strefa T. Żel zastyga tworząc płaty, które powoli odrywamy, a wraz z nimi pozbywamy się zanieczyszczeń z naszych porów. Żel zawiera spirytus i jest dość silnie działającym produktem, dlatego osoby z wrażliwą cerą powinny uważać przy jego używaniu. Przez obecność spirytusu jego zapach jest też dość ostry i może podrażniać oczy. Opakowanie ma zaledwie 30 ml, ale wystarcza na długi czas stosowania od czasu do czasu.

Nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego każda maseczka musi odleżeć trochę czasu w moim domu zanim ją użyję. Czy to już taka moje wrodzona natura, czy wieczne czekanie na "specjalną okazję"? W każdym razie przyznaję, że żałuję, że tak to odwlekam w czasie. Każdego miesiąca powstaje mnóstwo nowych, naprawdę fajnych kosmetyków, a maseczki w saszetkach są na tyle małe i tanie, że najlepiej byłoby używać je od razu. Myślę tutaj na przykład o tym, że maseczki jelly booster z Bielendy świetnie sprawdzą się w upalne lato i mam nadzieję, że firma nie wycofa ich do tego czasu. Znacie maseczki z mojego dzisiejszego zestawienia? Jak się u Was sprawdziły? Koniecznie podzielcie się opiniami w komentarzach! 

A na koniec kilka zdjęć z aplikacji ;-) Po lewej Carbo Detox Bielenda, a po prawej Planet Spa Avon chiński żeń-szeń. 

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Ulubione zimowe zapachy

Ulubione zimowe zapachy
Kiedy dni stają się coraz zimniejsze i krótsze częściej sięgam po zapachy, na które nawet nie spoglądam wiosną czy latem. Instynktownie poszukuję kompozycji zapachowych, które osłodzą chłodne wieczory i brzydką aurę. Perfumy na bazie wanilii, piżma i drzewa sandałowego rozgrzewają mnie swoją wonią i wprawiają w dobry nastrój. Jesteście ciekawi moich faworytów? Zapraszam do zmysłowej podróży!   

Jak powszechnie wiadomo w perfumach nuty bazowe mimo, że nie są zbyt mocno wyczuwalne, mają decydujące znaczenie dla charakteru całej kompozycji zapachowej. Tak zwane nuty głowy mają najbardziej intensywny zapach i to je czujemy najmocniej zaraz po otwarciu flakonu, ale po skropieniu nimi skóry dość szybko zanikają. Z kolei pośrednie do wymienionych nuty serca często nie są świadomie przez nas wyczuwane, jednak ich obecność świadczy o unikalności kompozycji i dopełnia mieszankę zapachową. Zapachy dzielone są też na kategorie w zależności od użytych do ich produkcji składników. I tak mamy zapachy cytrusowe i kwiatowe, po które chętnie sięgam wiosną oraz latem, a obok - zapachy z kategorii drzewnej, orientalnej czy szyprowej, które bardzo lubię w zimniejszych miesiącach.  
BIJOU, Avon
BIJOU, Christian Lacroix, Avon
Moje zestawienie ulubionych zimowych zapachów otwierają orientalno-waniliowe perfumy przygotowane dla firmy Avon w 2015 przez dom francuskiego projektanta Cristian Lacroix. Perfumy zamknięte są w pudrowo-różowej płaskiej butelce z kryształową zatyczką. Piękni prezentują się na toaletce, gdy światło odbija się na nierównościach szklanej butelki czy korka. Kompozycję zapachową otwiera soczysta mandarynka oraz jabłko i gruszka. W nutach serca wyczujemy jaśmin i orchideę, a bazę stanowi mocno wyczuwalna wanilia, piżmo i drzewo sandałowe. Podobno w nutach bazy znajduje się także anyż, na szczęście mój nos go nie wyczuwa (a ja nie przepadam za jego zapachem). Wbrew "ciężkiej" w opisie kompozycji sam zapach Bijou nie jest przytłaczający ani duszący i często używam go zarówno na co dzień, jak i na wieczorne wyjście. Lubię jego słodycz wanilii i świeżość owoców. Kojarzy mi się zawsze z obietnicą dobrej zabawy i radością. 
TODAY, Avon
TODAY, Avon
Zapach ten należy do rodziny zapachów "Today - Tommorow - Always - Forver". Ciekawostką jest, że unikalny składnik kompozycji Today - kwiat budlei - został opracowany specjalnie dla Avon przez dom perfumeryjny Firmenich. Te perfumy oszałamiają wręcz słodyczą, a ich trwałość jest bardzo duża. Spryskane nimi ubrania zachowują zapach nawet do kilku dni! Przede wszystkich wyczuwalne są tutaj kwiaty - wspomniany już kwiat budlei, hibiskus, frezje, kwiat pomarańczy, tuberoza i strelicja. Elegancji dodają zapachowi znajdujące się w nutach bazy piżmo, cedr czy nuty drzewne i woda różana. Cała kompozycja zamknięta jest w przepięknym kwadratowym flakonie z grubego szkła. Idealne na wszelkie "większe wyjścia" i uroczystości, których w zimowych miesiącach mamy całkiem niemało. Today to chyba jedyne perfumy, których zapach podoba mi się o każdej porze roku. Kojarzą mi się z miłością i kobiecością. Są tak charakterystyczne, że potrafię wyczuć osobę nimi spryskaną np. w tramwaju ;-)  
Aspire, Avon
Aspire, Avon
Aspire należą do zapachów kwiatowo-drzewno-piżmowych, a twórcą kompozycji w 2011 roku była Nathalie Feisthauer. Moje pierwsze zetknięcie z tym zapachem przypadło na styczniowy, wyjątkowo mroźny poranek. Po spryskaniu nadgarstka testerem wyczułam rozchodzące się ciepło, tak jakby sam zapach rozgrzewał mnie i moją skórę. Do tej pory ilekroć sięgam po kanciasty flakonik, w którym zamknięty jest ten zapach, mam wrażenie ciepła i spokoju. Wśród nut zapachowych znajdziemy tutaj piżmo i drzewo sandałowe oraz cedr, a także jaśmin, różę, irysy i aldehydy. Sam zapach ma wśród odbiorców zarówno zagorzałych zwolenników (to ja!), jak i przeciwników. Podobnie jak z zapachem linii Nuxe - albo się ją kocha, albo nienawidzi ;-) Jedno jest pewne, po Aspire nigdy nie sięgam, gdy temperatury za oknem zaczynają przekraczać 15 stopni. Ten zapach według mnie po prostu wymaga mroźnej aury.
ROUGE, Avon
ROUGE, Cristian Lacroix, Avon 
Kolejne dwa zapachy także zostały zaprojektowane przez Christian Lacroix, który zdobył światową sławę kreując luksusowe, wspaniałe i bajecznie kolorowe stroje inspirowane jego pasją do teatru i opery. Rouge to najstarsze z wymienianych dzisiaj perfum, bo zostały one wydane w 2007 roku. Zapach zamknięty jest w czerwono-bordowej buteleczce z koronkowym zdobieniem. Sam kształt flakonika kojarzy mi się z kształtami kobiety. Rouge to szyprowo-kwiatowe perfumy, dosyć ciężkie i zapadające w pamięć. Wśród nut zapachowych bazy znajduje się paczula, piżmo i drzewo kaszmirowe. Nutami głowy są pomarańcza, piwonia i..biały pieprz. Kompozycję dopełnia zapach kwiatów lotosu i osmantusu. Te perfumy zdecydowanie ubieram do eleganckich sukienek i na uroczyste wyjścia, czy randkę. Zapach jest zmysłowy, bardzo kobiecy i sensualny.      
AMBRE, Avon
AMBRE, Cristian Lacroix, Avon
Nieco lżejsze od swojej "czerwonej siostry" są perfumy Ambre. Przygotowane także w domu projektanta Cristian Lacroix, ale znacznie później, bo w 2014 roku. Najbardziej wyczuwalny w nich jest aromat mandarynki i jagód, do którego dołączają nuty różane i jaśminu. Jako baza występuje tutaj bursztyn i karmel. To jedyne perfumy wśród przedstawionych dzisiaj, które nie zawierają nut piżma. Należą one do kategorii zapachów szyprowo-gourmand. W noszeniu są zdecydowanie lżejsze od Rouge czy nawet Today. Mimo eleganckiego flakonu lubię sięgać po nie także na co dzień, zwłaszcza że zapach utrzymuje się przez wiele godzin. Mimo obecności wanilii, której zapach drażni mnie w ciepłych miesiącach, po Ambre sięgam czasami nawet późną wiosną choć wtedy już raczej w wersji na wieczór. 
TODAY, Avon
Dzisiejsza piątka zapachów to moi ulubieńcy na zimowe miesiące. Zdominowały ją zapachy z domu perfumeryjnego Christian Lacroix! Wszystkie też pochodzą z firmy Avon. To akurat nie jest o tyle dziwne, że jako konsultantka mam łatwiejszy do nich dostęp, niż do innych firm. Mimo wszystko sama jestem ciekawa jakie inne zapachy, w miarę kończenia się tych ulubieńców, zaczną wypierać tą Avonową "rodzinkę" ;-) Jednak patrząc na to, w jakim tempie zużywam zapachy to może jeszcze trochę czasu upłynąć... Lubicie pokazane dziś przez mnie zapachy? Znacie? A może macie ochotę podzielić się opiniami o swoich faworytach? Z przyjemnością poczytam Wasze komentarze! 

Przy dzisiejszym poście wspierałam się wiedzą z portalu Fragrantica.pl. Koniecznie do nich zajrzyjcie - o perfumach wiedzą wszystko (nie tylko tych z Avonu)!      

niedziela, 7 stycznia 2018

Denko GRUDZIEŃ 2017

Denko GRUDZIEŃ 2017
W dzisiejszym poście przedstawię Wam moje denko z grudnia. To chyba moje rekordowe zużycie w tym roku - skończyło mi się wiele produktów, z którymi miałam przyjemność współpracować już dość długi czas. Jeśli jesteście ciekawi - klikajcie "czytaj dalej", zapraszam!
Pierwsze denko na moim blogu pojawiło się pod koniec kwietnia i dotyczyło dwóch miesięcy. Bardzo spodobała mi się formuła tego typu wpisów u innych blogerek i zauważyłam, że sama chętnie czytam takie posty. Stanowią one bowiem esencję recenzji o danych produktach, a dodatkowo motywują samą piszącą do używania kosmetyków, a nie jedynie gromadzenia na półce. Grudniowe denko jest moim ósmym z kolei. Tradycyjnie zużyte kosmetyki podzieliłam na kategorie tematyczne. 
DO TWARZY
- aksamitny żel do mycia twarzy MIXA skóra bardzo wrażliwa i reaktywna - absolutnie cudowny, absolutnie fenomenalny produkt do którego wrócę z pewnością i z którego działania jestem bardzo zadowolona! Żel ma delikatną, aksamitną konsystencję i łagodnie oczyszcza skórę z zanieczyszczeń. Przy czym nie podrażnia i zachowuje jej nawilżenie. Skóra po umyciu żelem jest miękka i uspokojona, dlatego jak dla mnie jest to idealny kosmetyk na okres przejściowy i wszystkie inne momenty gdy moja skóra wariuje. Żel pachnie ślicznie gruszką, a w konsystencji jest mlecznobiały. Opakowanie posiada wygodną w użyciu pompkę i już jedna dawka wystarcza na zmycie z twarzy resztek makijażu i sebum pod koniec dnia. Opakowanie ma 200 ml. 

- olejek arganowy do oczyszczania i mycia twarzy z kwasem hialuronowym Bielenda - kolejny świetny kosmetyk oczyszczający, któremu jedyne co mogę zarzucić (choć to nie wada!), to że był bardzo wydajny i trochę mi się już zdążył znudzić ;-) Olejek nie ma zbyt tłustej konsystencji, mimo swojej nazwy. Skóra jest po nim dobrze oczyszczona i nawilżona. Pisałam o nim przy okazji posta poświęconemu oczyszczaniu skóry TUTAJ

- oliwkowa woda tonująca z wit. C liście zielonej oliwki Ziaja - to także bardzo fajny i dobrze działający kosmetyk, który zużywałam bardzo długo. Poświęciłam mu trochę w poście dotyczącym TONIZOWANIA SKÓRY. W tonikach tej firmy bardzo lubię sam spray, który tworzy delikatny tusz na twarzy. Do tego produktu także zamierzam powrócić w przyszłości. 

- na zdjęciu widoczna jest także miniaturka pasty do zębów Blend-a-Med - pisałam o tym produkcie w poprzednich denkach i to już ostatnie opakowanie, jakim uraczył mnie mój dentysta ;-) Czyżby to oznaczało, że pora na wizytę kontrolną? 
HIGIENA
- żel pod prysznic Purely Pampering Dove - prześliczny zapach, kremowa konsystencja, ultra nawilżenie skóry. Czego chcieć więcej? Wrócę z pewnością, gdy zapasy żeli uszczuplą się. Pisałam o nim więcej w TYM poście.

- esencja tropikalnego kokosu w kremowym mydle pod prysznic i do kąpieli Ziaja - używałam pod prysznicem jako żel myjący. Prześlicznie pachniał wakacjami i kokosem. Skóra była po nim mocno nawilżona. Jedyne do czego mogę się przyczepić to fakt, że kosmetyk ten nie był zbyt wydajny. Jednak z uwagi na moje zapasy kosmetyczne zupełnie mi to nie przeszkadzało ;-) 

- szampon mleczny Hairmilk Nivea - kupiłam na fali szału w blogosferze z powodu wprowadzenia nowej serii szamponów Nivea do sprzedaży. Kupiłam bo nie dostałam się nigdzie do testowania. Miałam wersję do włosów normalnych. Niestety u mnie szampon ten poza pięknym zapachem wcale się nie sprawdził, a przynajmniej nie na tyle by się nim zachwycać. Miał fajną mleczną konsystencję i dobrze się pienił. Jednak moje kręcioły niezbyt się z nim polubiły, a na dodatek mam wrażenie, że podrażniał mi skórę głowy. Dlatego używałam go co drugie-trzecie mycie. I tak z pomocą narzeczonego dobrnęłam do dna butelki. Jedno muszę mu przyznać - był dość wydajny.

- szampon 2% Nizoral - to produkt leczniczy, który skutecznie rozprawia się z łupieżem i swędzącą skórą głowy. Lubię mieć opakowanie w łazience i używam w razie potrzeby. Ten produkt można także kupić w saszetkach, jednakże butelka daje gwarancję, że kosmetyk nie skończy się nam w połowie mycia. Szampon nanosimy bardziej na skórę głowy niż na włosy i po około 4-5 min spłukujemy. Jak dla mnie numer 1 w walce z problemami skóry głowy. 

- delikatny olejek do higieny intymnej Lactacyd Precious Oil - pod wpływem kontaktu z wodą zamieniał się w mleczną piankę. Dawał długotrwałe uczucie nawilżenia skóry i był to najdelikatniejszy znany mi produkt do higieny intymnej. Wrócę z pewnością, a zainteresowanych szczegółami odsyłam TUTAJ.

- dezodorant w sprayu fresh komfort Nivea - w przeglądzie antyperspirantów o którym pisałam w TYM poście nie wypadł najlepiej. Poza ładnym zapachem miał raczej niewielkie właściwości absorbujące pot, a przynajmniej u mnie nie sprawdził się zupełnie. W dodatku podrażniał mi skórę! A szkoda ;/ 
DO CIAŁA
- balsam do ciała Nutra Effects Ultimate moisture Avon - otrzymałam w ramach programu dla konsultantek i być z może z powodu, że nie kosztował mnie ciężko zarobionych pieniędzy - nie przykuł mojej uwagi. I to był błąd, zupełnie przypadkiem bowiem okazało się, że ten kosmetyk wybawił mnie z wielu kosmetycznych wpadek i wypadków. Balsam przeznaczony jest do skóry normalnej i suchej. Zawiera nasiona Chia i jego zadaniem jest długotrwałe nawilżenie skóry. Kosmetyk ma postać lotionu, łatwo się rozprowadza i bardzo szybko wchłania. Jest hypoalergiczny i bezpieczny dla wrażliwej skóry - nie uczula, ma specyficzny "neutralny" zapach, nie podrażnia. I właśnie te jego cechy w połączeniu z bardzo dobrym nawilżaniem uratowały moją skórę już wielokrotnie, gdy wyskoczyła mi alergia, przesadziłam z depilacją, miałam mocno wysuszone łydki. Generalnie można powiedzieć, że jest to taki "plaster" na podrażnioną skórę, który w dodatku działa bardzo szybko i przynosi ulgę na długo. Sięgnę ponownie, bo warto mieć taki produkt na wszelki wypadek w kosmetyczce.

- balsam antycellulitowy Stop Cellulit Lirene - nie zachwycił mnie swoim działaniem. Kupiony był w "cenie na do widzenia" w Rossmanie, więc nie kosztował dużo. Jego żywe, pomarańczowe opakowanie kojarzyło mi się z zapachem cytrusów, jednak sam produkt pachniał dość delikatnie. W konsystencji był przede wszystkim zbyt gęsty i dość ciężko się wchłaniał, nie nadawał się na szybkie zabiegi pielęgnacyjne w fitness klubie czy latem. Postanowiłam dać mu jeszcze szansę zimą, gdy moja skóra jest bardziej wysuszona i chętniej chłonie "bogatsze" konsystencje. Niestety także i w tym czasie głównym problemem było wchłanianie się. Skończyłam więc z ulgą i nie wrócę do niego - wolę bardziej żelowe konsystencje.

- balsam Skin So Soft Skindisiac Red Avon - to jeden z ulubieńców jesiennej pielęgnacji. Pisałam o nim w poście TUTAJ. Gładka, silikonowa konsystencja i przepiękny zapach bardzo przypadły mi do gustu. Chętnie sięgnę ponownie, gdy odkopię się z balsamowych zapasów. 

- Krem Avon Naturals o zapachu kwiatu lotosu i kakao - jest nazywany "odżywką do dłoni". Ma bardzo treściwą konsystencję, a mimo to dość szybko i dobrze się wchłania. Zapach jest delikatny, nienachalny, bardziej kwiatowy niż kakaowy. Skóra po użyciu kremu jest miękka, wygładzona i dobrze nawilżona. Wszelkie podrażnienia i suche skórki znikają. Krem zużywałam bardzo długo, głównie dlatego, że z uwagi na jego bogatą formułę już niewielka ilość wystarczała na pokrycie całych dłoni przyjemną warstewką kosmetyku.

- mydełko Frosted Berry Cake Oriflame - to jeden z umilaczy świątecznego okresu. Glicerynowe, czerwone mydełko o ślicznym zapachu towarzyszyło ładnie się pieni i dobrze zmywa brud ze skóry dłoni. Przy tym nie wysusza ich i nie podrażnia. Bardzo lubię takie sezonowe produkty i chętnie po nie sięgam w czasie świątecznym. Moje mydełko dostałam w prezencie od autorki bloga TALARKOWA PISZE
MASECZKI
- Edge Cutimal Sheep Aqua Mask firmy Belleza - kupiłam w sklepie JJ Korean Beauty. Maska okazała się być z nadrukiem owieczki i to w dodatku takiej jak z opakowania - nawet z grzywką! Po zdjęciu maseczki skóra była wyraźnie bardziej nawilżona i lekko rozjaśniona. Nie był to jednak jakiś super efekt WOW, dlatego dalej poszukuję mojej "wymarzonej" maski w płachcie.

- Animal Masks firmy Purederm - to maseczka uspokajająca z wizerunkiem uroczej pandy, którą kupiłam w Biedronce. Tutaj także płachta była dobrze nasączona, a skóra nawilżona. Jednak w kilku miejscach zaczerwieniła się po zdjęciu maski. Myślę, że niedługo przygotuję dla Was post dotyczący porównania kilka masek różnych firm, gdzie będzie więcej o różnicach pomiędzy nimi. Już teraz serdecznie Was zapraszam!

- Black Head Pore Strip Pilaten - słynna oczyszczająca czarna maska Pilaten także została przeze mnie przetestowana w grudniu. Wbrew moim obawom dobrze rozprowadzała się na skórze, zaschła idealnie, a resztki domyłam z powodzeniem gąbeczką konjac. Wrócę z pewnością!

- żelowa maseczka do pielęgnacji ust Pilaten - to produkt, który ciągle chomikowałam na "szczególną" okazję, ale odkąd zauważyłam, że bez problemu można go teraz kupić w SuperPharm czy Drogerii Jasmin, stwierdziłam, że nie ma co czekać, trzeba wypróbować. Efekt świetny o czym szczegółowiej napiszę niebawem, dlatego skorzystam z niej jeszcze pewnie nie raz.

- oczyszczająca maska węglowa Carbo Detox Bielenda - bałam się, że będzie wysuszała moją skórę, a nic takiego nie miało miejsca! Maseczka okazała się kolejnym dobrym produktem naszej polskiej firmy i wersja do skóry wrażliwej, która używałam jest jak najbardziej dla mnie! 
MAKIJAŻ
- mineralny podkład Avon - przeleżał już u mnie tyle lat, że nie chciałam nawet ryzykować jego używania. Zwłaszcza, że konsystencja zaczęła się rozwarstwiać. Dlatego wylądował w koszu, a ja nawet nie wyrobiłam sobie o nim zdania... Jednakże tego produktu i tak nie ma już w ofercie firmy.

- tusz do rzęs Big&Daring Avon - ten produkt także zdążył zmienić swoje opakowanie w katalogu, a moja wersja po prostu wyschła. Sam tusz ma szczoteczkę z włosiem i robi efekt sztucznych rzęs. Polubiliśmy się nawet, chociaż nie dorównał mojemu faworytowi jakim jest Eyes Wide Open Oriflame. 

- podkład matujący Calming Effects Avon - używałam go na co dzień zarówno wiosną, latem, jak i zimą i w każdej porze roku sprawdzał się przyzwoicie. Krycie miał średnie, a efekt matujący zwłaszcza latem nie był zadowalający, ale był wydajnym produktem do którego miałam zaufanie. Obecnie używam innych podkładów, jednak niewykluczone, że z tą wersją spotkam się ponownie.

- zestaw Brown Smoky Eyes Sephora - kupiłam baaardzo dawno temu, jako gadżet do nauki malowania. Zestaw zawiera dobrane kolorystycznie cienie do powiek, kredkę do oczu oraz miniaturkę tuszu. Tusz oraz kredka już dawno zostały wyrzucone, teraz także i na cienie przyszedł czas. Stały się one bowiem ze starości twarde i bardzo ciężko się z nimi pracowało. Czy nauczyłam się robić smoky eyes? No cóż okazało się, że sam zestaw to nie wszystko, trzeba jeszcze ćwiczyć i ćwiczyć... 
PRÓBKI
W kategorii próbki udało mi się także trochę po zużywać. Z ciekawszych produktów był to krem na noc Idealia Skin Sleep, który być może mógłby nawet pretendować do tytułu mojego ulubionego, gdyby jego cena nie była tak mocno przesadzona. Zużyłam także peeling drobnoziarnisty z Perfecty i znów przypomniałam sobie, dlaczego był to kiedyś mój ulubiony peeling do twarzy. Krem Royal Velvet Oriflame był całkiem OK, choć próbka okazała się być zbyt mała abym mogła powiedzieć coś więcej. Pod wpływem lektury książki "Sekrety urody Koreanek" sięgnęłam po próbki esencji, jakie dostałam przy zakupach w sklepie It's Skin. Jak na razie wszystkie bardzo mi się spodobały i kompletnie nie umiem zdecydować się, którą kupić w większej wersji. 

Grudniowe denko było dość obfite i zużycia całkiem konkretne. Pierwotnie planowałam przy okazji pisania go zrobić małe podsumowanie, ale z uwagi na to, że tekstu jest naprawdę dość sporo myślę, że takie podsumowanie pojawi się po roku od pierwszego tego typu wpisu. Pragnę jednak podkreślić, że w minionym miesiącu zużyłam 18 pełnowymiarowych produktów, 5 masek oraz 8 próbek co daje razem 31 sztuk kosmetyków! A jak tam Wasze zużycia? Czy w planach na 2018 rok chcecie je zwiększyć, czy raczej utrzymać na podobnym poziomie? Podzielcie się opiniami w komentarzach!

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Kosmetyczne odkrycia i ulubieńcy 2017 roku

Kosmetyczne odkrycia i ulubieńcy 2017 roku
Witajcie w Nowym 2018 Roku! Oby był dla Was wszystkich prawdziwie szczęśliwy i pomyślny. Życzę Wam także wielu sukcesów oraz determinacji w dążeniu do realizacji Waszych celów. Jednym z moich celów na ten rok, jest aby pisać regularnie posty na blogu, dlatego postaram się, aby pojawiały się one mimo wszelkich przeciwności losu i braku czasu. W dzisiejszym wpisie chciałabym podsumować miniony rok i przedstawić Wam moje kosmetyczne odkrycia i ulubieńców roku 2017. Zapraszam do lektury! 
W marcu 2017 roku dołączyłam do społeczności Dress Cloud o czym pisałam trochę więcej w poście dotyczącym wygranego tam SWOPA. Niedługo później zaczęłam też prowadzić bloga. Do tej pory znałam głównie kosmetyki firmy Avon, jako ich konsultantka i pasjonatka od wielu, wielu lat. Dzięki dziewczynom z DC oraz społeczności blogosfery zaczęłam jednak poznawać też inne firmy i inne produkty. Wiele z nich przebiło ulubione dotąd kosmetyki z Avonu, a kilka zdobyło moje serce. Dzisiaj przedstawię Wam parę produktów, które poznałam w minionym roku i które stały się moimi ulubieńcami. 
1. ŻEL ALOESOWY HOLIKA HOLIKA
Ten produkt podbił serca chyba większości blogerek kosmetycznych i nie tylko. Żel aloesowy, bo o nim tu mowa, jest produktem tak uniwersalnym, że można go używać na wiele problemów skóry. Doskonale nawilża skórę, włosy, łagodzi wszelkiego rodzaju ukąszenia i podrażnienia. A przy tym jest kompletnie neutralny i bezpieczny. Piękne, fotogeniczne opakowanie to zwieńczenie jego wszystkich zalet. Jedyne co można mu zarzucić, to że zawsze zbyt szybko się kończy. Raz, że z powodu dość dużego otworu z którego wydostaje się duża ilość kosmetyku. A dwa, że z powodu jego uniwersalności okazuje się być przydatny nieomal do wszystkiego, stąd i większe zużycie. Jedno jest pewne - nie wyobrażam sobie już kosmetyczki bez tego typu produktu, stąd trafił on na samą górę moich kosmetycznych ulubieńców. 
2. GĄBECZKA KONJAC
Gąbeczkę typu konjac kupiłam w Avonie i choć początkowo dość sceptycznie podchodziłam do tego wynalazku, szybko jednak okazało się, że wbrew niepozornemu wyglądowi jest to świetny produkt. Nieużywana gąbeczka konjac jest zbita i twarda niczym pumeks, jednak po namoczeniu zwiększa swój rozmiar i staje się miękką gąbką, która skutecznie pomaga w umyciu skóry twarzy zarówno z makijażu jak i resztek maseczki - i to nawet tych ciężko zmywalnych, jak np. czarnych masek węglowych! Gąbeczkę można używać do demakijażu nawet samą wodą. Skóra jest po niej miękka, ale wyraźnie oczyszczona, co aż się czuje. Ten kto jeszcze nie próbował, powinien się skusić, zwłaszcza że na rynku jest już sporo tego typu produktów i nie kosztują wiele. Trzeba jednak pamiętać o każdorazowym dokładnym wypłukaniu gąbeczki i odwieszeniu do wyschnięcia, a po około 3 miesiącach o jej wymianie na nową. 
3. KOSMETYKI BALEA I ISANA
Może to być dla Was niejakim zaskoczeniem, ale mimo, że jestem klientką drogerii Rossman, to nigdy wcześniej nie używałam produktów marki ISANA. Po pozytywnych recenzjach Clouders kupiłam kilka żeli pod prysznic i rzeczywiście jestem oczarowana. Żele te mają piękne zapachy i dobrze się pienią. A że kosztują bardzo niewiele, to zaraz stały się moimi ulubieńcami. Mimo, że zapasy żeli nie należą u mnie do najmniejszych... 
Żele Isana zaczęły pojawiać się w moich denkach począwszy od września. Wcześniej jednak dzięki urodzinowej paczce od Bożenki z Dress Cloud (mamy tam taki zwyczaj, że każdy kto ma ochotę może przygotować i wysłać komuś paczuszkę z okazji urodzin. Jest to przeogromna frajda zarówno otrzymywać takie podarunki jak i je przygotowywać!) poznałam kilka produktów z firmy Balea. Poznałam i przepadłam ;-) Produkty tej firmy mają przepiękną szatę graficzną opakowań oraz wspaniałe zapachy. W działaniu także są skuteczne - nie podrażniają, nie wysuszają, dobrze się pienią, w dodatku mają niskie ceny! No po prostu cudo! Kto raz przetestuje Baleę to już zazwyczaj jest nią zachwycony. Oczywiście mówię tutaj o produktach popularnych i nie dla skór wymagających. Jedyny problem, to że nie są one dostępne w Polsce, a jedynie w Niemczech lub w Czechach w drogeriach DM. I to dlatego będąc na wycieczce w Pradze dosłownie "napadłam" na jedną z nich ;-) Oczywiście kosmetyki tej firmy można kupić w sklepach internetowych i czasami na bazarku, gdy ktoś przywiezie coś na sprzedaż. Jednak nie ma to już takiego uroku i możliwości wyboru jak w drogerii. Produkty Balea trafiły na moją listę ulubieńców 2017 i mam cichą nadzieję, że może i u nas powstaną drogerie DM.
4. PODKŁAD CATRICE HD
O podkładzie Catrice czytałam i czytałam i jakoś tak nie mogłam uwierzyć, że on niby taki super jest. Ciągle jednak miałam zapasy podkładów, więc nawet nie sięgałam po nic nowego. Aż przyszła kolej na bardzo dużą promocję w Hebe podczas której skusiłam się na zakup tego produktu. I na szczęście przy kasie sprzedawczyni zwróciła mi uwagę na wybrany kolor i zasugerowała zmianę na najjaśniejszy, bo pewnie nie była bym zachwycona. Ten podkład bowiem pod wpływem utleniania się ciemnieje nieco na skórze i przy nieumiejętnym nakładaniu można sobie nim zrobić przysłowiową "krzywdę". Ja na szczęście skończyłam z kolorem 010, który okazał się idealny dla mnie po zejściu wakacyjnej opalenizny. Sam podkład jest w płynie i nakłada się go za pomocą szklanej pipetki. Dzięki temu można nakładać go warstwami, może więc dawać od średniego do mocnego krycia. Kosmetyk bardzo dobrze się trzyma i matuje skórę na cały dzień! Wszelkie niedoskonałości są dokładnie zamaskowane, a cera wygląda na świeżą i wypoczętą. Co prawda nakładanie tego podkładu nadal jest dla mnie wyzwaniem (może dlatego że mam podróbę gąbeczki blend it i kompletnie nie umiem się nią posługiwać?), ale uzyskany efekt rekompensuje wszystko. I dlatego ten podkład trafił do moich kosmetycznych ulubieńców roku 2017. 
5. SZCZOTKA DO CIAŁA 
Ostatni faworyt z dzisiejszego zestawienia to bardziej ulubiona pielęgnacja, jaką stało się dla mnie szczotkowanie ciała na sucho. Pisałam o tym sporo w TYM POŚCIE. Tam też przeczytacie o metodzie z której korzystam, a także znajdziecie link do filmiku który ją prezentuje. Sama szczotka do ciała jest tutaj bardziej narzędziem, choć ta z Rossmana okazała się być całkiem niezłym egzemplarzem. Oprócz mocnego włosia posiada także wypustki dodatkowo masujące skórę. Jedynym minusem szczotkowania ciała na sucho, jeśli ogólnie można to tak nazwać, jest to, że nasza skóra jest bardzo miękka, a co za tym idzie zbędne stają się wszelkie peelingi do ciała. Dlatego jeśli macie duże zapasy tych produktów to nawet nie próbujcie... ^^ A tak na poważnie, to zawsze będę zachęcała Was do spróbowania tego typu pielęgnacji, bo oprócz właściwości typowo pielęgnacyjnych w postaci oczyszczonej z martwego naskórka skóry ciała, szczotkowanie ma też element terapeutyczny i pobudza zdecydowanie lepiej niż poranna kawa! 

Na tym kończę moje dzisiejsze zestawienie, mimo że lista odkryć nie jest oczywiście zamknięta. W 2017 roku poznałam naprawdę wiele nowych kosmetyków i zmieniło się moje podejście do pielęgnacji, makijażu i dbania o siebie. Nie wymieniłam tutaj dzisiaj wspaniałych produktów do pielęgnacji takich firm jak MIXA czy Himalaya, ani świetnych cieni do powiek z Make Up Revolutions. Jednak firmy te i ich produkty nadal poznaję i mimo, że mogłyby one trafić z pewnością do odkryć 2017 roku, to jednak zdecydowałam się nie umieszczać ich w tym zestawieniu. Jeszcze. Ale co się odwlecze to.. wiadomo ;-) Znacie któregoś z moich faworytów 2017 roku? A może macie ochotę podzielić się w komentarzach swoimi ulubieńcami? Serdecznie zapraszam Was do dyskusji!  
Copyright © Nostami blog , Blogger